Zimne wojny wewnątrz Unii Europejskiej. Realpolitik ma się lepiej niż przypuszczano

Witold Głowacki
Witold Głowacki
AP/EAST NEWS original transmis
Wewnątrzunijna polityka wcale nie jest aż tak grzeczna i poprawna, jak chciałyby nam to przedstawiać europejskie elity polityczne. Rządzą nią sprzeczne interesy i skrywane konflikty. W dodatku coraz większą rolę odgrywa międzypaństwowa polityka regionalna.

Targi i batalie o obsadę najważniejszych stanowisk w Unii Europejskiej w nowej kadencji odbywały się tym razem przy niemal całkiem podniesionej kurtynie. Obserwatorom znacznie łatwiej było zobaczyć to, co na ogół jest przy milczącej zgodzie wszystkich uczestników takich targów skrzętnie ukrywane - wewnątrzunijna polityka jest znacznie prawdziwsza, i znacznie bardziej brutalna niż jest to zwykle okazywane na zewnątrz. Przy okazji zaś zobaczyliśmy, że rządzące nią interesy i emocje znacznie bardziej przypominają te, które znamy ze swoich krajowych politycznych podwórek niż te, które oglądamy w relacjach z czerwonych dywanów unijnych szczytów.

Ale czemuż tu się właściwie dziwić. Przecież unijną politykę współtworzą ci sami politycy, którzy na co dzień, sięgając po wszelkie możliwe środki, walczą o władzę w swych krajach. Wchodząc na brukselskie salony, ci ludzie być może nieco grzecznieją, ale się nie zmieniają. Pozostają tymi samymi politykami, którymi są we własnych krajach.

Ba, wewnątrzunijna polityka bywa przecież regularnie przedmiotem polityki krajowej. W Polsce oglądaliśmy to natychmiast po ogłoszeniu nazwiska nowej szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen. Prawo i Sprawiedliwość wieściło swój wielki negocjacyjny sukces dokładnie w tym samym momencie, w którym Platforma Obywatelska ogłaszała największą porażkę Polski w całej historii obecności naszego kraju w Unii. W dodatku politycy PiS niemal wprost wyrażali radość z powodu tego, że szefem Komisji Europejskiej nie został znany z batalii z polskimi władzami Frans Timmermans i że stanowisko to obejmie właśnie van der Leyen, bliska współpracownica kanclerz Niemiec Angeli Merkel - do której przecież, jak dobrze wiemy, Prawo i Sprawiedliwość na co dzień nie żywi przesadnie ciepłych uczuć. Z kolei politycy Platformy nie do końca byli w stanie skrywać rozczarowanie wywołane dokładnie tym samym faktem - wszak Timmermans w roli szefa KE oznaczałby niemal pewną gwarancję stałego napięcia między polskimi władzami a komisją. Politykom PO nic a nic w tym nie przeszkadzało, że przegrana Timmermansa oznaczała zarazem zwycięstwo kandydatki ich frakcji - bo przecież van der Leyen została poparta przez Europejską Partię Ludową (EPP). Ot, takie paradoksy wynikające ze sprzeczności interesów wewnątrzkrajowych obu partii z ich usytuowaniem w europejskiej polityce.

Z perspektywy polityki europejskiej ani PiS nie powinno się specjalnie chwalić, że przyczyniło się do wygranej kandydatki EPL, ani też Platforma nie powinna się martwić przegraną kandydata socjaldemokratów. Perspektywa wewnątrzkrajowa rządzi się jednak innymi prawami.

Ale to nie jest żadna wyłącznie polska specyfika, tak samo jest w niemal każdym kraju Europy. Obsada najważniejszych stanowisk to jeden z niewielu tematów polityki europejskiej, które rzeczywiście skupiają uwagę krajowych opinii publicznych i które emocjonują politycznych kibiców. Dlatego w walce o te stanowiska tak bardzo liczą się interesy wewnątrzkrajowe.

Nie tylko one jednak. Bo przecież Unia Europejska to prawdziwy tygiel sprzecznych interesów, w których czysta polityka wewnątrzkrajowa co chwila przecina się z tą międzypaństwową. W tym tyglu możemy wyróżnić co najmniej kilka tlących się często od dekad konfliktów.

Stara i „nowa” Europa
To napięcie narastało przez lata i miało już bardzo określone skutki. Nie chcemy w Polsce pamiętać, że niechęć wobec imigrantów zarobkowych z Polski i innych krajów Europy Środkowej i Wschodniej przyczyniła się do podsycenia nastrojów przed referendum ws. Brexitu w być może nawet większym stopniu niż powszechny również w Polsce lęk związany z kryzysem migracyjnym. Szybko puściliśmy w niepamięć batalie o regulacje dotyczące pracy kierowców czy tarcia dotyczące korzystania z zachodnioeuropejskich systemów socjalnych przez nowych beneficjentów z naszego regionu. Do tego dochodzą oczywiście całe seriale spięć z instytucjami unijnymi zwłaszcza w wykonaniu Polski i Węgier. Ale na tym nie koniec. Państwom Europy Zachodniej nie podoba się na przykład stosunek krajów naszego regionu do Rosji.

Tegoroczne rozdanie we władzach Unii pokazuje jasno, że kraje „starej Europy” postanowiły dać odpór „barbarzyńcom ze wschodu”. I to odpór tak wyraźny, że przekroczone zostały wszelkie niepisane reguły dotyczące parytetów w rotacyjnej obsadzie unijnych funkcji. W efekcie dokładnie żadne z kluczowych stanowisk - od szefa Komisji Europejskiej po przewodniczącego Parlamentu Europejskiego - nie dostało się kandydatom z Europy Środkowej i Wschodniej.

Będą oni najwyżej wiceszefami Parlamentu Europejskiego czy też komisarzami Unii - w tym ostatnim wypadku pamiętajmy, że każdy kraj członkowski obsadza jedno takie stanowisko niejako z automatu, ewentualne trąbienie o sukcesie byłoby więc niepoważne.

Nowi populiści kontra stary establishment
Tu mamy do czynienia z podziałem przebiegającym po liniach głównie politycznych, w znacznie mniejszym stopniu geograficznym. Polska, Włochy, Austria, Węgry - te kraje łączy to, że albo rządzą w nich, albo rosną w siłę ugrupowania, które można spiąć wspólnym mianownikiem „nowego populizmu”. Tożsamość tych ugrupowań jest budowana w dużej mierze na kontrze wobec „starego porządku” w Europie, związane zaś z tym tematy odgrywają ponadprzeciętnie dużą rolę w politykach krajowych. To zresztą zrozumiałe, bo właśnie na podobnej kontrze - tyle że w odniesieniu do polityk krajowych - ugrupowania te zbudowały swe poparcie. To właśnie łączy i polskie PiS, i włoski Ruch Pięciu Gwiazd, i wreszcie węgierski Fidesz.

Stronę „establishmentu” reprezentują natomiast przede wszystkim kraje, w których rządzą partie zrzeszone w Europejskiej Partii Ludowej (EPP), mającej wciąż największy wpływ na politykę europejską. Oczywiście są też wyjątki - do Europejskiej Partii Ludowej przecież należy również Fidesz Victora Orbana, którego Donald Tusk zwykł nazywać swoim przyjacielem - a który zalicza się do najskuteczniejszych europejskich nowych populistów. Ale to tylko marginalny problem.

Ważniejsze jest raczej to, że i tym razem „stary establishment” obronił swój stan posiadania. Nowi populiści nie wzięli żadnego z ważniejszych stanowisk, jedyne, co mogło ich wspólnie ukontentować, to porażka Timmermansa - na rzecz Europejskiej Partii Ludowej.

Socjaldemokraci kontra chadecy
To z kolei odwieczna rywalizacja w obrębie „starego establishmentu”. Dość oczywista, bo przecież to właśnie te dwa stronnictwa przez całe dekady najczęściej wymieniały się władzą w najważniejszych krajach Europy. Do dziś są to zresztą najbardziej wpływowe frakcje w Parlamencie Europejskim, choć w ostatnich kadencjach dominuje chadecka EPL. Tym razem socjaldemokraci byli o krok od ważnego sukcesu - rzeczywiście był moment, w którym Frans Timmermans miał szansę na objęcie funkcji szefa Komisji Europejskiej. EPL wolała jednak taktyczny sojusz z nowymi populistami, by utrącić jego kandydaturę na rzecz Ursuli von der Leyen.

Niemcy kontra Francja
Barwną opowieść o odwiecznej rywalizacji dwóch europejskich regionalnych mocarstw sięgającej czasów synów Karola Wielkiego zostawmy bardziej wzmożonym autorom i czytelnikom. Owszem, to prawda, historia Europy była w dużej mierze pisana w rytm zmieniających się relacji Francji i Niemiec. I owszem, to również prawda, elity obu krajów mają to w swej zbiorowej pamięci. Prawda jest jednak taka, że w nowszej historii Unii Europejskiej to Niemcy odgrywają tę realnie dominującą rolę. Paryż od dekad nie bardzo jest w stanie grać z Berlinem jak równy z równym (przede wszystkim z powodów ekonomicznych), ale też za każdym razem próbuje. Efekty widzimy chyba w każdym nowym unijnym rozdaniu. Tak jest i teraz - o ile stanowisko szefowej Komisji Europejskiej przypadło Niemce, o tyle Francuzka Christine Lagarde została szefową Europejskiego Banku Centralnego, a wspierany przez Francję premier Belgii Charles Michel zajmie miejsce Donalda Tuska w roli szefa Rady Europejskiej, czyli tzw. prezydenta Europy.

Północ kontra Południe
Odwieczne napięcie, które przypomniało o sobie z pełną siłą podczas ostatniego kryzysu finansowego, wcale nie słabnie - bardzo mocno wpływając na stosunki w strefie euro. Stosunki, które najlepiej oddaje określenie ukute w trakcie kryzysu przez finansistów z Północy w odniesieniu do krajów Południa - PIGS (Portugal, Italy, Greece, Spain - układające się w słowo „pigs” - świnie”, czasem z jeszcze jednym „I” mającym oznaczać Irlandię).

Tak, z perspektywy Północy naprawdę chodziło tu i chodzi o „świnie”, które nie pilnowały budżetów i przejadały „nasze niemieckie, brytyjskie, holenderskie etc.” pieniądze. Elity polityczne Północy są święcie przekonane, że to one powinny przewodzić Europie pod każdym względem - a już szczególnie wtedy, jeśli chodzi o kwestie związane z budżetem. I bardzo często forsują tu własną wolę - czego najbardziej jaskrawe przykłady można było obserwować podczas negocjacji oddłużeniowych w trakcie kryzysu ekonomicznego.

Dziś Hiszpania i Portugalia częściowo odkopały się z ekonomicznej zapaści, ale jeszcze nie stanęły na równe nogi, Grecja wciąż się z niej odkopuje, Włochom zaś wciąż ona grozi. To wciąż pomaga Północy w pilnowaniu strefy wpływów. Tak też było w trakcie ostatnich negocjacji. W ich efekcie większość najważniejszych stanowisk w Unii przypadła Północy, jedynie szefem unijnej dyplomacji został (po Włoszce zresztą) Hiszpan Josep Borell.

Grupa wyszehradzka kontra reszta świata
Grupa V4 zrzeszająca Polskę, Czechy, Słowację i Węgry jest jednym z niewielu - a już z pewnością najbardziej rozpoznawalnym - z regionalnych układów międzypaństwowych w Europie Środkowo-Wschodniej. W związku z tym liderzy V4 bardzo często roszczą sobie - nie zawsze słusznie - do reprezentowania całej tej części kontynentu. Tak było i tym razem. Owszem, państwa V4 rzeczywiście sprzeciwiały się kandydaturze Fransa Timmermansa i rzeczywiście po części przyczyniły się do jej utrącenia. Ale mówienie, że odbywało się to w interesie na przykład Estonii, to ponury żart - bo przecież estoński rząd otwarcie wspierał kandydata socjaldemokratów.

***

Bardzo często powtarza się - na ogół raczej bezmyślnie - że europejska polityka ma opierać się na sztuce kompromisu i na mozolnym wypracowywaniu wspólnego stanowiska. Owszem - niekiedy bywa i tak. Ale przynajmniej równie często zwyciężają po prostu ci, którzy w danym momencie dysponują większą siłą. Siłą liczoną głosami, pieniędzmi i skalą wpływu na wewnątrzunijną politykę. Tak właśnie było w wypadku ostatnich negocjacji dotyczących obsady unijnych stanowisk. Tu naprawdę niemal nic nie było żadnym długo wypracowywanym kompromisem.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zimne wojny wewnątrz Unii Europejskiej. Realpolitik ma się lepiej niż przypuszczano - Plus Polska Times

Wróć na i.pl Portal i.pl