Najgłębszy kryzys PiS od momentu przejęcia władzy [ANALIZA]

Witold Głowacki
Witold Głowacki
12.05.2020 warszawa 11. posiedzenie sejmu n/z jaroslaw kaczynski , mateusz morawieckifot. adam jankowski / polska press
12.05.2020 warszawa 11. posiedzenie sejmu n/z jaroslaw kaczynski , mateusz morawieckifot. adam jankowski / polska press Adam Jankowski
Po krachu koncepcji koronawyborów z hukiem zawaliła się sondażowa piramida ustawiona pod Andrzejem Dudą. Chaos i brak konsekwencji w walce z epidemią zachwiały przekonaniem wyborców o sprawności i sprawczości PiS. Afery z dostawami lewego sprzętu biją w hasło „wystarczy nie kraść”. Spektakle arogancji władzy dopełniają dzieła zniszczenia

Czy to możliwe, że kończy się właśnie epoka politycznej hegemonii Prawa i Sprawiedliwości? Dlaczego akurat teraz? Co takiego się stało?- zastanawiają się, nadzwyczaj tym razem zgodnie, komentatorzy od lewa do prawa. Rzeczywiście - jest się nad czym zastanawiać. Rządząca partia coraz gorzej wypada w sondażach, otwiera się też przed nią całkiem realna perspektywa utraty kolejnego po Senacie ośrodka władzy. Tym razem chodzi o wyjątkowo istotny dla sfery politycznej symboliki Pałac Prezydencki. Notowania Andrzeja Dudy - kandydata PiS w wyborach prezydenckich - spadły już w niektórych sondażach poniżej 40 procent. Podobnie rzecz ma się z samym PiS-em - tu również notowane są już w badaniach opinii publicznej wyniki poniżej 40 procent, bez szans na samodzielną większość i z dość mglistymi nadziejami na budowę ewentualnej koalicji rządzącej. W części sondaży KO, Koalicja Polska i Lewica uzyskują nawet nieco więcej mandatów niż Zjednoczona Prawica.

No i właśnie dlatego od weekendu nie musimy już nosić maseczek, zniesiona zostanie tez większość obowiązujących obostrzeń, a Jacek Kurski wraca do zarządu TVP.

Nie, to nie żart - ani nawet nie publicystyczna złośliwość. Działania najważniejszych osób w obozie władzy w obliczu spadających notowań partii i Andrzeja Dudy stają się coraz bardziej chaotyczne. Główni rozgrywający Zjednoczonej Prawicy szukają na gwałt sposobów na wyjście z kryzysu. Jednym z nich ma być właśnie jak najszybsze przejście ze stanu epidemii do względnej normalności. Do PiS i Kancelarii Premiera dotarły na początku tygodnia poufne wyniki badań wskazujących na to, że Polacy są już naprawdę bardzo zmęczeni przedłużającym się stanem kwarantanny i że coraz bardziej jednoznacznie obwiniają za nie go nie koronawirusa, lecz rząd. Stąd też rozwiązanie przygotowane na chybcika i najprostsze - hurtowo poznosić najbardziej męczące i irytujące restrykcje. Taktyka ograniczania strat - tyle że sondażowych, nie zdrowotnych.

Tak - to prawda, że sondażowe spadki mają związek z epidemią koronawirusa. Wydaje się jednak, że chodzi tu o problemy o znacznie większym stopniu złożoności niż tylko kwestie bieżącego zarządzania kryzysem.

PiS nijak nie spodziewał się sondażowych kłopotów. To było i jest spore zaskoczenie - i na Nowogrodzkiej, i w Kancelarii Premiera, i w Pałacu Prezydenckim. Ba, zaskoczona tym stanem rzeczy wydaje się nawet opozycja - za mocno chyba przyzwyczajona do politycznego teflonu, którym zdawał się być dotąd pokryty PiS. W obozie władzy obowiązuje w tej chwili coś w rodzaju stanu alarmowego. Odpowiednio przedstawiona wyborcom reakcja rządu na epidemię koronawirusa miała dać PiS wiatr w żagle na długie miesiące - tymczasem sondażowe słupki kurczą się zamiast rosnąć. Tym bardziej to dla PiS niezrozumiałe, że z niewyjaśnionych dotąd naukowo powodów Polska wraz z całym regionem znalazła się wśród krajów relatywnie łagodnie potraktowanych przez epidemię - zwłaszcza w porównaniu z tym, czego doświadczyły Włochy i Hiszpania czy kraje anglosaskie.

Teoretycznie (a przynajmniej według założeń obowiązujących w gabinecie politycznym premiera czy też w dyrektorskich gabinetach mediów publicznych) powinna to być woda na młyn obozu władzy, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, jak łatwo dotąd było PiS-owi przekonywać swych wyborców do narzucanych przez partię narracji. W kwestii epidemii przecież wszystko zdawało się z grubsza układać w myśl przekazu dyktowanego przez premiera i ministrów na konferencjach prasowych i wielokrotnie powtarzanego przez całą medialno-internetową machinę propagandową PiS. Nie doszło do przeciążenia systemu opieki medycznej, nie zabrakło dla nikogo respiratorów - słowem, nie stało się nic, co byłoby i narodową tragedią, i realnym koszmarem każdej możliwej władzy. Dlaczego więc Polacy nie kupili narracji Mateusza Morawieckiego o wyjątkowo sprawnej reakcji na epidemię? - Polska, która zamyka swe granice, by nie wpuścić złego wirusa z zewnątrz. Polska, która jest świetnie przygotowana na epidemię w każdej skali. Polska, która wykonuje najwięcej testów w Europie. Polska, która sprowadza sprzęt medyczny z całego świata. - tak brzmiała opowieść rządu. Jest jasne, że ta opowieść się nie przyjęła. Ale co z tym robi PiS? Wybiera najprostsze z wyjaśnień i najprostszą z recept. Na drodze do odzyskania władzy nad TVP znalazł się właśnie Jacek Kurski - widocznie zwyciężyła logika, że skoro za jego czasów telewizja publiczna odpowiednio wykonywała swe propagandowe zadania, to teraz jego powrót sprawi, że coraz większe problemy z tych zadań wypełnianiem po prostu znikną.

Tymczasem wygląda na to, że tym razem widoczne dla każdego fakty okazały się jednak znacznie silniejsze od politycznej narracji. Polacy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że relatywnie łagodnego przebiegu epidemii w naszym kraju nijak nie zawdzięczają rządowi. Wiedzą za to, że przez pierwsze tygodnie od odnotowania pierwszego przypadku COVID-19 w Polsce nie mieli szansy na kupienie maseczek ani płynu do dezynfekcji. Wiedzą też, że polski system ochrony zdrowia nie zniósłby obciążenia porównywalnego z włoskim i hiszpańskim. Zdają sobie sprawę z tego, jak wiele oddziałów szpitalnych i całych szpitali padło - stając się elementami epidemicznego domina w służbie zdrowia. Doświadczyli na własnej skórze wielomiesięcznej blokady dostępu do wszelkich usług medycznych niezwiązanych ze zwalczaniem koronawirusa. Wiedzą wreszcie, że minister zdrowia najpierw ogłaszał, że poważniejszym zagrożeniem od koronawirusa jest grypa, następnie wielokrotnie powtarzał, jak bardzo nietrafione jest noszenie masek ochronnych, by potem nagle nakazać noszenie ich każdemu Polakowi a na koniec ni stąd ni z owąd odwołać nakaz - mimo tego, że z ogólnymi statystykami epidemii nie działo się nic, co by takie działanie uzasadniało.

To samo tyczy się całej polityki nakładania a następnie zdejmowania drakońskich obostrzeń. Tu na pierwszy plan wysuwa się to, że działania te prowadzone były w sposób chaotyczny i niekonsekwentny. Kolejnym fazom zaostrzania restrykcji towarzyszył z reguły bałagan informacyjny, rozporządzenia pisano na kolanie do ostatniej chwili, a Polacy gremialnie zastanawiali się a to, czy biegaczom wolno biegać, czy nie, a to od kiedy będzie trzeba nosić maseczki i skąd je wziąć - i tak dalej. Wszystkim tym obostrzeniom towarzyszyły policyjne popisy nadgorliwości i niekompetencji. W ten właśnie sposób słabł ten element wizerunku PiS, który miał kluczowe znaczenie dla politycznej siły rządzącej partii. W wyborcach zaczęło się kruszyć przekonanie o sprawczości obozu władzy, o jego zdolności do przezwyciężania typowych dla polskiego państwa barier niemożności, o jego mocy dotrzymywania społecznych obietnic. Zaczął się czas niewiary lub zwątpienia.

Dowody na to znajdziemy w bardzo ciekawym badaniu przeprowadzonym przez CBOS pod koniec kwietnia. Wyniki tego badania opublikowano 8 maja - wywołały one kompletny popłoch w obozie władzy.

Okazało się mianowicie, że już na początku maja liczba Polaków krytycznie oceniających działania rządu w walce z koronawirusem nieznacznie przekroczyła liczbę tych, którzy są z działań rządu zadowoleni. Różnica nie jest wprawdzie znaczna - oceny negatywne rząd zebrał od 46 procent badanych, pozytywne od 44 procent - ale ma to ogromne znaczenie symboliczne. Obóz władzy zupełnie jawnie próbował stworzyć wokół kryzysu epidemicznego narrację o swej sprawczości i skuteczności - miał to być swoisty odpowiednik „zielonej wyspy” z czasów Donalda Tuska, czy statystyk z okresu europejskiego kryzysu migracyjnego, w którym PiS chwalił się swą skutecznością w zamykaniu polskich granic przed uchodźcami. Oczekiwania w kancelarii premiera i na Nowogrodzkiej były więc takie, że odpowiednio przedstawiana przez podległe obozowi władzy media walka z epidemią da Zjednoczonej PRawicy paliwo do sondażowych wzrostów - zarówno w kontekście

Nie wyszło. „Zdecydowanie dobrze” oceniło działania rządu w walce z epidemią tylko 10 procent Polaków. „Raczej dobrze” - 34 procent.

Relatywnie nieźle na tym tle natomiast oceniono same wprowadzone przez rząd obostrzenia sanitarne. Za adekwatne do sytuacji uznało je 48 procent badanych. Według 23 procent respondentów władze przeskalowały ograniczenia, zas według 16 procent Polaków restrykcje były zbyt łagodne.

Clou tego badania jest jednak dalej. Bardzo złe - wręcz miażdżące - oceny zebrały bowiem kolejne odsłony rządowej tarczy antykryzysowej. Tu zajadłymi krytykami rządu Mateusza Morawieckiego okazują się nawet wyborcy PiS.

Aż 65 procent Polaków oceniło działania antykryzysowe rządzących jako niezadowalające. 35 procent badanych uznało je za „zdecydowanie niewystarczające”, kolejnych 30 procent za „raczej niewystarczające”. Uwaga - zaledwie 21 procent badanych wystawiło tu rządowi oceny pozytywne, z czego ledwie 5 procent respondentów uznało działania osłonowe dla gospodarki i rynku pracy za „zdecydowanie wystarczające”. To zaś oznacza, że jednoznacznie zadowolony z „tarczy antykryzysowej” jest zaledwie co 20 Polak.

Bardzo źle dla rządu Mateusza Morawieckiego rokują także odpowiedzi na pytanie dotyczące przyszłego potencjału rządzących w walce z kryzysem. Badanych zapytano o to, czy polityka rządu stwarza szanse na poprawę sytuacji gospodarczej - aż 64 procent Polaków uważa, że rząd Morawieckiego nie sprosta temu zadaniu. Ogólną wiarę w to, ze rząd PiS zdoła uchronić Polaków przed skutkami kryzysu, deklaruje zaś jedynie 23 procent badanych.

W ostatnich tygodniach PiS otrzymał serię kolejnych sondażowych ciosów. Tym razem zawaliła się sondażowa piramida zbudowana pod Andrzejem Dudą za sprawą tzw koronawyborów. W sondażach przed majowym terminem elekcji Duda notował wyniki pozwalające na zwycięstwo w I turze przy bardzo niskiej ogólnej frekwencji. Działo się tak jednak tylko dlatego, że PiS parł do przeprowadzenia wyborów w trakcie epidemii, nie oglądając się na nic. Znaczna część wyborców opozycji zamierzala więc wybory zbojkotować - czy to słuchając namów Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, czy to za sprawą lęku przed zachorowaniem, czy wreszcie po to, by zademonstrować swój niesmak wobec postawy PiS. Wyborcy PiS przeciwnie - deklarowali, że na wybory pójdą. Tym samym więc wyborców opozycji, którzy zadeklarowali na wstępie, że na koronawybory nie pójdą, nie brano pod uwagę w dalszej części sondaży, w której ankietowani wskazywali swojego kandydata. Nic w tym niezwykłego - taka jest ogólnie przyjęta metodologia badań preferencji politycznych, ankieterzy odpytują tylko tych, którzy deklarują zamiar głosowania. W warunkach epidemii i presji na korona wybory dawało to ponadprzeciętną premię Dudzie.

Ten efekt działał wyłącznie za sprawą perspektywy wyborów podczas epidemii. Na początku roku, przed momentem, w którym pandemia dotarła do Polski, sondaże nie dawały Andrzejowi Dudzie szans na zwycięstwo w I turze. Przeciwnie - bardzo jednoznacznie wskazywały, że także w drugiej turze czeka go bardzo ciężka walka z nadzieją na wygranie jej dosłownie o włos. O ile pojedynczy kandydaci opozycji nie byli w stanie zagrozić urzędującemu prezydentowi w I turze, ani nawet zbliżyć się do niego wynikiem, o tyle w II turze wyborcy kandydatów opozycji wykazywali bardzo wysoką zdolność do konsolidacji i mobilizacji zarazem. Słowem - szliby do II tury wyborów zagłosować na każdego, byle przeciw Dudzie.

Gdy tylko stało się jasne, że wybory nie odbędą się w majowym terminie, sytuacja w sondażach zaczęła wracać do normy. Szybko stało się jasne, że aktualna sytuacja Andrzeja Dudy jest gorsza, niż przed wybuchem epidemii. Teraz notuje on w sondażach po około 40 procent. Na opozycji jest co najmniej dwóch kandydatów mających potencjał do walki o II turę - zarówno Rafał Trzaskowski, jak i Szymon Hołownia będą też mieli niemałe zdolności do konsolidowania wokół siebie wyborców pozostałych kandydatów opozycji w drugiej turze.

W tym wszystkim jednym z największych zagrożeń dla PiS-u jest oczywiście sam PiS.

Jarosław Kaczyński swą wizytą na zamkniętym dla zwykłych śmiertelników z powodu epidemii cmentarzu z okazji rocznicy Smoleńska spowodował kryzys wizerunkowy, który za sprawą piosenki Kazika i histerycznej reakcji partyjnych nominatów na puszczanie jej w radiowej „Trójce” trwa w zasadzie do dzisiaj.

Dziennikarze TVN 24 dotarli w tym tygodniu do rachunków wydatków, które poniosła Poczta Polska w związku z organizacją korespondencyjnych koronawyborów, które nie doszły do skutku. Państwowego operatora pocztowego cała operacja kosztowała niemal 70 milionów złotych. Tę ogromną kwotę wyrzucono dosłownie w błoto - przez cały czas zapewniając, ze wybory odbędą się bez zważania na nic.

Lista nieprawidłowości, absurdów i popisów niekompetencji związanych ze sprowadzaniem sprzętu medycznego do walki z epidemią wydłuża się w nieskończoność. Sprzedaż za bezcen ponad 60 tysięcy masek wielokrotnego użytku przez Agencję Rezerw Materiałowych tuż przed wybuchem epidemii, lądowanie największego samolotu świata wypełnionego bezwartościowymi maseczkami ze sfałszowanymi atestami, liczne wątpliwości wokół wartych dziesiątki miliony biznesów brata ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, zakup za 5 milionów kolejnej partii bezwartościowych maseczek od instruktora narciarskiego ministra w dzień po zarejestrowaniu przez niego działalności gospodarczej - to wszystko tylko próbka z dziesiątków nagłówków dotyczących takich spraw.

W ten sposób w ciągu zaledwie kilku miesięcy zachwiały się same fundamenty politycznej hegemonii PiS. Chaotyczne ruchy w walce z epidemią zachwiały przekonaniem wyborców tej partii o jej omnipotencji. Wielomilionowe marnotrawstwo w wydatkowaniu publicznych pieniędzy ośmiesza kampanijne hasło „Wystarczy nie kraść”. Jarosław Kaczyński wjeżdżający limuzyną na zamknięty cmentarz stał się kolejnym żywym symbolem arogancji władzy. To nie są warunki do łatwego powrotu do politycznej inicjatywy. PiS wydaje się to nawet widzieć - ale odpowiedzią obozu władzy na kryzys pozostaje jedynie szamotanina i bezładne rzucanie się od pomysłu do pomysłu, od przypadku do przypadku i od pożaru do pożaru.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl