Wybory prezydenckie w USA 2020. Mateusz Piotrowski: Przed pandemią Donald Trump miał większe szanse na reelekcję

Wojciech Szczęsny
Wojciech Szczęsny
Fot. Pixabay
- Nie stawiam tezy, że w przypadku porażki Donald Trump nie będzie chciał oddać władzy. Ale na pewno może chcieć skomplikować sytuację w oparciu o istniejące procedury. W takim wypadku przez najbliższe dwa miesiące w USA zapanuje polityczne zamieszanie. - mówi Mateusz Piotrowski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

W 2016 roku, już w czasie kampanii prezydenckiej z udziałem Hillary Clinton i Donalda Trumpa, nakładem PISM ukazała się monografia profesora Zbigniewa Lewickiego dotycząca historii amerykańskich wyborów prezydenckich pod tytułem „Igrzyska demokracji”. W jaki sposób można określić stan amerykańskiej polityki w 2020 roku?
Całą prezydenturę Trumpa oceniłbym jako pewnego rodzaju eksperyment amerykańskiej demokracji. Być może te wybory należałoby nazwać oceną tego eksperymentu. Jeśli chcieć to wszystko ubrać sprawdzić do jednej kwestii, to głównym czynnikiem była pandemia koronawirusa, a właściwie podejście, jakie wobec niej prezentował Donald Trump. Chciałbym to podkreślić – nie chodzi wyłącznie o działania amerykańskiej administracji, lecz także stosunek obecnego prezydenta USA do tego problemu, który można określić jako pewną formę negacji rzeczywistości. Te wybory stanowią referendum, którego wyniki będą oceną stosunku Trumpa do Covid-19.

Koronawirus całkowicie przesłonił inne problemy, z którymi borykają się Stany Zjednoczone? Przez wiele miesięcy w USA trwały przecież masowe demonstracje na tle przemocy rasowej.
W mojej ocenie przed rozpoczęciem pandemii Trump miał większe szanse na reelekcję. Oczywiście te kilka miesięcy służyło właśnie temu, żeby kandydaci mogli zmienić zaistniałą sytuację na swoją korzyść. Gdyby nie było takiej możliwości, to organizacja kampanii wyborczej nie miałaby sensu. Jednak pandemia sprawiła, że wielu Amerykanów po prostu przestało wierzyć Trumpowi. Gospodarczo USA wyszły już z pewnego kryzysu, ale od strony epidemiologicznej dalej jest bardzo źle. Oczywiście dla wielu wyborców, to kwestie gospodarcze będą zawsze na pierwszym miejscu, ale jednak samo podejście Trumpa do choroby, na którą wciąż umiera nawet tysiąc Amerykanów dziennie sprawia, że argument ekonomiczny może nie być wystarczający. Zwłaszcza, że po ewentualnej reelekcji problem koronawirusa nie zniknie.

Przypomnijmy, że w amerykańskich wyborach prezydenckich nie wygrywa ten, kto uzyska lepszy wynik w wyborach powszechnych - zdecydują głosy elektorów w poszczególnych stanach. Może się okazać, że spora przewaga Joe Biden’a w sondażach nic nie znaczy.
Cztery lata temu sondażom zawierzyła Hillary Clinton, a Trump zdawał łapać się brzytwy. Teraz jest podobnie. W trakcie ostatnich trzech dni kampanii zaplanowano 13 wieców obecnego prezydenta. Podobnie jak w 2016 roku mobilizacja elektoratu będzie trwała do ostatniej chwili, zwłaszcza, że w USA nie istnieje cisza wyborcza. Agitować można do samego końca, także na podstawie doniesień z lokali wyborczych. Zapewne pojawią się też przecieki na temat przeliczanych głosów oddanych w wyborach korespondencyjnych. Tu bardziej aktywni byli wyborcy Partii Demokratycznej, więc zwolennicy Trumpa będą bardzo mobilizowani, by udali się do urn i fizycznie oddali głos. Jeżeli ta mobilizacja się powiedzie, szczególnie wśród białych wyborców, to wysoka frekwencja w takich stanach jak Floryda, Pensylwania, Georgia, czy Arizona, może sprawić, że pula głosów elektorskich po stronie Trumpa okaże się wyższa.

Spodziewa się Pan rekordowej frekwencji?
Rekord głosów oddanych przed dniem wyborów już padł. Wydaje się, że jeśli jeszcze trochę wyborców uda się zmobilizować, to bariera 60 procent może zostać przekroczona. Przypominam, że w ostatnich kilkudziesięciu latach frekwencja wynosiła 50-55 procent.

Donald Trump zapowiedział, że może nie uznać wyników wyborów, jeśli liczenie głosów się przedłuży. To realny scenariusz? W czasie wyborów w 2000 roku liczenie głosów trwało bardzo długo, a o wyniku decydował Sąd Najwyższy.
Istnieje istotny problem związany z tym, że w wielu stanach głosy oddane korespondencyjnie będą liczone ręcznie. Szczególnie w tych, w których ludzie głosują raczej na Trumpa. Wydaje mi się, że amerykańskie media będą ostrożne w ocenie sytuacji i nie ogłoszą zwycięzcy w poszczególnych stanach przy minimalnej przewadze jednego z kandydatów. Ale istnieje ryzyko, że Trump już wieczorem 3 listopada, czyli w środę rano polskiego czasu, stwierdzi, że zebrał odpowiednią liczbę głosów elektorskich, więc dalsze zliczanie nie ma sensu. Nie stawiam tezy, że Trump nie odda władzy, ale na pewno może chcieć skomplikować sytuację w oparciu o istniejące procedury. Republikanie przeznaczyli dodatkowo 20 milionów dolarów na same procesy sądowe, które mogą odbyć się po wyborach.

To pierwsza kampania prezydencka w USA podczas której tak mało mówiło się o głosach Polonii. Przyznanie wiz obywatelom Polski wszystko zmieniło?
Sam temat relacji z Polską oczywiście przewijał się w czasie kampanii, ale był adresowany właśnie do Polonii, czyli osób, które nie potrzebują wiz, by wjechać do USA. Choć trzeba przyznać, że kwestia pozyskania głosów wśród polskiej mniejszości nie miał takiego znaczenia jak w poprzednich latach. Ale było to związane z sytuacją covidową. Joe Biden praktycznie zrezygnował ze spotkań z wyborcami, a przecież działania mające przekonać Polonię polegały często na wystąpieniach w klubach polskich, czy innych bezpośrednich spotkaniach. Z kolei Trump skupiał się na zaangażowaniu przynajmniej części ludności afroamerykańskiej oraz przede wszystkim latynoamerykańskiej, która wsparła go mocno w 2016 roku.

Mimo wszystko wynik wyborów w USA może wpłynąć na sytuację międzynarodową Polski, zwłaszcza w przypadku ewentualnej porażki Trumpa. Jakie są możliwe scenariusze?
W USA zapanuje pewne polityczne zamieszanie. Pamiętajmy, że wynik wyborów zostanie odczytany w amerykańskim Senacie, a tym samym stanie się prawomocny, dopiero 6 stycznia 2021 roku. Jeżeli wynik wyborów będzie kwestionowany, przez dwa miesiące może nie być do końca jasne, jaki mandat do bardziej zdecydowanych decyzji będzie miał obecny prezydent. Należy przy tym przypomnieć, że prezydenta kończącego kadencję określa się mianem lame duck, Próbując to wytłumaczyć, przyjmuje się, że władza wykonawcza powinna ograniczyć swoją aktywność do niezbędnego minimum. Oczywiście Trump będzie sprawował urząd co najmniej do 20 stycznia, ale w przypadku ewentualnych próśb o większe zaangażowanie w zakresie np. bezpieczeństwa międzynarodowego, państwa zachodnie mogłyby uznać, że takie sugestie można odrzucić.

Czy ktoś może chcieć wykorzystać ten okres, by zdestabilizować sytuację w naszej części Europy?
Takie ryzyko istnieje. Zagrożenia należałoby wypatrywać po wschodniej stronie granicy, szczególnie na Białorusi, czy na Ukrainie. Choć należy pamiętać, że amerykańskie władze na najwyższym szczeblu i tak nie były w ostatnim czasie zauważalnie zainteresowane tym obszarem. Dyplomacja USA była oczywiście zaangażowana w negocjacje związane z sytuacją na Białorusi i choć wyrażono poparcie dla protestów obywatelskich, zabrakło otwartego wsparcia dla ewentualnych przemian. Natomiast między listopadem i styczniem swoją aktywność na tym polu będzie mogła zintensyfikować druga strona.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl