Przodowniczka pracy, która obaliła komunizm: Anna Walentynowicz

Magda Huzarska-Szumiec
Magda Huzarska-Szumiec
Robert Kwiatek/Archiwum
- Uznaliśmy, że jeżeli ktoś jest tak krańcowo różnie postrzegany, to coś musi w nim być intrygującego - mówi Dorota Karaś, która razem z Markiem Sterlingowem napisała książkę „Walentynowicz. Anna szuka raju”.

Istnieje już kilka biografii Anny Walentynowicz. Czego nowego chcieliście się o niej dowiedzieć?
Zaciekawiło nas to, że Anna Walentynowicz budzi wciąż skrajne emocje. Przez jednych uważana jest za ideał bez skazy, osobę niezwykle prawdomówną, a przez drugich za kobietę trudną, wywołującą konflikty, nie budzącą sympatii. Uznaliśmy, że jeżeli ktoś jest tak krańcowo różnie postrzegany, to musi w nim być coś intrygującego. Poza tym zainteresowała nas luka w jej życiorysie dotycząca dzieciństwa i to, że nie mówiła całej prawdy o swoim pochodzeniu i rodzinie. Tę historię opisał pierwszy prof. Igor Hałagida. Od niego dowiedzieliśmy się, że na Ukrainie jeszcze długo po wojnie żył ojciec Anny i wciąż mieszka tam jej rodzeństwo. Zastanawialiśmy się, dlaczego ukrywała prawdę o sobie, dlaczego wymazała część swojej historii?

Co odkryliście? Z jakiego powodu wyparła się dzieciństwa?
Żeby na to pytanie odpowiedzieć, trzeba pamiętać o sytuacji, w jakiej się znalazła, przyjeżdżając po wojnie do Gdańska. Trafiła tu z ziemiańską rodziną, u której przez prawie dziesięć lat była służącą. Jej status był bardzo niski, wykonywała ciężkie prace, nie mając choćby prawa jeść z państwem przy jednym stole. To oni radzili jej, żeby nikomu o sobie nie opowiadała. Tak było bezpieczniej. W latach 40., 50. pochodzenie ukraińskie nie było atutem, żywa była pamięć rzezi wołyńskiej, w gazetach straszono bandami UPA. Na dodatek Anna najprawdopodobniej była przekonana, że jej rodzina zginęła. I to był jeszcze jeden powód, dla którego konsekwentnie milczała przez 55 lat, aż do czasu, kiedy ukraińscy krewni sami ją odnaleźli. Dopiero wtedy do nich pojechała.

Wy też pojechaliście na Ukrainę. Jak was przyjęła jej rodzina?
Całkiem dobrze. Oni wciąż mają poczucie, że odnaleźli kogoś bliskiego, w dodatku bohaterkę, która walczyła ze Związkiem Radzieckim i pomogła w obaleniu komunizmu. Ale z drugiej strony czują też rozgoryczenie. Gdy się po latach spotkali, rodzina pewnie oczekiwała, że ona im jakoś pomoże, ulży w ich biedzie. Ale nic takiego się nie stało.

W oficjalnych biografiach Anny Walentynowicz nie pojawiał się także ojciec jej dziecka. Jak udało się wam ustalić, kim on był?
Niektórzy mówią, że była to jej najbardziej skrywana tajemnica. Rozstała się z nim przed narodzinami syna Janusza i do końca życia nie zdradziła nikomu, kim był. Ta sytuacja musiała być dla niej na tyle trudna, że jego nazwisko nie pojawia się nawet w akcie urodzenia dziecka. Uważała, że Ryszard nie jest tego godzien. Planowali ślub, ale on w pewnym momencie zachował się nie tak, jak ona tego oczekiwała i zerwała z nim. Anna od wczesnej młodości była potwornie uparta i pamiętliwa. Gdy raz ktoś ją skrzywdził, trudno jej było wybaczyć. Udało nam się ustalić, że jej niedoszły mąż pracował w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Komunikacji, czyli nie był jej kolegą ze stoczni, jak głosiła obiegowa opinia. Pojawiały się też plotki, rozpowszechniane przez Służbę Bezpieczeństwa, według których ojcem syna Anny był zagraniczny działacz, którego poznała w1951 r. na zlocie młodych komunistów w Berlinie. Tę wersję później powtarzały przeróżne osoby, nie zdając sobie sprawy, kto ją sfabrykował. To było o tyle łatwe do zweryfikowania, że nie zgadzają się daty. Ciąża musiałaby trwać bardzo długo, żeby ta pogłoska mogła być prawdą.

Działo się to już w czasie, kiedy Walentynowicz była niezwykle entuzjastycznie nastawioną do nowego ustroju działaczką, przodownicą pracy. Czy ona naprawdę wierzyła w ideały socjalizmu?
Tak, ponieważ to był ustrój, który dał jej szansę na awans społeczny. Dzięki niemu sytuacja niewykształconej służącej, z czterema klasami podstawówki, naprawdę się zmieniła. Ciężko na to zresztą zapracowała - jako spawaczka musiała wchodzić do kadłuba statku, w którym panowała ciemność, wdychać trujące opary, przeciskać się przez szczeliny. Anna jednak nie bała się wysiłku. W stoczni znalazła swój drugi dom, zakład pracy się nią zaopiekował. Jako przodownica dobrze zarabiała, miała zapewnione mieszkanie, żłobek dla dziecka, opiekę lekarską.

I poczuła się aż tak pewnie, że zaczęła pokazywać rogi. Robiła swoim przełożonym awantury, pisała na kolegów skargi. Chyba nie była specjalnie lubiana?
Mało kto lubił przodowników pracy. A ona bardzo szybko została wykreowana na przodowniczkę przez swoich przełożonych. Stwierdzili, że ma wzorcowy życiorys, który można wykorzystać. Dawali ją za przykład gnębionej przez właścicieli ziemskich dziewczyny, która w nowej rzeczywistości daleko zaszła. Na to wszystko nałożył się jeszcze jej niełatwy charakter sprawiający, że przez lata z częścią pracowników wchodziła w różne konflikty.

No właśnie, aż dziw bierze, że w sierpniu 1980 r., kiedy została wyrzucona z pracy, stoczniowcy rozpoczęli strajk w jej obronie.
To nie było tak, że 14 sierpnia cała stocznia postanowiła jej bronić. Ona została zwolniona tydzień wcześniej. To Bogdan Borusewicz, współpracownik KOR-u, postanowił wykorzystać sytuację Walentynowicz, osoby zasłużonej dla stoczni, odznaczonej krzyżami zasługi, która straciła w stoczni zdrowie, a kilka miesięcy przed emeryturą została zwolniona. Ulotki z jej historią kolportowano tego dnia rano w kolejkach wiozących stoczniowców do pracy. Historia poruszyła robotników, choć większość nie widziała jej na oczy. Znano ją na wydziale, na którym pracowała. Tam również budziła różne emocje - część pracowników miała jej za złe, że kolportuje nielegalną prasę i naraża innych, kolejni doceniali jej odwagę.

W którym momencie nastąpił przełom? Kiedy ta przodowniczka pracy stanęła po drugiej stronie barykady?
To był proces. Złożyło się na niego kilka rzeczy. Jedną z nich była choroba. I choć Anna została wyleczona z raka, nie mogła dalej pracować jako spawaczka, została suwnicową. Zaczęła mniej zarabiać, została odsunięta od różnych funkcji społecznych. Brakowało jej tego. Kolejną rzeczą stał się konflikt na wydziale, rozpatrywany przez miejską komisję kontroli partyjnej, co kosztowało ją sporo zdrowia. Później był grudzień 1970 r. Użycie przez władzę siły było wstrząsem dla wszystkich na Wybrzeżu, a w szczególności dla robotników ze Stoczni Gdańskiej. Na to nałożyła się nieoczekiwana śmierć jej ukochanego męża Kazimierza. Z tego powodu przez następne lata egzystowała jak w letargu i leczyła się w poradni zdrowia psychicznego. Ale pod koniec lat 70. jej wola życia i działania sprawiły, że nawiązała kontakt z Wolnymi Związkami Zawodowymi. To dało jej nową energię. Zaczęła patrzeć bardzo krytycznie na rzeczywistość PRL-u.

Znowu się zachłysnęła możliwością działania. To był czas, kiedy poznała Lecha Wałęsę. Szybko doszło jednak między nimi do trwającego długie lata konfliktu.
Jeszcze przed sierpniem, kiedy obydwoje byli działaczami Wolnych Związków Zawodowych, uważała Lecha Wałęsę za takiego samego jak ona robotnika. Łączyły ich przyjacielskie stosunki. Anna miała ogromny szacunek dla ludzi wykształconych, takich jak Jacek Kuroń, Bogdan Borusewicz, Lech Kaczyński, Andrzej Gwiazda, a Wałęsę traktowała jak równego sobie. Strajk wyniósł go ponad wszystkich znajomych z opozycji. Stał się niekwestionowanym liderem, znanym na całym świecie przywódcą i symbolem. Dla niej było to trudne do udźwignięcia. Anna była wybuchowa, Lech też nie należał do pokornych, więc konflikt szybko się rozwinął. Bożena Grzywaczewska, ówczesna sekretarka Wałęsy, opowiadała nam, że kiedy Walentynowicz wchodziła do jego gabinetu, dochodziły z niego odgłosy dzikich awantur. Zastanawiała się nawet, czy oni przypadkiem czymś w siebie nie rzucają. Jasne stało się też, że grupa WZZ, która kiedyś była wspólnotą i która dzięki temu przeprowadziła tak fantastycznie strajk, zaczęła iść różnymi drogami. Wałęsa za sprawą ks. Jankowskiego zbliżył się do Kościoła, słuchał tego, co mówi prymas Wyszyński, otoczył się doradcami. Walentynowicz znalazła się w grupie bardziej radykalnej, w której był też Kuroń, Borusewicz, Gwiazdowie, Pieńkowska. To był taki pierwszy poważny polityczny rozjazd. Wałęsa od czasu do czasu starał się szukać z nią porozumienia, ale bez efektu. Raz było nawet blisko pojednania, o czym wiemy dzięki podsłuchowi SB. W pierwszą rocznicę strajku sierpniowego Wałęsa odwiedził Walentynowicz w domu, biorąc ze sobą jako rozjemcę żonę. I być może udałoby im się jakoś dogadać, ale do rozmowy włączyła się Danuta i panie karczemnie się pokłóciły. Nie można też zapomnieć o roli SB w podgrzewaniu konfliktu. Podczas zbierania materiałów dotarliśmy nawet do agentki, której zadaniem było konfliktowanie Lecha Wałęsy i Anny Walentynowicz.

To bardzo ciekawy fragment waszej książki. Jak udało się wam odnaleźć tę agentkę?
Poznaliśmy jej nazwisko z książki Sławomira Cenckiewicza. Zaczęliśmy jej poszukiwać, sprawdzając dawne adresy, pytając o nią osoby z dawnej opozycji. Dowiedzieliśmy się w końcu, że została eksmitowana ze swojego mieszkania. Znaleźliśmy ją w ośrodku dla bezdomnych. Kiedy umówiliśmy się pierwszy raz na spotkanie, była przekonana, że chcemy porozmawiać o jej znajomościach z czasów opozycji. Zaczęła snuć wręcz martyrologiczną historię. Musieliśmy jej przerwać. Powiedzieliśmy, że wiemy, iż była tajnym współpracownikiem. Daliśmy jej też czas na zastanowienie się. Dość szybko się przełamała i zdecydowała nam opowiedzieć prawdę. Oczekiwaliśmy spowiedzi skruszonej agentki, zmuszanej do robienia rzeczy, których nie chciała. Ale ona powiedziała, że to wcale nie było tak, a lata współpracy z SB, dzięki której zarabiała duże pieniądze, to był najlepszy okres jej życia.

W książce ciekawy jest opis waszego spotkania z Hanną Krall, która napisała reportaż o Annie Walentynowicz. To ona wam powiedziała, żebyście nie oskarżali waszej bohaterki ani jej nie bronili, tylko spróbowali ją zrozumieć. Udało się?
Wydaje nam się, że tak. Jej historia w książce pokazuje, w jaki sposób prosta, ukraińska dziewczyna została świadkiem najważniejszych wydarzeń - od rzezi wołyńskiej po katastrofę smoleńską, w której zginęła. Najpierw budowała komunizm, a potem go obaliła. Zafascynowało nas, że w jej życiu zmieściło się tyle ciekawych i przeciwstawnych historii.

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Przodowniczka pracy, która obaliła komunizm: Anna Walentynowicz - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl