Wzlot i upadek podskarbiego Antoniego Tyzenhauza

Marcin Rosołowski
Nie wystarczy mieć dobre pomysły, trzeba jeszcze umieć je dobrze zrealizować – można w skrócie podsumować zakończoną upadkiem karierę Antoniego Tyzenhauza.

Z Wołczyna na królewski dwór
Inflancka rodzina Tyzenhauzów herbu Bawół (dawniej, po niemiecku, Tiesenhausen) szczyciła się genealogią sięgającą dwunastego wieku i pochodzeniem z Holsztynu. Niektóre gałęzie tego rodu otrzymały tytuły arystokratyczne – m.in. baronów szwedzkich, hrabiów Świętego Cesarstwa Rzymskiego i hrabiów rosyjskich.

Nasz bohater, Antoni Tyzenhauz, pochodził z linii, która z Inflant przeniosła się na Litwę. Przyszedł na świat w 1733 roku w Nowojelni na Grodzieńszczyźnie. Był synem Benedykta Tyzenhauza i Anny z Biegańskich herbu Prawdzic. Zamożna szlachta, ale nader odległa od kręgu najważniejszych rodów Wielkiego Księstwa Litewskiego. Jak więc Antoniemu Tyzenhauzowi udało się zdobyć (a następnie zmarnować) szansę na błyskotliwą karierę? U schyłku panowania Augusta III miał okazję przebywać na dworze Czartoryskich w Wołczynie – razem z młodym, obiecującym politykiem Stanisławem Antonim Poniatowskim. Panowie zaprzyjaźnili się, co będzie miało doniosłe skutki zwłaszcza dla Tyzenhauza. Ten zaś w 1761 roku rozpoczął polityczną karierę, zostając posłem na Sejm, w roku kolejnym uzyskał urząd pisarza wielkiego litewskiego. W przełomowym 1764 roku po śmierci ostatniego Wettyna obrano go marszałkiem powiatu grodzieńskiego w Konfederacji Generalnej Wielkiego Księstwa Litewskiego. Posłował również do Warszawy na sejm konwokacyjny i sejm elekcyjny – na którym to sejmie królem obrano jego przyjaciela.

Już nie Stanisław Antoni Poniatowski, a król Stanisław August postanowił powierzyć Tyzenhauzowi zadanie naprawienia litewskiego budżetu. W roku 1765 Tyzenhauz został oficjalnie zarządcą ekonomii królewskich w Wielkim Księstwie Litewskim. Objął też urząd podskarbiego nadwornego litewskiego. Skarb świecił pustką, na ambitne reformy potrzeba było pieniędzy, a sposób zarządzania dobrami królewskimi był poniżej krytyki. Eksploatowano, ale nie inwestowano. Dlaczego Stanisław August uznał, że akurat Tyzenhauz, który nie odznaczył się wcześniej talentami gospodarczymi, będzie do tego idealnym człowiekiem? Na to pytanie trudno dzisiaj odpowiedzieć. Zapewne zwyciężył dar przekonywania królewskiego przyjaciela.

Nowe oblicze Litwy
Podskarbi stwierdził, że drogą do sukcesu będą szerokie inwestycje w manufaktury. W okolicach Grodna stworzył osiemnaście fabryk, a w całym Wielkim Księstwie około 50. Były wśród nich browary, młyny, huty, fabryki broni i powozów, kart do gry oraz płótna. Wszystko w bardzo szybkim tempie. Litwa – co na pewno spodobało się oświeconemu monarsze – miała przestać być krajem puszcz i pól i podnieść poziom kultury oraz edukacji. Z inicjatywy Antoniego Tyzenhauza w Grodnie założono szkoły: budowlaną, geometrów, weterynaryjną, a nawet korpus kadetów. Ba, stworzono balet kierowany przez ściągniętego z Francji Franciszka Ledoux. W prowincjonalnym bądź co bądź Grodnie zaczęto wydawać raz w tygodniu (co prawda tylko na dwóch stroniczkach małego formatu) „Gazetę Grodzieńską”, przynoszącą informacje z bliskiej Warszawy i dalekiego świata.

Tyzenhauz postanowił zmienić oblicze litewskich miast i miasteczek. W podgrodzieńskiej Homolnicy zbudował kilkadziesiąt nowych budynków, w tym imponujący pałac. Powody, by we wdzięcznej pamięci zachowywać Tyzenhauza, mają mieszkańcy podlaskiej Sokółki. Nie tylko zbudowano tam manufaktury, ale gruntowanie przebudowano samo miasteczko. Rynek został uregulowany i otoczony murowanymi domami, a prace nadzorowali włoscy architekci z Giuseppe de Sacco na czele. Miał powstać także ogród spacerowy i ogrody warzywne. Zbudowano ładny pałacyk, który niestety został zniszczony w 1944 roku. Dzięki Tyzenhauzowi uregulowano kilka innych podlaskich miast i osad, m.in. Krynki, gdzie wytyczono rynek, od którego odchodziło dwanaście ulic.

Socjalizm a la Tyzenhauz
Realizowana z rozmachem wkrótce zderzyła się z twardą rzeczywistością. A rzeczywistość była taka, że królewski kompan niezbyt przejmował się bilansem przychodów i wydatków. Jednoczesna realizacja wielu kosztownych przedsięwzięć była błędem – pieniądze szybko się skończyły, a nadzieje pokładane w zyskach z działających manufaktur okazały się płonne. Wiele z zakładów, otwieranych w sposób nieprzemyślanych, bankrutowało. Inne, owszem, przynosiły zyski, które natychmiast były topione w innych inwestycjach. Imponujący plan Tyzenhauza wypisz wymaluj przypominał gospodarkę socjalistyczną. Budował manufaktury w całkowitym oderwaniu od potrzeb rynku, ignorując tak podstawowe sprawy, jak dostęp do surowców. Dlatego materiały do fabryk i hut trzeba było ściągać z daleka, co znacząco wpływało na koszty produkcji i finalnie na ceny produktów – absolutnie niekonkurencyjne. Część zakładów produkowała towary, na które nie było zapotrzebowania, bowiem ile powozów kupowano na litewskiej prowincji?

Tyzenhauz wpadł na tyleż niehumanitarny, co fatalny pomysł – można powiedzieć, że antycypował rozwiązania wdrażane dwa wieki później przez oba socjalizmy, sowiecki i nazistowski. Postanowił oprzeć zakłady na pracy przymusowej. Najprościej byłoby skierować do manufaktur pańszczyźnianych chłopów, ale jeszcze w siedemnastym wieku w dobrach królewskich pańszczyznę zastąpiono oczynszowaniem. Ekonom, mało się przejmując prawem i przywilejami, po prostu nakazał odrabianie czynszów w manufakturach. Zamiast uprawiać ziemię i płacić stosowną daninę, chłopów zmuszano do porzucania gospodarstw i niewolniczej pracy. A ponieważ rąk do roboty wciąż było mało, do pracy przymuszano Żydów i mieszczan. W efekcie latem 1769 roku wybuchł bunt, znany jako powstanie szawelskie, stłumione przez wojska polskie i rosyjskie.

Był to poważny sygnał ostrzegawczy, który zarządca dóbr monarszych zlekceważył. Podobnie, jak lekceważył rosnące grono wrogów, których przysparzał sobie dzięki niełatwemu charakterowi. Wśród potężnych przeciwników reformatora był sam kanclerz wielki litewski Joachim Chreptowicz. Póki co, Tyzenhauzowi udawało się utrzymać zaufanie Stanisława Augusta. Króla zapewniał, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, a wspaniałe efekty przedsięwziętych reform wkrótce będą odczuwalne – także w państwowym budżecie. Nic nie było dalsze od prawdy.

Bolesny koniec kariery
Szalę przeważył czynnik, który w ostatnich dekadach istnienia Rzeczypospolitej z reguły okazywał się decydujący: Rosjanie. Przeciwnicy pana podskarbiego zdołali przekonać rosyjskiego ambasadora Ottona Stackelberga, że Tyzenhauz to oszust, a jego działalność może doprowadzić do poważnych buntów, których powstanie szawelskie było tylko przedsmakiem. W 1780 roku powstała specjalna komisja do zbadania działalności Antoniego Tyzenhauza. Ustaliła, że sytuacja w dobrach królewskich na Litwie jest katastrofalna. Podskarbiemu postawiono zarzuty cięższe od gospodarczej ignorancji: faktyczne przywrócenie pańszczyzny (bo czym innym była niewolnicza praca w manufakturach?), działania wymierzone w wolny handel, a wisienką na torcie było oskarżenie o malwersację 30 tysięcy złotych polskich. W rezultacie Tyzenhauz został pozbawiony nadzoru nad królewskimi dobrami.

I mógłby to być finał całej historii, gdyby nie wybuch kolejnej afery. W 1782 roku intrygantka Maria Teresa Ugriumow vel Dogrumow, zaufana ambasadora Stackelberga, rozgłosiła, że szykowany jest spisek na życie Stanisława Augusta. Królewskiemu kamerdynerowi Franciszkowi Ryxowi zwierzyła się, że książę Adam Kazimierz Czartoryski w porozumieniu z hetmanem Branickim i Tyzenhauzem zamierzają otruć monarchę. Sprawa, będąca bez wątpienia jednym z największych skandali epoki stanisławowskiej, ciągnęła się przez kilka lat. Dogrumowa trafiła do więzienia z dożywotnim wyrokiem, a przepaść między Stanisławem Augustem a Czartoryskimi jeszcze się powiększyła. Sam Tyzenhauz, schorowany i złamany, finału sprawy nie dożył – zmarł w 1785 roku w Warszawie.

Przez lata rosła legenda, jakoby klęska projektów podskarbiego była wynikiem knowań jego wrogów, którzy zmarnowali piętnastoletni wysiłek. Z perspektywy czasu i badań historycznych jest ona nie do utrzymania. Prawda jest taka, że Tyzenhauz był na tyle sprytny, by omotać króla, ale w sferze gospodarki był ignorantem. Nawet gdyby miał wokół samych życzliwych ludzi, jego gigantomańskie plany musiały skończyć się klęską. Więc tylko jako anegdotę można przypomnieć, że wyznawcą mitu o genialnym Tyzenhauzie był Melchior Wańkowicz. Jego zdaniem podskarbiego zaszczuli „targowiczanie” (i to na wiele lat przed Targowicą), a tchórzliwy król zdradził w krytycznym momencie. Cóż, publicyście wolno więcej, niż historykowi…

Wzlot i upadek podskarbiego Antoniego Tyzenhauza

Artykuł powstał przy współpracy z Fundacją XX. Czartoryskich

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl