Zabójstwo w butiku Ultimo: dwie kobiety, dwie prawdy. I pytania, na które nie ma odpowiedzi. Beata Pasik nigdy nie przyznała się do winy

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
FOT. Krzysztof Kapica
Dwa razy sąd orzekł, że jest niewinna. Trzeci wyrok był dla wielu zaskoczeniem: winna. Beata Pasik na 18 lat trafiła do więzienia. Nigdy nie przyznała się do winy. Wciąż twierdzi, że to nie ona strzelała w butiku Ultimo, że nie jest morderczynią. Skazano ją głównie na podstawie słów Anny J., którą też miała chcieć zabić. „Aniu, proszę cię, powiedz, że to nie ja zabiłam. Przecież wiesz. Aniu, czego się boisz” – błagała ją na sali rozpraw po ogłoszeniu wyroku. Dzisiaj, już na wolności, apeluje o to samo.

Słowo przeciw słowu. Prawda przeciw prawdzie. Żadnych twardych dowodów, same poszlaki. Jak w słynnej sprawie Gorgonowej z międzywojnia. Zbrodnia w butiku Ultimo to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych lat 90. W lipcu 2005 roku została za nią skazana Beata Pasik. Wyrok? 25 lat więzienia. Kobieta właśnie wyszła na wolność. Po 18 latach sąd zgodził się na przedterminowe, warunkowe zwolnienie. Nigdy nie przyznała się do winy.

- To nie ja zabiłam - powtarza niczym mantrę.

Pasik zgodziła się porozmawiać z Grzegorzem Głuszakiem z „Superwizjera” TVN. Przedstawiła mu swoją prawdę.

- Żal mam do wszystkich organów ścigania. Zrobili to ot tak, padło nazwisko, zostałam aresztowana i zostały postawione mi zarzuty bez jakiegokolwiek zbadania tej sprawy, bo ktoś powiedział - opowiada dziennikarzowi. - Był dobry policjant i zły. Ten dobry powiedział: „Ty sobie szukaj dobrego adwokata”. Ten zły przeklinał: „Ty szmato, ty k…, zabiłaś, teraz przyznaj się, może dostaniesz mniejszy wyrok” - wspomina.

16 grudnia 1997 roku, było już ciemno. Między godziną 19.00 a 20.000 w samym centrum Warszawy w butiku Ultimo doszło do potwornej zbrodni. Ktoś wszedł do środka, oddał kilka strzałów. Zginął mąż kierowniczki sklepu, ona sama została dwukrotnie postrzelona. Lekarzom udało się uratować życie kobiecie. Jeszcze w szpitalu, wybudzona ze śpiączki Anna J. wskazała zabójcę - miała strzelać Beata Pasik, pracownica sklepu należącego do tej samej sieci butików. Była tego pewna na 97 procent.

- Miałam zaledwie 23 lata. Spałam spokojnie, układałam sobie życie. Nagle, o godz. 6 rano, weszli antyterroryści. Nie wiedziałam, co się dzieje, dlaczego leżę skuta w kajdanki. Żadnych odpowiedzi, same pytania, przeszukanie mieszkania. Nie mogłam się nawet dowiedzieć, o co chodzi - opowiada Beata Pasik w TVN.

Ta sprawa od początku budziła wątpliwości. Zeznania Anny J., ofiary, nie do końca pokrywały się z dowodami rzeczowymi zabezpieczonymi na miejscu zdarzenia. Dwa sądy uniewinniły Beatę Pasik. Trzeci po kolejnym zażaleniu pokrzywdzonej i prokuratury uznał, że jest winna. Sama przewodnicząca składu orzekającego miała odmienne zdanie. Nie wiadomo, jak zdecydował drugi sędzia zawodowy, ale trzech ławników skazało Pasik.

Byłam tego dnia na sali rozpraw. Tłum dziennikarzy, ale i warszawiaków, którzy śledzili ten proces od początku. Podobne, w których brak twardych dowodów, w których mamy słowo przeciwko słowu, zdarzają się niezwykle rzadko.

Znowu usiadły naprzeciw siebie - oskarżająca i oskarżona, wtedy 32-letnie kobiety. Anna J. jak zawsze siedziała nieruchomo. Ta sama kamienna twarz, twarde spojrzenie. Zamknięta w sobie, trochę nieobecna. Te same blond włosy, opadające w nieładzie na ramiona. Beata Pasik zawsze sprawiała wrażenie dynamiczniejszej, łakomej na życie kobiety. Zadbana, opalona, o żywych oczach. Obcięła włosy, zaczęła mocniej się malować.

Stuk młotka w pulpit. Zamarły. Sędzia Aniela Bańkowicz zaczęła odczytywać wyrok. Oczy wszystkich skierowane były nie na przewodniczącą składu orzekającego, ale na te dwie kobiety.

„Wymierzam oskarżonej karę 25 lat pozbawienia wolności” - poniosło się po sali. Trzask migawek aparatów fotograficznych i krzyk oskarżonej.

- Aniu, proszę cię, powiedz, że to nie ja zabiłam. Przecież wiesz. Aniu, czego się boisz - histeryczny płacz Beaty Pasik. Dziennikarze pamiętają go do dziś, było w nim coś rozdzierającego. Rozpacz w czystej postaci.

Z obiema kobietami rozmawiałam w przeddzień rozprawy. Chciałam, by opowiedziały mi o swoich ostatnich ośmiu latach, bo tyle minęło od zabójstwa. Beata Pasik obiecywała, że spotka się ze mną w piątek, po procesie. Nie brała chyba pod uwagę, że z sali rozpraw wyprowadzą ją w kajdankach. Jej historii nigdy nie usłyszałam.

Opowieść Anny J. - sucha z pozoru, konkretna - aż pulsowała skrywanymi emocjami. Nie wierzyła, że sąd uzna Beatę za winną. Już dwa razy ją uniewinnił, więc czemu teraz miałoby być inaczej. Co czuła po ogłoszeniu wyroku? Wpatrywałam się w jej twarz - czy pojawi się grymas litości, zwątpienia? Nic z tych rzeczy. Twarz Anny pozostała kamienna.

Po skazaniu Beaty Pasik, mówiła mi przede wszystkim o uczuciu ulgi. O sprawiedliwości. I o tym, co była winna mężowi.

- Gdybym chciała się zemścić, wiedziałabym, jak to zrobić. Na pewno nie poszłabym wtedy do sądu - zapewniała.

Po tym zabójstwie czas zatrzymał się dla niej w miejscu. W sercu wybudowała mężowi ołtarzyk. Kiedy o nim opowiadała, słyszałam tę jej mocną, trwałą miłość do niego. Nie egzaltowaną, ale taką, na której można budować życie. Chodziła do ósmej klasy podstawówki i poznała go pod podwórkowym trzepakiem. Daniel był dwa lata starszy. Pewnie imponował jej jako licealista. Ale też ujął ciepłem i opiekuńczością. Zawsze po szkole przychodził do niej do domu i rozmawiali godzinami. Chciała jak najszybciej skończyć szkołę, usamodzielnić się, iść do pracy, żeby tylko być z tym ciemnowłosym chłopakiem. O studiach pomyślała dopiero po jego śmierci.

Na swój ślub - fatum, zapowiedź nieszczęścia? - zaprosiła Pasik. Pracowały w jednej firmie, Ultimo, zaczynały jako ekspedientki, choć sprzedawały w dwóch różnych butikach. Polubiły się, razem chodziły czasem na obiady. Przejęła się, kiedy małżeństwo koleżanki (też była na jej ślubie) się rozpadło. Współczuła, chciała pomóc.

Anna J. - cicha, spokojna, skoncentrowana na pracy i domu. Pasik lubiła modne ciuchy, solarium, wizyty u kosmetyczki.

- Wydawała mi się sympatyczna, wesoła, towarzyska - opowiadała mi Anna J.

Raz tylko zaszokowała ją gwałtowność Beaty. Kiedy zwróciła Pasik uwagę, że sklep musi być otwierany o czasie, a nie godzinę później, jak się kiedyś zdarzyło.

- Zrobiła mi dziką awanturę - wspominała. Awansowała, była już wtedy przełożoną Pasik. Bardzo jej zależało na pracy, chciała być jak najlepszą kierowniczką w swojej firmie.

Właśnie wynajęli z mężem swoje pierwsze mieszkanie, urodziła im się córka. Kiedy doszły do niej słuchy, że Pasik podkrada pieniądze, nie miała skrupułów. Urządziła prowokację i przyłapała ją, że nie wkłada pieniędzy za towar do kasy.

Beata Pasik straciła pracę. Może gdyby nie to, cała reszta by się nie wydarzyła?

Ona pamiętała to tak: Jest 16 grudnia 1997 roku, koło godziny 20. Musiała podliczyć utarg w sklepie przy Nowym Świecie. Mąż przyszedł po nią do pracy. Nagle do sklepu wchodzi Pasik, strzela do Daniela, potem do niej. Słyszy bulgot krwi, traci przytomność.

- Nie pamiętam więcej - mówiła mi osiem lat później.

Obudziła się w szpitalu, na OIOM-ie. Długo była przeświadczona, że mąż żyje. Jeśli jej się udało przeżyć mimo postrzału w pierś i szyję, to i on musiał przeżyć. Ale nie przeżył. Poczuła potworną pustkę.

Wiele razy, kiedy jechała z córką odwiedzić grób męża, miała ochotę dodać gazu na niebezpiecznym zakręcie, walnąć w mur.

Nienawiść? To za słabe słowo, aby opisać to, co czuła do Beaty Pasik.

- Nienawidzić można za to, że ktoś nam zrobił coś złego: uderzył, znieważył. A ona zabrała mi wszystko, co miałam najcenniejszego - mówiła.

Kiedy przed salą rozpraw musiała usiąść na ławce koło tamtej, czuła niemal fizyczny ból. Opuchnięte ciało, bicie serca, szum w uszach.

Któregoś dnia w trakcie zakupów przysiadła z Olą w kawiarence w centrum handlowym. Kupiła córce lody, przekomarzały się. I nagle w tłumie ludzi zobaczyła Beatę. Roześmiana, szła z parą znajomych. Została przy stoliku z zaciśniętymi pięściami.

Na pierwszy proces szła, jakby była poraniona, ale spokojna. Wszystko wydawało się oczywiste: na ławie oskarżonych siedzi kobieta, która zabiła jej męża, a ją chciała zabić. Widziała zbrodnię. Wskazała mordercę. Cóż więcej trzeba? Ale sąd nie dał jej wiary. Biegli uznali, że ma amnezję „o zakresie niemożliwym do określenia”, a obowiązuje zasada domniemania niewinności.

Potem była apelacja i powtórka procesu.

- Zeznania, wyjątkowo dla mnie bolesne, musiałam powtarzać po kilka razy. Niemal za każdym razem moim słowom towarzyszyły złośliwe uśmiechy, pogardliwe prychnięcia, tłumione chichoty dochodzące z ławy oskarżonych - opowiadała.

Przed którymś przesłuchaniem poprosiła, żeby mogła zeznawać pod nieobecność oskarżonej. Sąd prośbę odrzucił, tłumaczył swoją decyzję „dobrem sprawcy”. Pytała samą siebie: co z jej prawem do krzyku?

- Kiedyś myślałam, że jak ktoś mnie skrzywdzi, to pójdę do sądu i on spróbuje tę krzywdę naprawić, ukarze sprawców - mówiła. Na procesie czuła się jak podejrzana. Była kimś, komu nie wolno ufać, kogo trzeba traktować z dystansem. Musiała udowadniać, że nie kłamie.

Nie wie, skąd wzięła w sobie siłę, żeby przez to wszystko przejść.

Nie było dnia, by nie myślała o Danielu. Czasami czuła jego fizyczną obecność. Kiedyś krzątała się po pokoju i nagle ktoś chwycił ją za ramię. Odwróciła się - nie było nikogo.

Albo te sny. Niektóre absurdalne, inne pełne grozy. Jak ten, w którym Daniel żyje, ale oboje wiedzą, że ma umrzeć. Siedzą przy stole i zastanawiają się, co zrobić, żeby nie musiał odchodzić. Albo inny, gorszy - biegnie na cmentarz i rękami odkopuje grób. Pamięta, z jaką rozpaczą i zawziętością drapała ziemię.

Miała wrażenie, że te osiem lat minęło jak jeden dzień: na przygotowywaniu się do kolejnej rozprawy, do kolejnego procesu. Wiedziała, że to nie koniec, że obrona na pewno odwoła się od wyroku. I odwołała.

Beata Pasik robiła, co mogła, by udowodnić swoją niewinność. Apelacja i kasacja nie pomogły. Słała pisma do Rzeczników Praw Obywatelskich - nic. Trybunał w Strasburgu uznał, że nie może zająć się jej sprawą. Nie chciała, żeby matka prosiła prezydenta o ułaskawienie, przecież nie zrobiła niczego złego, nikogo nie zabiła, ale ta poprosiła. Bezskutecznie. Po emisji reportażu o niewinnie skazanym Tomaszu Komendzie, postanowiła napisać list do redakcji „Superwizjera”.

- Napisałam od serca, co czułam - przyznała przed kamerą.

O kilku niewyjaśnionych szczegółach mówiło się i pisało od dawna: nigdy nie znaleziono broni, z której padły strzały, nie uprawdopodobniono nawet, że oskarżona ją miała. Zemsta za zwolnienie z pracy jako motyw zbrodni też wydaje się miałkim motywem. Wprawdzie na szkatułce, z której zabójca skradł pieniądze, zachował się zapach Pasik, ale czy to dość, aby zamknąć kogoś na ćwierć wieku w więzieniu? I dlaczego te same dowody, które dwukrotnie kazały sądowi uniewinnić podejrzaną, teraz wystarczyły, aby ją skazać?

- Pojechałam do pani Beaty Pasik do zakładu karnego. Chciałam poznać jej historię i spojrzeć w jej oczy. Ale już po zapoznaniu się z aktami nabrałam takiego ludzkiego przekonania, że możemy mieć do czynienia z osobą niewinną - tłumaczyła w rozmowie z „Superwizjerem” mecenas Sylwia Kamińska, obrończyni Beaty Pasik.

Wtórował jej Andrzej Mroczek, były policjant, wykładowca Collegium Civitas.

- Beata Pasik została oskarżona i skazana tylko i wyłącznie na podstawie zeznań osoby pokrzywdzonej. Żaden materiał dowodowy poza tymi zeznaniami nie stanowił jakiejkolwiek wartości. Tylko i wyłącznie te zeznania były podporą dla oskarżeń prokuratury - komentował. - Obudziła się w szoku po postrzale i wówczas nie wskazywała w sposób jednoznaczny na Beatę Pasik. Dopiero, gdy dowiedziała się, że jej małżonek zmarł, te zeznania stały się bardziej kategoryczne, a inne dowody nie potwierdzały tej wersji - dodał jeszcze.

Reporterzy TVN postanowili jeszcze raz z ekspertami i pełnomocnikiem prawnym Beaty Pasik przeanalizować cały materiał dowodowy zebrany w sprawie. Kluczowym dowodem niewinności Beaty Pasik było alibi, które dawało jej kilka osób, między innymi jej partner, rodzice partnera, ale także osoby postronne: parkingowy, pracownica kwiaciarni, siostra przyjaciela i jej mąż. Beata Pasik, w czasie zabójstwa, miała być w mieszkaniu przy ul. Malborskiej. Policja i prokuratura twierdziły jednak, że było inaczej. Zdaniem śledczych, Beata wyszła z domu rodziców swojego przyjaciela, pojechała do butiku Ultimo, zabiła i wróciła na ulicę Malborską. Rodzice przyjaciela Beaty i on sam mieli zaś dać kobiecie fałszywe alibi. Ale ostatecznie sąd umorzył postępowanie w sprawie składania przez nich fałszywych zeznań.

Nawet osoby, które niespecjalnie interesują się kryminalistką, wiedzą, że po oddaniu strzału na ubraniach, skórze, pod paznokciami osoby strzelającej pozostaje proch strzelniczy. Pasik nie miała takich śladów, tak stwierdzili wówczas biegli, a proch może się utrzymywać nawet przez trzy dni. Broń, której użyto do tej zbrodni, była dość nietypowa, pod koniec lat 90. zarejestrowano w Polsce tylko dziewięć sztuk rewolweru Smith & Wesson, kalibru 39. Jak 23-letnia wówczas Beata Pasik miałaby wejść w jego posiadanie? To była wówczas broń trudno dostępna nawet dla zawodowców.

W butiku Ultimo tuż przed strzelaniną, najprawdopodobniej doszło do szarpaniny między napastnikiem, kierowniczką sklepu i jej mężem. Anna J. miała rozdartą kurtkę, jej mąż otarcia na rękach. Policja nie sprawdzała jednak tego wątku, ale też pokrzywdzona w zeznaniach nic o nim nie wspomniała.

Kolejna sprawa: jeden ze współwłaścicieli sklepu na kilka dni przed morderstwem dostał kartkę z pogróżkami. Wiadomo, że nie napisała jej Beata Pasik, ale policja nie interesowała się tym wątkiem. Drugi ze współwłaścicieli opowiadał policji, że wieczorem, dzień przez zabójstwem, koło sklepu kręcił się były pracownik sklepu Ultimo, ale policja nie ustaliła jego personaliów, tak naprawdę w ogóle go nie szukała.

Jest też kwestia motywu.

- W mikołajki zostałam oskarżona, że sprzedałam spodnie za 149,90 zł, a nie wbiłam do kasy - wyjaśniła Pasik przed kamerami. To miał być powód zwolnienia jej z pracy, ale kobieta twierdzi, że pieniędzy nie ukradła, a nabiła je na kasę omijającą fiskus, bo taka była praktyka w sklepie.

Anna J. nie chciała się wypowiadać przed kamerą. Wciąż jednak twierdzi, że to Beata Pasik zabiła jej męża, a ją poważnie zraniła.

Kiedy w 2005 roku pytałam ją o krzyk Beaty Pasik na sali rozpraw, o to: „Aniu, powiedz, że to nie ja zabiłam, przecież wiesz”.

- Wiem - odpowiedziała mi wtedy głuchym głosem. - To ona strzelała. To ona zabiła - była pewna.

Jak widać nie zmieniła zdania od 24 lat. Mocno trzyma się swojej wersji, swojej prawdy.

Prawnicy, a przynajmniej obrońcy Beaty Pasik, uważają jednak, że w tej sprawie jest zbyt wiele pytań, aby pozostawić je bez odpowiedzi. Zbyt wiele niewiadomych, wątpliwości, które trzeba wyjaśnić.

- Jest kilka istotnych kwestii wymagających pogłębionej analizy i warto wrócić do tej sprawy. Ktoś to powinien zrobić - uważa adwokat Sylwia Kamińska. I dodaje, że to powinno być wspólnym celem jej jako obrońcy i reprezentanta prawnego Beaty Pasik, opinii publicznej, ale i organów ścigania, które dysponują instrumentami, żeby tę sprawę zbadać.

- Wymaga to tylko chęci ze strony właściwych władz, aby tę sprawę jeszcze raz zweryfikować - podkreśla Kamińska.

Jeżeli Beata Pasik była i jest niewinna, to prawdziwy morderca cały czas chodzi na wolności, nigdy nie poniósł kary za swoją zbrodnię.

- Ona wie bardzo dobrze, kto to zrobił, i proszę ją, żeby nie skazywała mnie na potępienie. Nie zrobiłam tego, nie zabiłam jej męża i nie jestem mordercą. Może to jest najlepsza chwila, żeby się w końcu otrząsnąć i wejrzeć w swoje sumienie, bo ja bym z takim sumieniem nie wytrzymała przez tyle lat - apelowała na koniec do Anny J. Beata Pasik.

Zmieniła się, 18 lat za kratami zrobiło swoje. Nie ma już tego błysku w oczach, tej radości, którą miała w sobie. Ale ona też - jak Anna J. - broni swojej prawdy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl