Zabijmy go dziś w nocy. Przyjaciółki od serca i spluwy

Mariusz Gadomski
1946 r. W piwnicy przy ul. Cyruliczej leżą zwłoki zamordowanego właściciela jadłodajni - donosił ktoś
1946 r. W piwnicy przy ul. Cyruliczej leżą zwłoki zamordowanego właściciela jadłodajni - donosił ktoś Teatr NN
Zwłoki mężczyzny z kulą w plecach zostały znalezione w piwnicy, ale zastrzelono go gdzie indziej. Okoliczności tej zbrodni od początku do końca były niezwykle zagadkowe.

7 kwietnia 1946 r. młody funkcjonariusz MO pełnił wartę przed komendą miejską w Lublinie. Z nudów obserwował ruch uliczny. Przekupka targowała się z klientem o cenę unrowskiej kurtki made in USA. Repatriant z Lwowa z tobołkiem na ramieniu ręku pytał „gdzi tu można nidrogo coś przekąsić”. W pewnym momencie do milicjanta podbiegł kilkunastoletni wyrostek i wręczył mu szarą kopertę, po czym bez słowa wmieszał się w tłum przechodniów. Na kopercie widniał napis „Do wydziału śledczego”.

Wdowa nie wiedziała, że została wdową

W kopercie był list. Sądząc po małych, kształtnych literach, pisała go kobieca ręka. Była to informacja, że w piwnicy przy ulicy Cyruliczej 4 leżą zwłoki zamordowanego Władysława Dębickiego, właściciela jadłodajni znajdującej się pod tym samym numerem.

Autorka listu nie podpisała się imieniem i nazwiskiem, lecz skrótem „NSZ”, czyli Narodowe Siły Zbrojne. To było zastanawiające. Ludzie z NSZ robili różne rzeczy, ale raczej nie pisali listów do milicji.

Ekipa śledcza udała się pod wskazany adres. Cyrulicza w czasie okupacji była częścią getta. Kamienica pod czwórką zachowała się w nienaruszonym stanie. Na parterze mieściła się jadłodajnia, która przed wojną należała do żydowskiej rodziny Jeleniewiczów. Teraz byli nowi właściciele. Milicja zajrzała do środka, ale nie stwierdziła nic podejrzanego. Kilku mężczyzn popijało piwo, bufetowy przecierał kontuar, a w radiu podawano, że w dniu dzisiejszym obwód kaliningradzki został oficjalnie przyłączony do ZSRR.

W piwnicy rzeczywiście leżały zwłoki Dębickiego. Zginął od postrzału w plecy. Milicja rozmawiała z żoną restauratora. Na pytanie gdzie jest mąż, Petronela Dębicka odpowiedziała, że dwa dni temu wyjechał w interesach. Kiedy jej oznajmiono, że Władysław Dębicki został zamordowany a jego ciało leży w piwnicy, kobieta wzruszyła ramionami. Nie miała o tym pojęcia.

Koleżanka z ulicy Koziej

Nie wyglądała na poruszoną tragiczną wiadomością. Wyjaśniła milicji tę oschłość. Powiedziała, że nie kochała męża, który ją bił, groził jej śmiercią i traktował jak popychadło. Sąsiedzi z kamienicy potwierdzili, że u Dębickich często były awantury a Petronela chodziła z siniakami na twarzy. Powiedzieli też, że jadłodajnia jest miejscem spotkań różnych ciemnych typów, szabrowników i złodziei, którzy załatwiają w niej swoje interesy a potem je opijają.

W mieszkaniu była też córka Dębickich, 18-letnia Leokadia. Podobnie jak matka, oświadczyła, że nic nie wie o zabójstwie ojca. Od obu kobiet wzięto próbki ręcznego pisma. Stwierdzono, że żadna z nich nie napisała listu do milicji. Dziewczyna została jednak zatrzymana do wyjaśnienia, ponieważ w jej rzeczach znaleziono kopertę identyczną jak ta, która trafiła do wydziału śledczego. Na kopercie figurowało: „Irena Wojciechowska, Lublin, Kozia 4/6”.

Leokadia Dębicka początkowo utrzymywała, że nie zna żadnej Wojciechowskiej. Zachowywała się agresywnie. Wykrzykiwała, że musi się uczyć do klasówki, a milicja jej w tym przeszkadza. Kiedy napomniano ją, żeby mówiła ciszej i powiedziano, że dadzą jej usprawiedliwienie, stwierdziła, że Irena Wojciechowska to jej koleżanka. Poznały się kilka miesięcy temu w jadłodajni ojca. Nie ma jednak pojęcia co to za koperta i jak się u niej znalazła.

Irena Wojciechowska miała 20 lat. Mieszkała z matką, która handlowała na targu warzywami. Była drobną dziewczyną o wylęknionych oczach. Po krótkiej rozmowie z milicją przyznała się do zabójstwa Dębickiego. Chciała pomóc przyjaciółce.

Świat Cameli i nylonowych pończoch

Leokadia, chociaż dwa lata młodsza, imponowała jej urodą, przebojowością, tupetem i powodzeniem u mężczyzn. Irena taka nie była i wiedziała, że nigdy jej nie dorówna.

Przyjaciółka traktowała ją bardzo życzliwie; zapraszała do domu, pożyczała sukienki. Fascynowali ją także ludzie zbierający się w jadłodajni Dębickiego, gdzie Loda ją zaciągała. Zwłaszcza mężczyźni: elegancko ubrani, z grubo wypchanymi portfelami, palący amerykańskie Camele. Jeśli dziewczyna była dla nich miła, mieli gest: odwdzięczali się parą nylonowych pończoch albo tabliczką czekolady.

Nie interesowała się skąd brali pieniądze. Podobno jeździli „w interesach” na Śląsk. Raz nawet ją zabrali ze sobą. Wrócili ciężarówką wyładowaną najrozmaitszymi dobrami.

Irena nie miała pojęcia, że w domu jej przyjaciółki rozgrywa się piekło aż do dnia, kiedy Leokadia o wszystkim jej opowiedziała. Przyszła zapłakana i wyznała jej, że ojciec próbował ją zgwałcić. To nie był pierwszy raz. Odkąd przestała być małą dziewczynka, stale się do niej dobierał. A jak bił matkę!

Wojciechowska utrzymywała, że zastrzeliła Dębickiego sama, bez udziału innych osób. Wyjaśniła, że chciała uchronić przyjaciółkę przed jej ojcem.

Planowała zabójstwo od kilku tygodni. Nie wiedziała jednak jak i czym. Sposobność nadarzyła się, gdy w mieszkaniu jej matki na Koziej kwaterę dostał pewien oficer wojska. Wyśledziła, że po powrocie ze służby chował pistolet do podręcznej walizki, której nie zamykał na klucz.

Wieczorem 5 kwietnia po kryjomu zabrała mu broń i poszła do Dębickich. Zeznała, że gdy właściciel knajpy udał się po coś do piwnicy, poszła za nim i strzeliła mu w plecy. Powiedziała Leokadii co zrobiła. Przyjaciółka bez słowa ją uściskała.

Po dokonaniu zabójstwa Wojciechowska postanowiła poinformować milicję o zwłokach w piwnicy, bo przecież nie mogły tam leżeć zbyt długo. U Dębickich napisała list i włożyła go do koperty, która leżała na stoliku. Machinalnie napisała na kopercie swoje imię i nazwisko, ale uświadomiła sobie, że w ten sposób się zdradzi. Wzięła drugą i nic na niej napisała. Natomiast pod informacją dopisała „NSZ”, żeby zasugerować milicji, że zbrodnia ma charakter polityczny. Zapomniała zniszczyć pierwszą kopertę. W poniedziałek 7 kwietnia wręczyła przesyłkę jakiemuś chłopakowi i za drobną opłatą kazała dostarczyć ją do komendy miejskiej.

Jedna i druga kłamała

W zeznaniu rzekomej morderczyni aż roiło się od nieścisłości. Po pierwsze Dębicki nie został zastrzelony w piwnicy, lecz przed domem, tam bowiem znaleziono łuskę po kuli, natomiast do piwnicy zaciągnięto zwłoki. Po drugie, skoro Irena zabiła restauratora w sobotę wieczorem, to dlaczego zwlekała z doręczeniem milicji listu do poniedziałku? Po trzecie, tak drobna dziewczyna jak Wojciechowska nie poradziłaby sobie sama z przytarganiem do piwnicy ciała Dębickiego, który sporo ważył. Ktoś jej w tym pomagał. Nie tylko zresztą w transporcie zwłok.

Z całą pewnością Irena Wojciechowska, osoba lekko upośledzona umysłowa, jak stwierdziły badania psychiatryczne, nie popełniła zbrodni w pojedynkę. Dalsze śledztwo wykazało, że za wszystkim stała jej przyjaciółka. To Leokadia wpadła na pomysł zastrzelenia ojca. Prawdopodobnie Dębicki nie molestował jej, wymyśliła tę historię, żeby nakłonić łatwowierną przyjaciółkę do zabójstwa. W rzeczywistości chodziło jej o majątek ojca. W przypadku śmierci Dębickiego, dziedziczyła po nim co prawda żona, ale to tak samo, jakby wszystko w udziale przypadło Leokadii. Petronela Dębicka była zdominowana nie tylko przez męża, ale i przez córkę.

Wojciechowska była tylko narzędziem w ręku cynicznej dziewczyny. Tamta wyznaczyła jej rolę zabójczyni, tłumacząc, że nie może tego sama zrobić, bo od razu padłyby na nią podejrzenia. Ciągle ją ponaglała i obiecywała, że w razie wpadki załatwi jej dobrego adwokata. Irena w obawie, że straci jej przyjaźń ukradła pistolet oficerowi i przyszła na Cyruliczą.

Była noc, pusta ulica, Dębicki krzątał się w nieczynnej już jadłodajni. Według ustaleń prokuratora i milicji córka wywołała go przed dom i dała umówiony znak przyjaciółce, która stała w mroku z odbezpieczonym pistoletem. Wojciechowska podeszła jeszcze kilka kroków i strzeliła mężczyźnie w plecy. Przez nikogo nie zauważone przeciągnęły zwłoki do piwnicy.

List do milicji również był pomysłem Leokadii Dębickiej. Zapewniała Irenę, że jak go podpisze „NSZ”, śledztwo pójdzie w tamtym kierunku. Dlaczego jednak list został doręczony dopiero w poniedziałek, dwa dni po zbrodni? Wyjaśnienie udzielone przez Dębicką, która podobnie jak Wojciechowska trafiła do aresztu, było dość upiorne. Osiemnastolatka chciała mieć niedzielę dla siebie, umówiła się na prywatkę i nie zamierzała sobie psuć zabawy.

Nie zagrzała miejsca w celi

Sprawa zabójstwa właściciela jadłodajni miała być rozpatrzona przez Sąd Okręgowy w Lublinie w maju 1946 r. jednak z uwagi na konieczność dokładniejszego przebadania stanu psychicznego Ireny Wojciechowskiej, została odroczona.

Proces wznowiono w lipcu. Wojciechowska odpowiadała za zabójstwo, Dębicka za nakłaniane do zbrodni. Pierwsza z dziewczyn drżącym zdławionym od płaczu głosem odpowiadała na pytania oskarżyciela. Druga zaprzeczała wszystkiemu co ustaliło śledztwo, utrzymując, że milicja wymusiła na niej przyznanie się do winy.

Sędziowie uznali, że chociaż za spust pistoletu pociągnęła Irena Wojciechowska, to działała pod wpływem Leokadii Dębickiej, która ją wykorzystała do swoich celów. Wyroki brzmiały: Wojciechowska 4 lata więzienia, Dębicka 8. Na tym nie koniec. Uśmiech Dębickiej, gdy w asyście milicji wychodziła z sądu, zdawał się mówić, że dziewczyna nie zmartwiła się perspektywą odsiadki. Wiedziała, że odbędzie się proces rewizyjny i kazała matce wynająć najlepszego w Lublinie adwokata od spraw karnych.

W listopadzie sąd wyższej instancji podzielił argument obrony, że Leokadia Dębicka nawet jeśli odgrażała się, że zabije ojca, to mówiła te słowa w gniewie, więc nie powinno się ich traktować jako dowodu. Dębicka została uniewinniona, natomiast Wojciechowskiej podwyższono karę do 12 lat więzienia, uznając, że zabiła z premedytacją.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zmiany w rządzie. Donald Tusk przedstawił nowych ministrów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zabijmy go dziś w nocy. Przyjaciółki od serca i spluwy - Plus Kurier Lubelski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl