Wybory do europarlamentu 2019 [KANDYDACI] PiS ma już listy wyborcze. Jak odpowie Koalicja Europejska? Kto wybiera się do Brukseli?

Anita Czupryn
Anna Zalewska ma sporo kłopotów. Czy wyborcy pozwolą jej przed nimi uciec do Brukseli?
Anna Zalewska ma sporo kłopotów. Czy wyborcy pozwolą jej przed nimi uciec do Brukseli? Marek Szawdyn
Wybory do europarlamentu 2019 KANDYDACI LISTY WYBORCZE | Czy wczesne ujawnienie liderów na listach PiS do europarlamentu ma przykryć problemy partii i prezesa? Bardziej wygląda to na przemyślaną strategię o wyborcze zwycięstwo.

Na czołówkach list PiS-u do Parlamentu Europejskiego znalazły się same polityczne gwiazdy, jak była premier, a obecna wicepremier Beata Szydło, która wystartuje w okręgu małopolsko-świętokrzyskim, byli i obecni ministrowie z Anną Zalewską (okręg Dolny Śląsk), Beatą Kempą (Dolny Śląsk i Opole) i Joachimem Brudzińskim (Zachodniopomorskie) na czele. Są i wiceministrowie, jak Jarosław Sellin (będzie „dwójką” na Pomorzu), albo rzecznicy, jak Beata Mazurek („dwójka” w okręgu lubelskim). I dalej: europoseł Jacek Saryusz-Wolski - wystartuje w Warszawie, wicemarszałek Senatu Adam Bielan - na Mazowszu, były szef MSZ Witold Waszczykowski jako jedynka w Łodzi, posłanka PiS Elżbieta Kruk w województwie lubelskim, europoseł Karol Karski w okręgu województw podlaskiego i warmińsko-mazurskiego, europoseł Tomasz Poręba na Podkarpaciu, wiceszef Parlamentu Europejskiego Zdzisław Krasnodębski w Wielkopolsce, europosłanka Anna Fotyga na Pomorzu, europoseł Kosma Złotowski w woj. kujawsko-pomorskim, a europosłanka Jadwiga Wiśniewska na Śląsku.

Ten zestaw mocnych nazwisk z pierwszych rzędów prawej części sceny politycznej może świadczyć o tym, że prezes Jarosław Kaczyński wielką wagę przykłada do majowych eurowyborów.

I faktycznie, nie ma co kryć, że będzie to ważny wyborczy sprawdzian dla partii rządzącej, co zresztą politycy PiS sygnalizowali już po jesiennych wyborach samorządowych. Wówczas Zjednoczona Prawica świętowała swoje zwycięstwo w sejmikach, ale też wyborczy sukces Koalicji Obywatelskiej w dużych miastach był dla PiS jeśli nie porażką, to mocnym sygnałem wskazującym, jak niekorzystnie mogą potoczyć się polityczne wydarzenia na wiosnę 2019.

Wtedy politycy PiS nieoficjalnie, choć z przekąsem mówili o „lemingach, które się obudziły i zagłosowały przeciwko PiS”, nie kryjąc przy tym obaw, że ta mobilizacja „lemingów” i ogólnie mówiąc mieszkańców dużych miast przeciwko PiS może się utrzymać i w wiosennych eurowyborach.

Afera z taśmami Jarosława Kaczyńskiego coraz mniej przypomina mokrego kapiszona i na tym nie koniec

A wiadomo też, i to od lat, że w Polsce wybory do Parlamentu Europejskiego oznaczają w istocie i głównie głosowanie w dużych miastach - tam zwykle mieści się największa wyborcza frekwencja. Na poparcie w dużych miastach więc - jak to pokazały jesienią ostatnie wybory samorządowe - PiS specjalnie nie ma co liczyć. Po drugie - generalnie Prawo i Sprawiedliwość do tej pory gorzej wypadało w wyborach do Parlamentu Europejskiego. No i w końcu po trzecie - styczeń przyniósł obfitość niekorzystnych dla PiS zdarzeń i afer, które mocno biją zarówno w wizerunek partii, jak i jej lidera, prezesa Jarosława Kaczyńskiego.

Sondaże dla władzy i rządzącej partii wciąż są jeszcze w miarę stabilne, ale nie da się już dłużej głosić, że w PiS nie ma kryzysu. Kryzys jest i to głęboki. Afera z taśmami Jarosława Kaczyńskiego nie wygląda już na „mokrego kapiszona”, bo cały czas się rozwija, począwszy od zeznań przed komisją weryfikacyjną mecenasa Roberta Nowaczyka, po kopertę z 50 tysiącami złotych dla księdza - członka rady fundacji Instytut im. Lecha Kaczyńskiego, do której wręczenia miał nakłaniać austriackiego biznesmena sam prezes PiS.

A na tym przecież nie koniec kłopotów bijących w PiS. Lista niekorzystnych wypadków i afer się wydłuża. Na przykład o spektakularne zatrzymania ludzi kojarzonych z obozem władzy przez CBA, czyli byłego rzecznika MON Bartłomieja M. i posła PiS Mariusza Antoniego K. Albo afera KNF. Albo budzące emocje ogromne zarobki współpracowniczek prezesa NBP Adama Glapińskiego. Albo odejście Elżbiety Bojanowskiej z ministerstwa rodziny za projekt, który zakładał, że jednorazowe pobicie nie jest przemocą domową? Ten pożar, jak pisały media, musiał gasić sam premier Mateusz Morawiecki.

I dalej: informacje o tym, jakoby chrześniak Adama Lipińskiego, zatrudniony w spółce KGHM COPI, miał próbować ustawiać przetargi o wartości 3,2 miliona złotych. Dymisja wiceministra zdrowia Marcina Czecha w związku z aferą lekową. Zmniejszenie o połowę budżetu dla Europejskiemu Centrum Solidarności w Gdańsku, przez odebranie 3 milionów złotych decyzją ministra kultury Piotra Glińskiego i jego głośne wyjście po przerwaniu audycji Roberta Mazurka w radiu RMF FM. Reakcją na to była obywatelska zbiórka, zakończona sukcesem, bo zebrano właśnie 3 mln złotych, o jakie uszczuplono budżet ECS. Afera PCK. A nad tym wszystkim wielkim cieniem kładzie się tragiczna śmierć prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, który zginął w zamachu nożownika podczas finału WOŚP.

Politycy Prawa i Sprawiedliwości, i nie tylko oni, doskonale zdają sobie sprawę, że eurowybory traktowane są jako prognostyk przed wyborami krajowymi do parlamentu, które czekają nas jesienią. Dlatego PiS bardzo potrzebuje wyborczego tryumfu już w maju, licząc, że ich zwycięstwo w wyborach do Parlamentu Europejskiego sprawi, że sympatie wyborcze znów zwrócą się w ich stronę.

Stąd też zaprezentowanie w ostatni wtorek liderów list wyborczych PiS do Parlamentu Europejskiego ma być sygnałem, że PiS znów jest w ofensywie - formacja rządząca jako pierwsza rozpoczyna prekampanię wyborczą. Po drugie, jest to też wskazanie, z jak mocnych lokomotyw wyborczych, aktywnych polityków, jak Beata Szydło, Anna Zalewska, czy Joachim Brudziński składają się te listy. Tylko, czy - jeśli wyborcy na nich zagłosują, to pewne jest, że kandydaci wybiorą mandat i wyjadą do Brukseli? Te pytania zresztą nie omieszkali od razu zadać Brudzińskiemu dziennikarze na Twitterze.

„Jeżeli wyborcy mi zaufają i zdobędę mandat w #PUE, wtedy odpowiem na to pytanie i będzie to odpowiedź twierdząca. Tak, zamierzam ciężko i odpowiedzialnie pracować dla Polski i #UE w #PUE. W takiej właśnie kolejności, dla mnie i mojej partii zawsze na pierwszym miejscu jest Polska” - odpowiedział w mediach społecznościowych szef resortu MSWiA.

Swoją drogą kandydatura Joachima Brudzińskiego i jego obecność na listach do europarlamentu jest chyba największą niespodzianką tych list. No, bo mowa przecież o wiceprezesie partii, człowieku, który jest prawą ręką prezesa Kaczyńskiego, jeśli chodzi o zarządzanie w terenie, na którego głowie, nawiasem mówiąc, jest coroczna organizacja urlopu dla Jarosława Kaczyńskiego. Start Brudzińskiego do końca utrzymywany był w tajemnicy, nieoficjalnie mówiło się, że jedynką w tym okręgu miał być Marek Zagórski, minister cyfryzacji.

Dlaczego więc to Brudziński decyduje się udać na brukselską emigrację? Czy wtedy będzie miał czas na politykę krajową, czy będzie nią kierował z brukselskiego fotela? A może, jak sugerowała rzeczniczka PiS Beata Mazurek, która też staruje w wyborach do PE, decyzje o tym, kto znajdzie się w Brukseli, będą podjęte po wyborach? Szczerze mówiąc nie byłoby to szczere wobec wyborców - wystawiać tuzów politycznych, aby ciągnęli listę.

- Zastanówmy się jednak, czy są to w rzeczywistości największe tuzy - oponuje dr Jarosław Flis, socjolog i komentator polityczny. I dodaje: - W końcu nie ma na tych listach ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, premiera Mateusza Morawieckiego czy samego prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Gdyby to Ziobro, Morawiecki czy dajmy na to, Gowin kandydowali do Parlamentu Europejskiego, to byłby wstrząs dla rządu. Ale na pewno kandydatura Joachima Brudzińskiego to jest istotna zmiana - ocenia Jarosław Flis.

Dla dr. Flisa nazwisko Brudzińskiego jest zaskakującą nominacją, ale postrzega ten fakt jako możliwość pójścia przez Brudzińskiego tropem Tomasza Poręby, europosła PiS, któremu nie przeszkadzało być szefem sztabu wyborczego PiS w wyborach parlamentarnych w 2011 roku, czy w wyborach samorządowych w 2018, jak i w nadchodzących wyborach europejskich. - To znaczy, że pełnienie funkcji europosła oznacza tyle, że można zajmować się robotą i nie pojawiać na głosowaniu, bo to żaden problem, a w Sejmie to zawsze jest kłopot. Mandat europosła, na przykładzie Poręby, pokazuje, że nie ogranicza on aktywności w kraju. Pieniądze z tego są dobre, a obowiązki aż tak nie absorbujące, by nie móc wykonywać ważnych, menadżerskich funkcji w krajowej polityce - uważa dr Flis.

Tylko że w tej chwili Joachim Brudziński ma realną władzę i nawet jeśli zostawia w strukturach swoich lojalnych współpracowników, to możliwość uprawiania krajowej polityki z brukselskiego fotela nie będzie już dla niego tym samym. A może jego chęci na wyjazd do Brukseli to ma być też nagroda?

W końcu opozycja nie szczędzi złośliwości, głosząc, że pół rządu emigruje do Brukseli, że w PiS nie ma wiary, a nawet, że jakoby politycy Zjednoczonej Prawicy mieli zdawać sobie sprawę z tego, że przegrają wybory parlamentarne jesienią, szykują więc dla swoich ratunkowe szalupy do Brukseli, starając się uhonorować i nagrodzić swoich ludzi, docenić ich zasługi i zapewnić swoim spokojne życie na 5 lat.

No bo akurat o tym, że miejsce w europarlamencie jest nagrodą dla polityków, nie trzeba nikogo przekonywać. Roboty niewiele, a pieniądze ogromne.

Z pewnością, jak zauważa dr Flis, nazwisko Beaty Szydło spełnia wszelkie warunki, aby znaleźć się na tej liście.

- Była pani premier może być lokomotywą wyborczą, bo odeszła już od apogeum swojej popularności, ale startuje ze swojego matecznika. Na tekę premiera nie ma już co liczyć, więc lepiej, żeby sobie pojechała odsapnąć. Ale ja to też rozumiem jako odebranie nagrody pocieszenia za to, że bez problemu zrezygnowała ze stanowiska premiera - mówi komentator polityczny.

Podobnie może być z minister edukacji narodowej Anną Zalewską - z jednej strony miejsce na liście dostała za zasługi, ale z drugiej, może właśnie chodzi o to, aby zeszła z linii strzału? - zastanawia się dr Flis. W każdym razie niewiele ostatnio mówi się o reformie edukacji jako o jej i PiS-u sukcesie, za to sporo o problemach, jakie z tej reformy wynikają. Pewnie, że reforma edukacji Zalewskiej nie wyszła, ale przecież w PiS nikt tego na głos nie powie. No to może dobrze będzie Zalewską ukryć?

Jakby tego było mało, w tle jest afera z oddziałem PCK, kierowanym przez ludzi z PiS, z którego ginęły ubrania, jedzenie, a pieniądze miały zasilać kampanię wyborczą PiS, w tym kampanię Zalewskiej - pani minister, jak informują media, ma zostać przesłuchana w tej sprawie.

„Jak Pani śmie uciekać do Parlamentu Europejskiego? - pytała ostatnio Zalewską publicznie na Twitterze Kinga Gajewska, posłanka Platformy Obywatelskiej z Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży. I dodawała: „Powinna Pani wziąć odpowiedzialność za #deformaedukacji. Zaledwie 4 miesiące po ewakuacji PiS, do pierwszej liceum pójdą dwa roczniki! 700 tys. upchniętych uczniów, którzy będą szli programem 3- i 4-letnim!” - napisała na Twitterze posłanka. Prawdą jest też, że nauczyciele właśnie w maju chcą zorganizować strajk.

- Dobrych polityków żal wysyłać do Brukseli, bo wtedy oni nie mogą startować w wyborach krajowych. Zwykle więc listy do Parlamentu Europejskiego były mieszaniną nagród pocieszenia, połączone z domem pogodnej jesieni, a czasem i przytuliskiem nieudaczników. Ten styl, wydaje się, że został podtrzymany na listach, jakie zaprezentowała partia PiS. Mało jest na niej osób, które by się specjalizowały w UE, no, może Adam Bielan, który w krajowej polityce się nudzi, a w Parlamencie Europejskim będzie czymś się zajmował. Czy też Saryusz-Wolski - oni idą z konkretną misją, żeby tam działać. Ale oprócz nich w PiS mało jest takich osób. Raczej więcej takich, jak swego czasu Barbara Kudrycka, o której, jak pojechała do Parlamentu Europejskiego, to słuch zaginął. Może robi coś pożytecznego, po cichu? Ale to nie jest takie oczywiste - uważa Jarosław Flis.

Zdaniem komentatora politycznego lista jedynek i dwójek PiS do PE pokazuje, że te wybory nie są aż tak ważne, żeby poświęcić dla nich wszystko; a potwierdzeniem tego jest to, że wprowadza się na nią takie osoby, jak Waszczykowski czy Jurgiel, które raczej są obciążeniem niż atutem.

- Ani z tego pożytku dyplomatycznego tam na miejscu, ani z tego pożytku wyborczego, tylko w zasadzie taka forma nagrody pocieszenia dla tych, co do których partia odczuwa lojalność, ale nie aż taką, by dać im poważne stanowiska w Polsce - uważa socjolog.

A wiadomo, że wystarczy jedna kadencja w PE, aby ustawić się materialnie na całe życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl