Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabić za broń nie do zabijania. Kulisy brutalnego morderstwa w Gdańsku

Dorota Abramowicz
Piotr Hukało
Jeśli wierzyć prokuraturze, kobieta, mężczyzna i dziecko mogli zginąć z powodu kordzika, starych mundurów, porcelany i kilku niemieckich wojskowych klamer. Przeczytajcie o kolekcjonerskim wątku śledztwa w sprawie makabrycznego morderstwa, które wstrząsnęło Gdańskiem.

Kolekcjonerzy militariów są w szoku. Niektórzy z nich znali i lubili Adama. Nieliczni kojarzą dziwnego Azera, Samira, który kręcił się między antykwarycznymi stoiskami podczas Jarmarku św. Dominika.

- To się kupy nie trzyma - wzrusza ramionami Tomek, który jako dziecko został zainfekowany bakcylem, zmuszającym człowieka do zbierania rzeczy starych i rzadkich. - Antykwariusze z Elbląga nie znają w ogóle tego człowieka. Wprawdzie Samir pojawiał się w Trójmieście, ale powszechnie uważany był za osobę chorą psychicznie.

Według policji i prokuratury to Samir S. miał w nocy z 13 na 14 marca w mieszkaniu przy ul. Długiej w Gdańsku zabić Adama, Agnieszkę i ich córeczkę, 14-miesięczną Ninę. Motyw - rabunek. Oprócz laptopa i telefonów komórkowych zabrał także stare, niemieckie mundury, klamry, porcelanę z hitlerowskich kantyn wojskowych. Wszystkie te przedmioty, warte łącznie ok. 20 tys. złotych znaleziono u S. w Elblągu.

Prokurator oszczędnie dawkuje informacje, więc mnożą się przecieki. Najpierw w atmosferze sensacji informowano o niebezpiecznym arsenale w garażu Adama K. Potem okazało się, że była to broń pozbawiona cech użytkowych. Teraz słyszymy, że w mieszkaniu Adama miała pozostać gotówka, którą zostawił morderca. Czyli nie zabił dla pieniędzy. TVN24 podał, że według jednej z biegłych prowadzących sekcję zwłok ofiar, mężczyzna mógł zginąć trzy godziny przed żoną i córką.

- Niech zabójcę dobrze teraz pilnują - wzdycha Tomek. - Jeśli, nie daj Boże, coś sobie zrobi w areszcie, to mamy jak w banku medialny serial o małej Madzi numer dwa. No wie pani, taki z rosyjską mafią, płatnymi zabójcami i handlem bronią w tle. Już teraz niektóre gazety takie bzdury o Adamie wypisują, że ręce opadają. A to był spokojny, normalny chłopak, którego przed dziesięcioma laty zainteresowało zbieranie militariów. Człowiek z pasją. Kolekcjoner.

Polowanie na eksponat

Na polskich forach gromadzących poszukiwaczy militariów zalogowanych jest około 20 tysięcy osób. Głównie mężczyzn. Według Zbigniewa Okuniewskiego, prezesa fundacji "Invenire - Salvum" (czyli: Odnaleźć - Ocalić) na Pomorzu mieszka kilkudziesięciu poszukiwaczy zrzeszonych w oficjalnie działających stowarzyszeniach oraz 200-300 działających na własną rękę.
Potrafią wstać o drugiej, trzeciej w nocy, by o świcie dojechać na miejsce poszukiwań. Niektórzy wożą na stałe w bagażniku wykrywacz. Śledzą w internecie ogłoszenia o sprzedaży interesujących ich eksponatów. Ślęczą w bibliotekach, by znaleźć informację o dacie i miejscu wyprodukowania drobnej części karabinu.

- Dlaczego to robią? - powtarza Edward Zimmermann, kolekcjoner i autor książek poświęconych Pomorza. - To chyba... instynkt łowiecki, przeniesienie sfery pierwotnej na czasy współczesne. Nie jest przypadkiem, że wśród kolekcjonerów jest bardzo mało kobiet. U mężczyzn częściej włącza się chęć rywalizacji, "upolowania" czegoś, czego nie ma konkurent.

Czasem jest to hobby, czasem sposób na życie.
- Handel, wymiana - to może być nawet opłacalne zajęcie - przyznaje Okuniewski. - Najlepiej można zarobić na częściach wyposażenia wojskowego, sprzedawanych za kilkaset, kilka tysięcy złotych. Kolekcjonerzy dzielą się na coraz węższe grupy specjalistów. Wśród nich ci zbierający broń to naprawdę nieliczne, zamknięte środowisko. I jest ich coraz mniej, ze względu na towarzyszące pasji ryzyko.

Powstaniec wygrywa w Strasburgu

Środowisko jest zamknięte, ale mocno infiltrowane przez policję.
- Mają nas pod kontrolą - uśmiecha się gorzko Tomek. - Czasami służymy do poprawienia policyjnych statystyk. Cóż łatwiejszego, jak wpaść do domu kolekcjonera, zabrać zbiory i odtrąbić w prasie i w telewizji sukces związany z odkryciem niebezpiecznego arsenału? Tylko że później, po długotrwałym procesie okazuje się, iż zarekwirowana broń była pozbawiona cech użyteczności. Co w potocznym języku oznacza, że nikt z niej nikogo nie mógł zastrzelić.

Sztandarowym przykładem podawanym przez zbieraczy militariów jest historia pewnego powstańca warszawskiego. 79-letni Waldemar Nowakowski, dawny harcerz i wielokrotnie odznaczany kombatant, od pół wieku zbierał broń pochodzącą z XIX i pierwszej połowy XX w. Przewiercał lufy lub wymontowywał części, żeby pistolet lub karabin nie nadawały się do użytku. Część zbiorów zasłużonego kombatanta trafiła do Muzeum Powstania Warszawskiego (za co zresztą otrzymywał podziękowania), pozostałe egzemplarze trzymał w domku letniskowym. I do tego właśnie domku w lipcu 2008 roku wkroczyła policja, która zabrała 199 sztuk broni, w tym najstarszy egzemplarz, liczący 114 lat. Mimo pism wysyłanych przez dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego, który tłumaczył, że zarekwirowanymi pistoletami i karabinami nikogo nie można zabić (chyba że waląc zabytkową kolbą w głowę ofiary), prokuratura sporządziła akt oskarżenia.

Powstaniec stanął przed sądem. Sędzia się wprawdzie zgodził z opinią, że ze zbiorów Nowakowskiego strzelać się nie da, ale stwierdził, że broń można naprawić, przywracając jej "cechy użytkowe". Były powstaniec ostatecznie nie trafił za kratki, lecz zabrano mu 171 sztuk ze zbieranej od lat kolekcji.

Kiedy odwołanie od wyroku zakończyło się fiaskiem, sędziwy kolekcjoner poskarżył się na polskie sądy do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Tam zaś uznano, że zabierając kolekcję z letniskowego domku, naruszono prawo do spokojnego korzystania z własności, gwarantowane przez art. 1 Protokołu 1 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Polska powinna teraz wypłacić Nowakowskiemu 4 tys. euro i rozpocząć negocjacje na temat zwrotu mienia tymczasowo zdeponowanego w Muzeum Powstania Warszawskiego...

- Takie historie będą się powtarzać, póki policja nie zacznie korzystać z opinii prawdziwych ekspertów - mówi Zbigniew Okuniewski. - Na razie stosuje się naginanie prawa. Kuriozalny jest chociażby przypadek kolegi z Łodzi, którego oskarżono na podstawie opinii wydanej przez... doktora archeologii. Kolega wygra przed sądem, ale kłopotów ma sporo.
Powoływanie się na względy bezpieczeństwa, zdaniem kolekcjonerów, jest nadużyciem. Statystyki policyjne w ostatnich latach nie notowały żadnego przypadku dokonania przestępstwa z użyciem zabytkowej broni. Specjaliści potwierdzają, że skorodowany, leżący 70 lat w ziemi karabin może zabić lub zranić jedynie osobę, która spróbuje z niego strzelać.

Czołg, moździerz i armata są legalne

Pewnego dnia, już pod koniec pracy, do siedziby Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku wszedł mężczyzna. Położył na biurku sekretarki zawiniątko, powiedział, że to do zbiorów muzeum, i wyszedł. W zawiniątku była zabytkowa broń. Wezwana do muzeum policja nie ustaliła danych mężczyzny. Na szczęście dla ofiarodawcy, któremu za nielegalne posiadanie broni grozić mogło nawet osiem lat więzienia.

Zdaniem muzealników, obowiązująca od 1999 roku ustawa o broni palnej i amunicji prowadzi do bezpowrotnej utraty bezcennych nieraz przedmiotów.
- Można mieć u nas sprawny czołg, armatę czy moździerz, za to nielegalne jest posiadanie nawet zniszczonej broni - wyjaśnia Waldemar Kowalski z Muzeum II Wojny Światowej. - Wiele osób chciałoby przekazać cenne eksponaty, ale się boi. Dobre wyjście znaleziono podczas gromadzenia zbiorów dla Muzeum Powstania Warszawskiego. Wtedy to Sejm uchwalił czasową abolicję dla osób, które postanowiły podarować swoje zbiory powstającej właśnie placówce.

Abolicja była czasowa, kolejnej nie uchwalono. Kłopoty może mieć więc osoba, która zdecydowała się oddać gdańskiemu muzeum oryginalny francuski karabin, używany przez Polaków w 1939 roku, podczas obrony Gdyni, oraz darczyńca, który podarował muzeum dwa składaki, zrobione specjalnie dla partyzantów Gryfa Pomorskiego.

- Niestety, skutek jest taki, że wiele ważnych znalezisk trafia za granicę - twierdzi Waldemar Kowalski. - Poszukiwacze nie zgłaszają nawet, że natrafili na ciekawe eksponaty, bojąc się ich utraty. Kolekcjonerzy, by zdobyć pieniądze na poszukiwane przedmioty, pozbywają się starej broni. Z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa taki wtórny, niekontrolowany rynek jest mniej bezpieczny niż liberalizacja prawa.

Obecnie, by zalegalizować wykopany z ziemi pistolet, trzeba zaangażować policję, prokuraturę i sąd. Broń trafia do Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego, gdzie po zbadaniu, czy nie posłużono się nią przy popełnianiu przestępstwa, pozbawia się ją cech użytkowych i wydaje stosowny certyfikat.
Przepisy, które "oszczędziły" czołgi i armaty, mówią także, że pozwolenia na broń nie wymaga się w przypadku posiadania broni palnej wytworzonej przed 1850 rokiem i jej repliki.

- Tak jakby nie można było załadować jej od wylotu lufy pociskiem, podsypać legalnie zakupionym prochem i wystrzelić - wzrusza ramionami Marek, kolekcjoner z Trójmiasta. - Zasięg takiej broni może wynieść nawet 600 metrów.

Groźne nakładki

Tuż po ujawnieniu potrójnego morderstwa media podały, że Adamowi postawiono zarzut nielegalnego handlu zupełnie współczesną bronią.
- Handel bronią? - kręci głową Tomek. - Bzdurne oskarżenie. Adam wysyłał bratu do USA nakładki do karabinka beryl. Zakładane pod lufę, służą do tuningu beryla, brat miał wykorzystać je podczas inscenizacji rekonstrukcyjnych. Tam nie jest to traktowane jako przestępstwo, a polski biegły wyraźnie stwierdził, że owe nakładki nie były wcale częścią broni.
Adam był pewien, że wysłanie paczki do Stanów Zjednoczonych jest całkowicie legalne. Nie dopełnił jednak formalności, a zarzut postawiono mu z ustawy o obrocie z zagranicą towarami, technologiami i usługami o znaczeniu strategicznym dla bezpieczeństwa państwa. W jego obronie stanęła Narodowa Federacja Strzelecka, która wielokrotnie pomagała już swoim członkom, znajdującym się w podobnej sytuacji. Adam się spodziewał, że sprawa sądowa ostatecznie się zakończy, jak w przypadku wielu innych osób, umorzeniem.

Martwił się jednak czymś innym.
- Spotkaliśmy go jakiś czas przed tragedią na gdańskim targowisku - wspomina Marek. - Prowadził wózek z Ninką, zatrzymał się, by porozmawiać. Opowiadał, że po doniesieniu złożonym w związku z tą paczką przez policję ściga go skarbówka za nieodprowadzanie podatku od transakcji kolekcjonerskich na Allegro.
Mówią, że w tej branży nie zarabia się kokosów. Żaden z kolekcjonerów nie jeździ limuzyną. Dla wielu bardziej od pieniędzy liczy się pasja.

Kaliningrad czeka

Według policji, zabójcę i ofiary połączyła właśnie pasja.
- Ta znajomość wynikała ze wspólnej pasji, która polegała na zbieractwie, wymianie, handlu tymi militariami - powiedział tuż po zatrzymaniu Samira S. insp. Krzysztof Zgłobicki.

Problem w tym, że o pasji w przypadku Samira trudno mówić. Pojawienie się na Jarmarku św. Dominika nie oznacza, że mamy do czynienia z kolekcjonerem. Raczej - z osobą zainteresowaną bronią. Zresztą opowiadał tak niewiarygodne historie o swoich związkach z siłami specjalnymi, że nikt go nie brał poważnie.
- Jaki z niego był komandos? - mówi Tomek. - Na zdjęciach, które pokazały gazety, uzbrojony w jakieś atrapy pozuje wraz z dwoma innymi w... Biedronce. Przecież on nie miał nawet prawa jazdy! To co, jak Święty Mikołaj zapakował do worka łupy i ruszył na autobus do Elbląga?

Stąd pączkowanie kolejnych teorii i plotek. Trójmiasto szepcze, że zabójca nie był sam. Albo, że działał na czyjeś zlecenie.
- Wśród zbieraczy w Trójmieście krąży sporo opowieści o rabunkach na zlecenie - opowiada Okuniewski. - Pewnego dnia zniknęło kilkanaście motorów, w tym Harley Indiana z czasów II wojny światowej. Inny kolekcjoner z Żabianki stracił cenną broń białą. Był to jeden z trzech zachowanych na świecie egzemplarzy szabli paradnej policji Wolnego Miasta Gdańska. Mimo poszukiwań policyjnych i śledzenia portali aukcyjnych szabla nigdzie od lat nie wypłynęła.

Wątek wschodni też ma swoje uzasadnienie. Faktem jest, że militaria z Polski są poszukiwane głównie na wschodnim rynku.
- Natychmiast po otwarciu małego ruchu granicznego na giełdach pojawili się nabywcy z Kaliningradu - opowiada jeden ze zbieraczy. - Szczególnie interesują się eksponatami poniemieckimi, najlepiej pozostałościami po SS.

Skąd to zainteresowanie? W Związku Radzieckim niszczono wszystko, co się kojarzyło z hitlerowskim okupantem, także broń, dokumenty, mundury. To, co ocalało, trafiało do państwowych muzeów. Moi rozmówcy twierdzą też, że ruch kolekcjonerski w Rosji jest o jakieś 10-15 lat opóźniony w porównaniu z polskim. Popyt jest zatem spory, bo kraj ogromny, więc chętnych jest więcej. Nierzadko dochodzi do podwójnego przebicia ceny.
I tak wracamy do motywu. Czy wśród rzeczy należących do Adama było coś, za co trzeba było zabić mężczyznę, kobietę i dziecko?
- Nie wiem - rozkłada ręce Tomek.
Trudno zrozumieć tę śmierć, jej motywy. Czy w ogóle można je zrozumieć?

Imiona niektórych kolekcjonerów na ich prośbę zostały zmienione

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki