Po brexicie też jest życie

Magdalena Grzymkowska
Paulina Kowalke jest w Wielkiej Brytanii od prawie pięciu lat. Od czasu brexitu coraz częściej myśli o przeprowadzce
Paulina Kowalke jest w Wielkiej Brytanii od prawie pięciu lat. Od czasu brexitu coraz częściej myśli o przeprowadzce Magdalena Grzymkowska
Nie popadam w paranoję. Jeżeli ktoś na mnie krzywo popatrzy, to nie zawsze dlatego, że jestem Polką - mówi Iga Paczkowska, która mieszka w Bostonie od dziewięciu lat. - Ale na początku zdarzały się sytuacje, że ktoś powiedział: „Teraz mamy brexit, co ty tu jeszcze robisz?”

Polski słychać tu równie często jak angielski. Na ulicach Bostonu, najbardziej eurosceptycznego miasta w Anglii, językami europejskimi - naszym, łotewskim, bułgarskim - mówi się na równi z angielskim. Iwonę i Aldonę spotykam pod supermarketem. - Nie dziwię, że nastąpił brexit. I tak Brytyjczycy byli cierpliwi. Jest nas tu za dużo. I dużo jest krętaczy i naciągaczy, którzy żerują na systemie - mówi Iwona. - Ja bym najchętniej tych wszystkich ludzi wysłała do college’u. Niektórzy są tu kilka lat, a zdania po angielsku nie potrafią sklecić - wtóruje jej Aldona.

Dzięki brexitowi miasto stało się sławne. Pracowniczka polskiej piekarni nie zgadza się udzielić nawet krótkiego komentarza. Co chwila ktoś przychodzi z kamerą spytać, jak się imigrantom mieszka w miejscu, gdzie 76 proc. ludzi zagłosowało za brexitem. - Wypowiem się, a tu zaraz mnie ktoś przyatakuje. Tutaj ludzie nie są tolerancyjni - tłumaczy ekspedientka.

Zanim wyjdę, zagai z troską: A pani tak sama chodzi? Nie boi się pani? Ja tu mieszkam, a boję się wychodzić. A jak telefon dzwoni, to nie odbieram, bo strach odezwać się po polsku.

Co ty tu jeszcze robisz?

- Największym źródłem strachu jest niewiedza - powtarza Iga Paczkowska, która mieszka w Bostonie od dziewięciu lat. - Nie wiedzieliśmy, co brexit dla nas tak naprawdę oznacza. Na początku mówiono, że będą potrzebne rezydentury. Te rezydentury kosztowały, ludzie zainwestowali pieniądze. Potem okazało się, że rezydentury idą do kosza, teraz jest settled status. I tak już się bujamy prawie cztery lata.

Wychodząc z Unii Europejskiej, Wielka Brytania pozbawia się prawa do swobodnego przepływu ludzi. Do tej pory każdy Europejczyk bez potrzeby ubiegania się o wizę czy pozwolenie o pracę mógł zamieszkać na Wyspach, podobnie Brytyjczycy mogli przeprowadzić się bez przeszkód do jednego z 27 krajów Unii. Do końca tego roku zasady trwa okres przejściowy, w którym zasady pozostają niezmienione. Od czerwca 2021 roku każdy obcokrajowiec będzie musiał złożyć aplikację w nowo powstałym systemie rejestracji imigrantów i ubiegać się o tzw. status osiedleńczy (ang. settled status, przysługujący osobom mieszkającym w Zjednoczonym Królestwie od przynajmniej pięciu lat) lub przedosiedleńczy (ang. pre-settled status - dla osób, które na Wyspach są od roku).

Iga zarządza lokalnym centrum wszechświata - pomaga w aplikacjach, tłumaczy dokumenty, pisze podania do urzędu. Drzwi do jej biura Lincs PL nie zamykają się, co chwila przychodzą nowi petenci potrzebujący pomocy.

Zdaniem Igi w 2016 roku kampanii „Remain”, mającej na celu zachęcić wyborców do głosowania za pozostaniem w Unii Europejskiej, w ogóle w mieście nie było widać. - Za to hasła „Leave” popierające brexit krzyczały do nas z każdego słupa - wspomina.

Imigracja, która w ciągu 10 lat wzrosła w tym małym miasteczku o 460 proc., z pewnością w dyskusji na temat brexitu była przeważającym argumentem. Iga uważa też, że wiele osób zagłosowało za brexitem trochę bezmyślnie: bo duma narodowa, bo tak głosowali rodzice, „bo tak trzeba” - nie wiedząc, czym tak naprawdę jest brexit. W dzień po referendum najczęściej wyszukiwanym w Google hasłem na Wyspach była fraza: „Czym jest Unia Europejska?”.

Iga zarządza lokalnym centrum wszechświata - pomaga w aplikacjach, tłumaczy, pisze podania

W tym najbardziej niegościnnym dla imigrantów mieście Idze żyje się dobrze. Nie popada w paranoję. - Jeżeli ktoś na mnie krzywo popatrzy, to nie zawsze dlatego, że jestem Polką - zaznacza. Jednak przyznaje, że na początku zdarzały się sytuacje, że ktoś powiedział: „Teraz mamy brexit, co ty tu jeszcze robisz?”. - Ale to wynikało z tego, że ludzie oczekiwali, że dzień po referendum wszystko się zmieni. A tu nic się nie stało. Patrzą na ulicę - nadal są obcokrajowcy. Patrzą na stan konta - taki sam jak wczoraj. Oni byli po prostu niezmiernie rozczarowani - tłumaczy.

Wzrostu liczby przestępstw z nienawiści w Bostonie nie odnotowano. Bo, jak twierdzi Iga, imigracja jest na poziomie 40 proc. - Bostończycy nie odważą się na hate crimes, bo jakby tu coś takiego się stało, to my byśmy się zbuntowali - śmieje się gorzko.

Co ciekawe, Iga zauważa także dobre strony wyników referendum. - Dzięki temu, że zostaliśmy okrzyknięci stolicą brexitu i że jesteśmy ponoć najbardziej podzielonym miastem w Wielkiej Brytanii, powstało wiele pięknych inicjatyw. Organizowane są koncerty, warsztaty, jarmarki z narodowymi stoiskami. O Boston Dragon Boat Festival nikt prawie nie słyszał. Od referendum zrobiła się z tego duża miejska impreza nastawiona na integrację społeczności. Mamy tam łodzie angielskie, ale też i polskie, i europejskie, przychodzimy w strojach narodowych, chwalimy się naszymi smakołykami - wymienia. Z okazji 11 listopada zorganizowano uroczystości „Re-membering Together” (pol. „Pamiętając razem”) z udziałem burmistrza miasta, posła reprezentującego ten okręg wyborczy oraz Wandą Szuwalską, weteranką z II wojny światowej, która pracowała w wieży kontroli lotów i bazie lotniczej przy Dywizjonie 300.

- Przez pokazanie wspólnej historii, ale też różnic, jakie nas dzielą, myślę, że udaje nam się budować lepsze zrozumienie. Wyciągnęliśmy lekcję z brexitu i wydaje mi się, że nauczyliśmy się trochę lepiej żyć ze sobą - podkreśla.

Siła paszportu

W czerwcu minie pięć lat, jak jest w Wielkiej Brytanii. Paulinę Kowalke spotykam 31 stycznia w londyńskim ratuszu podczas wydarzenia zorganizowanego przez burmistrza Sadiqa Khana dla obywateli Unii Europejskiej. W czasie wieczoru można było zasięgnąć darmowej porady prawnej w związku z uzyskaniem statusu osiedleńczego. Wie, że będzie się kwalifikowała do uzyskania statusu osiedleńczego, ale miała kilka pytań. Jakie dokumenty będą sprawdzane, jakie uprawnienia daje settled status i obywatelstwo. - Nie wiem, jak długo zostanę W Wielkiej Brytanii, ale jednocześnie chciałabym mieć tę możliwość, aby tu wrócić, jeśli będę chciała - mówi.

Status osoby osiedlonej daje prawie takie same prawa, jak obywatelstwo. Na postawie tego statusu można w Wielkiej Brytanii mieszkać, pracować, korzystać ze służby zdrowia, uczyć się i aplikować o fundusze pu-bliczne, takie jak zasiłki i emerytury. Osoby osiedlone na stałe mogą sprowadzić do siebie rodzinę, a ich dzieci urodzone w Zjednoczonym Królestwie stają się automatycznie obywatelami tego kraju. Nie mogą jednak głosować w wyborach powszechnych, a po pięciu latach mieszkania poza Wielką Brytanią automatycznie tracą swój status. Posiadanie obywatelstwa daje natomiast prawo głosu i jest przyznawane bezterminowo. Mogą się o nie ubiegać osoby, które minimum od roku mają status osoby osiedlonej, czyli od 6 lat mieszkają na Wyspach.

- Zdecydowałam, że nie będę na razie tego robić. Proces naturalizacji wiązałby się z tym, że musiałabym zostać dodatkowy rok tutaj, w czasie którego nie mogłabym opuścić kraju na dłużej niż 90 dni. Poza tym trzeba zdać egzamin z języka i wiedzy o kraju, a także zapłacić 1500 funtów. Paszport daje na pewno poczucie bezpieczeństwa, ale niewiele więcej. Tymczasem settled status jest za darmo, mniej skomplikowany i szybciej mogę go otrzymać - kalkuluje Paulina. Nie przyjechała do Anglii z myślą, że zostanie tu na zawsze. Po prostu dostała kontrakt w Londynie i pomyślała: „Czemu nie?”. - Mimo wszystkich swoich atrakcji życie w takim dużym mieście czasem wydaje się przytłaczające - przyznaje.

Od wyników referendum o przeprowadzce myśli coraz częściej. - Dla mnie brexit to smutne wydarzenie. Bo Unia Europejska powstała po to, żeby nie było już takich podziałów, jakie doprowadziły do wojen między krajami europejskimi. Wyniki referendum były podyktowane strachem i skutkiem nierówności społecznych. Dla osób z zaniedbanych terenów kraju to był sposób na pokazanie, że nie podoba im się ogólny stan rzeczy. Ale odbiło się to na członkostwie w Unii - tłumaczy.

Zdaniem Pauliny ludzie nie dostrzegają, jak są niesamowicie uprzywilejowani. - Teraz mogę sobie wejść w każdym momencie na stronę interne-tową i kupić bilet na jutro lub pojutrze do jednego z 27 krajów Unii i nie martwić się o nic. Dla osób z innych części świata to wygląda zupełnie inaczej - zauważa. Paulina doświadczyła tego niemal na własnej skórze. Jej partner pochodzi z Maroka i chciał przyjechać do Londynu na dwutygodniowe wakacje. - W październiku złożył 35-stronicową aplikację z całą jego historią życia: dokumentami poświadczającymi, że on to on, że jego matka to naprawdę jego matka. Musiał również wskazać dwie osoby, które poręczały za niego finansowo; ja zadeklarowałam, że pokryję wszystkie koszty jego pobytu i dopilnuję, aby wrócił do domu. W połowie listopada miał spotkanie w ambasadzie. I miesiąc później dostał bardzo szorstką decyzję odmowną - opowiada. W odpowiedzi napisano, że Anas nie jest wiarygodny, ponieważ w aplikacji napisał, że był w Polsce, a w paszporcie ma pieczątkę z Hiszpanii. - Tylko że właśnie tak działa strefa Schengen! Jeśli się ma lot z przesiadką, to pieczątkę otrzymuje się na wjeździe do tego kraju. Przy przekroczeniu granicy z Polską paszporty już nie są sprawdzane. Po brexicie bardzo możliwe jest, że taki nonsens czeka nas wszystkich. Chcesz przyjechać na wycieczkę do Anglii, a Home Office (bryt. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych - przyp. red.) sugeruje, że coś knujesz. I nagle urlop zamienia się w bardzo stresujące doświadczenie - podkreśla z żalem. Później Paulina o całej tej sytuacji opowiedziała rodzicom. A oni tylko smutno pokiwali głowami, po czym stwierdzili, że dokładnie tak było, jak oni byli młodzi. Za PRL-u.

My, naród Szkocji

Ferdinando Sendyka 31 stycznia spędził w domu, w Edynburgu. I był bardzo zaskoczony, gdy w sobotę rano zobaczył w mediach, jak hucznie brexit był świętowany w Londynie pod Westminsterem, a z drugiej strony jak skrajnie różna była reakcja ludzi przed szkockim parlamentem. - W Edynburgu ludzie stali z flagami szkockimi i Unii Europejskiej w kompletnej ciszy. Nie było celebracji ani fajerwerków, po prostu cisza. To chyba najbardziej wymowny dowód na to, że Szkoci zostali wyciągnięci z Unii Europejskiej siłą - mówi.

Ferdinando jest pół-Polakiem, pół-Włochem urodzonym w Niemczech. Mieszkając w młodości w różnych krajach, widział, że w państwach członkowskich Unii Europejskiej żyje się lepiej. - W latach 90. różnica między poziomem życia w Polsce i w Niemczech była dramatyczna. Jeszcze na początku pierwszej dekady XXI wieku we Włoszech żyło się znacznie lepiej. Teraz myślę, że ten poziom się wyrównał, a nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że Polska pod tym względem wypada dużo korzystniej - zauważa Ferdinando.

Gdy prawie cztery lata temu Brytyjczycy poszli głosować nad swoją przyszłością w Unii Europejskiej, Ferdinando był jednym z niewielu, którzy przewidzieli, że brexit nastąpi. - Przez wiele lat angielscy politycy winą za swoje niepowodzenia obciążali Unię Europejską. I ta retoryka była głęboko zakorzeniona w świadomości społeczeństwa - zaznacza.

W Szkocji kampania przedreferendalna przebiegała zupełnie inaczej. Podkreślano liczne korzyści z członkostwa w Unii oraz olbrzymi wkład obywateli unijnych w funkcjonowanie tego kraju. Dwa lata wcześniej w czasie referendum w sprawie niepodległości to właśnie ten argument zaważył o tym, że Szkoci zarzucili swoje plany o odłączeniu się od reszty królestwa - bo, jak przekonywano, wówczas niepodległa Szkocja znalazła się poza Unią Europejską i musiałaby przejść długi i kosztowny proces, aby ponownie móc stać się jej członkiem. - W mojej pracy 90 procent ludzi to Szkoci. I wszyscy zgadzali się ze mną, że brexit dla Szkocji to bardzo zły wybór - podkreśla Ferdinando.

Gdy Brytyjczycy poszli głosować nad przyszłością w Unii, Ferdinando był jednym z niewielu, którzy przewidzieli brexit

Choć w Wielkiej Brytanii mieszka siedem lat, to nie dostał statusu osoby osiedlonej. Otrzymał pre-settled status, który przysługuje każdemu, kto w Zjednoczonym Królestwie mieszka przynajmniej rok. - W 2016 roku miałem przerwę w pracy i według danych urzędu skarbowego to było więcej niż 180 dni, co dyskwalifikuje mnie do otrzymania settled status. Jestem trochę zawiedziony, bo chciałem też aplikować o obywatelstwo brytyjskie, a w tej sytuacji będę musiał zaczekać jeszcze kilka lat. Bo należy pamiętać, że settlement scheme to jest aktualna polityka rządu i może się ona zmienić w każdej chwili. Natomiast obywatelstwo nie podlega zmianom polityki - tłumaczy Ferdinando.

Ostatnie wybory do parlamentu brytyjskiego, które odbyły się 12 grudnia, udowodniły, że 45 proc. mieszkańców Szkocji jest za ideą niepodległości (przy czym należy pamiętać, że wśród osób głosujących w tych wyborach są zarówno Szkoci, jak i Anglicy). Bo każdy głos oddany na Szkocką Partię Narodową (Scottish National Party - SNP) to głos za niepodległością. Głównym celem politycznym tej partii jest zorganizowanie drugiego referendum w tej sprawie.

- Muszę przyznać, że moja opinia zmieniła się w ciągu ostatnich dwóch lat. Demokratyczny system w Wielkiej Brytanii działa w ten sposób, że ilość miejsc w Westminsterze, jakie przypadają poszczególnym regionom, zależy od populacji. A w Szkocji żyje 5,5 miliona, wobec czego ma tylko 59 miejsc. To mniej niż 10 proc. Jest to liczba daleka od tego, aby móc realnie wpływać na to, co dzieje się w parlamencie. Głos Szkocji jest traktowany jako głos drugiej kategorii - podkreśla Ferdinando.

Mimo że Szkocja ma swoją autonomię i własny parlament, rząd szkocki może samodzielnie decydować tylko w sprawach administracyjnych i lokalnych. Natomiast polityka krajowa i międzynarodowa, de facto ustalana jest w Londynie, a potem Szkocji narzucana. - To nie powinno tak wyglądać. Bo to powinna być unia, w której kraje są partnerami - uważa Ferdinando. Jego zdaniem im dłużej Londyn będzie blokował referendum w sprawie niepodległości, tym Szkoci bardziej będą tej niepodległości chcieli.

- Szkocja, mimo ze jest niewielkim krajem, ma duże możliwości. Mamy duże obszary morskie do połowów, mamy bardzo silny eksport, mamy zaawansowane nowe technologie oraz przemysł związany z budową satelitów. Myślę, że jesteśmy bardzo progresywnym narodem. I świadomie używam tutaj formy „my”, ponieważ czuję się częścią tego narodu - podsumowuje Ferdinando.

od 7 lat
Wideo

echodnia Policyjne testy - jak przebiegają

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Po brexicie też jest życie - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl