Lanberry: Chcę pozostać nieustannie zakochana w muzyce

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Wideo
od 16 lat
W utworze „Notting Hill” śpiewam o szczęśliwej relacji, która jest wynikiem różnych doświadczeń życiowych, ale także mojej czteroletniej pracy na terapii. Bardzo ją cenię, ponieważ pozwoliła mi na prawdziwą zmianę w życiu - Lanberry czyli Małgorzata Uściłowska opowiada o swoim najnowszym singlu, muzyce i relacjach.

Zacznijmy od najważniejszego: Jesteś zakochana?

Jestem.

Tak mi się właśnie zdawało, gdy słuchałam Twojego najnowszego singla „Notting Hill”. Co znaczy dla Ciebie śpiewanie o takich uczuciach i relacjach, na które – jak mówisz – czeka się całe życie?

Żartuję czasem, że każda moja piosenka powinna mieć podtytuł: „Lanberry o relacji, część 14, 15, 16...”. (śmiech) Uwielbiam pisać o różnych odcieniach związków, bazując na moich własnych doświadczeniach i obserwacjach świata. Dynamika relacji jest niezwykle fascynująca – to, jak dwoje ludzi może ze sobą współgrać, ale też jak czasami zupełnie nie pasuje do siebie. Przez moje życie przewinęło się wiele takich sytuacji.

Własne doświadczenia są główną inspiracją dla Twoich tekstów?

Dokładnie. W utworze „Notting Hill” śpiewam o szczęśliwej relacji, która jest wynikiem różnych doświadczeń życiowych, ale także mojej czteroletniej pracy na terapii. Bardzo sobie ją cenię, ponieważ pozwoliła mi na prawdziwą zmianę w życiu. Teraz mam zdrową, spokojną i stabilną relację z drugim człowiekiem, która jednocześnie przynosi mi ogromne szczęście. To wszystko chciałam zawrzeć w tym utworze. A co najważniejsze, mam wrażenie, że udało mi się w nim przelać tę szczególną energię. Stąd też myślę, że to nie ostatni utwór o tej tematyce. Relacje to nieskończone źródło inspiracji, więc na pewno jeszcze wiele pięknych piosenek przed nami.

Jak się jest zakochanym, chciałoby się to ogłosić całemu światu. Miłość na artystów działa tak, że stają się bardziej twórczy?

Promieniuję i wibruję tym uczuciem. Zakochanie to niesamowite uczucie, które przynosi ze sobą ogromną radość i inspirację. To, co czujemy w takim momencie, po prostu emanuje we wszystkim, co robimy. Ale nie zamierzam zaprzestać pisania piosenek o trudniejszych tematach, które też nadal we mnie tkwią, bo to także są moje doświadczenia. Na pewno o nich również będę chciała pisać.

Premiera „Notting Hill”, z okazji której się spotykamy, odbyła się kilka dni temu; singiel powstał we współpracy z Mimi Wydrzyńską i Kubą Krupskim. Określasz ich mianem swoich przyjaciół. Jak to jest współpracować z bliskimi ludźmi? Jakie zalety niesie taka współpraca?

Mimi i Kuba są dla mnie nie tylko współpracownikami, przede wszystkim są bliskimi przyjaciółmi. Fakt, że możemy pracować razem, łączy nas na wielu poziomach. Jest w tym specjalny rodzaj „chemii”, zarówno muzycznej, jak i życiowej. Razem spełniamy nasze marzenia, a świadomość, że pracujemy w zawodzie, który jest naszą wielką pasją, jeszcze bardziej nas zbliża. Ta współpraca daje nam ogromną radość. Oni są wybitnymi muzykami i ludźmi, z którymi świetnie się bawię. Kuba jest nie tylko producentem, ale także moim kierownikiem muzycznym; razem jeździmy na koncerty. Nasze wspólne inspiracje i pasja do muzyki sprawiają, że wchodząc do studia, czujemy ten niezwykły przelot, który dodaje nam energii i pozwala działać na tych samych muzycznych falach.

Teledysk do utworu „Notting Hill" przenosi nas w magiczne miejsca i emocje. Po pierwsze jest to znane miejsce w Londynie, a po drugie - to tytuł kultowej komedii romantycznej, do której nawiązujesz również w tekście swojej piosenki. Ten film, ta dzielnica były inspiracją dla Twojej twórczości?

„Notting Hill” to film dla mnie wyjątkowy, bo opowiada historię przypadkowego spotkania, w którym wszystko się ułożyło tak, jakby gwiazdy na niebie same się zespoliły. W moim życiu było podobnie. Moim partnerem również jest artysta, kojarzyliśmy się, niemniej nasze spotkanie było całkowicie przypadkowe.. Ten motyw przypadku jest mocno obecny również w moim utworze. Porównanie moich przeżyć do tej historii było dla mnie naturalne. Poza tym, bardzo mocno inspirują mnie lata 90., zarówno w muzyce, jak i w filmie. To był czas mojego dzieciństwa, i czasami fajnie jest powracać do tego świata. Oczywiście, tylko na moment, ponieważ nie zamierzam w nim pozostać. To jest moja oaza spokoju i dobrych wspomnień. Mam podobny sentyment także innych dekad, na przykład lat 60. - choć wtedy nie było mnie jeszcze na świecie, to uwielbiam muzykę z tamtego okresu, chociażby Beatlesów. I z tamtych lat również czerpię inspirację.

Film nadal przemawia do serce wielu ludzi na całym świecie i przesłanie, które jest w nim zawarte, wciąż jest aktualne. Za co Ty kochasz „Notting Hill”?

Przede wszystkim za jego magiczny klimat lat 90., których symbolem jest dla mnie właśnie Julia Roberts. Hugh Grant też przewijał się w moim życiu od najmłodszych lat. Pamiętam go z telewizyjnego serialu „Dopóki się znów nie spotkamy” z Courteney Cox. To było coś z zupełnie innej epoki; Hugh Grant wcielał się tam w czarny charakter, ale był przy tym tak pociągający. To jest właśnie dar tego aktora - potrafi zagrać zarówno bardzo pozytywną, jak i przerażającą postać. Uwielbiam takich aktorów, którzy dają mi różnorodność w swoich kreacjach. Hugh Grant zawsze budzi we mnie sentymenty.

I Londyn, który odwiedziliście w związku z kręceniem teledysku do „Notting Hill”. Czym było dla Ciebie to doświadczenie?

To była dla mnie prawdziwa podróż sentymentalna. Od zawsze marzyłam o nagrywaniu na taśmie, i moja menadżerka to wiedziała. Teledysk został więc nakręcony kamerą 16 mm, co dodało mu wyjątkowego, analogowego klimatu. Zabrałyśmy ze sobą dziewięć taśm, a każde nagranie trwało tylko 30 sekund, bo co chwilę musiałyśmy nakręcać kamerę. Było to niesamowite wyzwanie, ale uwielbiam wracać do tego analogowego świata. W dzisiejszych czasach łatwo jest wziąć telefon i nagrać wszystko, co się chce, ale ja chcę mieć coś bardziej namacalnego, coś co żyje na taśmie. To jest moja wielka miłość do fotografii analogowej.

Jak podobała Ci się dzielnica Notting Hill?

Odwiedziłam ją pierwszy raz, ale Londyn to miasto, które kocham. Od momentu, kiedy tam ląduję, czuję się jak w domu. Nie wyczuwam tam żadnych negatywnych wibracji. W teledysku widać tę konkretną dzielnicę, a nie turystyczne atrakcje, jak Big Ben czy Buckingham Palace. Skupiamy się na Nothing Hill - przepięknej dzielnicy, niejako wioseczce w mieście. To kameralne miejsce z pięknymi, kolorowymi kamieniczkami, straganami i prawdziwym festiwalem barw. Te wszystkie kamieniczki mają różnokolorowe drzwi, w tym te kultowe niebieskie, które pochodzą właśnie z filmu. W teledysku znalazły się też subtelne nawiązania do stylizacji Julii Roberts z filmu: mój strój luźno nawiązuje do jednego ze strojów Julii.

Z jakimi wyzwaniami spotkaliście się podczas tworzenia tego teledysku?

Na pewno było nim ograniczenie czasowe - mieliśmy niecałe 2 dni na nakręcenie całego teledysku. W gruncie rzeczy poświęciliśmy na to cały dzień. Jak wspominałam, kamera była analogowa, co oznaczało nagrywanie co 30 sekund, już to było więc bardzo wymagające. Ale paradoksalnie, dało nam to dużo swobody i spontaniczności. Byłyśmy otwarte na improwizację, co pozwoliło na zarejestrowanie ciekawych efektów. Przyznam też, że wyzwaniem była dla mnie kondycja, ponieważ sporo biegałam, a miałam nowe buty, które sprawiły, że moje stopy nie zdążyły się jeszcze do nich zaaklimatyzować. Po zrobieniu ponad 20 000 kroków poczułam w nogach lekkie skurcze. Ale warto było!

Zwróciłam uwagę na to, że w teledysku występujesz sama. Widz podświadomie oczekuje, że zaraz ktoś wyjdzie, zaraz ten mężczyzna się objawi…

… ale ten mężczyzna się nie objawia (śmiech). Tak, to było świadome działanie, które nawiązuje do całego mojego przesłania. Dzisiaj moje postrzeganie relacji jest zupełnie inne. Nie szukam już „drugiej połówki", bo najważniejszą rzeczą w życiu jest kochać samego siebie.

Od siebie dodam, że żałuję, że dowiedziałam się o tym tak późno. W jaki sposób odkryłaś swoją silę i pewność siebie?

Wielu z nas zostało wychowanych w przekonaniu, że pełnią szczęścia jest znalezienie partnera, założenie rodziny itd. Ale nikt nas nie nauczył, że sami ze sobą też możemy być szczęśliwi i spełnieni. Przechodziłam przez różne związki, ale w pewnym momencie w moim życiu zdałam sobie sprawę, że bycie samą ze sobą jest równie ważne. To było dla mnie oczyszczające i przełomowe doświadczenie. Bycie z samą sobą na własny sposób pozwoliło mi odkryć swoją wartość i nauczyć się, że nie jestem wybrakowana, jeśli jestem samotna. Zaczęłam doceniać swoją własną obecność.

Terapia sprawiła, że zaczęłaś stawiać siebie na pierwszym miejscu?

Ta terapia trwa już 4 lata i nie polega na tym, że stawiam siebie na pierwszym miejscu, ale na tym, że dbam o relację ze sobą i pracuję nad sobą. Mam silny charakter i osobowość, wymagam od siebie, aby ciągle pracować nad tym, by nie wpadać w stare schematy. Nawet jeśli czasem mi się to się zdarzy, to dzięki terapii mam coraz więcej narzędzi, które pozwalają mi radzić sobie z takimi sytuacjami.

Co dokładnie masz na myśli, przywołując „stary sposób” postrzegania relacji?

Chodzi mi o problem współzależności, który wiele osób doświadcza w relacjach. Często uzależniamy się od partnera, zapominając, że każdy z nas ma własne sprawy, że jesteśmy oddzielnymi bytami. To nieomal zlewanie się z drugą osobą może prowadzić do problemów. Dlatego uważam, że najważniejszą relacją w życiu jest ta z samym sobą – to ona będzie trwać do końca naszych dni. Oczywiście, pragnę stworzyć zdrową relację z drugim człowiekiem, ale to wymaga, by samemu najpierw być wewnętrznie zbalansowanym. Jeśli nie dbam o siebie i nie pracuję nad sobą, to związek nie przyniesie niczego dobrego ani mnie, ani tej drugiej osobie. Moje obecne podejście zakłada, żeby być świadomym i szczęśliwym ze sobą.

Mądre podejście. Wiem, że współpracujesz z innymi artystami. Czy pisanie im tekstów piosenek, a tym samym pomaganie im osiągać sukcesy na festiwalach, konkursach, nie oznaczało zapominania o sobie?

Zupełnie nie. Dziś liczy się współtworzenie. Już nie jest tak, że jest jedna osoba odpowiedzialna za muzykę, a druga za tekst – to taki oldskulowy styl, kiedy mieliśmy z jednej strony pana Jacka Cygana, który pisał teksty, a z drugiej pana Włodka Korcza, który pisał muzykę. Dzisiaj to wygląda trochę inaczej; mamy grupę osób, która spotyka się i każdy dokłada swoje pomysły czy to produkcyjne, czy muzyczne, czy tekstowe.

Jasne, ale przecież to Ty stoisz za tekstami, które śpiewają Wika Gabor czy Roksana Węgiel.

Chodzi o to, że jesteśmy teamem: są trzy nazwiska przy muzyce i przy tekście. To jest dzisiaj minimum, bo jeśli chodzi o światową muzykę to ostatnio pod utworem widziałam 15 nazwisk. Powiem ci, że dla mnie nawet sama obecność jednej osoby w tym procesie kreacji zmienia wszystko. I to jest ten nowy sposób pisania; uważam, że jest fantastyczny. Poza tym artyści, dla których piszemy albo z którymi tworzymy, są coraz bardziej świadomi - oni przychodzą do studia już ze swoimi pomysłami, nie trzeba wymyślać czegoś od zera; po prostu wszyscy razem demokratycznie tworzymy piosenkę; rozmawiając o tym, o czym dana osoba chciałaby zaśpiewać. Robimy burzę mózgów; to jest taki ping pong, jeśli chodzi o wymienianie się pomysłami. Już nie te czasy, kiedy pan kompozytor siadał za pianinem, wyjmował papier nutowy i zapisywał partyturę. Dla mnie team work to coś wspaniałego - wchodzimy do studia rano, a wychodzimy wieczorem z gotową piosenką.

Współpraca z innymi artystami często wymaga kompromisów, prawda? Jakie tu jest Twoje podejście?

Kompromis to kluczowa sprawa. Dlatego otaczam się ludźmi, którzy mają otwarte głowy i są gotowi na współpracę. Ważne jest, aby nie narzucać swoich wizji i nie mówić, że nasza wersja jest najlepsza. Współpraca to sztuka kompromisu, dialogu i prezentowania konkretnych argumentów. To wspaniała nauka na całe życie; coś, czego uczę się podczas pracy w studiu.

W muzyce nie trzeba konkurować, bo można współpracować?

Otóż to! Muzyka to nie sport, tutaj nie ma ograniczeń wiekowych ani fizycznych. Nie ma wyścigu rankingów. Oczywiście, są konkursy i nagrody, ale ja uwielbiam widzieć, jak młodzi artyści prezentują swoje talenty bez względu na to, jakie miejsce zajmą. Ważne jest, że mają okazję się pokazać, a ich talenty są piękne, niezależnie od wyników konkursów. To jest moja perspektywa na konkursy, w których sama też przecież brałam udział. Ale uważam, że powinniśmy redefiniować pojęcie konkurencji i zastanowić się, co dla nas, globalnie, znaczy ten wyścig.

Co według Ciebie stanowi problem w obecnym systemie, zwłaszcza jeśli chodzi o oceny i gratyfikacje?

Coraz bardziej staję się przeciwniczką tego pojęcia gratyfikacji, zarówno w świecie naukowym, jak i edukacji. Wydaje mi się, że system edukacji w Polsce powinien zostać wywrócony do góry nogami. To nie jest tylko moja odosobniona opinia, wielu ludzi o tym mówi. Oceny są zupełnie niewłaściwym miernikiem naszych umiejętności. Dodatkowo, mamy tak wiele wyścigów szczurów, ale przecież nasz ludzki umysł nie ma takiej konstrukcji, nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Nasz mózg tego nie ogarnia. Często jesteśmy poddawani presji wydajności i rankingów. Dlatego uważam, że potrzebujemy innych sposobów oceniania i doceniania talentów. Dla mnie ważne jest, aby znaleźć swojego słuchacza, niezależnie od wieku czy miejsca. Każdy ma swoje miejsce w tym ogromnym oceanie muzyki, a teraz dzięki platformom takim jak na przykład TikTok, mamy jeszcze więcej przestrzeni na odkrywanie nowych artystów. To świetne, że branża muzyczna zaczyna odsuwać ejdżyzm na bok i koncentruje się na dobrej muzyce, która trafia do serc słuchaczy bez względu na wiek czy doświadczenie.

Masz swoje ulubione teksty, które napisałaś dla innych artystów?

Jest jedna taka piosenka; to „Flames” z debiutanckiego albumu Wiki Gabor, którą miałam przyjemność współtworzyć. Widząc, jak Wiki i Roxy Węgiel rozwijają się artystycznie, cieszę się, że mogłam być świadkiem początku ich drogi. Obie mają własną, niepowtarzalną osobowość sceniczną, i zawsze kibicuję im, aby szły za swoim sercem.

Wracając do Twojej muzyki - ewoluowała od popu do bardziej emocjonalnych utworów. Co wpłynęło na zmiany w Twojej muzycznej karierze?

Wiesz, odczuwam to jako osobistą misję – chcę pokazać, że muzyka popowa ma ogromne możliwości i jest niezwykle różnorodna. W Polsce często podchodzi się do popu w dość ograniczający sposób; zawsze mnie to irytowało. Chcę udowodnić, że w popie można eksperymentować, łączyć go z różnymi gatunkami, a także wlewać w niego wiele emocji. Zawsze ceniłam też jakość produkcji; pod tym względem cenię Maxa Martina ze Szwecji i Brytyjczyków, którzy tworzą futurystyczne produkcje. Nawiasem mówiąc, to, co dziś jest modne w Wielkiej Brytanii, zapewne za 10 lat będzie modne u nas.

Wielu artystów musi znaleźć równowagę między życiem osobistym a wymaganiami show biznesu. Jak to u Ciebie wygląda? Jak radzisz sobie z presją, oczekiwaniami i wymaganiami publiczności?

Szczęśliwie czuję wolność w tworzeniu muzycznym. Moi słuchacze, którzy są ze mną na tej muzycznej drodze, bardzo pozytywnie reagują na zmiany, co mnie cieszy. Ich wsparcie pozwala mi eksperymentować i zmieniać swoją twórczość. Dzięki temu grono moich odbiorców się poszerza, a ci, którzy są ze mną od początku, nadal idą ze mną tą nową drogą. Jak sobie radzę z presją? Przede wszystkim dbam o siebie, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Uczę się cieszyć z tego, co robię, a wdzięczność za moich fanów i słuchaczy daje mi ogromną motywację. Warto też robić sobie od czasu do czasu reset, na przykład, iść się na spacer do lasu, co osobiście bardzo polecam, zwłaszcza w sezonie grzybowym.

Co wpłynęło na Twoją miłość do muzyki? Jakie były Twoje pierwsze muzyczne doświadczenia? Wiem, że wywodzisz się z muzycznej rodziny.

Moja starsza siostra gra na pianinie, ja uczyłam się gry na skrzypcach, chociaż szybko stwierdziłam, że to nie dla mnie. Moje muzyczne doświadczenia z dzieciństwa wynikają z tego, czym dzielili się ze mną moi rodzice. To oni, a zwłaszcza tata, przekazali mi miłość do muzyki lat 60. i 70. Pamiętam, jak przeglądałem winyle taty, wszystkie jego płyty i pocztówki dźwiękowe, co było dla mnie egzotyczne, gdyż większość dzieci w tamtych czasach słuchała muzyki na kasetach lub CD. Ale też dzięki siostrze poznałam muzykę lat 80. i MTV, które wywarło na mnie duży wpływ. Pamiętam też, jak po raz pierwszy usłyszałam zespół Hej i zakochałam się w ostrzejszych brzmieniach. Jednocześnie fascynowały mnie boysbandy takie jak Backstreet Boys czy Spice Girls. Ogromną inspiracją była dla mnie także Alanis Morissette, zarówno pod względem muzycznym, jak i życiowym. Jej podejście do muzyki i psychoterapii wywarło na mnie duże wrażenie. Alanis nadal pozostaje dla mnie inspiracją.

Rodzice często mają obawy, kiedy ich dziecko wkracza na ścieżkę kariery artystycznej. Słyszą na przykład: „No, dobrze, pobaw się tą muzyką, ale na wszelki wypadek trzeba mieć konkretny zawód i znaleźć zwyczajną pracę?" Jak to było u Ciebie?

Dokładnie tak, jak powiedziałaś. Skończyłam studia, jestem magistrem lingwistyki stosowanej. Przede wszystkim z domu dostałam przekaz, że warto mieć podstawę w postaci wykształcenia, gdyby z muzyką nie wyszło. Tuż przed debiutem, kiedy odpadłam z programu „Talent Show", zaczęła narastać wokół mnie atmosfera, jakby muzyka nie była dla mnie właściwym wyborem. Słyszałam głosy: „może powinnaś wybrać »normalną pracę«?”. Jednak wewnętrznie czułam, że nie ma innej opcji - muszę iść za swoją pasją. Mogłam wykonywać inne zajęcia, pracowałam jako lektorka języka angielskiego, ale to nie było to. Wiedziałam, że muszę podążać w kierunku muzycznym. I udało się! W momencie podpisania mojego pierwszego kontraktu miałam 27 lat, co dla niektórych mogło wydawać się zbyt późno. Pokazuję, że nigdy nie jest za późno, jeśli jesteśmy zdeterminowani i mamy wokół siebie wsparcie. To jest ogromne szczęście.

Jakie są Twoje obecne artystyczne cele i wyzwania?

Już o tym wspomniałam: moim celem jest pokazywanie w Polsce, że muzyka popowa jest pełnoprawnym, jakościowym gatunkiem. Nie trzeba jej w żaden sposób zmieniać czy dostosowywać, aby była wartościowa. W mojej twórczości lubię łączyć pop z rockiem, co pozwala mi na tworzenie naprawdę fascynujących utworów. Chcę działać z ludźmi, którzy podobnie jak ja mają podobne doświadczenia i stosunek do muzyki; to jest dla mnie bardzo ważne. Sporo koncertuję i słyszę, że na żywo moja muzyka brzmi wspaniale, ma zupełnie inny wymiar. Chcę stale doskonalić swój warsztat kompozycji i warstwy lirycznej. Eksperymentowanie i rozwijanie się są dla mnie kluczowe. No i chcę pozostać nieustannie zakochana w muzyce - to najważniejsza relacja w moim życiu, którą pielęgnuję i dbam o nią tak samo, jak o relacje z innymi ludźmi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl