Marilyn Monroe śpiewa „Happy Birthday” dla JFK. François Forestier przypomina romans aktorki z prezydentem USA

François Forestier „Marilyn i JFK”, tłumaczenie: Lilla Teodorowska Wydawnictwo: Sonia Draga, Katowice 2018
Romans prezydenta USA Johna F. Kennedy’ego z aktorką Marilyn Monroe obrósł legendą. François Forestier przypomina, jak do niego doszło.

Co za tyłek! Co za tyłek!”, wykrzykuje prezydent. Czas oczekiwania był długi, lecz było warto. Wypełniony po brzegi rozgorączkowanymi demokratami Madison Square Garden rozbrzmiewa nadzwyczajnymi owacjami. Już od dwu godzin gospodarz wieczoru, Peter Lawford, zdziera sobie płuca, zapowiadając Marilyn, lecz za każdym razem na scenę wychodzi inna gwiazda: Callas, potem Ella Fitzgerald, potem Peggy Lee, potem Bobby Darin, potem Harry Belafonte, potem Jack Benny… Przybyli, żeby między dwoma seriami wypuszczanych czerwonych, białych czy niebieskich baloników pokazać swój numer, zaśpiewać piosenkę, zagrać skecz, powiedzieć komplement. Atmosfera jest jak na kiermaszu dobroczynnym i na zabawie po bankiecie u wybitnych osobistości. Gwiazdy polityki i show-biznesu wykrzykują ramię w ramię, rzucając serpentyny i wstążki.

Dzisiaj wszyscy o nich zapomnieli. W mitologii lat 60. pozostaje tylko jeden obraz: najjaśniejszej blondynki w sukni ułożonej jak cukrowa wata, kredowej zjawy stojącej przed mównicą. Śpiewa Happy Birthday głosem gardłowym, seksownym, obiecuje miłość, pożądanie i niekończącą się rozkosz. Głaszcze swoje piersi, przesuwa językiem po wargach, dotyka brzucha. Marilyn lewituje. Odkrywa erotyzm. Jest potępieniem dla wszystkich mężczyzn.

Kiedy poprzedniego dnia przybyła do Madison Square Garden, dołączyła do prób innych artystów. Podczas gdy Ella dostrajała swój głos do tonacji orkiestry, gdy Callas powtarzała partyturę Casta Diva, Marilyn poprzestała na obejrzeniu rozmieszczenia reflektorów, układu sali, położenia loży prezydenckiej. Po czym, odmówiwszy próby razem ze wszystkimi, odwróciła się na pięcie i wyjechała. Jest inna, to wszystko.

Nazajutrz przyjechała wcześniej, a następnie zamknęła się w swojej garderobie. Jej nowy fryzjer oraz krawcowe natychmiast zabrali się do dzieła. W czasie gdy jeden nadawał oryginalny kształt włosom swojej klientki, pozostali przygotowywali suknię, sławną suknię. Następnie, stojąc na taborecie, Marilyn pozwoliła krawcowym owinąć się lekką, przezroczystą tkaniną. Przed garderobą niespokojny Robert Kennedy przestępował z nogi na nogę. W końcu wszedł. Na jego prośbę fryzjer i krawcowe wyszli. Kwadrans później potargana Marilyn rzekła po prostu do Mickeya Songa:

- Proszę mi pomóc przywrócić moją urodę.

Wielkie ręce zaniosły niezdolną do poruszania się w swojej dokładnie przylegającej sukni Marilyn za kulisy i zostawiły ją tam jak kruchą paczkę. Peter Lawford, zirytowany aranżer widowiska, powtarza po raz dwudziesty:

- A teraz, panie prezydencie, panie i panowie… Marilyn!

Nic się nie dzieje.

Bowiem tam, za zasłoną, trzasnęła suknia. „Wszyscy mogli zobaczyć, że nie ma nic pod spodem”, z nutą pogardy w głosie wspomina jeden z obecnych wtedy aktorów. A więc powrót do garderoby. Reperacja. Szampan. Pigułki. Niecierpliwość. Peter Lawford:

- A teraz…

Nic. Widowisko trwa, fałszywe wejścia Marilyn stanowią jego część.

Przed wielkim finałem Lawford wyrzuca z siebie:

- Panie prezydencie, żadna kobieta nie była nigdy tak ważna w historii show-biznesu, żadna nie uczyniła tak wiele… Panie prezydencie, oto spóźniona blondynka, Marilyn Monroe!

Tylko jeden reflektor otacza Marilyn snopem światła. Sala eksploduje. Gwiazda zbliża się, uśmiechnięta, jak w transie, drobiąc kroki jak gejsza. Dotarłszy przed mikrofon, pozbywa się gronostajowej etoli i stojąc samotnie, w nabożnej ciszy rozpoczyna nieśmiertelną wersję Happy Birthday. Piętnaście tysięcy demokratów patrzy w osłupieniu. Dorothy Kilgallen powie w swojej kronice: „To było tak, jakby kochała się z prezydentem przy czterdziestu milionach telewidzów”.

Nawet nie wie, jak trafnie to wyraziła. Bowiem, kiedy otoczona snopem światła z jedynego reflektora, Marilyn intonuje „Happy Birthday, Mister President…”, stojący za kulisami rekwizytorzy i artyści widzą… pękającą suknię. Poprawiony naprędce ścieg nie wytrzymał. Pojawia się pęknięcie, rozszerza się i po prawej stronie sceny ukazują się pośladki Marilyn. Mike Nichols, który jeszcze nie wyreżyserował Absolwenta, lecz jest znanym komikiem, wspomina: „Staliśmy wszyscy jak skamieniali. Nie miała nic pod spodem…”. Kiedy reflektor gaśnie, Marilyn znika w ciemności.

JFK, z nogami na barierce i cygarem między palcami, klaszcze z całych sił. Nie istnieje już nic, ani powaga jego stanowiska, ani spojrzenia widzów, ani opinia świata. Pozostaje tylko ów wyraz czystego podziwu, podekscytowanego pragnienia: „Co za tyłek! Co za tyłek!”.

Te siedem minut natychmiast przechodzi do historii dwudziestowiecznego popu.

Na zakończenie wieczoru zorganizowano przyjęcie. Odbywa się u Arthura Krima, skarbnika partii demokratycznej, a także producenta Przeżyliśmy wojnę, ciekawego filmu, w którym Sinatra zapobiega próbie zabójstwa prezydenta Stanów Zjednoczonych uknutej przez… Mother. Marilyn przybyła z nieoczekiwanym kawalerem: Isadorem Millerem, ojcem Arthura. Starszy pan jest zachwycony. Promieniejąca Marilyn przyciąga wszystkie spojrzenia. Adlai Stevenson, były kandydat na stanowisko prezydenta, wygląda na urzeczonego. Próbuje z nią zatańczyć, lecz Robert Kennedy obejmuje straż, krąży „jak ćma wokół płomienia”. Zaniedbywana Ethel Kennedy zagryza wargi. Wiceprezes Lyndon Johnson nudzi się, pijany: nikt nie zauważa jego obecności. Poprzestaje na przyciągnięciu do siebie Susan, córki Lee Strasberga, która debiutuje jako aktorka, i szepcze do niej:

- Chodź, little girl, siądź mi na kolanach.

Noc wchłonęła Manhattan. Przez okna rezydencji Arthura Krima, na ostatnim piętrze Four Seasons, widać migoczące światła miasta. Na dachach rozmieszczono policjantów. Po tańcu z Bobbym Marilyn rozmawia z JFK. Lekko się kołysze i nie spuszcza wzroku z Isadore’a Millera, który w fotelu, z talerzem na kolanach, podziwia widok. Pstryk! Pstryk! Jakiś fotograf uwiecznia chwilę. Potem, w czasie gdy JFK zostaje przyciągnięty przez gospodarza, jeden z dziennikarzy, Merriman Smith, zagaduje Marilyn. Zadaje jej kilka pytań i robi notatki. Później Marilyn kieruje się w stronę Bobby’ego i bawią się razem.

Koło czwartej nad ranem, kiedy większość gości już wyszła, Marilyn znika w pustym pokoju. I tam w półmroku tańczy, powoli, z uniesionymi rękoma, włosami opadającymi na nagie ramiona, przed oknem, pod siedzącymi na dachach policjantami. Jest jak płomień, jest jedyną kobietą w tej nocy rozpalonej męskim pożądaniem.

Hoffa został zatrzymany poprzedniego dnia. Jackie odsłania swe ostatnie dzieło - White House Library. George Cukor oświadcza:

- Marilyn wariuje.

Z ZSRR wraca pewien człowiek: Lee Harvey Oswald przybywa do Nowego Jorku z Mariną, swoją rosyjską żoną. J. Edgar Hoover otrzymuje raport z podsłuchów rozmowy między Johnnym Rossellim i Samem Giancaną na temat Marilyn Monroe: zamierzają zwiększyć presję. James J. Angleton ze swej strony zdaje szybkie sprawozdanie na temat Jurija Nosenki, podpułkownika drugiego wydziału KGB. Czy Nosenko jest prawdziwym zdrajcą czy tylko podwójnym agentem? Czy jego twierdzenie, że jest oficerem prowadzącym Lee Harveya Oswalda, to tylko dezinformacja? Angleton pielęgnuje swoje kwiaty i zastanawia się w wilgotnym powietrzu swojej szklarni, w której, jak powtarza, jego „orchidee nabawiają się kataru”.

Marilyn robi „wolne skojarzenia” i się nagrywa. Opowiada nawet o „fałszywych wspomnieniach”, jak zwierza się swojemu masażyście, Ralphowi Robertsowi.

- Aby zrobić przyjemność Greensonowi - mówi.

Resztę nocy spędza z The Prez w Carlyle. Oglądają razem wschód słońca na Manhattanie, patrzą, jak East River i nabrzeża zalewa pomarańczowe światło. Ulice usiane są niewielkimi obłoczkami wydobywającymi się ze studzienek ściekowych. W ten sposób zatruty oddech miasta znaczy magiczne poranki.

Nie spotkają się już nigdy.

Jackie postawiła mężowi ultimatum: Monroe out! Cała ta komedia z Madison Square Garden, retransmitowana przez kanały telewizyjne, opisana w gazetach, komentowana przez redaktorów kronik towarzyskich: Dorothy Kilgallen, Heddę Hopper, Waltera Winchella i Louellę Parsons, wpędza ją w chorobę. Została publicznie poniżona. Odtąd, jeśli będzie chciał stanąć do wyborów prezydenckich, będzie musiał zachowywać się powściągliwie. Na dokładkę nakłania Jacka, żeby pozbył się prezentu od Franka Sinatry: grawerowanego, ozdabianego, rzeźbionego, okropnego bujanego fotela. Otrzymuje go w prezencie sąsiedni szpital. Załoga prezydenta postawiona zostaje w stan alarmu: na temat Marilyn cisza w eterze i w mediach.

Wczesnym rankiem agenci Secret Service wdzierają się do domu Merrimana Smitha, dziennikarza, który przeprowadził wywiad z Marilyn. Chociaż jest tylko reporterem ekonomicznym zbierającym dokumentację na temat stanu finansów Foxa, wszystkie jego notatki zostają skonfiskowane. W tej samej chwili dział fotograficzny dziennika „Time” odwiedzają faceci w czerni. Konfiskują wszystkie negatywy z kompromitującego wieczoru. Oprócz jednego - z okładki tej książki - które fotograf zatrzymał. Maszyna kłamstw została wprawiona w ruch. Wypływa na powierzchnię brutalność Kennedych odziedziczona po Joem K., kanalii w białych rękawiczkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl