Żona wiedziała, gdzie mąż wyjeżdża, ale nie wiedziała co robi

Katarzyna Łuszyńska
Katarzyna Łuszyńska
Nawet dzisiaj, po odejściu ze służby, Naval zawsze nosi przy sobie nożyk
Nawet dzisiaj, po odejściu ze służby, Naval zawsze nosi przy sobie nożyk Kamila Szkolnik
Kiedy podczas misji w Afganistanie rozmawiałem przez internet z bliskimi, zaczął się ostrzał... Usłyszeli to i od razu zapytali, co się stało. Odpowiedziałem, że to jedynie... wkurzony kumpel trzasnął drzwiami - wspomina Naval, były operator GROM-u.

- Przez blisko 14 lat - jako operator GROM-u - służył pan na misjach w Zatoce Perskiej, Iraku, Afganistanie... Czy wyjeżdżając w tak niebezpieczne tereny mówił pan żonie, gdzie pan jedzie?

- Żona zawsze wiedziała, gdzie wyjeżdżam, ale nie wiedziała, co robię. Natomiast moja mama czy siostra nie wiedziały czasami nawet tego, że wyjechałem z Polski.

- W swoich książkach opisuje pan, jak komunikował się z rodziną. List wysłany do żony z Libanu szedł dwa tygodnie i tyle samo trzeba było czekać na odpowiedź. To dla rodziny był z pewnością czas pełen niepokoju...

- Listy był czymś bardzo wyczekiwanym zarówno przez żołnierzy, jak i ich rodziny. Wiadomo - wojna i cała zawierucha z nią związana... Codziennie ktoś mógł zginąć albo zostać rannym. Dlatego listy dawały rodzinom nadzieję, że żołnierz ma się dobrze. Dzisiaj oczywiście już nie wyobrażam sobie, jak mogłoby nie być internetu. Jednak w latach 90. było inaczej. Mieliśmy kontakt jedynie za pośrednictwem poczty. Pisałem list, wysyłałem i po miesiącu dostawałem odpowiedź.

- Ale z telefonu czasami mogliście na misjach korzystać?

- Każdy z nas matematyki miał piątkę z plusem, a nawet szóstkę, więc umieliśmy liczyć. Zarabiałem wówczas 200 dolarów, a minuta połączenia do Polski kosztowała około dwóch dolarów. Dlatego głównym sposobem komunikacji były właśnie listy.

- O czym pisał pan w listach, bo przecież służbowych tajemnic nie wolno było zdradzać?

- Pisałem o prozaicznych rzeczach, o tym co mnie zastało po przyjeździe na miejsce, o kulturze, smakach, zapachach... Nie mieliśmy dostępu do telewizji, ani do innych rozrywek, więc siadaliśmy i pisaliśmy listy.

- Dzielił się pan z rodziną jakimiś swoimi obawami związanymi z miejscem pobytu?

- Nie miałem tego w zwyczaju, ponieważ rodzina i tak nie miała wpływu na to, co się ze mną działo.

- Czy operatorom i żołnierzom mówi się, co wolno im pisać, a czego nie?

- Bycie żołnierzami jednostki specjalnej to specyficzne zajęcie, dlatego zostają nimi ludzie, którzy mają 24 i 25 lat. Potem jeszcze przez trzy lata się szkolą. Ja na swoją pierwszą misję wyjechałem w wieku 27 lat. Byłem już dorosłym i świadomym mężczyzną i wiedziałem, że wysłanie listu z tajną informacją mogłoby się źle skończyć.

Obecnie wysłanie przez internet różnych informacji, np. o bieżących działaniach też nie jest bezpieczne, bo wiadomość można łatwo przechwycić. Dlatego przestrzegać należy tego, by pisać jedynie o sprawach prywatnych, codziennych, banalnych. Jest takie powiedzenie, że „to, co było w Las Vegas zostaje w Las Vegas“. Podczas misji jest tak samo.

- I nigdy w trudnych chwilach, które na pewno zdarzały się podczas misji, nie korciło pana, by zwierzyć się z czego żonie?

- Na misje wyjeżdża się w grupie, która jest dla ciebie na równi z rodziną. Masz więc gdzie dać upust swoim emocjom, z kim porozmawiać. Nie ma takiej potrzeby, żeby opowiadać o tym rodzinie. Pamiętam, że kiedy podczas misji w Afganistanie rozmawiałem przez internet z bliskimi, zaczął się ostrzał... Usłyszeli to i od razu zapytali, co się stało. Odpowiedziałem, że to... jedynie wkurzony kumpel trzasnął drzwiami.

- Był pan m.in. na misji w Zatoce Perskiej. Udział w niej polskich żołnierzy był tajemnicą. Jak wówczas wyglądały pana kontakty z rodziną?

- Adresowałem list do Polski i wysyłałem go przez amerykańską pocztę wojskową. Dostarczała ona go w około tydzień. Kiedy zaś moja rodzina chciała napisać do mnie, adresowała listy na amerykański adres. I zawsze bez problemu dochodziły do bazy, w której aktualnie stacjonowałem.

Mogłem też dzwonić i pisać maile, ale list jest czymś, co długo zostaje z nami. Dostać ładnie zaadresowaną kopertę z pachnącą papeterią w środku, to jest coś, czego nie da się uzyskać nawet jak ma się do dyspozycji najbardziej wypasiony ekran komputera. Dotknięcie listu, który miała w swojej dłoni ukochana osoba jest na misjach czymś niezastąpionym. Zresztą, ja do dzisiaj jeżdżąc po świecie wysyłam bliskim kartki.

- No właśnie, dziś znacznie bardziej powszechna jest komunikacja internetowa niż pisanie listów.

- Podczas mojego wyjazdu do Kuwejtu mieliśmy już nieograniczony dostęp do internetu. Jeżeli ktoś miał swój komputer albo laptop, to miał kontakt z całym światem. Wtedy też wielu żołnierzy na misjach zaprzestało wysyłania listów, chociaż nadal słaliśmy np. paczki. Ja wysyłałem do rodziny słodycze, sportowe buty i koszulki, bo u nas wtedy sklepy z akcesoriami sportowymi nie były aż tak powszechne.

- Żeby zostać operatorem GROM-u, trzeba mieć odpowiednie predyspozycje. To nie jest praca dla każdego.

- Ja wstrzeliłem się w to, co chciałem robić w życiu. To jest ciężka praca zarówno pod względem fizycznym, jak i taktycznym. Cały czas trzeba się szkolić. Ale kiedy wykonuje się ją w fajnej grupie, to nawet nie wiesz kiedy ci mija...

- No właśnie, służba w pewnym momencie się kończy...

- Pracę w jednostce specjalnej porównuję do bycia sportowcem. Oni też wcześnie kończą swoją karierę. Adam Małysz odszedł nie dlatego że nie szło mu skakanie, tylko temu, że jego organizm nie dawał rady. Ja byłem na szturmie trzynaście lat. Ciągle musiałem utrzymywać dobrą formę. Z biegiem lat głowa, na której nosiłem hełm, zaczęła przechylać się na boki, dlatego w pewnym momencie powiedziałem: dosyć.

- To znaczy, że nie dał pan już rady przekroczyć swoich fizycznych granic?

- Jak jesteś wytrenowany, tak jesteś w stanie walczyć, ale przekroczenie tej granicy jest bardzo ryzykowne.

- A psychicznie? Bywało ciężko?

- To jest moja praca. Wybrałem ją świadomie, więc nie było ciężko. O to samo można zapytać górnika, który codziennie zjeżdża pod ziemię i ryzykuje życie. On wcale nie ma lżej od nas. Taką mamy robotę i nie ma w niej żadnego patosu.

- Czy praca na misjach zmieniła pana spojrzenie na świat?

- Generał Petelicki na każde święta do naszej jednostki zapraszał cichociemnych żołnierzy Armii Krajowej i Powstańców Warszawskich. Siadaliśmy razem z nimi, piliśmy piwo. Opowiadali nam, jak walczyli, jak wyglądała wojna. Czuliśmy się przy nich bardzo mali, bo oni przeżyli, będąc non stop w ostrzale. Pytaliśmy, jak wojna wpłynęła na ich światopogląd, a oni mówili, że mamy się cieszyć, że żyjemy w wolnym kraju, że możemy chodzić po jego ulicach i nikt do nas nie strzela... Kazali nam się więcej uśmiechać i być dla siebie miłymi. Wzywali nas do utrzymania pokoju. Te nasze rozmowy oraz mój udział w kolejnych misjach spowodowały, że zrobię wszystko, żeby moje dzieci mogły spokojnie chodzić do szkoły.

- Czy są jakieś rzeczy, bez których nie wychodzi pan z domu?

- Zawsze mam noszę przy sobie nożyk, którym często pomagam pani przy kasie rozciąć folię albo sznurek. Mam też chusteczkę do nosa i telefon (śmiech). W samochodzie mam natomiast urządzenie, które pomoże mi rozciąć każdy samochód, jakbym trafił na jakiś wypadek.

- Kiedyś był pan top secret, dziś jest pan osobą publiczną. Nie obawia się pan o siebie i rodzinę?

- Czuję się zagrożony. Ostatnio przyczynił się do tego kanar w pociągu. Poprosił mnie, mimo że miałem bilet, o to bym poszedł z nim na tył pociągu… Okazało się, że chce jedynie, żebym mu dał autograf (śmiech).

- Był pan w wielu zakątkach świata. Co panu najbardziej smakowało?

- Szkocka (śmiech). Muszę jednak pojechać do Szkocji, bo piłem ją tylko na polskim gruncie. Waszego Ducha Puszczy też piłem (śmiech).

Zapis ze spotkania z Navalem, które odbyło się w Muzeum Wojska w Białymstoku.

Nawet dzisiaj, po odejściu ze służby, Naval zawsze nosi przy sobie nożyk
Nawet dzisiaj, po odejściu ze służby, Naval zawsze nosi przy sobie nożyk Kamila Szkolnik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Żona wiedziała, gdzie mąż wyjeżdża, ale nie wiedziała co robi - Plus Gazeta Współczesna

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl