Wybrałam inną drogę i teraz wszystko smakuje mi lepiej

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Anatol Chomicz
Marta Żmuda Trzebiatowska powróciła w ostatnim czasie do kina i telewizji. Obecnie oglądamy ją w serialu „Blondynka”, a niedawno widzieliśmy w filmie „Mowa ptaków”. Aktorka opowiedziała nam o tym, jak otwiera nowy rozdział w swojej karierze, oparty o role, a nie celebrycki blask.

- Gratuluję niedawnej nominacji do Orła za najlepszą kobiecą rolę drugoplanową w „Mowie ptaków” Xawerego Żuławskiego. Ucieszyło panią to wyróżnienie?
- Zdecydowanie. Tym bardziej, że w ten sposób nastąpiło metafizyczne domknięcie wydarzeń, które miały miejsce w moim życiu dziesięć lat temu.

- Co pani ma na myśli?
- Dziesięć lat temu spotkałam się w Cafe Kulturalna w Warszawie z panem Andrzejem Żuławskim. Zostałam zaproszona na rozmowę, ponieważ rozważał on zaangażowanie mnie do jednej z ról w filmie „Gospodyni”, który wtedy planował. Porozmawialiśmy – i umówiliśmy się, że jeśli będzie zainteresowany współpracą, to odezwie się do mnie. Tak się jednak nie stało, uznałam więc, że pan Andrzej zrezygnował z współpracy ze mną, wybrał kogoś innego. Minęło dziesięć lat – i odezwała się do mnie Marta Kownacka, reżyserka castingu, która była obecna na tamtym spotkaniu. Okazało się, że Xawery Żuławski, syn Andrzeja, chce mnie zaangażować do nowego filmu - „Mowa ptaków”. Zaczęłyśmy rozmawiać i Marta powiedziała mi, że pan Andrzej chciał mnie wtedy zaprosić do współpracy, tylko projekt, nad którym pracował nie doszedł do skutku. Potem wyjechał do Francji, zrobił „Kosmos” i niestety – zmarł. Teraz jednak jego syn postanowił dać mi rolę w swym nowym filmie, który powstawał na podstawie ostatniego scenariusza pana Andrzeja. Oczywiście przyjęłam tę propozycję i poprzez ten tekst mogłam się ostatecznie, w jakiś sposób, spotkać z Andrzejem Żuławskim.

- Skąd u pani fascynacja trudnym kinem Żuławskiego?
- Kiedy byłam nastolatką, uwielbiałam Sophie Marceau. Miałam całą szafę wyklejoną jej zdjęciami. Mama to zauważyła – i spytała, czy wiem, że Sophie jest żoną polskiego reżysera – Andrzeja Żuławskiego. Kiedy się o tym dowiedziałam, zaczęłam zbierać o nim wszystkie informacje. Oczywiście chciałam też obejrzeć jego filmy. Właściciel lokalnej wypożyczalni pomógł mi je zdobyć i obejrzałam je z wypiekami na twarzy, choć na niektóre fragmenty musiałam przymknąć oczy na prośbę rodziców, bo były tam mocne sceny. Oczywiście potem zobaczyłam te wszystkie filmy w całości – ale już jako dorosła. Zachwyciła mnie ich intensywność i zmysłowość, szczególnie w rysie kobiecych postaci.

- A na czym polega wyjątkowość pani występu w „Mowie ptaków”?
- W roli Jakubcowej na pewno wyszło ze mnie coś, o co, jak przypuszczam, wiele osób w ogóle mnie nie podejrzewało. Jestem tu chropowata, dziwna, dzika, nieprzyjemna i brzydka. Mówię to dlatego, że mam przypisaną łatkę „ładnej, miłej i grzecznej dziewczyny”. W polskim kinie aktorzy często wpadają w takie „szufladki” i potem trudno się nam z nich wydostać. Xawery potrafił na mnie spojrzeć inaczej i dał mi szansę, abym pokazała, co potrafię. Jego nieokiełznana energia była bardzo inspirująca. Dlatego podczas zdjęć wpadłam na pomysł, aby na finał mojego wątku zafundować jakąś „bombę” – i wymyśliłam skok do basenu z wielkim ciążowym brzuchem. Choć zawsze bałam się wody, wtedy przełamałam opory. To było bardzo wyzwalające.

- Większość widzów polubiła panią jednak dzięki serialom. Takim jak obecnie „Blondynka”.
- Tutaj też doszło do niemal metafizycznego spotkania. Po raz pierwszy dostałam propozycję zagrania Sylwii Kubus w 2010 roku. Chciałam ją przyjąć – bo akcja serialu toczy się w małym miasteczku, a przecież ja też wychowałam się w takim właśnie miejscu. Niestety: miałam już inne zobowiązania i musiałam odmówić. Wtedy rolę otrzymała Julia Pietrucha. Potem ona odeszła i na jej miejsce przyszła Joanna Moro. Kiedy ona rozstała się z serialem, rola Sylwii przypadła Natalii
Rybickiej. W zeszłym roku twórcy serialu musieli znów szukać kolejnej aktorki. I wtedy ta propozycja powróciła do mnie. Tym razem nie mogłam sobie już odmówić przyjemności zagrania tej postaci. Pomyślałam: „Dlaczego by nie spróbować?”

- To, że jest pani czwartą aktorką wcielającą się w Sylwię Kubus, było dla pani dodatkowym utrudnieniem?
- Takiego czegoś jeszcze nigdy w życiu nie robiłam. Dlatego było to ciekawe wyzwanie. To, że Sylwię grały już trzy inne aktorki powodowało, że ta postać nie jest do końca dokładnie taka, jaką bym sobie ją wyobrażała. Z jednej strony – z wielkiego szacunku dla widzów, chciałam kontynuować to, co stworzyły moje poprzedniczki. Tutaj reżyser był stróżem i bacznie pilnował, aby podstawowy rys bohaterki był zachowany. Ale z drugiej strony chciałam dać Sylwii sporo własnych cech i sposobu bycia, wprowadzając inny rodzaj temperamentu. Przeżywałam wiele razy coś podobnego w teatrze, kiedy robiłam zastępstwa za koleżanki. Porównuję to trochę do chodzenia w... pożyczonych butach. Jeden trochę za mocno uciska, a drugi jest lekko za luźny. I tak dokładnie jest z „Blondynką” – z tym, że tutaj jest aż poczwórne zastępstwo.

- Jak panią przyjęła stała ekipa serialu?
- Oni nie są już zdziwieni tymi zmianami, więc przyjęli mnie ciepło i serdecznie. Kiedy pojawiałam się na planie, przedstawiłam się moim kolegom i koleżankom: „Marta Żmuda Trzebiatowska – ta czwarta”. I tak już zostało – jestem „tą czwartą”.

- Wspomniała pani o swym dzieciństwie w małym miasteczku. Trudno było mieszkając w nim marzyć o karierze w świecie kina i teatru?
- Na pewno mój pomysł zdawania do szkoły aktorskiej wydawał się wszystkim irracjonalny. Kto wierzył, że mi się uda? Wszyscy myśleli, że to marzenie małej dziewczynki, z któregosię wyrasta. Przecież każda dziewczynka chce być piosenkarką, aktorką albo tancerką. Dlatego wszyscy liczyli trochę, że mi to przejdzie. Ale nie przeszło. Spróbowałam – i okazało się, że marzenia się spełniają. Myślę, że wiele osób było tym zaskoczonych.

- Rodzice myśleli o bardziej stabilnym zawodzie dla pani?
- Rodzice domyślali się, że praca aktora bywa czasem loterią. Raz się ma zajęcie, a drugi – nie. I dzisiaj mogę powiedzieć, że w tym względzie się nie pomylili. Najzwyczajniej w świecie w naszym zawodzie oprócz talentu i bycia pracowitym, trzeba też mieć trochę szczęścia. W moim przypadku jak na razie mnie ono nie opuszcza.

- Niedawno wrzuciła pani na Facebooka zdjęcie ze swojej studniówki. Jaką była pani nastolatką?
- Bardzo dużo się uczyłam. Byłam mało imprezową osobą. Studniówkę wspominam więc jako rzadki w tamtym czasie moment zabawy w moim życiu. Generalnie poświęcałam się bowiem nauce i sportowi. Drugą moją pasją była siatkówka, miałam więc bardzo dokładnie ułożony plan dnia i tygodnia. Szkoła, nauka, trening. I tak w kółko. Nie było więc czasu na żadne głupoty. Dzisiaj cieszę się, że rodzice tak to mi zaplanowali. Siatkówka w jakimś sensie przygotowała mnie bowiem do bycia w zespole teatralnym. Grałam na pozycji wystawiającej, więc nie byłam tą, która zbiera od widzów oklaski, tylko musiałam odnaleźć się na drugim planie. Tak jest i teraz w mojej pracy – czego dowodem właśnie wspomniana nominacja za drugoplanową rolę w „Mowie ptaków”.

- Podobno była pani w klasie matematyczno-fizycznej.
- To sprawiła moja przekora. Po szkole podstawowej trzeba było się określić w jakim profilu chcę kontynuować naukę. Ponieważ byłam dobra z przedmiotów humanistycznych, początkowo pomyślałam, że powinnam wybrać tego rodzaju klasę. Tato przeczytał mi wtedy bardzo ciekawe zdanie z wywiadu z
Andrzejaem Strzeleckim, profesorem Akademii Teatralnej w Warszawie, który powiedział, że na takim etapie dorastania warto rozwijać również drugą półkulę mózgu, bo nigdy nie wiadomo co czeka człowieka w dorosłym życiu. Skoro więc jestem dobra z przedmiotów humanistycznych, może warto popracować nad słabszą stroną, odpowiadającą przedmiotom ścisłym. Do tego tato rzucił: „Boisz się, że nie dasz rady?”. Wtedy od razu przeniosłam papiery z klasy humanistycznej do matematyczno- fizycznej.

- Jest dzisiaj wielu popularnych aktorów, którzy nie mają za sobą studiów aktorskich. Pani przeciwnie – otrzymała gruntowne wykształcenie. Przydaje się ono dzisiaj?
- Oczywiście. Dzisiaj chętnie przeżyłabym studia jeszcze raz ze świadomością, którą mam teraz, bo na pewno dzięki temu wyciągnęłabym z nich dużo więcej dla siebie. Wtedy, gdy miałam 18-19 lat, byłam młodziakiem, który wyrwał się z domu, przyjechał do wielkiego miasta i miał ochotę trochę wreszcie skorzystać z życia. Szłam wtedy za tłumem. Jak koledzy i koleżanki mówili „Nie idziemy na zajęcia z filmu w sobotę, bo są o ósmej rano”, to też tak robiłam. A dzisiaj bym poszła. I żałuję, że wtedy nie poszłam, bo teraz czytam książki profesora Andrzeja Wernera, który je prowadził i wiedziałabym, jakie pytania mu zadać. Ale cóż: takie są prawa młodości. Uważam jednak, że solidne wykształcenie jest bardzo potrzebne i nigdy nie wiadomo, kiedy nam się przyda coś, co kiedyś jakiś wykładowca nam powiedział.

- Dosyć wcześnie weszła pani do show-biznesu i zdobyła wielką popularność. Kulminacją tego był pani występ w „Tańcu z gwiazdami”. Jak radziła sobie pani z ainteresowaniem mediów swoją osobą?
- Słabo. Dlatego w pewnym momencie wycofałam się z celebryckiego świata i skierowałam kroki w kierunku
teatru. Zadałam sobie bowiem wtedy podstawowe pytanie: dlaczego chciałam zostać aktorką? I dzisiaj uważam, że bardzo dobrze zrobiłam. Ten czas przerwy od telewizji i kina był mi potrzebny. Pamiętam, kiedy odbierałam „Telekamerę” w 2010 roku, miałam poczucie, że to odbieranie nagród przyszło do mnie za szybko. Pomyślałam, że „Telekamera” jest ogromnym kredytem zaufania widzów wobec mnie. Dlatego stwierdziłam, że nie chcę tego zmarnować i zwróciłam się w kierunku teatru. Żeby dowiedzieć się kim jestem jako aktorka i człowiek oraz popracować trochę nad warsztatem. I dopiero jak poczułam się gotowa, dwa lata temu, wróciłam na mały ekran pełną parą. Teraz mogę czerpać z tego garściami. Jestem gotowa na swoją obecność w telewizji. Stąd właśnie wspomniana „Blondynka”. Oczywiście dziesięć lat temu, kończąc studia i dostając propozycje głównych ról w serialu, filmie i talent-show, ciężko było z tego nie skorzystać. Takie są prawa młodości. Ale potem przyszło oprzytomnienie i zastanowienie, czy chcę być tego rodzaju aktorką. I z tego pytania wyszła też „Mowa ptaków”, bo miałam w sobie wielki głód grania. Długo nie byłam przed kamerą w filmie, dlatego starałam się spożytkować jak najlepiej każdą sekundę bycia na ekranie.

- Trudniej jest budować karierę w oparciu o role niż o celebrycki lans?
- Celebrycki lans nigdy mnie nie interesował. Trafiłam do tego świata przez przypadek. Dlatego też bardzo szybko z niego wyszłam. Uważam bowiem, że tak się nie buduje drogi zawodowej jeśli chce się funkcjonować w zawodzie aktora przez lata. Zresztą słowo „kariera” jest w ogóle złe. Jeśli chce się być aktorem, to nie tędy droga. Zdecydowanie lepiej niż skakać od razu na głęboką wodę, warto jeść ten tort małymi łyżeczkami. I uczyć się, podglądając najwspanialszych w drobniejszych rolach. No ale jeśli jest szansa na nagłe zabłyśnięcie – to wiadomo, że każdy młody aktor by z niej skorzystał. Dlatego nie ma się co dziwić, że i ja to zrobiłam. Warto jednak przystanąć i przemyśleć, czy ślepo chcemy podążać w tym kierunku. Ja wybrałam inną drogę i teraz wszystko smakuje mi dużo lepiej. Taka już jestem. Gdy znam drogę na skróty na szczyt, to nigdy nią nie pójdę, zawsze wybiorę trudniejszy szlak.

- No i wybrała pani Teatr Kwadrat. Warto mieć dzisiaj etat w teatrze?
- Cały czas się nad tym zastanawiam. Z jednej strony etat daje stabilizację. Bycie w jednym zespole daje pewność w zawodzie. Ale z drugiej strony fajnie byłoby spotykać się w różnych repertuarach z różnymi obsadami. Nie umiem więc dzisiaj na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć.

- Teatr Kwadrat przyczynił się do zmiany w pani życiu prywatnym – bo poznała pani w nim swego męża. To wspólne wyjazdy i występy zbliżyły państwa do siebie?
- Na pewno dzięki teatrowi mieliśmy czas, aby się spotykać. Bo w naszym zawodzie, kiedy się jest na fali, człowiek jest bardzo zajęty. Dlatego gdyby nie wspólne wyjazdy, to nie mielibyśmy czasu umawiać się na randki.

- W jednym z wywiadów powiedziała pani: „Jesteśmy ulepieni z tej samej gliny”. Co to oznacza?
- Mamy podobne domy rodzinne i wynieśliśmy z nich podobne wartości, które dziś wyznajemy w dorosłym życiu, chcąc w nich wychować nasze dzieci. Na tym tle nie ma u nas najmniejszych konfliktów. To bardzo ważne.

- „Małżeństwo to dla mnie ład, porządek, ale i szaleństwo” – powiedziała pani tuż przed ślubem. Teraz jest już pani mężatką kilka lat. Rzeczywiście jest tak, jak się pani spodziewała?
- Tak. Małżeństwo to oczywiście pewnego rodzaju stabilizacja, ale trzeba też pamiętać, aby wspólnie spędzony czas był również zabawą. Żeby nie było rutyny i nudy. Przy
dzieciach czasami jest o to trudno, ale w trudniejszych momentach ratuje nas poczucie humoru.

- Lubi pan wspólne występy z mężem?
- Bardzo. Lubię Kamila jako kolegę z pracy. Bardzo szybko się dogadujemy, bo znamy się przecież jak łyse konie. Czasem wystarczy głębokie spojrzenie w oczy, żeby zrozumieć się w jakiejś podbramkowej sytuacji.

- Nie przenosicie państwo stresów z pracy za próg domu?
- Nie. Właściwie wydaje mi się, że to, iż uprawiamy ten sam zawód, jest tylko atutem. Łatwiej rozumiemy przez to swoje bolączki, rozterki i emocje. Myślę, że kiedy bym żyła z kimś nie z branży, trudno byłoby mu wytłumaczyć, co czuję przed premierą i dlaczego zachowuję się tak a nie inaczej. W gruncie rzeczy wykonywanie tej samej pracy ułatwia nam wiele spraw.

- Nigdy pani nie ukrywała, że marzy o macierzyństwie. To też wyniosła pani z rodzinnego domu?
- Na pewno tak. U mnie instynkt macierzyński objawił się jednak dosyć późno. Ale może też jest to kwestia poznania właściwego człowieka, z którym chce się założyć rodzinę. Dla mnie zawsze oczywistym było to, że chcę mieć dzieci. Prędzej czy później. Na pewno przez to, że zawsze była nas pełna chata.

- Często mówi się młodym dziewczynom: „Zrozumiesz to, jak będziesz miała dziecko”. Tak było też w pani przypadku?
- Ja dostawałam taką uwagę, kiedy pracowałam w Kwadracie nad rolą Jane w „Kłamstewkach”. To była postać młodej matki, która oszalała na punkcie swojego pierwszego dziecka. A ja grając ją nie byłam jeszcze mamą. Próbowałam i próbowałam, a reżyser ciągle mówił: „Dobrze, ale tu inaczej trzeba. Zrozumiesz to jak będziesz miała swoje dzieci”. Pamiętam, że strasznie mnie to denerwowało. Myślałam: „Jak to, nie mogę sobie tego wyobrazić? W końcu jestem aktorką!”. Ale faktycznie – dziś
mogę powiedzieć, że pewnych rzeczy nie można sobie wyobrazić, kiedy nie ma się jeszcze dzieci.

- Macierzyństwo zmieniło pani spojrzenie na zawód i świat?
- Mój mąż i mój synek dali mi coś takiego, że nagle nabrałam do pracy i w ogóle do życia niesamowitego dystansu i luzu. Już teraz nie skupiam się na sobie, bo są ważniejsze osoby w moim życiu.

- Jak pani godzi macierzyństwo z pracą?
- Jak każda matka-Polka. Każda z nas musi pracować, a potem wrócić do domu i ugotować obiad. Dziecko w nocy nie śpi, bo jest chore, a rano trzeba wstać i dotrzeć do pracy. Dajemy sobie jednak z tym radę od pokoleń.

- Teraz jest pani w drugiej ciąży. To oznacza, że ponownie zniknie pani z ekranów na dłuższy czas, jak poprzednio?
- Zobaczymy. Pojawi się nowa istota w naszym życiu i nie wiadomo jak to będzie. Na razie ciężko jest cokolwiek przewidywać, a planować też nie ma co. Dzieci wywołują rewolucję w życiu i trudno mieć przy nich precyzyjne plany.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wybrałam inną drogę i teraz wszystko smakuje mi lepiej - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl