Ziemkiewicz: W Polsce, jak w krajach postkolonialnych, funkcjonuje podział na "kreoli" i "tubylców"

Redakcja
Rafał A. Ziemkiewicz
Rafał A. Ziemkiewicz Fot. Polskapresse
- Twierdzę od dawna, że Polska wygląda tak samo jak wszystkie kraje postkolonialne. W każdym kraju, który przez kilka pokoleń pozostawał pod obcą dominacją, zawsze wytwarza się taki podział kulturowy na "kreoli" i "tubylców", czyli na tych, którzy kurczowo, czasem do absurdu trzymają się swojej tradycji, swojskości i chcą w tym widzieć wartość, i tych, którzy równie żywiołowo chcą się jej pozbyć, wierząc, że droga do normalności, do cywilizacji wiedzie poprzez zaparcie się swej przeszłości - mówi Rafał A. Ziemkiewicz, publicysta, w rozmowie z Joanną Miziołek.

O co toczy się gra w tej kampanii?
Wbrew stereotypowi o bardzo wiele. Ten, kto ją wygra, będzie w najbliższych latach podejmował wiele brzemiennych w skutki decyzji, w związku z dramatycznymi wydarzeniami na świecie, i wykorzysta albo zmarnuje szanse stojące przed Polską. Na przykład, rozstrzygnie się kwestia gazu łupkowego. Obecnie nie mamy odpowiednich narzędzi prawnych, żeby dopilnować swych interesów, nie mamy nawet inspekcji geologicznej. Grozi nam sytuacja krajów afrykańskich, zbyt słabych, by obrócić swoje bogactwa naturalne na pożytek obywateli. Oddają je międzynarodowym potęgom za skromne korzyści dla swej klasy politycznej. A to jest oczywiście tylko jedna z wielu kwestii, które przed nami stoją.

Widzi Pan jakiś temat przewodni tej kampanii? Wielu komentatorów żali się, że kampania jest miałka.
Bo miałka była kampania PO. A nasze "elity opiniotwórcze" są takie, że jak powód do krytyki da PiS, to trąbią "PiS się znowu kompromituje!", a jak PO - to narzucają ton "politycy się kompromitują". Stąd ten stereotyp. Akurat w tym wypadku kampania PiS-u była przemyślana i profesjonalna, spójna, oparta na przekazie "nie jesteśmy wcale straszni" i nastawiona na wykazanie, że PO rządzi źle. Nie było większych błędów, były tylko wpadki - pani Fotyga zaniedbała dowiedzenia się czegoś o budowie Stadionu Narodowego, a każdy zajmujący się sprawą dziennikarz mógłby jej podrzucić argumenty dużo lepsze od tych, jakich użyła, no i prezes po raz nie wiedzieć już który nie wytrzymał, żeby nie palnąć o "niemieckich mediach". Natomiast kampania PO była ciekawa o tyle, że szła od jednego błędu do drugiego, i w końcu pogubiła się zupełnie.

A co z kampanią potencjalnych przyszłych małych koalicjantów?
"Stronnictw sojuszniczych"? - bo chyba takie określenie z dawnych czasów najlepiej tu pasuje. Szczególnie do SLD, który Ryszard Kalisz swoim wnioskiem o Trybunał Stanu, absurdalnym zresztą, skazał na rolę przystawki przy PO już definitywnie. Oni rzeczywiście nie mieli pomysłu na kampanię, ale to dlatego, że w ogóle nie mają pomysłu na istnienie. Są trochę z przyzwyczajenia, bo jak jest aparat, jest trochę żelaznego elektoratu partyjno-mundurowego, to trzeba startować… Ale uzasadnić po co - nie potrafią. PSL jest w lepszej sytuacji. Ma stały elektorat, nowego nie przyciąga, więc spoty telewizyjne może traktować jak niezobowiązującą zabawę.

Kampania PO też nie była zbyt udana.
Platforma Obywatelska w ciągu tej kampanii kilkakrotnie zmieniła przekaz wyborczy. W pierwszej chwili Radosław Sikorski zapowiadał, że partia będzie się odwoływać do optymizmu Polaków. Wyznaczono podział, że jest Polska optymistyczna, zadowolona z sytuacji Polski, a więc i z władzy, i Polska, jak to ujął premier, kwękoląca, ludzi starych, niewykształconych i z mniejszych ośrodków, którzy sobie nie radzą - w domyśle, nie radzą sobie z własnej winy, ale oskarżają innych. I oni muszą zostać przegłosowani. Właściwie cała mobilizująca do tego kampania miała być zbudowana wokół polskiej prezydencji jako dowodu, że dobrze idzie, Europa nas docenia i szanuje, czego więcej chcieć.

Ten przekaz w kampanii się zatarł.
W którymś momencie eksperci Platformy zorientowali się chyba, że społeczeństwo wcale nie jest takie zadowolone, jak pokazują sympatyzujące z władzą media. Że pojawiła się ogromna liczba ludzi, którzy nie są wcale starzy, gorzej wykształceni czy niezaradni, przeciwnie - młodzi i pracowici, którzy nie widzą perspektyw przed sobą. I że, wobec odblokowania przez Trybunał Konstytucyjny kampanii na billboardach i w telewizji, PiS dobrze sobie radzi z dotarciem do tej grupy. Wtedy optymizm zarzucono i pojawiła się "Polska w budowie", z sugestią - jak to na budowie - najpierw musi być bałagan, muszą być problemy, żeby potem było lepiej. Hasło zresztą byłoby bardzo dobre, tylko że w zderzeniu z wcześniejszą propagandą sukcesu powstał dysonans. Potem przyszła kolejna zmiana: "tylko my możemy sobie poradzić z nadchodzącym kryzysem" - a miesiąc wcześniej był przecież przekaz, że o żadnym kryzysie nie ma mowy, jesteśmy bezpieczni, bo mamy stabilne podstawy gospodarcze. Moim zdaniem długofalowo zaszkodziły też Platformie te polityczne transfery w zamian za stanowiska. Sami kiedyś nazywali to "korupcją polityczną".

Czytaj także:
* Lipiński: Przemiana prezesa to sugestia. Nie chcemy tylko dać się rozjechać
* Krasowski: Jeśli płynie jakiś morał z III RP, to taki, że Polacy nie chcą reform

Teraz, kaperując ludzi z lewicy, pokazali się jako cynicy zainteresowani władzą dla samej władzy. A cztery lata temu wielu wyborców wierzyło, że są jakąś "nową jakością". No i straszenie powrotem IV RP jest już cokolwiek żałosne, gdy cztery lata pracy prokuratur i sejmowych komisji nie dały żadnego dowodu, żeby rozpętana cztery lata temu histeria miała jakieś realne podstawy. A kiedy przekaz zaczął się rozjeżdżać i sondaże pokazały, że elektorat PO jest zniechęcony i rozczarowany, zaczęły się ruchy bardzo nerwowe - wycofywanie się z reformy edukacji, zapowiedź wyrzucenia wszystkich ministrów poza pięcioma, straszenie kibolami i obrońcami krzyża, dezawuowanie korzystnych dla PO, czyli demobilizujących jej zwolenników sondaży, wszystko naraz.

Platforma straszy PiS-em, choć politycy partii Tuska wiedzą, że to już nie działa. Po co to robi?
Chyba z braku innego pomysłu. To pewien wyrobiony odruch całego środowiska, które stoi za PO. Wyrobiony, jak sądzę, przez pewną bezkarność. PO długo przyzwyczajała się, że wolno jej wszystko, że główne media krytykują tylko opozycję i nie punktują nawet najbardziej oczywistych niekonsekwencji premiera. Nawet takich jak to, że jednego dnia na okoliczność samospalenia przed kancelarią apeluje, by nie wykorzystywać tragedii do kampanii, a gdy nadarza się tragedia, którą on może wykorzystać, z punktu sugeruje, że za zamieszki w Zielonej Górze odpowiada PiS. Albo że najpierw ogłasza odejście z funkcji premiera, jeśli PO przegra wybory, a niedługo potem, że gdyby wygrał PiS i nie mógł stworzyć koalicji, to on jednak ją stworzy. Jego przeciwnikowi wypominano by to bez końca, w wypadku Tuska telewizje milczą, ale to przecież nie znaczy, że wyborcy nie wyczuwają, że premier kręci. Po prostu tracą zaufanie do mediów, co zresztą widać na przykład po spadku popularności programu i tygodnika Tomasza Lisa, który zamienił je całkowicie w partyjną trybunę.

Wspomniał Pan o tuskobusie, który jeździł po Polsce. Być może to on był szybką reakcją na to, aby dotrzeć do ludzi sfrustrowanych, których na początku kampanii Platforma pomijała?
Jeśli tak, to musielibyśmy uznać, że w sztabie Platformy Obywatelskiej nie znają badania, które było przecież szeroko komentowane, a pokazało już dawno problem wizerunkowy Donalda Tuska. Tym problemem nie jest to, że jest postrzegany jako niesympatyczny czy wyniosły - przeciwnie. Jego problemem jest opinia gościa, który ładnie i miło mówi, ale nic nie robi. Dużo gada, mało z tego wynika. W to uderzył Kaczyński tym "Donald nic-nie-mogę Tusk". Jak premier ma taki problem wizerunkowy, to w kampanii wyborczej powinien przekonywać wyborców, że właśnie pracuje, robi coś konkretnego dla dobra Polaków. A tuskobus utwierdził zły dla niego stereotyp - że zamiast pracować, jeździ, tu pogada, tam otrze łzy, a potem jedzie dalej i tyle z tego. Jeśli nie wymyślił tego jakiś ukryty w sztabie PO sabotażysta PiS-u, to znaczy, że popłynęli rozpaczliwcem. No, Kwaśniewski jeździł, Obama też miał autobus, to może i my… Tak, ale zupełnie inaczej jest, kiedy objeżdża kraj kandydat opozycji. Bo jak jeździ szef rządu, zaraz pojawia się pytanie: "do diabła, czy my temu facetowi płacimy za to, żeby ściskał ręce na wiecach?".

Te wybory przyniosą jeszcze większą polaryzację na scenie politycznej. Czy rzeczywiście utrwali się podział na Polskę A i Polskę B. Tę Platformy i PiS-u?
To nie jest dobre opisanie tego podziału. W Polsce istnieje głęboki podział kulturowy, pierwotny w stosunku do polityki. Politycy wymacali go, szukali długo, próbowali namierzyć, dzieląc Polskę na postsolidarnościową i postkomunistyczną, potem na Polskę socjalną i Polskę liberalną - a w końcu przyszła tragedia smoleńska i pęknięcie stało się oczywiste, jedni idą na ulicę łączyć się w patriotycznym uniesieniu, a drudzy do studia telewizyjnego z nich szydzić, że to jakaś stadna głupota i wstyd przed cywilizowanym światem. Twierdzę od dawna, że Polska wygląda pod tym względem tak samo jak wszystkie kraje postkolonialne. W każdym kraju, który przez kilka pokoleń pozostawał pod obcą dominacją, zawsze wytwarza się taki podział kulturowy na "kreoli" i "tubylców", czyli na tych, którzy kurczowo, czasem do absurdu trzymają się swojej tradycji, swojskości i chcą w tym widzieć wartość, i tych, którzy równie żywiołowo chcą się jej pozbyć, wierząc, że droga do normalności, do cywilizacji wiedzie poprzez zaparcie się swej przeszłości. Że metropolia jest gdzie indziej i trzeba ją pilnie naśladować. Jak popatrzymy na kraje afrykańskie, na Indie, na Daleki Wschód, na południową Amerykę, to widzimy, że ten podział na "kreoli" i "tubylców" utrzymuje się bardzo długo, przez wiele pokoleń.

W Polsce, po wszystkim, co ją spotkało, mamy jakby dwa bieguny. Pierwszy to tradycyjny, patriotyczny, na którym, mówiąc obrazowo, usiadł jak na swoim tronie Jarosław Kaczyński, spędzając wszystkich konkurentów. I to jest biegun, który ściąga ludzi tożsamością, polskim papieżem, polskimi powstaniami, dumą i chwałą. Drugi biegun, opanowany przez Tuska, to biegun, nazwijmy go, modernizacyjny, ściągający obietnicą, że będzie u nas jak na Zachodzie, wreszcie przestaniemy być zadupiem świata, a staniemy się Europejczykami, choćby takimi wasser-Europejczykami. Mechanizm działania tych biegunów jest taki, że kiedy Polakom jest lepiej, to mocniej przyciąga ich ten biegun modernizacyjny. Jak Polakom zaczyna być źle, to wtedy nagle zakładają na ramię biało-czerwone opaski. Bardzo charakterystyczne jest, że barwy narodowe pojawiają się u nas przy strajkach i żałobie. A jak nie ma powodu strajkować i nic się strasznego nie dzieje, nikomu nie przyjdzie do głowy wywieszanie flag. No więc, oczywiście, że ten podział nie zniknie, on się nawet będzie zaznaczał jeszcze silniej, bo przecież wszyscy wiedzą, że idą ciężkie czasy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl