Zmarł archimandryta Gabriel. Została jego pustelnia

Andrzej Zdanowicz
Wojciech Wojtkielewicz
Przed dziesięciu laty zwierzchnik polskiej Cerkwi prawosławnej chciał powołać ojca Gabriela na biskupa. Ten jednak od dostojnych tytułów wolał samotność i ciszę pustelni. Na bagnach, niedaleko podlaskiej wsi Odrynki, założył skit. To jedyna prawosławna pustelnia w Polsce.

Żyję na bagnie, ale nie w bagnie - takimi słowami ojciec Gabriel określał swoją codzienność, na którą składały się praca, modlitwa i cisza.

Archimandryta Gabriel zmarł tydzień temu w białostockim szpitalu. Jako znany zielarz i duchowny pomagał wiernym różnych wyznań w zmaganiach z wszelakimi chorobami. O siebie dbał najmniej. Pokonał go nowotwór.

W założonym przez siebie skicie (tak określa się w prawosławiu pustelnię) mieszkał prawie dziesięć lat. Początki jego samotnego życia były bardzo trudne. Jerzy Kalina, twórca filmu „Archimandryta”, poświęconego właśnie założycielowi skitu, opowiada: - Archimandrytę znałem od kilkudziesięciu lat, ale tak naprawdę blisko byłem z nim podczas realizacji filmu dokumentalnego dla TV Belsat, którego premiera odbyła się w 2012 r. - wspomina filmowiec. - Pamiętam nasze pierwsze spotkanie na uroczysku Kudak koło wsi Odrynki. Brodząc po kolana w wodzie ojciec Gabriel opowiadał mi, co chce w tym miejscu zbudować. „Tutaj - Gieorgij - będzie cerkiew, obok stawy odwadniające, stołówka dla pielgrzymów... Zbudujemy kładki na bagnach, a w Odrynkach - parkingi.” Słuchałem go z niedowierzaniem, pewnie jak większość ludzi, którym to opowiadał. Miałem wrażenie, że fantazjuje. Wtedy widziałem tam tylko bezkresne bagno. Po latach okazało się, że archimandryta dokonał więcej, niż mi wtedy opowiadał. Wszystko dzięki wielkiemu darowi, jaki miał - umiejętności zjednywania ludzi wokół szlachetnego celu. Dziś rozumiem, że śp. Archimandryta Gabriel nie zmarnował tego daru danego przez Boga.

Pierwszą zimę spędził w wagonie
Początkiem pustelni był stary wagon, z kozą w roli pieca. Ustawiono go na suchej wysepce wśród bagien. To w nim ojciec Gabriel spędził pierwszą zimę. Chłód potęgowany przez wszechobecną wilgoć, brak prądu i jakiegokolwiek kontaktu ze światem, a do tego kręcące się wokół dzikie zwierzęta, w tym wilki - to była codzienność pustelniczego życia mnicha. Wiele osób nie tylko nie wierzyło, że ojciec Gabriel postawi na tych bagnach cerkiew, ale wręcz uważało, że mnich w tych spartańskich warunkach nie przeżyje pierwszej zimy. - Albo zamarznie, albo utonie gdzieś na bagnach, ewentualnie zagryzą go wilki - mówili z troską miejscowi.

Przez pierwsze lata funkcjonowania skitu mnicha regularnie odwiedzały więc patrole policji i straży granicznej, kontrolujące tereny tuż przy granicy z Białorusią. Jednak z roku na rok wokół ojca Gabriela skupiało się coraz więcej wiernych. Ludzi ujmował upór, skromność i charyzma duchownego. Nic więc dziwnego, że ludzie z pobliskich wsi i dalszych miejscowości pomogli mu zrealizować - wydawałoby się - nierealne projekty rozbudowy skitu. I tak najpierw powstała tu kapliczka, potem cerkiew, dom dla mnichów i budynki gospodarcze.

Główna cerkiew zbudowana została ze specjalnie sprowadzanych bali, a cała konstrukcja wykonana w stylu góralskim. Podobnie dom dla mnichów. Z racji tego, że na nabożeństwa w pustelni przybywały rzesze wiernych, którzy nie mogli pomieścić się w niewielkiej cerkwi, zbudowano też specjalną wiatę, która jednocześnie pełniła funkcję jadalni dla pielgrzymów. Do skitu można było dostać się tylko po wiodących przez bagna kładkach. Jednak wiernych to nie odstraszało, a wręcz przeciwnie - z roku na rok przybywało ich tu coraz więcej. Co zamożniejsi ustawiali na bagnach - na własny koszt - piękne kapliczki.

Ojciec Gabriel na każdym kroku podkreślał, że jego skit rozbudowuje się tylko dzięki ofiarności i wsparciu innych.

- Nawet działkę, na której znajduje się skit, otrzymałem w darze od zwykłych ludzi - mówił z wdzięcznością mnich.

Jednak nawet gdy skit już się przepięknie rozbudował, ojciec Gabriel nigdy nie wyprowadził się ze swojego wagonu. Pozwolił go jedynie nieco przebudować, by pasował on do stylowej zabudowy skitu.

Kiedy archimandryta oprowadzał nas po swej pustelni, zaprosił też do swego wagonu. Pomieszczenie zostało tak przebudowane, że na jego dolnym poziomie znalazł się pokój gościnny z dużym stołem, przy którym mnich częstował gości swoimi herbatkami, a nad nim znalazło się miejsce na skromny pokoik z łóżkiem i aneksem kuchennym.

- Ot i cały mój dobytek, złotych klamek tu nie ma , bo i nikomu nie są potrzebne - skromnie uśmiechał się gospodarz.

Dom dla mnichów przez lata stał pusty
Mistycyzm pustelni przyciągał do Odrynek tysiące ciekawskich, którzy zawsze byli witani z otwartymi ramionami. Na świąteczne uroczystości przybywały tu tłumy wiernych z całej Polski. Ale na dłużej nikt nie był w stanie tu zostać. Dom dla mnichów przez lata stał pusty. Nawet osoby, które obrały zakonną drogę życia, nie były w stanie zdecydować się na zamieszkanie tu na stałe. Mówiły, że to oderwanie od świata, samotność i cisza bywają bardziej uciążliwe niż wyrzeczenia i posty.

Ale nie dla ojca Gabriela. On miał swój stały rytm dnia. Wstawał o świcie i się modlił. Po śniadaniu zaczynał prace na terenie skitu, również z tzw. modlitwą serca na ustach. Po południu, jeśli było coś na obiad, to do niego siadał. Jednak nie zawsze było, albo po prostu o jedzeniu zapominał. Gdy pewnego razu odwiedziliśmy go późnym popołudniem, przyznał, że od poprzedniego dnia nic jeszcze nie jadł. Za to nigdy nie wypuszczał z pustelni nikogo nienakarmionego. Nawet, gdy proszono go, by bardziej dbał o swoje zdrowie, mówił, że najpierw musi nakarmić wiernych i gości.

- Jakiś tydzień przed śmiercią ojca Gabriela byliśmy w skicie na nabożeństwie. Widać było, że jest osłabiony chorobą, ale nawet nie chciał słuchać, gdy przekonywaliśmy go, żeby - zamiast o gości - zatroszczył się o siebie, by zjadł, położył się i odpoczął - opowiadał jeden z wiernych, którego spotkaliśmy na pogrzebie micha z Odrynek. - Odpowiedział tylko: „Jak mam zostawić wiernych, którzy przybyli tyle kilometrów, by się ze mną pomodlić?“

Pustelnika odwiedzali nie tylko prawosławni wierni i pielgrzymi, a też osoby innych wyznań, które przybywały tu po zioła ojca Gabriela. Mnich z Odrynek był bowiem znanym zielarzem. Nikomu nie odmawiał pomocy i udało mu się pomóc powrócić do zdrowia wielu ludziom.

Kogo Bóg kocha, tego doświadcza
Ojcu Gabrielowi nie brakowało też przykrych doświadczeń. Kilka lat temu w jednej z cerkwi na terenie skitu wybuchł pożar. Początkowo podejrzewano podpalenie, ale eksperci stwierdzili, że ogień rozprzestrzenił się od piecyka. Cerkiew spłonęła, ale szybko udało się ją wyremontować i już po kilku miesiącach znowu były tam odprawiane nabożeństwa.

Nieznani sprawcy kilkakrotnie narobili też szkód w skicie. A to ktoś brutalnie zabił jednego z psów archimandryty, a to otruł pszczoły, to znów poniszczył budynki. Wandale zdemolowali też postument, na którym stał żeliwny krzyż. Z czasem więc osoby z okolicznych wsi, które pomagały duchownemu w dbaniu o porządek w skicie, wyznaczyły między sobą dyżury, by zadbać o bezpieczeństwo mnicha.

Sam duchowny zaś z pokorą przyjmował wszystko, co zsyła Bóg. Choć przyznawał, że tacy „nieproszeni goście” są gorsi nawet od dzikich zwierząt, które na terenie samotni spotkać nietrudno.

Pokonał go nowotwór
Ojciec Gabriel prawdopodobnie od jakiegoś czasu cierpiał na nowotwór. Jednak pokornie znosił cierpienia i nigdy się nie skarżył. Zmarł 22 listopada w białostockim szpitalu.

Pogrzeb archimandryty odbył się w niedzielę, 25 listopada, w skicie w Odrynkach. Dzień wcześniej jego ciało zostało wystawione w tamtejszej cerkwi, by wierni mogli się z nim pożegnać. Na ostatnią drogę micha przybyły tysiące wiernych prawosławnych, ale też i katolicy oraz ateiści.

Nabożeństwom pogrzebowym przewodniczyli arcybiskup bielski Grzegorz oraz biskupi siemiatycki Warsonofiusz i supraski Andrzej. Hierarchowie dobrze znali zmarłego.

- Pamiętam, jak po postrzyżynach zostałem wieczorem sam z ojcem Gabrielem - wspominał podczas nabożeństwa pogrzebowego abp Grzegorz. - Uczył mnie odmawiania modlitw i robienia pokłonów, by nie zasnąć podczas modlitewnego czuwania w nocy.

Abp Grzegorz przypomniał, że ojciec Gabriel lubił ciszę zakonną, ale miał taki charakter, że cenił też kontakty z wiernymi.

- Miał wspaniały dar słuchania, gdy ludzie mówili o swych boleściach i cierpieniach - podkreślał abp Grzegorz. - Ten dar wynikał z miłości.

To właśnie ta miłość i ufność w Boga pozwoliły mu zbudować po środku bagien pustelnię, która stała się celem pielgrzymek dla ludzi różnych wyznań z całego świata.

- Symboliczne jest to, że ojca Gabriela żegnamy właśnie w niedzielę, w którą czytamy fragment ewangelii o miłosiernym Samarytaninie - mówił podczas kazania biskup siemiatycki Warsonofiusz. - Ojciec Gabriel za swój życiowy cel uważał właśnie takie ewangeliczne miłosierdzie. Zawsze stawiał dobro innych przed swoim.

Jak podkreślał dostojnik, ufność w Bogu dawała ojcu Gabrielowi siłę i upór, dzięki którym przezwyciężył swoje słabości i przeciwności losu i po środku niczego zbudował piękny skit.

Po uroczystościach pogrzebowych wierni tradycyjnie zjedli wspólny posiłek.

- Ojciec Gabriel zawsze powtarzał, że nikt ze skitu nie może wyjść głodny, wiec proszę się częstować zupą , pieczywem i kompotem. Paniatna! - powiedział w imieniu zmarłego gospodarza batiuszka odprawiający nabożeństwo w skicie.

Przy zupie można było usłyszeć wspomnienie wiernych, którzy mówili, że ojciec Gabriel swym mistycyzmem nawiązywał do świętych starców, tzw. jurodiwych, którzy funkcjonowali w ramach Cerkwi, ale trochę obok jej hierarchii. Ich działania były bowiem na pograniczu świętości i szaleństwa. I taki był mnich z Odrynek. Tak były odbierane jego decyzje o odmowie bycia biskupem, by zamieszkać samotnie pośród podlaskich bagien...

Ojciec Gabriel - imię świeckie Jerzy Giba (ur. 24 lipca 1962 w Sokółce). Był absolwentem Wyższego Prawosławnego Seminarium Duchownego oraz Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Od początku swojej drogi mniszej związany był z monasterem Zwiastowania Bogurodzicy w Supraślu, gdzie 6 kwietnia 1986 otrzymał postrzyżyny małej schimy, otrzymując imię Gabriel na pamiątkę archanioła Gabriela. 7 kwietnia 1986 z rąk ówczesnego biskupa Sawy otrzymał święcenia diakońskie, zaś 30 listopada 1986 święcenia kapłańskie. 21 maja 1998 został podniesiony do godności archimandryty. 1 maja 2000 został mianowany namiestnikiem monasteru w Supraślu oraz proboszczem parafii przyklasztornej. W 2008 synod prawosławnych biskupów postanowił wyświęcić ojca Gabriela na biskupa gorlickiego. Archimandryta odmówił przyjęcia święceń, a rok później zaczął tworzyć swoją pustelnię w Odrynkach. (na podst. cerkiew.pl)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zmarł archimandryta Gabriel. Została jego pustelnia - Plus Gazeta Współczesna

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl