Zbigniew Ćwiąkalski: Sprawiedliwość? Błędy będą zawsze. Chodzi o to, by było ich jak najmniej

Katarzyna Kaczorowska
FOT. Marek Szawdyn
Zbigniew Ćwiąkalski, pełnomocnik niewinnie skazanego Tomasza Komendy i były minister sprawiedliwości, mówi o tym, czy wymiar sprawiedliwości może uniknąć błędów.

Sprawa Tomasza Komendy i walka o odszkodowanie dla niego za 18 lat w więzieniu to jest wyzwanie czy rutyna ?

Nie da się powiedzieć, że takie sprawy - na szczęście - zdarzają się często. Z całą pewnością ta sprawa jest więc nietypowa, także dlatego że adwokat zwykle broni człowieka, który prawdopodobnie jednak przestępstwo popełnił.

Gdyby przyszedł do pana człowiek z ulicy i zapytał, czym jest sprawiedliwość, to co by mu pan odpowiedział, patrząc choćby na przypadek Tomasza Komendy?

Sprawiedliwość nigdy nie ma charakteru bezwzględnego. Nie ma absolutnej sprawiedliwości i nie ma kraju, w którym wymiar sprawiedliwości nie miałby w swojej historii jakiejś pomyłki. Chodzi jednak o to, by tych pomyłek było jak najmniej i żeby to były rzeczywiście pomyłki, a nie świadome działania. Jeżeli przyszedłby do mnie ktoś ze sprawą, która wzbudzałaby moje wątpliwości, to starałbym się mu sensownie doradzić, co powinien robić, by próbować odwrócić niekorzystne rozstrzygnięcie. Ale z drugiej strony pamiętam, że kiedy odwiedzałem zakłady karne, to w zdecydowanej większości miałem do czynienia z ludźmi uważającymi siebie za osoby niewinne, zamknięte w więzieniu wskutek pomyłki sądowej, zemsty konkretnego prokuratora bądź sędziego. Idąc w tym kierunku, za chwilę dalibyśmy się przekonać, że wszyscy sprawcy to chodząca niewinność.

Za śledztwem, oskarżeniem, procesem stoją konkretni pracownicy wymiaru sprawiedliwości. Kiedy dochodzi do skazania niewinnego człowieka, to co zawodzi? A może pomyłki to skutek presji, silnej przy szczególnie szokujących zbrodniach?

Generalnie zawsze ostatecznie zawodzą ludzie. Nawet jeżeli mamy dowody o tak zwanym naukowym charakterze, to jednak przygotowują je ludzie i oceniają też ludzie. W sprawie Tomasza Komendy akurat były dowody niby naukowe, ale źle przeprowadzone, źle przygotowane, bez dostatecznej wiedzy. Oczywiście nauka czyni postępy. Tutaj w ciągu 20 lat olbrzymie, takie, które pozwoliły wykluczyć winę Tomasza Komendy, ale to nie oznacza, że wyprostowanie jednych błędów nie zrodzi innych. Dlatego ja bym raczej mówił o tym, że zarówno aparat ścigania, jak i wymiar sprawiedliwości zbyt lekko przechodzi nad wątpliwościami, które zmuszają do weryfikowania informacji, a więc spowalniają śledztwo. W przypadku Tomasza Komendy to znów konkretna rzecz - nie wyjaśniono ponad wszelką wątpliwość, jak w tę noc sylwestrową mógł się dostać do miejscowości odległej o 25 km od Wrocławia. Bez prawa jazdy, samochodu i przy braku wszelkiej komunikacji publicznej. W ciągu kilku godzin miał pojechać do Miłoszyc, popełnić zbrodnię i wrócić. I nikt nie drążył, jak to było możliwe? Dlatego twierdzę, że w przypadku pomyłek sądowych zwykle mamy do czynienia z błędami ludzkimi. A naciski czy też presja na wyrok… Oczywiście w sprawie Tomasza Komendy można sobie ten nacisk łatwo wyobrazić. Domniemany sprawca śmierci 15-letniej dziewczyny został zatrzymany po ponad trzech latach od zdarzenia. Na aparat ścigania wywierały presję media, ale też rodzina zabitej Małgorzaty, która chciała - co zrozumiałe - by sprawców wreszcie ujęto. To wszystko się złożyło na to, że jak się wydaje, aparat ścigania głównie żądny był sukcesu.

Te 18 lat temu wszyscy czekali na skazanie. Oczywiście nikt nie chodził do sądu i nie domagał się dożywocia, ale też nikt nie zawracał sobie głowy wątpliwościami.

Też mogę sobie to wyobrazić, szczególnie że działo się to ponad trzy lata od śmierci tej dziewczyny. Zawsze przyjmujemy z ulgą ujawnienie sprawcy niewyjaśnionego i drastycznego zabójstwa. Ta ulga niesie ze sobą oczekiwanie zasłużonej kary, a w tym konkretnym przypadku dodatkowo nie wydaje się, aby organy ścigania dzieliły się jakimikolwiek wątpliwościami. Raczej starały się umacniać przekonanie, że to jest pewne, że sprawcą jest właśnie ta osoba.

Dziennikarze są skłonni brać za dobrą monetę wszystko, co przekazują im prokuratura i służby, jak się okazuje, zbyt naiwnie uznając, że aparat ścigania ma rację, bo przecież stoi na straży naszego bezpieczeństwa. Czy to jest ten grzech, który też ma wpływ na pomyłki sądowe?

Dzisiaj media są bardziej zróżnicowane, nie wszystkie charakteryzują się tym samym stopniem pogoni za sensacją. Są media tabloidowe, które głównie z tej sensacji żyją i jak ostatnio zauważyłem, na pierwszej stronie po wielekroć muszą przepraszać różne osoby, które pomówiły o postępowanie, które okazało się całkowicie nieprawdziwe. Są też media, które starają się mieć większy dystans, ale jeżeli jest jakieś napięcie społeczne i oczekiwanie sukcesu i skazania, one także tracą ten swój normalny krytycyzm i w mniejszym stopniu, nie tak sensacyjny, ale jednak podążają tą samą drogą co tabloidy. Wydaje mi się, że nie jest to dobra metoda, ale z drugiej strony, dziennikarze są rozliczani z tego, kto pierwszy poda sensacyjną informację i ile razy będzie cytowany. Niejednokrotnie więc dodaje się do informacji prawdziwych część otoczki, która niekoniecznie jest autentyczna, ale za to uatrakcyjnia newsa. Cóż, sprawa Tomasza Komendy podpowiada jednak ostrożność wobec przełomów, rewelacji i sensacji.

W 2006 roku na wolność wyszedł Tomasz Kułacze-wski, który siedział za zabójstwo dziecka. Przyznał się do zbrodni, bo policjanci obiecali mu moro. Prawdziwy sprawca wpadł przez przypadek. Czy poczucie sprawiedliwości zabija pogoń za statystyką, i to pogoń po różnych stronach barykady?

Niestety, mamy do czynienia z pogonią za sukcesem i wydaje mi się, że ta chęć sukcesu za wszelką cenę nie pozwala na racjonalne myślenie o tym, że może dojść do skazania całkowicie niewinnego człowieka, że często temu człowiekowi niszczy się życie. Co z tego, że Tomasz Komenda w świetle kamer został uniewinniony, jeśli i tak nikt nie zwróci mu 18 lat życia? Za chwilę, szczególnie po uzyskanym odszkodowaniu i zadośćuczynieniu, ucichnie zainteresowanie jego osobą, przeniesie się na kogoś innego, a on będzie musiał w codziennym życiu dalej funkcjonować, choć będzie przecież upośledzony życiowo praktycznie do końca.

Czy pana zdaniem, w tym procesie obrona zrobiła wszystko, co mogła zrobić? Tomasz Komenda dostał obrońcę z urzędu, która nie była na żadnej rozprawie, wyznaczyła swojego substytuta. W przyjętej linii obrony zeznań nie składali ani on sam, ani jego matka. Może to był błąd?
Mnie nie wolno oceniać innego adwokata, skoro sam jestem adwokatem. Jeżeli ktoś miałby to robić, to ewentualnie Okręgowa Rada Adwokacka. Ja mogę powiedzieć, do czego bym dążył. Na pewno eksploatowałbym wątek dotyczący tej niby podróży do Miłoszyc, zarówno na etapie postępowania przygotowawczego, jak i później, na etapie postępowania sądowego, bo to w ogóle nie zostało wyjaśnione. Sądy przechodziły nad tym do porządku dziennego. Pyta pani o zeznania… Jasne, że czasami jest warto, by oskarżony składał w sądzie wyjaśnienia, a czasami wręcz odwrotnie, lepiej, by milczał. Ogólnie uważa się, że Tomasz Komenda trochę był pozostawiony sam sobie. Ja na przykład nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, a tak - jak twierdzi rodzina pana Komendy, się stało - że nie przyszedłbym na ogłoszenie wyroku...

Podejrzewam, że gdyby przeprowadzić w Polsce referendum w sprawie przywrócenia kary śmierci, większość byłaby za. Ci, którzy dziś stają murem za Tomaszem Komendą, 18 lat temu domagaliby się dla niego najwyższego wymiaru kary. Za zaostrzaniem kar jest też obecny minister sprawiedliwości. Czy to jest ta dobra droga?
Dzisiaj w Europie trudno nawet dyskutować o przywróceniu kary śmierci. Gdybyśmy poszli w tym kierunku, to zostalibyśmy od razu wykluczeni z kręgu krajów demokratycznych, z kręgu krajów, które kierują się jednak innymi zasadami niż czysta zemsta. Sam Tomasz Komenda dziękuje za to, że w Polsce nie ma kary śmierci, bo przecież mógłby te blisko 20 lat temu zostać na nią skazany. I oczywiście wiem, że gdyby było u nas referendum, to rzeczywiście większość społeczeństwa opowiedziałaby się karą śmierci. Podobnie zresztą byłoby w wielu innych krajach, także tych, które uważamy za bardzo demokratyczne. To jest naturalne w człowieku, że szczególnie w drastycznych sytuacjach chce srogiej kary. Kiedy sądzono zabójcę czterech chłopców, ludzie uważali, że należy mu odpłacić tym samym.

Zabić cztery razy się nie da.

Za to sprawca będzie cierpiał, zanim umrze. I o to cierpienie i strach chodzi. A co do metody, która ogranicza się do ustawicznego podwyższania kar… Ona się nie sprawdza i nigdy się nie sprawdzi. Gdyby podwyższanie kar radykalnie ograniczało przestępczość bądź ją likwidowało, to wszystkie państwa o systemach totalitarnych byłyby wolne od niej, a tak nie jest. Oczywiście najłatwiej jest powiedzieć „zaostrzymy kary”. Znacznie łatwiej niż podejmować długofalowe działania i ponosić nakłady finansowe, ale taka retoryka to ślepa uliczka. Owszem, są takie typy przestępstw, że ich nasilenie powinno powodować surowszą represję. Słyszałem właśnie w telewizji ministra Brudzińskiego, który twierdził, że trzeba stosować, a przede wszystkim egzekwować surowsze kary przeciwko chuliganom stadionowym, ale przecież wcześniej władza przyzwalała na te zachowania i patrzyła na nie z przymrużeniem oka. Jak z nimi walczyć, zastanawia się dopiero teraz, kiedy stały się groźne.

Rozmawiamy w Dniu Wymiaru Sprawiedliwości, upamiętniającym sędziego Falcone, zamordowanego przez mafię sycylijską. W Polsce obchodzi go między innymi Stowarzyszenie Sędziów Iustitia. Jak wyobraża pan sobie ten idealny wymiar sprawiedliwości?

Przy tej liczbie spraw, które wpływają do polskich sądów, a jest to 15 milionów rocznie, przy 10 tysiącach sędziów i 6 tysiącach prokuratorów nie da się wyobrazić ideału, w którym każdy sędzia będzie primus inter pares, a więc najlepszy w swoim zawodzie, a każdy prokurator będzie się czuł niezależny i będzie człowiekiem o najlepszej możliwej wiedzy i doświadczeniu. Podobnie jest ze środowiskiem adwokatów czy radców prawnych - to też nie są same anioły. Wydaje się, że przede wszystkim wymiar sprawiedliwości potrzebuje racjonalnych, długofalowych działań. Cały czas mamy do czynienia z chaotycznym niby naprawianiem wymiaru sprawiedliwości, a w zasadzie chodzi o przejęcie nad nim kontroli, co jest dla państwa, szczególnie demokratycznego, zabójcze. Proszę zobaczyć, że w ciągu dwóch ostatnich lat nie przyjęto ani jednej ustawy, która by usprawniała system. Są same ustawy zmierzające do przejęcia nad nim kontroli. Warto też wiedzieć, że od 1989 roku żaden z ministrów sprawiedliwości nie przetrwał pełnej kadencji. Wszyscy zostali wcześniej zdymisjonowani bądź stracili stanowisko ze względu na przedterminowe wybory. Kiedy jeździłem do Brukseli czy Luksemburga na posiedzenia ministrów sprawiedliwości krajów Unii Europejskiej, to wszyscy byli zgodni, że na systemowe reformy potrzeba 3-4 lat spokojnej pracy. Jeśli chodzi o Polskę, to na tę spokojną pracę jak na razie się nie zanosi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zbigniew Ćwiąkalski: Sprawiedliwość? Błędy będą zawsze. Chodzi o to, by było ich jak najmniej - Gazeta Wrocławska

Wróć na i.pl Portal i.pl