18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Joanna Mucha o swojej dymisji i planach: Nie obrażam się. Przyjęłam ciosy i już (ZDJĘCIA)

Aleksandra Dunajska
Joanna Mucha
Joanna Mucha Sylwia Dabrowa
- Żeby mieć siłę sprawczą jako minister trzeba działać także na rzecz tworzenia wpływów. A ja się skupiłam na polityce rozumianej jako działanie na rzecz dobra wspólnego - mówi Joanna Mucha, była ministra sportu w rozmowie z Kurierem.

Po decyzji premiera o rekonstrukcji rządu mówiła Pani, że żałuje. Bardziej końca pracy w ogóle, czy okoliczności, w jakich to się stało?
Żałuję, że nie będę mogła dokończyć rzeczy, które rozpoczęłam. Mam poczucie, że zasiałam i zaczęło już wschodzić to moje „zboże”. Nie będę miała jednak szansy mieć kontroli nad jego wzrostem, uczestniczyć w efektach.

Odwołanie kojarzy się ze złą oceną pracy ministra.
Nie mam w ogóle poczucia złej oceny mojej pracy ze strony szefa. Również podczas rozmowy, którą odbyliśmy tuż przed rekonstrukcją, ocena była dobra.Na odwołanie wpłynęły raczej inne czynniki.

Czuje się Pani ofiarą wewnątrzpartyjnych rozgrywek? Mówi się, że Andrzej Biernat został ministrem, bo popierał premiera w wojnie z Grzegorzem Schetyną.
To jest pytanie o powody mojego odwołania i odpowiedź chcę zachować dla siebie. To tajemnica mojej rozmowy z premierem.

Powiedziała Pani ostatnio, że nie umie robić męskiej polityki - czyli takiej, która „polega na zdobywaniu wpływów, a nie na zmienianiu rzeczywistości”. To też zaważyło?
Żeby mieć siłę sprawczą jako minister trzeba działać także na rzecz tworzenia wpływów. A ja się skupiłam na polityce rozumianej jako działanie na rzecz dobra wspólnego. Budowanie politycznej siły wymaga czasu. A tego czasu, ze względu na powierzone mi zadania, chociażby Euro 2012, po prostu nie miałam.

Przykład wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej pokazuje, że nawet kobieta, która także deklaruje niechęć do „nagiej” polityki, może osiągnąć ministerialny sukces.
Rzeczywiście Elka Bieńkowska udowadnia, że kobiety mogą coraz więcej – mimo barier i stereotypów. Dlatego powtarzam, że nikogo nie winię za moje odwołanie. Nie zdecydowały kobiecość czy zderzenie z „męską” polityką. Sama też popełniłam błędy. Myślę najpierw o nich, a dopiero potem zwracam uwagę na inne okoliczności.

Z perspektywy dwóch lat coś by Pani zmieniła w swojej pracy?
Jak się coś robi drugi raz, zawsze można to zrobić lepiej. Ma się wtedy wiedzę o efektach, można bardziej dopilnować rzeczy, które nie wyszły tak, jak się chciało.

Jak w przypadku zalanego Stadionu Narodowego?
Na przykład. Ale takie rozważania to dzisiaj uprawianie „gdybologii”, czasu nie cofnę.

A zatrudniłaby Pani raz jeszcze Marka Wieczorka jako wiceszefa Centralnego Ośrodka Sportu?
Tak. To była właściwa osoba na właściwym miejscu. Szybko zauważył, że w COS jest parę spraw nadających się do prokuratury. I osoby zagrożone działaniami śledczych nakręciły całą związaną z Markiem aferę. Byłam później zaskoczona zachowaniem mediów.

Można było się go spodziewać zatrudniając znajomego, który współpracował z Pani sztabem w kampanii wyborczej.
Jedyne, co Marek Wieczorek zrobił w mojej kampanii, to położył w swoich salonach ulotki wyborcze. Prawie się nie znaliśmy - znałam go wyłącznie z działalności publicznej. Odpowiadał za restrukturyzację ośrodków wypoczynkowych działających przy PZL Świdnik. Była to kalka COS, dzięki czemu miał świetne doświadczenie. W dużej mierze dzięki niemu COS wyszedł na prostą.

Ale zrezygnował z tej pracy.
Nie każdy potrafi wytrzymać taką medialną presję.

Co Pani czuła, kiedy dziennikarze pytali o trzecią ligę hokeja? Sławomirowi Nowakowi nikt nie robił testu ze znajomości potrzeb inwestycyjnych np. na drodze nr 63.
Nikt też nie zapytałby ministra Drzewieckiego czy Lipca o trzecią ligę hokeja. Oczywiście ataki na mnie były mocniejsze, niż na inne osoby pełniące podobne funkcje. To wynika z bardzo wielu rzeczy, myślę, że to materiał na książkę, nie dwa zdania. Ale trudno. Nie oskarżam, nie płaczę, nie obrażam się. Przyjęłam ciosy i już.

Pani wiedza o sporcie w ciągu ostatnich dwóch lat wzrosła?
Ogromnie (śmiech). Nie mam oczywiście wiedzy pasjonatów czy komentatorów sportowych, którzy znają wyniki sportowe z ostatnich kilkudziesięciu lat czy szczegóły z życia zawodników. Jako ministrowi potrzebna była mi znajomość sportu od strony systemowej. I w to wgryzłam się bardzo głęboko.

Uważa się Pani za feministkę?
Tak, ale w takim rozumieniu, że ważna jest dla mnie równość kobiet i mężczyzn w różnych wymiarach. Dla niektórych osób „feministka” oznacza osobę, która walczy np. o prawo do aborcji. W tym sensie feministką nie jestem.

Określeniem „ministra” chciała Pani włożyć przysłowiowy kij w mrowisko czy na co dzień tak Pani mówi?
To było zupełnie naturalne. Już wcześniej wielokrotnie używałam tego sformułowania. Zawsze mówię o posłankach, prezydentkach, prezeskach, redaktorkach. Dla mnie to odruchowe i oczywiste. Język ewoluuje i bardzo dobrze, bo nie tylko jest odzwierciedleniem ale też wpływa na nasze postrzeganie świata.

Jeden z działaczy sportowych powiedział kiedyś, że Pani „kobiecość ich przytłacza” tak, że nie potrafią merytorycznie podejść do dyskusji. Spotkała się Pani z barierą ze strony środowiska pod hasłem: „nie będzie nam tu baba rządzić w sporcie”?

Nie wyczuwałam jej. Miałam raczej wrażenie chęci wspólnego poszukiwania dobrych rozwiązań. Zadawałam dużo pytań i słyszałam później, że byłam pierwszym ministrem, który rzeczywiście chce się czegoś dowiedzieć o problemach polskiego sportu. Myślę też, że wiele udało się zrobić.

Niczym przed laty Joanna Szczepkowska, obwieściła Pani, że 29 stycznia 2013 r. skończył się komunizm – w polskim sporcie.
Swoisty komunizm w tej dziedzinie trwa przez ostatnich 20-30 lat, kiedy bardzo straciła ona na znaczeniu. Wszystko działało na zasadzie przyzwyczajenia. Kiedy pytałam na początku, dlaczego jeden związek ma dużo pieniędzy, a drugi podobny trzykrotnie mniej, nikt nie był w stanie odpowiedzieć. Nigdy nie było to korygowane pod kątem racjonalnych kryteriów. Zaczęłam więc np. dzielić środki na podstawie ustalonych w ministerstwie zasad, nie w drodze negocjacji popartych znajomościami. Nikt do tej pory nie próbował oceniać tzw. skuteczności startowej. Dla związku liczyło się, że wysyła na igrzyska 54 zawodników a nie, że tylko dwoje wraca z medalami. Uwzględnianie w ocenie skuteczności startowej i innych mierzalnych czynników to tylko początek zmian. Początkowo były one przyjmowane z zaskoczeniem – mało kto się cieszy, kiedy zaczyna się dokładnie kontrolować i rozliczać jego działania. Ale ostatecznie założenia reform zostały zaakceptowane przez dużą część środowiska sportowego. Nie jest to tylko moja ocena: przeprowadziłam tej sprawie anonimową ankietę wśród działaczy i większość wystawiła dobrą cenzurkę. Było to zaskakujące, bo część związków straciła na zmianach finansowo.

Głównym zadaniem, które postawił przed Panią premier, poza Euro 2012, był rozwój sportu powszechnego.
Sport powszechny służy całemu społeczeństwu i bez niego nie będzie sportu wyczynowego. W tym sensie jest to więc ważniejsze z moich zadań. Zwłaszcza, że przez ostatnie 20 lat sport powszechny w Polsce mocno podupadł. Ostatnio coś się w tym względzie „drgnęło”, ale regularnie ćwiczy zaledwie kilkanaście procent Polaków.

Położyła Pani nacisk na rozruszanie dzieci. Co zrobić, żeby zabrać je sprzed komputerów?
Nie ma jednej, cudownej metody. Potrzeba kompleksowych działań. Muszą być w to zaangażowane ministerstwa sportu, zdrowia, edukacji, samorządy lokalne, rodzice, nauczyciele, dyrektorzy szkół, lekarze, którzy nagminnie wypisują zwolnienia z wuefu. Na razie udało się dotrzeć z informacją, że robimy dzieciom krzywdę, nie zapewniając im aktywności fizycznej. Dalej muszą pójść zmiany strukturalne związane m.in. ze wzmocnieniem prestiżu nauczyciela wuefu. Te zajęcia muszą zachęcać do uprawiania sportu przez całe życie. A żeby tak było muszą być różnorodne, interesujące.

Jak ważna jest w tym kontekście słabość infrastrukturalna: brak sal gimnastycznych, basenów, boisk?
Dużo mniejsza niż jeszcze kilka lat temu. Jeśli robimy porównania międzynarodowe okazuje się, że bardzo odstajemy tylko w liczbie kortów tenisowych. Cała reszta jest w granicach średniej. Oczywiście są miejsca (około 170 gmin), gdzie sal gimnastycznych nadal nie ma. Ale sale to nie jest największy problem. Chodzi bardziej o zaangażowanie i warsztat nauczycieli. Niektóre uczelnie przygotowujące nauczycieli klas 1-3 nie mają w ogóle w programie zajęć praktycznych przygotowujących do prowadzenia lekcji wuefu. Jak więc mogą później poprowadzić je ciekawie?

Wracając do polityki - w lubelskiej PO ostatnio dużo się dzieje: awantury w czasie wewnętrznych wyborów, „wycinanie” przeciwników ze składu partyjnych organów. Stoi Pani po którejś ze stron w tym konflikcie?
Źle oceniam taki sposób prowadzenia polityki, o jakim pani mówi. W wyborach poparłam Włodka Karpińskiego. Przeszliśmy jako lubelska PO przez bardzo ciemny tunel i mam nadzieję, że wyjdziemy wreszcie na prostą drogę. Musimy odbudować zaufanie do siebie wzajemnie ale też wyborców do nas jako ekipy.

Co dalej z Pani karierą polityczną? Partyjni koledzy wróżą Pani „jedynkę” na liście w wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Raczej nie wystartuję chociaż nie podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji. W Brukseli jest co robić ale to przeniesienie aktywności na wyższy poziom, do którego chyba jeszcze nie dojrzałam. Na razie chcę działać w Polsce na rzecz Polski, Lubelszczyzny.

Czyli wróciła Pani na stałe do Lublina? Synowie pewnie się cieszą?
Bardzo. Przeszłam na tryb domowo - kulinarny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski