Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zamiast szlakiem Basków pójdą Żebrem Abruzzi. Janusz Gołąb i Maciej Bedrejczuk dotarli na wysokość 5650 m. Dziś ruszają wyżej

Majka Lisińska-Kozioł
Artur Małek i Piotr Tomala w drodze do obozu C1
Artur Małek i Piotr Tomala w drodze do obozu C1 Fot. PIOTR TOMALA/POLSKI HIMALAIZM ZIMOWY
Wspinacze nie będą atakować góry południowo-wschodnim filarem, tzw. drogą Basków, nazywaną też drogą Cesena. Przenieśli się na tzw. drogę pierwszych zdobywców, czyli Żebro Abruzzi. Janusz Majer, szef polskiego Himalaizmu Zimowego potwierdził, że kierownictwo polskiej wyprawy postanowiło przenieść działalność górską na Żebro Abruzzi, którym w 1954 roku weszli na szczyt pierwsi zdobywcy, Achillle Compagnoni i Lino Lacedelli. Droga Basków jest co prawda krótsza, ale zimą okazała się bardzo niebezpieczna.

Wczoraj na Żebro Abruzzi wyszli Janusz Gołąb i Maciej Bedrejczuk. Zaporęczowali pierwszy odcinek do 5650 m. Potem zeszli do namiotu pod ścianą, który będzie pełnił rolę tak zwanej bazy wysuniętej na 5300 m. Jeśli pogoda pozwoli, dzisiaj zespół będzie kontynuował poręczowanie.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Apetyt na Górę Gór nie maleje

Leszek Cichy uznał, że zapadła dobra i słuszna decyzja. Góra Gór przypomniała wszak, że to jednak ona rozdaje karty, poraniła wspinaczy i wymusiła zmianę drogi atakowania szczytu. Mimo to daje polskim wspinaczom jedynie 5 procent szans na wejście jeszcze tej zimy na wierzchołek K2.

Natomiast zdaniem Piotra Pustelnika, prezesa Polskiego Związku Alpinizmu, do ataku na K2 zimą - jedyny niezdobyty o tej porze roku ośmiotysięcznik - wystawiliśmy najlepszy możliwy skład, cała reszta zależy od warunków. Jeśli będzie odpowiednia pogoda, chłopcy - zdaniem prezesa - na pewno zdobędą K2.

W górach wysokich zawsze kluczowym czynnikiem są warunki atmosferyczne. Tyle, że w lecie są dużo większe szanse, że trafi się na dobrą pogodę, w zimie - przeciwnie. Okna pogodowe są rzadkie i krótkie. Pustelnik dodał, że jego zdaniem szanse na wejście na wierzchołek są zawsze takie same 50 na 50 procent. Bo albo się wejdzie na szczyt, albo nie.

Narodowa, zimowa wyprawa na K2 2017/2018 trwa od 29 grudnia zeszłego roku. Nie wszystko idzie zgodnie z planem. Najpierw trzeba było pomóc w ratowaniu Francuski Elizabeth Revol i Tomasza Mackiewicza spod Nanga Parbat, potem Adam Bilecki został uderzony kamieniem i ma złamany nos, a następnie Rafał Fronia w ten sam sposób złamał przedramię. I o ile Bielecki zostaje w bazie pod K2, o tyle Fronia wczoraj odleciał do szpitala w Skardu, a stamtąd prawdopodobnie uda się do Polski.

Tymczasem na blogu Denisa Urubki, jednego z uczestników wyprawy, pojawiają się wpisy, które niepokoją niektórych obserwatorów i himalaistów. „Nie jesteśmy nawet w połowie drogi. Nastrój w obozie przypomina mi 2003 rok” - napisał himalaista. „Zeszliśmy z wysokości 6500 metrów, bo nie było tam już po co się kręcić. Wróciliśmy do bazy. Pozbierałem swoje prywatne rzeczy z drogi Basków. Nic tam nie zdziałamy. Nikt nie wyciągnął żadnych wniosków” - kontynuował Urubko.

Przypomnijmy, że piętnaście lat temu polska ekipa dotarła na wysokość 7650 metrów, co jest najwyższą wysokością osiągniętą na K2 zimą. Jak opowiadał mi wówczas Maciej Pawlikowski, himalaista z Zakopanego, uczestnik tamtej wyprawy - atak szczytowy przerwano z powodu obrzęku mózgu, jakiego doznał Marcin Kaczkan, który wraz z Denisem Urubko i Piotrem Morawskim atakował szczyt. W bazie doszło wtedy do konfliktu, po którym wspinacze pochodzący spoza Polski (Gruzin Gija Tortladze, Kazach Wasilij Piwcow, Uzbek Ilias Thukvatullin - przyp. MLK) opuścili ekipę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski