Nasze matki, nasi ojcowie: Biczycki nie zagrałby w takim serialu

Grażyna Kuźnik
Marian Biczycki jest bratankiem aktora i reżysera Jana Biczyckiego, doktorem nauk przyrodniczych na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach
Marian Biczycki jest bratankiem aktora i reżysera Jana Biczyckiego, doktorem nauk przyrodniczych na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach Arkadiusz Gola
Bratanek Jana Biczyckiego, Marian Biczycki, broni jego dobrego imienia. Nie chce, żeby nazwisko wuja padało w kontekście antypolskiego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie". Jan był humanistą, walczył z uprzedzeniami - pisze Grażyna Kuźnik

Co łączy Jana Biczyckiego, polskiego aktora urodzonego w Katowicach, z oburzającym Polaków niemieckim serialem "Nasze matki, nasi ojcowie"? Pokazano w nim złych nazistów, ale i Polaków od nich nie lepszych, zwłaszcza w stosunku do Żydów. Bratanek aktora Marian Biczycki uważa, że jego wuj z tym filmem nie ma nic wspólnego. Ale reżyser serialu Nico Hofmann w wywiadzie "Zraniłem Polaków. Przykro mi" (DZ 5 lipca br.) kilka razy powołuje się właśnie na Jana Biczyckiego.

Hofmann mówi: "Mam wielu polskich przyjaciół, znam wasz kraj. Zostałem wychowany artystycznie przez Polaka, aktora teatru Münchner Kammerspiele Jana Biczyckiego. Jan był dla mnie nie tylko aktorem i nauczycielem, ale również zastępował mi ojca". Nazywa Jana swoim mistrzem i dodaje, że to on opowiadał mu "o winach Niemców w stosunku do Polaków wykorzystywanych jako przymusowi robotnicy". I komentuje: "Dlatego krytyka z Polski jest dla mnie szczególnie bolesna".

On wróci do Katowic

Mój wuj mógł coś opowiadać o winach Niemców, ale widać Hofmann źle słyszał, skoro zrobił taki film - mówi Marian Biczycki. - Nie podoba mi się używanie przez niego postaci wuja jako przykrywki dla serialu. To samo dotyczy antysemityzmu. Jan Biczycki ożenił się z Romą Ligocką, "dziewczynką w czerwonym płaszczyku", autorką wspomnień z getta. Polaków o takich poglądach w filmie Hofmanna nie ma, wprost przeciwnie. A reżyser powołuje się na to, że został przez wuja wychowany. Jan Biczycki był humanistą, nie miał uprzedzeń - dodaje Marian Biczycki.

Sam aktor nie może już niczego wyjaśniać, bo zmarł 17 lat temu w Monachium. Kiedy wiedział, że jest już z nim źle (miał raka płuc), zamierzał wrócić do Polski. W Katowicach jest grób jego rodziców i chciał być przy nich. Ale to się nie udało.
- W jego życiu komedia splatała się z dramatem - przyznaje bratanek. - Tęsknił za krajem tak jak jego przyjaciółka Basia Kwiatkowska, aktorka znana z filmu "Ewa chce spać", była żona Romana Polańskiego. Też chciała być pochowana w Polsce.

Wuj planował, że tak jak ona każe się spopielić, gdyby jednak umarł w Niemczech. Wtedy urna łatwo dotrze do kraju. Ale historia z Basią zbiła go z tropu.

Barbara Kwiatkowska zmarła na rok przed Janem Biczyckim; mieszkała koło Monachium. Chciała spocząć w ojczyźnie, więc jej urnę wysłano specjalnym transportem z Niemiec do Polski. I wtedy prochy zaginęły. Przez pół roku nikt nie wiedział, co się z nimi dzieje. Uroczysty pogrzeb nie mógł się odbyć. Aż urna odnalazła się w Bytomiu. Stała sobie zapomniana i zakurzona na półce w urzędzie celnym.

- Zrobię wszystko, żeby wuja sprowadzić do Katowic - obiecuje Marian Biczycki. - To przecież do mnie, gdy jeszcze byłem smykiem, wuj pisał, że jestem jego alter ego. Nie wiedziałem, że to znaczy drugie ja. Przetłumaczyłem z niemiecka, że alter to stary, a ego to egoista. Obrażony odpisuję, że nie jestem żadnym starym egoistą. A on: "Ucz się łaciny, łobuzie!". I naprawdę zacząłem uczyć się łaciny.

Dzisiaj jest doktorem nauk przyrodniczych, wykładowcą Uniwersytetu Śląskiego. Był jeszcze dzieckiem, gdy Jan Biczycki wyjechał do Niemiec, a w 1968 roku zamieszkał na stałe w Monachium. Marian Biczycki zajmuje to samo mieszkanie przy ulicy 1 Maja w Katowicach, w którym wychowali się jego ojciec z Janem i resztą rodzeństwa.

Ze Śląska do Wiednia

Boli mnie jakakolwiek sugestia na temat ksenofobii wuja - Marian Biczycki wraca do wypowiedzi Nico Hofmanna. - Bo w Janie płynęła również krew białoruska, po ojcu. Dziadek pochodził z mieszanej rodziny, zmienił nazwisko dla swojej miłości, przyszłej żony Walerii. Pochodził z Biczyc, był wojskowym, piłsudczykiem. Przyjechali już jako małżeństwo na Śląsk i osiedli w Katowicach.

Biczyccy mieli czworo dzieci: Mieczysława (przyszłego ojca Mariana), Eugeniusza, Jana i Zofię. Urodzili się w latach 20. i 30. Ich ojciec był sporo starszy od matki i - niestety - szybko zmarł.

- Odczuwali brak ojca, zwłaszcza Jan. Bo ojczym, który szybko się pojawił u boku mojej pięknej babci, właśnie jego niezbyt lubił. Nazywał go paniczykiem. Sam pochodził z Czech, był konkretny, surowy, nie interesował się sztuką, a Jan miał talenty artystyczne. To nie było łatwe dzieciństwo. Tym bardziej że pojawiła się kolejna trójka dzieci, które w domu były chyba bardziej kochane, także przez babcię - zastanawia się dzisiaj jej wnuk.

Kiedy wybucha wojna, Jan ma siedem lat. Musi iść do niemieckiej szkoły. Niezbyt mu się tam wiedzie; nie zna języka, jest synem polskiego wojskowego, nie znosi pruskiego drylu w szkole. Uwziął się na niego nauczyciel nazista, wrzeszczy, że Janek ma azjatycką mordę. A chłopiec jest delikatny, wygląda jak cherubinek. Często wraca ze szkoły pobity, cały w siniakach. Ojczym wpada wtedy na pomysł, który pozwala mu też pozbyć się pasierba z domu. Wysyła go do Wiednia, do swojej czeskiej siostry. Tam, u przyszywanej ciotki, na cudzej łasce, z daleka od matki, chłopiec przetrwa wojnę. Jedyna korzyść, opowiadał później, to świetna znajomość języka niemieckiego.

Gdy wraca do Polski, ma już 14 lat i nie czuje się w domu najlepiej. Zaraz go wysyłają do szkoły klasztornej w Nysie. Jego brat Mieczysław po kampanii wrześniowej, ujęty przez Rosjan, trafia na Syberię. Wróci z niej dopiero w 1947 roku. Janek zaciska zęby. Jest zdolny, z pasją czyta polskie książki. Kończy potem bardzo dobre VIII Liceum Ogólnokształcące w Katowicach, kiedyś imienia Wilhelma Piecka. I wyrywa się w świat.

W ostatnim wywiadzie, opublikowanym w kwietniu 1996 roku w "Jazz Magazine" już po jego śmierci, tak o tym mówi: "Studiowałem w najgorszych czasach stalinowskich. Studia rozpocząłem w 1950 roku. Najpierw w szkole teatralnej, ale Edmund Wierciński i Erwin Axer stwierdzili, że jestem za młody na reżyserię. Uznali, że powinienem studiować polonistykę. No to tam poszedłem. Uczyłem się u Jana Kotta (wybitny polski krytyk i teoretyk teatru), co niewątpliwie dużo mi dało".

Zaczyna się wtedy interesować teatrem satyrycznym. Po śmierci Stalina staje się legendą studenckiego kabaretu "Stodoła", którego najgłośniejszym programem był "Ubu Król" Alfreda Jarry'ego. Reżyserował właśnie Jan Biczycki.

Odebrano mi paszport

"Jazz Magazine" pisze, że Biczycki atakował polską parafiańszczyznę, zaściankowość, prowincjonalność, stereotypy. Władza wzięła go na widelec.

On sam tak o tym mówił: "Rąbnęliśmy Królem Ubu jak cholera. Gdy dziś patrzę z perspektywy czasu na ten okres, to wydaje mi się, że najbardziej wartościowe było nieustanne pakowanie kija w mrowisko. To nie było takie rozsądne". I dodawał: "Dlaczego zajmowaliśmy się tematami polskimi? Myśleliśmy wówczas, że po co udawać Goethego, skoro można być Mickiewiczem".

A jednak nawet po takich sławnych i kasowych spektaklach jak "Niech no tylko zakwitną jabłonie" czy "Śniadanie u Tiffany'ego" w Teatrze Komedia, gdy jego autor Truman Ca-pote tylko jemu powierzył tekst, chociaż wcześniej nie zgadzał się na żadne sceniczne adaptacje, Biczycki dostaje szlaban. Wtedy wraca do Katowic. Opowiadał: "Gdy miałem zakaz reżyserowania, odważył się go złamać tylko Jerzy Kaliszewski, który wtedy był dyrektorem teatru w Katowicach. Musiałem na początek zrobić jakąś sztuczkę radziecką, ale zaraz potem zrobiłem »Ifigenię w Taurydzie« Goethego. Do dziś uważam ją za jedno z najlepszych moich przedstawień".

- Wuj darzył sentymentem Teatr Śląski i to ze wzajemnością - mówi Marian Biczycki. - Kilka lat temu dyrektor Teatru Śląskiego Krystyna Szaraniec przygotowała wieczór jego pamięci. To było wzruszające, bo chyba coraz mniej wie się u nas o Janie Biczyckim. Dlatego tak zdenerwował mnie Nico Hofmann. Nie w kontekście jego serialu o antysemickich Polakach chciałbym wuja w kraju przypomnieć.

On sam zachował w pamięci jego urocze przedstawienie z tamtych czasów "Królewna Śnieżka", w oparciu o Disneya. A potem wuj zrobił przyjęcie dla znajomych dzieciaków, gdzie krasnoludki podawały ciastka.

Wkrótce jednak wyjeżdża za żelazną kurtynę. W Polsce nie chce robić tylko bajek dla dzieci, a tak może się skończyć. Korzysta z wielu zaproszeń do teatrów, od Hamburga po Wiedeń, ale to tylko wyzwania zawodowe. W 1968 roku, jak mówi w wywiadzie: "Odebrano mi jednak paszport i kazano wracać do kraju". Odmawia. W końcu Biczycki rezygnuje z procesu o przywróceniu mu polskiego paszportu. Zostaje w Niemczech.

Udało mu się wyreżyserować własną śmierć. W serialu "Regina", pokazywanym także w polskiej telewizji, gra palacza, który umiera na raka płuc, w niedzielę, wśród oddanych mu uczniów. To powtórzyło się naprawdę. Jakby było znakiem, że wybrał dobrą drogę i aktorem był z przeznaczenia.

Wywiad z Nico Hofmannem w DZ

Rozmowę z producentem serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" opublikowaliśmy 5 lipca. Niemiec Nico Hofmann kajał się w niej, że producenci serialu przeinaczyli fakty dotyczące II wojny św. Wspominał też osobę Jana Biczyckiego.



*Superbudowa 2013. Najlepsza inwestycja woj. śląskiego ZOBACZ
*Marsz Autonomii 13 lipca 2013: ZDJĘCIA, WIDEO, KONTROWERSJE
WAMPIRY W GLIWICACH PRZEMÓWIŁY! ZNAMY KILKA ODPOWIEDZI
*Jak zdać egzamin na prawo jazdy? ZOBACZ WIDEOTESTY i CZYTAJ PODPOWIEDZI

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Nasze matki, nasi ojcowie: Biczycki nie zagrałby w takim serialu - Dziennik Zachodni

Komentarze 23

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

g
głupota
aleś Pan po prostu głupi, aż cud że alfabetu żes pan sie nauczył. i źeś sie pan podpisał - może miało byc FAJFUS /
M
Można
Można wypowiadac sie za kogos, kogo sie dobrze znało i ma sie to samo nazwisko. Mało, to mój obowiazek. Wszystko sie Panu pomyliło. Przy tak płytkiej wiedzy to własnie Pan NIE POWINIEN sie wypowiadac, nie tylko w czyimś, ale nawet we własnym imieniu.
D
Dziekuję
Dziekuję Panu za zrozumienie moich intencji. Po przecztaniu wywiadu z Nico Hofmanem przez chwilę nawet się ucieszyłem, że ktoś po latach przypomniał postać Wuja. Kiedy przeczytałem wywiad ponownie, zrozumiałem że wykorzystał dość niegodziwie Jego (ale też moje) nazwisko. Sam obejrzałem film, jest dość mierny (zresztą niemiecki film miał tylko kilka "złotych lat" w okresie międzywojennym), ale spotkał sie z dobrym przyjęciem telewidzów niemieckich - zobaczyli się, takimi jakimi chcieli i myślę, że zobaczyli też taką Polską jaką chcieli... Ja i moja Rodzina (najmłodzy Biczycki ma 4 lata i to jest też Jan (III) Biczycki nie chcemy miec nic wspólnego z Panem Nico Hofmanem i jego filmem. Pozdrawiam. MB.
k
kto twierdzi?
Tak film odebrało wielu Polaków. Można się tylko zastanowić czy zrobiono to celowo, bo tak widzą Polaków Niemcy, czy zwyczajnie z braku wiedzy i głupoty.
J
Ja teź z Katowic
Świetny artykuł. Nie było mnie na świecie, kiedy Jan Biczycki odnosił w Polsce sukcesy, stąd o Jego istnieniu dowiedziałem się z Pani artykułu. Tak trzeba - przypominać tych, o których z różnych przyczyn Polska zapomniała. Czytałem artykuł z przjemnością - z życia Biczyckiego można by też zrobić serial; Nico Hoffman byłby producentem, jak tak uwielbiał swojego mistrza...
c
czytelnik
O Boże Mój, jeszcze jedna korekta: " .. Jerzego BIŃCZYCKIEGO".
g
gość
I jeszcze jedna korekta: ..."Jerzego BIŃCZYCKIEGO".
a
aligatoR
w kontekście antypolskiego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie"

A kto twierdzi, ze antypolski - autorka tego tzw.artykulu.
n
najedzony
Polaczki ,wy macie tylko pieniazki w glowie .
Do tych dwoch generalow co oglosili stan wojenny zgloscie sie po pieniadze ,oni maja rente za duza zeby ja " przesrac "
i
imc
i pomylki tak jak moja.Nie wycofuje sie z poprzednich pogladow.Komentarz ,,,przy okazji ,,,,mnie nie przekonuje.Nie wiem i nie potrafie tego wytlumaczyc,serial odebralem pozytywnie ,tak jak wiekszosc wpisow Slazakow.Mniejsza o szczegoly...moja percepcja opiera sie ,,,pewnie tak jak doktoranta,,,na pochodzeniu ,wspolzyciu z tymi ludzmi niemieckimi,,na przedzieraniu amatorskim sie przez KANTA! FREUDA!TISCHNERA!HELLERA iii w zderzeniu rodzinnym na codzien i narodowym i panstwowym z Polakami i Polskoscia.Proporcja 30 do 40.lat.Wynik bez iluzji licza sie fakty. Pomylki tez ,nic nie jest doskonale.
i
imc
faktycznie po raz drugi
i
imc
wczesniej sprawdzalem a i tak pomylka .Nie wiem czy to nie sugestia redaktorki .Przepraszam i Biczyckich i J. Biczynskiego.
G
Gość
fascynowała mnie kultura tych narodów, szczególnie ta, która powstała do wybuchu I wojny światowej. Z jednej strony mamy wyjątkową sztukę, muzykę, literaturę, teatr, czy balet itp., a z drugiej dwa totalitaryzmy, które znacząco zakłóciły ich ciągłość. Co dzisiaj z tego pozostało? No właśnie – chyba niewiele. Ale są też inne pozytywne wydarzenia, o których np. polskie media w ogóle nie pisały:
W maju br., czyli zaledwie kilka miesięcy temu odbyła się w Düsseldorfie najnowsza inscenizacja "Tannhäusera" Wagnera. Opera ponoć wywołała prawdziwy skandal, a następnie dyskusję o granicach artystycznej wolności. Zacytuje poniżej relację dziennikarki z tego wydarzenia:
(…) Wielkie emocje i okrzyki oburzenia - z takimi reakcjami reżyser opery Wagnera Burkhard C. Kosminski się liczył. Nie liczył się natomiast z tym, że widzowie wychodzić będą trzaskając drzwiami a nawet wzywać pomoc lekarską. To konsekwencja drastycznej inscenizacji, przenoszącej akcję "Tannhäusera" w czasy III Rzeszy, z jej najstraszniejszymi stronami: rozstrzeliwaniem i mordowaniem ludzi w komorach gazowych czy sceną samopodpalenia. Zaskoczona reakcjami była też dyrekcja opery, która pociągnęła za symboliczny "hamulec bezpieczeństwa". Po premierze opery zadecydowano, że będzie ona grana jedynie w wersji koncertowej - bez akcji scenicznej.
Jak pisze dalej dziennikarka wypowiadając się na temat ciemnej strony Wagnera:
(…) Pretekstem do drastycznej inscenizacji w Düsseldorfie jest obchodzona właśnie 200. rocznica urodzin Ryszarda Wagnera. Reżyser postanowił zwrócić uwagę publiczności na antysemityzm kompozytora i wpływ jego muzyki na Hitlera. Skandal w Duesseldorfie zwraca ponownie uwagę na trudny balans między wolnością sztuki z jednej strony, a oczekiwaniami publiczności i dyrekcji teatrów z drugiej. Pomimo wielu odważnych inscenizacji zdejmowanie oper z afisza zdarza się w Niemczech rzadko. Ostatni tego typu przypadek miał miejsce w 2006 roku w Berlinie. Wtedy to dyrekcja opery odwołała przedstawienia opery Mozarta "Idomeneo" z obawy przed protestami muzułmanów. W jej trakcie pokazywano, bowiem obciętą głowę proroka Mahometa.
Czyli wszystko powoli odradza się i wraca do „kulturalnej” normy. Reasumując, w pełni rozumiem rozgoryczenie Pana Biczyckiego, ponieważ jego pretensje są jak najbardziej uzasadnione. Jestem przekonany, że jego wuj Jan Biczycki, na pewno nie mógł mieć nic wspólnego z tym filmem, nawet z jego samym zamysłem. Powoływanie się na znajomość z nim, w celu usprawiedliwienia swojej wizji w filmie, stało się wielkim nadużyciem reżysera. Na tym przykładzie widać, że współcześni Niemcy nie rozumieją jeszcze Polaków i chyba dopiero uczą się naszej wrażliwości, a Hoffman, na pewno do nich należy. Jako niemiecki reżyser bardzo nieumiejętnie połączył sztukę z historią własnego narodu. Ale jak to już w sztuce bywa, jest dzieło sztuki i coś, co jest tylko jej marną imitacją. Prawdziwa sztuka zawsze zachwyca, m.in. poprzez swoją skromność i pokorę, natomiast jej przeciwieństwo, albo jest propagandą, albo tworzy kontrowersje i nieporozumienia.
G
Gość
Serial ciekawy. Kolejne pokolenie Niemców próbuje rozliczyć przeszłość swoich dziadków. Niestety, ale Niemcy już zawsze będą mieli z tym problem. Po prostu, w czasie ostatniej wojny Niemcy zamordowali człowieczeństwo i dotychczasową kulturę naszego kontynentu. Z moralnego punktu widzenia zatracili przede wszystkim siebie, bo tak naprawdę, kim są dzisiejsi Niemcy? I czy w ogóle mają jeszcze jakąś tożsamość? W tej publicznej dyskusji najbardziej spodobała mi się ostatnio wypowiedź prof. Weissa: „Twórcy serialu zatracili proporcje. W Polsce był antysemityzm, ale to nie Polacy budowali fabryki śmierci. W Polsce nie było kolaboracji, tu się z Niemcami walczyło. Apeluję do Niemców: dajcie nam, Żydom, prowadzić w tej sprawie dialog z demokratyczną Polską. To nie jest wasza sprawa - prosił.
Profesor okazał się wielkim dyplomatą w swojej wypowiedzi. Ja, z kolei, jako zwykły zjadacz chleba mam prawo nie do końca zgodzić się z taką tezą, ponieważ młodzi Niemcy nie mają już nic wspólnego z tamtym okresem. A poza tym trudno rozliczać i upominać wnuków sąsiadów, gdy tymczasem na własnym podwórku Polacy nie rozliczyli chociażby np. ubeków, esbeków, ich współpracowników, milicjantów oraz ich mocodawców z PZPR.
Wracając do filmu - osobiście w ogóle nie czułem się zgorszony sceną ukazującą AK przy pociągu z Żydami jadącymi na śmierć, mało tego, uważam, że coś jest na rzeczy, skoro przy każdej nadarzającej się okazji wypomina się nam takie zachowania rodaków. Rozumiem również polską dumę, wyrosłą przecież na sienkiewiczowskiej fikcji. Prawda jednak chyba jest w zupełnie innym miejscu, ponieważ w Polsce antysemityzm ma się do dzisiaj całkiem dobrze. Nasi żołnierze z okresu II Wojny Światowej byli na pewno wielkimi patriotami, ale bohaterami już niekoniecznie. Kiedyś próbowałem odnaleźć przynajmniej jeden przykład z czasów okupacji, w którym polskie podziemie próbowało zatrzymać chociażby jeden pociąg z Żydami "udającymi się" do obozu zagłady! Osobiście nigdy o czymś takim nie słyszałem, a jeżeli już to tylko o dywersji mającej na celu opóźnienie przemieszczania się wojsk niemieckich lub sprzętu wojskowego na front wschodni, m.in. poprzez wysadzanie mostów i torów kolejowych. Natomiast nigdy w Polsce chyba nie było ani jednaj takiej akcji, która opóźniła transport do obozu zagłady. Transporty z Żydami jadącymi na pewną śmierć jeździły po Polsce, jak deutsche bahn z niemiecką precyzją i dokładnością.
W tym serialu Niemcy tylko bardzo delikatnie przypomnieli o takim zachowaniu Polaków. Po co to zrobili? Trudno powiedzieć, może ze zwykłego niedbalstwa i ignorancji do historii w ogóle? A może, żeby cały czas pomniejszać własną winę w tej największej tragedii ludzkości? Natomiast wszyscy w Polsce od razu poczuli się taką uwagą poruszeni, bo przecież przeciętny Niemiec już nigdy nie będzie mógł kogokolwiek pouczać, a już na pewno nie w kwestii holokaustu.
Tymczasem polski antysemityzm ma swoje wielowiekowe korzenie. Przedwojenna Endecja też zrobiła swoje. W czasie wojny, gdy wszystko wymknęło się spod kontroli, częściowo próbowała to naprawić tzw. Żegota, która powstała pewnie dla samego zaistnienia i chyba trochę dla poprawności politycznej. Należy też przyznać, że było u nas wiele osób nieżydowskiego pochodzenia, którzy pomagali w czasie wojny Żydom. Po wojnie okazało się, że Sprawiedliwych wśród narodów świata najwięcej było Polaków, ale też nie można od razu z tego powodu popadać w jakiś szczególny zachwyt, ponieważ tylu samo było na przykład Holendrów, a jak wiemy Holandia jest kilka razy mniejszym krajem od Polski. I na koniec: do dzisiaj trudno kupić w polskich księgarniach pamiętniki polskich Żydów, którzy przeżyli szoah. Żadne polskie wydawnictwa nie chcą tego drukować – już nikt nie chce się narażać komukolwiek. Ostatnia historia ks. Lemańskiego też stawia kolejne pytania.
Ten serial starałem się oglądać bez żadnych uprzedzeń, tzn. cały czas próbuję zrozumieć Niemców, tak jak kiedyś Rosjan. Po prostu, zawsze fascynowała mnie kultura t
j
jg
Gościu. Jeśli wpisujesz tutaj swój komentarz to najpierw sprawdź swoją wiedzę. Chodzi w artykule o Jana Biczyckiego. A ty piszesz o Jerzym BIŃCZYCKIM.
Wróć na i.pl Portal i.pl