Złoty pociąg i Bank Anglii. Historia polskiego złota

Witold Głowacki
Witold Głowacki
erik_stein / CC0 Creative Commons
Dziś polskie rezerwy złota - właśnie powiększone przez NBP - leżą sobie spokojnie w brytyjskich skarbcach. Ale wojenna historia polskiego złota to materiał na świetny film sensacyjny.

Pod koniec września dowiedzieliśmy się, że latem Narodowy Bank Polski dyskretnie, za to znacząco, zwiększył polskie rezerwy złota. NBP dokupił 9 ton kruszcu - tym samym nasze rezerwy złota wzrosły do 112 ton. To pierwsza taka transakcja od 1998 roku - i to w skali całej Unii Europejskiej. W XXI wieku banki centralne krajów członkowskich Unii złota w zasadzie nie kupowały, zdarzały się za to transakcje sprzedaży.

Banki centralne innych krajów złoto natomiast kupują - i to szczególnie w tym roku. Do bankowych skarbców trafiły już w 2018 roku 264 tony kruszcu. Do krajów szczególnie zainteresowanych zakupami złota należały Rosja, Turcja i Kazachstan.

NBP nie komentuje zakupu - co jest zresztą dość typową praktyką w kwestiach dotyczących rezerw. Choć wizja 9 ton złota w postaci efektownie ułożonych sztabek z pewnością mocno oddziałuje na naszą wyobraźnię, a i wartość takiej ilości kruszcu jest oszałamiająca z perspektywy pojedynczego obywatela, to jednak jak na świat banków centralnych była to transakcja na pograniczu hurtu i detalu. NBP - patrząc na ceny rynkowe - nie wydał na te 9 ton złota więcej niż 1,3 miliarda złotych. W kategoriach rezerw walutowych i kruszcowych to nie jest kwota, która zmieniałaby reguły gry. Tu nic się nie zmieniło - złoto nie odgrywa już kluczowej roli w polskich rezerwach walutowych. Polskie rezerwy złota - po ostatnim zakupie mamy ich 112 ton - są warte ok. 16 miliardów złotych. Na tle całości polskich rezerw walutowych to bardzo niewiele - łącznie bowiem mamy w nich zgromadzone ok. 415 miliardów złotych, czyli zauważalnie więcej niż wynosi roczny budżet naszego kraju. Skoro nie złoto, to co? Jakie typy pieniądza składają się na rezerwy NBP? Jest ich kilka - bo żelazną zasadą komponowania rezerw jest ich dywersyfikacja dla maksymalnego zmniejszenia ryzyka. Zaznaczmy tu od razu, że w wypadku rezerw banku centralnego, to nie fundusz inwestycyjny, tylko najbardziej konserwatywny typ lokaty. Kluczami są pewność i bezpieczeństwo, nie zysk. Owszem, część - jednak bardzo, bardzo niewielka - to rzeczywiście twarda waluta w gotówce trzymana w skarbcu. NBP inwestuje jednak przede wszystkim w obligacje innych krajów - przede wszystkim te najwyżej cenione przez banki centralne na całym świecie, czyli amerykańskie. W rezerwach NBP są też papiery emitowane przez międzynarodowe instytucje finansowe i walutowe. Są też - choć już w mniejszej skali - lokaty w najpewniejszych bankach świata. Nisko oprocentowane, za to najbezpieczniejsze z możliwych.

Jest też i złoto. Tak, w sztabach. Tak, w skarbcach. Ale gdybyśmy chcieli szukać polskiego złota gdzieś po piwnicach Narodowego Banku Polskiego, to tam niemal go nie znajdziemy. Zdecydowana większość naszych rezerw znajduje się ponad 1500 kilometrów od Warszawy, w skarbcach Banku Anglii. Dlaczego? Oficjalnie, to NBP tłumaczy, że właśnie tam są odpowiednie warunki do przechowywania takiej ilości kruszcu, zresztą to w tych procentach prawda, a Bank Anglii świadczy takie usługi nie tylko Polsce. Nieoficjalnie - chodzi o najdalej idącą ostrożność i przezorność opartą na analizie najczarniejszych scenariuszy. Wielka Brytania jest wyspą - geograficznie oddaloną od potencjalnych zagrożeń geopolitycznych. Ma stabilną i silną gospodarkę. Do tego jest jednym z najważniejszych i najbardziej jednoznacznie zdeklarowanych członków NATO, wśród tych europejskich dysponuje zaś najsilniejszą armią. A więc jest dziś jednym z najpewniejszych i jednocześnie najmniej bezpośrednio zagrożonych sojuszników militarnych naszego kraju.

Złoto to zaś bardzo szczególna część polskich rezerw. Stanowi tylko ok. 4 proc. ich całości, za to ma najbardziej fizyczny charakter - i jest wyjątkowo pewną „walutą” na najcięższe możliwe czasy. W warunkach globalnego konfliktu czy kryzysu - gigantycznej klęski żywiołowej, światowego załamania gospodarczego i tak dalej - o katastrofalnym charakterze, to właśnie złoto zachowa swą siłę nabywczą - a najprawdopodobniej znacznie ją zwiększy. I to ono będzie jedną z tych ostatecznych gwarancji stabilności i wypłacalności danego banku centralnego.

W warunkach pokoju i dobrobytu złoto z rezerw po prostu spoczywa w skarbcach, mając pewien wpływ na stabilność całego portfela rezerwowego i na postrzeganie danego banku centralnego. W warunkach kryzysowych i ekstremalnych jego znaczenie skokowo rośnie.

Polska już to przerabiała - podczas II wojny światowej. Filmowa, sensacyjna w każdym calu, wojenna historia złotych rezerw Banku Polskiego jest na to najlepszym dowodem. Warto przy okazji zauważyć, że na sam jej koniec akurat Bank Anglii (z którego skarbcowych usług dziś korzystamy) średnio się popisał, bo na polecenie rządu Wielkiej Brytanii przejął 11 ton polskiego złota na pokrycie wojennych brytyjskich wydatków na polskie potrzeby cywilne. Zwrotu wydatków wojskowych na szczęście nikt nie próbował egzekwować.

W 1939 roku Bank Polski, czyli bank państwowy II RP, miał w swych rezerwach ok. 80 ton złota - czyli o ok. 36 ton mniej niż dziś ma NBP. Trzeba przyznać, że bankowcy byli jednymi z pierwszych, którzy w Polsce przeczuwali, co się święci. Już w czerwcu i lipcu 1939 roku część zmagazynowanego złota przewieziono do oddziałów BP w Siedlcach, Brześciu nad Bugiem, Lublinie i Zamościu. W twierdzy brzeskiej przygotowano zaś specjalny wzmocniony skarbiec na wypadek potrzeby złożenia tam całości zapasów. Dlaczego tam? Bo liczono się wyłącznie z zagrożeniem z Zachodu, położona ok. 200 km na wschód od Warszawy wciąż funkcjonująca twierdza w Brześciu wydawać się mogła wyjątkowo bezpiecznym miejscem. Na szczęście złoto nigdy tam nie trafiło. Niemcy zdobyli twierdzę 17 września, a następnie na mocy Paktu Ribbentrop--Mołotow przekazali ją Sowietom.

Decyzja o całkowitej ewakuacji złota ze skarbców w stolicy zapadła 4 września. Niemcy posuwali się szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał, pamiętajmy, że już 4 dni później byli na przedpolach Warszawy. W tej sytuacji złoto zostało wysłane natychmiast na wschód. Początkowo do Lublina. Już 8 września trzeba było jednak zabrać je dalej - do Łucka. 80 ton złota transportowano improwizowanym konwojem złożonym z 30-40 pojazdów. Były wśród nich warszawskie autobusy miejskie, parę wojskowych ciężarówek i auta osobowe.

Kiedy złoto dopiero dojeżdżało do Łucka, właśnie zapadała kolejna decyzja. Sytuacja na froncie stała się katastrofalna - tym razem rozkaz był jednoznaczny. Złoto musi zostać ewakuowane do banków krajów sojuszniczych. Najpierw drogą lądową do Rumunii, stamtąd morzem do Francji, a dalej się zobaczy. Tylko 3,8 ton złota o wartości 22 milionów ówczesnych złotych miało zostać do dyspozycji rządu w Dubnie. Tak też się stało - ale o tym, jakie były losy zostawionego w Dubnie krusz-cu, historia milczy. Położone na Wołyniu Dubno zajęli po 17 września Sowieci, ale nie wiemy nawet, czy skarb został zrabowany przez radzieckie państwo, czy jakichś przedsiębiorczych komisarzy, nie mówiąc o miejscowych i krajowych tropach.

Reszta złota ruszyła w kierunku stacji kolejowej w Śniatyniu, w pobliżu granicy z Rumunią. Tam, w nocy z 13 na 14 września, po krótkich negocjacjach ze stroną rumuńską i aliantami sformowano prawdziwy złoty pociąg. Składał się z 8 wagonów - każdy z nich został pozamykany na kłódki i potrójnie oplombowany. Złoty pociąg przekroczył granicę i ruszył do najważniejszego rumuńskiego portu - Constancy.

Miały tam czekać brytyjskie okręty. Ale zamiast nich w Constancy był tylko niewielki, stary amerykański tankowiec „Eocene” pod banderą należącego do Wielkiej Brytanii Hong-kongu. Rumuni dali znać, że w sprawie polskiego złota są pod presją Niemców, którzy mieli całkiem niezłe informacje, o tym, co się dzieje. Nie dało się dłużej czekać. Przy pomocy brytyjskiego konsula, który powołał się na fakt, że statek pływa pod banderą brytyjskiego terytorium zależnego kapitan „Eocene” został zmuszony do załadowania bezcennego, ale przecież też bardzo niebezpiecznego transportu. Na widok ładunku zdezerterowała prawie cała załoga, przerażona, że statek z tonami złota na pokładzie zostanie zaatakowany. Trzeba było za ciężkie pieniądze werbować przypadkowych śmiałków w porcie. W dodatku Rumuni ogłosili formalny zakaz wyjścia w morze - na szczęście nie zamierzali go egzekwować z pomocą marynarki wojennej. Udało się jednak. Tankowiec „Eocene” wypłynął jeszcze tego samego dnia, w którym złoty pociąg dotarł do Constan-cy, czyli 15 września. Następnego dnia był już w Turcji.

Do tego momentu cała podróż polskiego złota odbywała się dosłownie z dnia na dzień - dotyczyło to zarówno wytyczania trasy transportu, jak i negocjacji z Rumunami, a następnie Turkami. Zmieniające się warunki wojenne i dyplomatyczne oraz rozkazy - to wszystko czyniło transport tego bezcennego ładunku niezwykle ryzykownym przedsięwzięciem, które naprawdę nie musiało się udać. Na koniec jednak i Turcja pozwoliła na wyładunek w Stambule - i dalszy transport. Polskie złoto zostało stamtąd przewiezione koleją, pod ochroną tureckiej armii, do znajdującej się pod władzą Francji Syrii. Potem był jeszcze transport morski do Tulonu, czyli najważniejszej bazy francuskiej marynarki wojennej. Tam, w silnie strzeżonym arsenale, ostatecznie złożono 80 ton polskiego złota.

Do ataku Niemiec na Francję złoto pozostawało względnie bezpieczne. Polski rząd nie naruszył rezerw - mimo że alianci naciskali, by część złota sprzedać i sfinansować w ten sposób uzbrojenie dla polskiej armii na Zachodzie.

Wszystko zmieniło się 5 czerwca 1940 roku, gdy III Rzesza po opanowaniu Belgii, Holandii i Luksemburga, uderzyła na Francję.

Francuska armia szybko znalazła się w odwrocie, posypały się decyzje o ewakuacji władz i strategicznych zasobów. Francuzi ewakuowali również polskie złoto. Najpierw do Anguolemes, a następnie - wbrew oczekiwaniom Polaków, którzy domagali się, by nasze złoto trafiło do Stanów Zjednoczonych - do Dakaru. Stamtąd transport ze złotem ruszył już lądem jeszcze dalej - na pustynię - do fortu Kayes położonego w środku Sahary Zachodniej. Ledwie złoto tam dotarło, przyszedł 22 czerwca - Francja skapitulowała.

Tu zaczyna się kolejna niesamowita część tej historii. Po klęsce Francji polskie złoto znalazło się pod jurysdykcją kolaboracyjnego, zależnego od III Rzeszy reżimu Vichy. W zasadzie - wroga, a w każdym razie potencjalnego wroga, tak zresztą traktowali Vichy wszyscy alianci. Już w lipcu 1940 roku Brytyjczycy zdecydowali się na zatopienie francuskiej floty w bazie Mers-el-Kabir, by nie została użyta pod rozkazami Niemców. Tymczasem polskie złoto tkwi w pustynnym forcie głęboko na terytorium kontrolowanej przez rząd Vichy Sahary Zachodniej. Francuzi nie chcą go wydać, samo rozpoczęcie rozmów warunkują uznaniem przez Polskę rządu Vichy. Pat albo i gorzej, bo przecież de facto sytuacja jest tylko niewiele lepsza, niż gdyby polskie złoto znalazło się w Berlinie.

Dzieją się jednak rzeczy zupełnie niezwykłe. Zupełnie, jakby nie było wojny i jakby świat nie stanął na głowie, sprawa trafia do sądu arbitrażowego. Polska wynajmuje renomowaną nowojorską kancelarię - a ta kieruje pozew do sądu. Błyskawicznie następuje tzw zabezpieczenie powództwa i sąd nakłada „areszt” na polskie złoto. O dziwo, ta decyzja sądu zostaje w pełni uszanowana przez Francuzów z Vichy, choć dalej proces utyka i w zasadzie staje w miejscu, choćby dlatego, że reprezentanci Vichy nie bardzo mają jak w warunkach wojennych stawiać się w Stanach Zjednoczonych na kolejne rozprawy. Niemniej - złoto jest względnie bezpieczne ze względu na nakaz zabezpieczenia roszczeń.

Nie zmienia to faktu, że złoto pozostaje na Saharze jeszcze przez całe lata, a początkowo dostęp do niego blokują choćby pozycje bojowe niemieckiego Afrika Korps. Sytuację zmienia dopiero jesień 1942 roku, czyli operacja „Torch” - lądowanie aliantów w Afryce Zachodniej. Na początku 1943 roku w Algierze pojawia się wysłannik NBP. Rokowania z Francuzami trwają aż do grudnia - dopiero wtedy zostaje podpisane odpowiednie porozumienie o zwrocie złota. Fizyczne przejęcie złota następuje natomiast dopiero w marcu 1944 roku - w Algierze. Osobnym problemem pozostaje jego transport w bezpieczne miejsca. Polski rząd zadecydował, ze złoto zostanie podzielone na trzy części. Dwie większe - o wartości ok. 150 milionów ówczesnych złotych każda miały trafić do Banku Anglii i do skarbca Rezerwy Federalnej Stanów Zjednoczonych. Trzecia, mniejsza, o wartości ok. 40 mln złotych miała zostać przewieziona do Kanady. Tymczasem na Atlantyku wciąż grasowały niemieckie U-Booty, zatem opracowanie bezpiecznej trasy konwoju i zebranie odpowiedniej eskorty też trochę trwało. Transport do Stanów Zjednoczonych ruszył najszybciej - bo z Dakaru wiódł tam prosty i relatywnie bezpieczny szlak morski. Ale złoto przeznaczone do złożenia w Wielkiej Brytanii i w Kanadzie trzeba było transportować do Londynu małymi partiami - na pokładach niszczycieli. Trwało do końca sierpnia 1944 roku. Już z Wielkiej Brytanii wysłano ostatecznie transporty do Kanady - ostatnie dotarły na miejsce w październiku, chwilę po kapitulacji powstania warszawskiego.

Do końca wojny polskie złoto nie było już zagrożone. Ale po jej zakończeniu pojawił się poważny problem - do kogo właściwie należy. Choć alianci uznali władze w kraju, a nie te emigracyjne, komunistom wcale nie było łatwo przejąć zapasy złota. Musieli zachować istnienie Banku Polskiego - jako formalnego właściciela złota, mimo że już w 1945 roku powołali do życia nowy bank państwowy - NBP. Ostatecznie dostali prawa do całości uratowanego przed wojną złota - z wyjątkiem 11 ton zatrzymanych przez Wielką Brytanię. Władze Polski Ludowej błyskawicznie zaczęły z tych praw korzystać. Od 1946 roku władze zaczęły sprzedawać część zasobów złota na potrzeby odbudowy kraju, pod zastaw kruszcu z rezerw zaciągano też pożyczki. Za przejmowane złoto NBP „płacił” Bankowi Polskiemu specjalnymi biletami skarbowymi teoretycznie denominowanymi w dolarach amerykańskich i to po przedwojennym kursie. W praktyce były to papiery, które wyemitowano wyłącznie w tym celu - bez żadnych zamiarów ich realizacji czy wykupu.

Ostatecznie sprawę przypieczętowała tzw. wymiana pieniędzy z 1952 roku. W jej ramach należności NBP wobec Banku Polskiego „wymieniono” po kursie 100:3. Przed wymianą wynosiły one prawie 400 mln zł, po wymianie ledwie 11. W tym momencie Bank Polski można było postawić w stan likwidacji - i tak się stało.

Bankowcom II RP udało się uratować złoto przed Niemcami i Sowietami i przechować niemal nienaruszone rezerwy aż do końca wojny. Po wojnie komuniści potrzebowali ledwie kilku lat, by w całości użyć ich do budowy nowego porządku w Polsce.

POLECAMY:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Złoty pociąg i Bank Anglii. Historia polskiego złota - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl