Vanessa Aleksander: Chcę żyć w zgodzie z sobą i swoimi zasadami

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Marta Socha
Vanessa Aleksander to jedna z najciekawszych aktorek młodego pokolenia. Znamy ją z seriali „Wojenne dziewczyny” i „Belle Epoque”, a teraz zagrała w filmie „Sala samobójców. Hejter”. Nam opowiada jak po schudnięciu dziesięć kilo do roli u Jana Komasy, musiała być... podłączana do kroplówki na planie.

Kiedy pierwsza część „Sali samobójców” weszła na ekrany kin w 2011 roku, miałaś czternaście lat. Oglądałaś wówczas ten film?
Byłam wtedy w gimnazjum. To były moje początki marzeń o aktorstwie. Kiedy zobaczyłam ten film w kinie, zrobił na mnie piorunujące wrażenie. I w dużym stopniu zmotywował mnie do poznawania polskiego kina i partycypowania w nim w przyszłości. Byłam na „Sali samobójców” trzy razy, zaś na komputerze miałam zapisanie „gify” z Kubą Gierszałem w roli Dominika. Uczciwie można więc powiedzieć, że byłam dużą fanką tego projektu.

Jak zareagowałaś siedem lat później, kiedy dowiedziałaś się o castingu do drugiej części „Sali samobójców”?
Początkowo nie wiedziałam, że to będzie kontynuacja „Sali samobójców”. Dostałam zaproszenie na przesłuchanie, jak niemal wszyscy na moim roku. Wiedzieliśmy tylko, że przyszły film będzie reżyserował Jan Komasa. Ponieważ szalenie ceniłam jego twórczość, bardzo się podekscytowałam i porządnie się przygotowałam do castingu. Bardzo liczyłam na spotkanie z nim. Na pierwszym etapie trzeba było zaimprowizować trzy monologi. Najwyraźniej moja energia korelowała z wizją twórców, ponieważ trafiłam na drugi etap, podczas którego Janek był już obecny. Ostatni etap polegał na graniu scen w duetach. Ja byłam w parze z Maćkiem Musiałowskim. I tak już zostało. (śmiech)

Jak wypadło twoje bezpośrednie zetknięcie z Janem Komasą?
Spodziewałam się bardzo owocnej pracy, ale spotkanie z Jankiem przerosło moje oczekiwania. Okazał się on bardzo czułym i uważnym człowiekiem, a przez to również niesamowicie czujnym reżyserem. Wydaje mi się, że to jest ten czynnik, który determinuje jego wielkość. To, że jest bardzo wyczulony na emocje. Nie jest też subiektywny. Nie stawia tezy, tylko zaprasza aktora i widza do dialogu. Spotkanie z nim było najcenniejszym doświadczeniem w mojej karierze.

Podobno piszesz pracę magisterską o Janu Komasie.
Decyzję o tym, że będę pisać o Janku podjęłam rok po zakończeniu zdjęć do filmu. Wcześniej miałam inny temat, ale szkoła uznała, że jest... za trudny. Wszystkie moje propozycje okazywały się zbyt wymagające. Dlatego w końcu zdecydowałam się, że napiszę o Janku. To może pozornie łatwiejszy temat, ale wielowarstwowy i na pewno równie istotny. Na ten moment w pracy skupiam się na tym jak Janek pracuje z aktorami i czy w jego podejściu do nich można upatrywać jakiejś metody.

Przygotowywałaś się do roli Gabi w „Hejterze” aż półtora roku. Na czym to polegało?
Od momentu, kiedy poinformowano nas o udziale w filmie, do wejścia na plan, miały minąć dwa miesiące. Ponieważ jednak były problemy z dofinansowaniem, zdjęcia ruszyły na dobre dopiero rok później. Bardzo długo żyliśmy z myślą, że będziemy grać w „Hejterze”. Przez to też mieliśmy intensywny czas przygotowań: mnóstwo spotkań z Jankiem, wiele prób - i to nie, jak zazwyczaj, na Chełmskiej w naszym polskim Hollywood, ale w takich miejscach, w których moglibyśmy znaleźć naszych bohaterów. Szukaliśmy osób, które swoją energią, zachowaniem i sposobem poruszania się wpisywałyby się w to, co jest na papierze.

Jak oceniasz tak intensywne przygotowanie do roli? To ma sens?
W stu procentach. Życzyłabym sobie i innym aktorom, żebyśmy przed każdą pracą mieli możliwość tak intensywnych przygotowań. Poza dużą ilością prób, mieliśmy też szansę wyjechać z Maćkiem we dwoje na Mazury, aby tam zbudować wspólną przeszłość naszych bohaterów. Dodatkowo miałam restrykcyjną dietę, pod której wpływem schudłam aż dziesięć kilo.

To miało wpływ na twoją grę?
Zdecydowanie. Śmiem twierdzić, że dieta była czynnikiem determinującym moją zmianę. Dzięki temu, że zmieniło się moje ciało, mózg otrzymał sygnał, że już nie jestem sobą, tylko Gabrysią. Moje ciało nie dostawało odpowiedniej ilości energii i ludzkie światło, które w sobie noszę, absolutnie przygasło. Jadłam bardzo mało, a waga spadała w zastraszającym tempie. Ze względu na symultanicznie wykonywaną pracę wzięłam się za odchudzanie dosyć późno i miałam tylko osiem tygodni na zrzucenie dziesięciu kilo. Była to więc dosyć intensywna dieta. Potem długo wracałam do siebie.

Myślałam, że tego typu podejście do aktorstwa prezentuje tylko Robert De Niro.
I Dawid Ogrodnik. (śmiech) To dzięki Jankowi i producentom mieliśmy na to czas. Zazwyczaj odbywa się to tak, że na casting idzie się na miesiąc przed rozpoczęciem zdjęć i na wielkie zmiany nie ma czasu i środków. Nie ma ich też, by ewentualnie opłacać aktora przez długi czas przygotowań. W Stanach jest to inaczej zorganizowanie: aktor, który ma - załóżmy - rok na przygotowanie się do roli, jest przez cały ten czas opłacany. Niemalże jak za okres zdjęciowy. Jest to zrozumiałe - tak intensywne zaangażowanie w projekt, uniemożliwia wzięcie udziału w zdjęciach do innych filmów. Dlatego to nie jest kwestia chęci aktora. Większość z nas marzy o wielkiej metamorfozie do roli, lecz po prostu często u nas nie ma na to warunków.

„Hejter” to też świat internetu. Ty czujesz się w nim niczym ryba w wodzie, jak większość dzisiejszych dwudziestolatków?
Przez to, że jestem młodą osobą, dojrzewałam wraz z rozwojem nowych technologii. Kiedy byłam w przedszkolu, internet był tylko na jednym komputerze w domu. I nawet nie był on tak fascynujący, jak możliwość pogrania w jakąś grę. (śmiech) Natomiast potem wraz postępem technologicznym, doświadczałam kolejnych etapów rozwoju sieci – w tym i mediów społecznościowych. Odczułam więc to w codziennym życiu. Uważam, że internet jest wspaniałym narzędziem, ale może być też szkodliwy. Wniosek ten być może jest banalny, ale naprawdę uważam, że do sieci należy podchodzić w wyważony sposób.

Udaje ci się to?
Próbuję. Ale nie ma co ukrywać, że część naszej pracy jest oparta na internecie. Po pierwsze research, a po drugie – wszyscy się z nami komunikują przez telefon. Agenci, reżyserzy, castingerzy, producenci. Na maila dostajemy scenariusze i plany pracy. Odcięcie się całkowite od telefonu i sieci na pewno byłoby trudne. Staram się więc sama stawiać sobie granice i wyważać czas spędzony w mediach społecznościowych. Oczywiście nie jestem w stanie obiektywnie ocenić, jak mi to idzie. (śmiech)

Dotknął cię kiedyś internetowy hejt?
Nie raz. Początkowo to było dla mnie bolesne i zupełnie niezrozumiałe. Bardzo to przeżywałam. Dzięki wielu rozmowom z bliskimi uznałam jednak, że jedyne co mogę zrobić w tej sytuacji, to po prostu mówić głośno o skali problemu i o szkodach, jakie hejt generuje. I oczywiście nie czytać komentarzy w necie. Nawet gdybym próbowała być w stu procentach perfekcyjna, to i tak zawsze znajdzie się ktoś, kto krzyknie, że brakuje mi tego i owego. Ja natomiast chcę żyć w zgodzie ze sobą i swoimi wartościami, wierzyć, że postępuję słusznie i zwracać uwagę jedynie na konstruktywną krytykę ze strony osób, które naprawdę mnie znają i są w swojej ocenie uczciwe.

Udało ci się po premierze „Hejtera” nie czytać komentarzy w internecie?
Nic nie czytałam. Raz tylko chciałam udostępnić w swoich mediach społecznościowych wywiad, którzy udzieliłam i szukając go, przeczytałam przez przypadek jeden komentarz. Oczywiście był obrzydliwy. Utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że nie ma się co zapuszczać w te ciemne rewiry.

Podobno podczas zdjęć do „Hejtera” kręciłaś też serial „Wojenne dziewczyny”. Jak sobie z tym radziłaś?
Kostiumografki z „Wojennych dziewczyn” miały poważne wyzwanie: musiały co tydzień zwężać moje ubrania i robić kolejne dziurki w paskach. I faktycznie jest to zauważalne w trzecim sezonie. Zwłaszcza widać to po mojej twarzy: najpierw jest bardziej okrągła, a potem szczuplejsza. Można się więc zorientować, które odcinki powstały w tym czasie co „Hejter”. Było to bardzo wymagające, bo gram jedną z trzech głównych ról w serialu. Ilość moich obowiązków i wyznaczonych dni zdjęciowych na planie była więc duża. Kiedy przyjmowałam 700-1000 kalorii dziennie i byłam na nogach od piątej rano do dziewiętnastej wieczorem, mój osłabiony organizm szybko dał o sobie znać. Kilka razy zasłabłam i trzeba było podłączyć mnie do kroplówki z witaminami. Dlatego chcę tutaj zaapelować do wszystkich dziewczyn, które się odchudzają: to nie jest sposób. Przede wszystkim zalecam konsultację z dietetykiem i regularne badania krwi. Ja to robiłam, a i tak mnie to nie ustrzegło. Trzeba więc podchodzić do tego z rozsądkiem i traktować zdrowie priorytetowo.

Jak różnił się plan „Hejtera” od planu „Wojennych dziewczyn”?
Ciężko mówić o jakichkolwiek podobieństwach. Jedynym wspólnym mianownikiem była obecność Danusi Stenki. (śmiech) To był już trzeci sezon „Wojennych dziewczyn” , więc atmosfera na planie była wręcz familijna. Czułam się jakbym wracała do bliskiej rodziny. Przeżyliśmy wspólnie ponad 240 dni zdjęciowych. To mnóstwo czasu. Było mnóstwo śmiechu, uroniliśmy wspólnie łzy, przeżyliśmy jedną żałobę. Jesteśmy więc bardzo silną grupą. Znamy swoje mocne i słabe strony. Wszyscy z drużyny wiedzieli, że kręcę też „Hejtera” i bardzo mnie wspierali. Praca z Jankiem była wspaniała, ale bardzo trudna, bo musiałam dotrzeć do głębokich pokładów ciemności w sobie. Trudno było uniknąć, tego żeby ta historia nie bolała. Dlatego wszyscy mocno przeżyliśmy ten okres zdjęciowy.

Wraz z Aleksandrą Pisulą i Martą Mazurek tworzysz w „Wojennych dziewczynach” sympatyczny team. Nie rywalizujecie ze sobą na planie?
Ale skąd. W zeszłym roku byłam druhną na weselu Marty, wcześniej wspierałyśmy Olę podczas premiery „Ataku paniki”, do którego napisała scenariusz i w którym zagrała ważną rolę. Na pewno każda z nas jest inna – i tak jak w serialu – wnosimy na plan (i ekran) zupełnie inną emocjonalność i wrażliwość. Ale wszystkie trzy jesteśmy bardzo za sobą. Myślę, że właśnie to zdecydowało o tym, że to właśnie my zostałyśmy wybrane do tego serialu. Ponieważ wspólna energia towarzyszyła nam już od etapu castingów.

Tematyka wojenna nie jest zbyt bliska kobietom. Co sprawiło, że zainteresowałaś się tym serialem i chciałaś w nim wystąpić?
To popkultura tak ukształtowała nasze myślenie. Tymczasem tak naprawdę kobiety były obecne w czasie wojny tak samo jak mężczyźni. Za każdym mężczyzną, który szedł na front, stała jakaś kobieta: matka, siostra, żona. I wiele z nich działało w podziemiu: było sanitariuszkami czy łączniczkami. Wtedy, kiedy my miałyśmy propozycję castingu do tego projektu, nie było w emisji żadnego innego polskiego serialu wojennego, poza „Czasem honoru”. „Wojenne dziewczyny” były do tego pierwszą okazją do pokazania okupacji z kobiecej perspektywy i zmienienia postrzegania wojny przez publiczność. Ja jestem bardzo za kobietami i byłam zafascynowana tym serialem od pierwszych castingów. Dlatego szybko się związałam z moją bohaterką. Początkowo miałam grać inną – ale kiedy producent zobaczył mnie na korytarzu, postanowił przesłuchać mnie do roli Ewki.

Co znalazłaś bliskiego sobie w dziewczynie z czasów II wojny światowej?
Ewa jest specyficzną bohaterką. Nie wpisuje się w myślenie o przedwojennej, grzecznej i poukładanej kobiecie. I to jest fantastyczne, że i tutaj mogę przełamywać schemat. Myślę, że obie z Ewką jesteśmy bardzo za bliskimi: kiedy się w coś angażujemy, robimy to na 100% i nie bierzemy jeńców. Zazdroszczę Ewce jej odwagi i brawury, której nie mam prywatnie aż tak rozwiniętej. Ale wyczulenie na drugiego człowieka i uczciwość obie w sobie niesiemy. To na pewno pomogło mi szybko zrozumieć jej motywacje.

Nieco inną postacią jest prostytutka Mila w serialu „Belle Epoque”.
Mam duży fart do projektów kostiumowych. Ale to dobrze: bo mogę podróżować w czasie. (śmiech) Takie seriale sprawiają, że mogę doświadczać czegoś, czego nigdy bym nie doświadczyła w codziennym życiu. Mila jest bardziej podobna do Ewki niż do mnie. W młodym wieku zdecydowała się na bycie prostytutką, ponieważ razem z matką i siostrą wylądowały na ulicy. Wtedy jednak było zupełnie inne myślenie o domach publicznych i inaczej traktowało się sprzedawanie swojego ciała. Zagranie tej postaci stało się dla mnie okazją, by to zrozumieć. Dzięki temu przekroczyłam barierę, której prywatnie bym nie przekroczyła. Zawierzyłam jednak wrażliwości Mili i uwierzyłam w jej świat.

No właśnie: zagrałaś kilka odważnych scen w „Belle Epoque”. Jak sobie z tym dałaś radę?
To nie są łatwe sceny dla aktora i aktorki. Kiedy się wchodzi na plan, można się ukrywać za bohaterem. Obnażenie fizyczne było dla mnie jednak równoznaczne z obnażeniem psychicznym. Kiedy to się miało wydarzyć na planie, budziło to we mnie duży lęk i dyskomfort. Tuż po podpisaniu umowy na „Belle Epoque” zadzwoniłam do zaprzyjaźnionego aktora Michała Czerneckiego, który pracował ze mną wtedy przy Wojennych Dziewczynach i zawsze służył mi radą. Zapytałam go - już doświadczonego aktora - jak uzbroić się w dystans podczas grania scen erotycznych. On próbował mnie uspokoić – ale i tak był to dla mnie stres. Zrzucenie z siebie ubrań na planie zawsze się wiąże z wieloma obawami. Na szczęście zadbano o to, aby podczas kręcenia tych scen, było na planie jak najmniej ludzi, tylko niezbędna ekipa. Dlatego przebiegło to bezkolizyjnie. Nie ma jednak co ukrywać, że jest to trudne.

Grałaś te sceny z doświadczonym kolegą - Pawłem Małaszyńskim. Mogłaś liczyć na jego wsparcie?
Kiedy ma się dobrego partnera, to jak najbardziej. Ale zdarzają się osoby, które nie traktują początkujących aktorów z należytym szacunkiem. Stawiają się w roli wszechwiedzącego nauczyciela, a nie partnera. To jest onieśmielające i zamykające. Na szczęście ja mam fart do wspaniałych partnerów, którzy traktują mnie na równi z sobą. To choćby Paweł Małaszyński i Eryk Lubos w „Belle Epoque”, Michał Czernecki w „Wojennych dziewczynach”, czy teraz Borys Szyc w jednym z nowych projektów. Wszyscy mnie traktowali po partnersku, co świadczy o ich klasie.

Jeszcze będąc na studiach zdobyłaś dwie nagrody na festiwalach szkół aktorskich. Teraz też chcesz kontynuować swą przygodę ze sceną?
Tak. Jestem obecnie na etacie w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Od początku marzyłam, by realizować się w tym zawodzie nie tylko na planie, ale też na deskach teatru. Tak się wydarzyło, że dzięki tym dwóm nagrodom, rozmawiałam z kilkoma dyrektorami teatrów o potencjalnej współpracy. Finalnie zdecydowałam się na Teatr Współczesny. Jestem już po debiucie na jego scenie w spektaklu „Kuchnia Caroline”. Dzięki temu miałam możliwość współpracy ze wspaniałymi aktorami. Nie wyobrażam sobie rezygnacji z teatru na rzecz filmu i na odwrót. Cieszę się szalenie, że mogę to wszystko koordynować i działać na raz.

Początkowo miałaś studiować architekturę w Londynie, ale ostatecznie zdecydowałaś się na aktorstwo. Co się stało?
To nie była decyzja podjęta spontanicznie. Ja od zawsze marzyłam o aktorstwie, o czym świadczy to, że od szóstej do drugiej klasy licealnej występowałam w dziecięco-młodzieżowym zespole Tintilo w Teatrze Rampa. Już na początku liceum szukałam agencji aktorskiej, by dalej zdobywać doświadczenie. Dlatego ta architektura była tylko takim planem B, który miał udowodnić środowisku z którego się wywodzę i głównie mnie samej, że jestem, w stanie wykonywać równie ambitny zawód jak moi koledzy z klasy czy rodzina.

Twoi rodzice najpierw byli sportowcami, a potem jeździli na łyżwach w różnych rewiach za granicą. To podpatrując ich występy złapałaś bakcyla aktorstwa?
Niewykluczone. To, że oglądałam rodziców na lodowej scenie w światłach reflektorów na pewno miało na mnie wpływ. Moja babcia od strony mamy ze Słowacji jest też aktywna artystycznie: występuje w teatrze dla seniorów i w chórze. Dlatego ta chęć bycia na scenie i wyróżniania się zawsze była w mojej rodzinie zauważalna. Stąd było dla mnie naturalne, że to przedłużę. A aktorstwo wydawało mi się najuczciwsze: bo opowiadamy o ludziach i jesteśmy blisko człowieka. To było dla mnie najbardziej ujmujące w tej pracy.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Vanessa Aleksander: Chcę żyć w zgodzie z sobą i swoimi zasadami - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl