Wybory 3 marca. Ośmioro chętnych na prezydenta Gdańska

Agnieszka Kamińska
Dla egzotycznych kandydatów wybory są szansą na zaistnienie. Ale nie tylko. Teoretycznie, któryś z nich może uzyskać nawet kilkuprocentowe poparcie - mówi dr Wiesław Baryła, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS.
Dr Wiesław Baryła
Dr Wiesław Baryła

Osiem lokalnych komitetów wyborczych wystawi swojego kandydata na prezydenta Gdańska. Z udziału w wyborach zrezygnowały partie ogólnopolskie. PO, Nowoczesna i ugrupowania lewicowe poparły Aleksandrę Dulkiewicz, Jarosław Kaczyński powiedział zaś, że „jesienne wybory dały jednoznaczne zwycięstwo Pawłowi Adamowiczowi”. Dlaczego partie nie wystawiły kandydatów, a lokalne ugrupowania wystawiły? Czy partie kierowały się tylko pamięcią o Adamowiczu i tragicznym kontekstem tych wyborów?

Ogólnopolskie partie polityczne nie mają nic do zyskania w tych wyborach. Wystawienie kandydata po śmierci Pawła Adamowicza byłoby źle odbierane przez Polaków. Mógł pojawić się zarzut, że partie próbują coś ugrać na tragedii, szczególnie tak mógłby być odbierany PiS. Partie, podejmując decyzje o niewystawianiu kandydata, kierowały się jednak przede wszystkim chłodną kalkulacją, dopiero w drugiej kolejności chęcią uszanowania pamięci o Adamowiczu. Zwycięstwo Aleksandry Dulkiewicz, najbliższej współpracowniczki Adamowicza, jest właściwie przesądzone - o ile oczywiście nie wydarzy się coś nieprzewidzianego. Kandydaci innych partii nie mieliby przy niej żadnych szans. A przegrana w wyborach, nawet tych na szczeblu lokalnym, zawsze pozostaje w pamięci wyborców ogólnopolskich. Wybory, z powodu tragicznego kontekstu, zapewne wzbudzą duże zainteresowanie w całym kraju. A w interesie partii na pewno nie jest eksponowanie przegranej. Poważni gracze mieliby za dużo do stracenia. Tym bardziej że za pasem wybory do europarlamentu, a potem kolejne - do parlamentu krajowego. Partie czeka bardzo duży wysiłek i z dużym wyczuciem muszą robić każdy krok, nie mogą sobie pozwolić na wpadki i obniżanie morale swoich zwolenników. Inaczej jest z komitetami lokalnymi i osobami, które ogłosiły już swój start w wyborach. Ich cel w tej kampanii jest zupełnie inny niż partii ogólnokrajowych. Chodzi im przede wszystkim o pokazanie się i zaistnienie. W czasie kampanii będą przecież mieli dostęp do mediów. Dla nich start w wyborach na prezydenta Gdańska jest przede wszystkim niedrogą lub wręcz darmową metodą na wypromowanie własnej osoby lub ugrupowania. Ci kandydaci nie mają kapitału politycznego, nie mają więc nic do stracenia. W tym kontekście, dla tych startujących kandydatów, nawet przegrana może oznaczać wygraną.

Dulkiewicz w żadnym razie nie może starać się zagrać w lidze, w której grają pozostali kandydaci. Ona musi zrobić swoje

Kandydować zamierza związany wcześniej z PiS Piotr Walentynowicz, narodowiec Grzegorz Braun, prawicowy anarchista Andrzej Kania, działacz katolicki Marek Skiba, swojego kandydata zapowiedział też komitet „Gdańsk to nie Palermo”. Pojawiają się opinie, że to gabinet osobliwości, a kampania będzie jak Muppet Show.

Trudno dziwić się tym opiniom. Tak to już jest, że wybory są karnawałem demokracji, w którym biorą udział poważni kandydaci i ci mniej poważni. Różnica polega tylko na tym, że w nadchodzących wyborach w Gdańsku wystartuje właściwie tylko jeden poważny kandydat, który rzeczywiście chce objąć urząd prezydenta. Inni startują przede wszystkim po to, żeby zrobić krok lub choćby kroczek na ścieżce kariery politycznej. Jeśli myślą o działalności politycznej lub pracy w instytucjach samorządowych, to wybory są świetną okazją, która może im pomóc w karierze.

Andrzej Kania, który zbiera podpisy osób popierających jego kandydaturę, a musi ich mieć 3 tys., żeby wystartować w wyborach, napisał na Facebooku: „Pozwólcie mi tylko wystartować, nie musicie na mnie głosować “. A Piotr Walentynowicz stwierdził, że śmierć Adamowicza była tragedią, ale nie widzi powodów, by zawieszać mechanizmy demokratyczne, a czymś takim byłby według niego start w wyborach tylko jednej osoby.

W tych wypowiedziach doskonale widać motywy kandydatów, szczególnie w przypadku Andrzeja Kani. Natomiast zgadzam się z Piotrem Walentynowiczem. O ile zrozumiałe są motywy, dla których nie startują kandydaci z partii ogólnopolskich, o tyle zrozumiała jest też motywacja ugrupowań lokalnych. Polityka musi być racjonalna i nie ma powodów, dla których - tylko ze względu na tragiczny kontekst - nie startowaliby w wyborach inni kandydaci. Dobrze, że startują inne osoby. Obawiam się tylko, że w przypadku tych konkretnych osób, wartość merytoryczna ich programów może pozostawiać wiele do życzenia.

Czy nie sądzi pan, że ktoś może przypiąć tym kandydatom etykietę osób, które chcą dojść do władzy po trupach?

Tym kandydatom, oprócz niejako namaszczonej na prezydenta Dulkiewicz, chyba już żadna etykietka nie jest w stanie zaszkodzić. Ale rzeczywiście ta sytuacja jest specyficzna, politycy i wyborcy czują się zagubieni. Trudno im osądzić, co jest taktowne, a co nie, oraz jak jakieś działania ocenią wyborcy. Będą musieli poruszać się w delikatnej, bo jednak żałobnej, materii. Nie mogą być zbyt agresywni, ale nie mogą też być pasywni, bo wyborcy ich nie zauważą. Podobnej sytuacji, wyborów w cieniu morderstwa prezydenta, nie było przecież wcześniej, nie mamy więc punktu odniesienia. Z jednej strony trzeba uszanować pamięć o tym, co się stało. A z drugiej strony - mamy reguły kampanii wyborczej i - przynajmniej teoretycznie - walkę o władzę. Zobaczymy, jak ta kampania przez innych kandydatów będzie prowadzona. Bo może się okazać, a jest to prawdopodobne, że nie będą oni mieć żadnych skrupułów związanych z żałobą.

Z dużym prawdopodobieństwem to Aleksandra Dulkiewicz obejmie urząd prezydenta, czy to oznacza, że nie będzie się wysilać podczas kampanii?

Dla Aleksandry Dulkiewicz to będzie bardzo ważna kampania. Mieszkańcy jej nie znają i nie wiedzą, jakim prezydentem będzie. Wiedzą, że sprawnie prowadziła kampanię Adamowicza, była jego zastępcą i że dobrze zorganizowała pogrzeb. I to właściwie wszystko. Mieszkańcy zadają sobie wiele pytań co do niej i sam obserwuję, jak wielkie jest zapotrzebowanie na wiedzę, kim jest Aleksandra Dulkiewicz. Nie chodzi tu tylko o odpowiedź na pytanie, czy będzie prezentować ten sam kierunek co Adamowicz. To już zapowiedziała, wiemy, że tak. Pytanie, które zadają wyborcy, brzmi, czy dynamika jej działań i jej energia będą takie same, jakie miał Adamowicz. Czy po objęciu urzędu Dulkiewicz będzie osobą o podobnej wrażliwości, co jej szef. I czy będzie miała taką charyzmę, jak on. Podczas kampanii powinna pokazać mieszkańcom, że będzie godną następczynią Pawła Adamowicza. Powinna przybliżyć im siebie i dać się poznać. Zobaczymy, na jaką kampanię się zdecyduje. Może prowadzić ją w sposób bardzo stonowany, wręcz żałobny albo bardziej intensywny. Zapewne wygra, ale otwartym pytaniem pozostaje to, jaka będzie frekwencja oraz jakie poparcie uzyska. Duże poparcie wyborców zawsze ułatwia rządzenie, dzięki niemu łatwiej podejmuje się trudne decyzje. A Dulkiewicz będzie musiała podejmować wiele trudnych decyzji. Niezwykle ważne będzie to, ilu mieszkańców jej zaufa i co za tym idzie, jaki otrzyma mandat do sprawowania urzędu, a więc jaki polityczny kapitał zbuduje. Budowanie kapitału, które powinno rozpocząć się podczas tej kampanii, jest dla niej inwestycją, jeśli myśli o rządzeniu miastem również w przyszłości. W aktualnej samorządowej ordynacji wyborczej dla prezydentów miast, burmistrzów i wójtów pierwsza kadencja będzie najczęściej tylko wstępnym etapem jego pracy, a dopiero w drugiej będą mogli pokusić się o działania i decyzje dające miejsce w historii ich miast. Przed Dulkiewicz bardzo trudne zadanie, bo na każdym kroku będzie porównywana do Adamowicza. Dlatego będzie musiała wypracować własny, niezależny pomył na Gdańsk. Nie będzie mogła prowadzić swojej prezydentury tylko w cieniu swojego poprzednika. Dużym błędem byłoby, gdyby jej sztab zdecydował się na kampanię mało aktywną i stonowaną. Gdańsk jest miastem, które zasługuje na odważne i dynamiczne zarządzanie.

Aleksandra Dulkiewicz nie będzie mogła prowadzić swojej prezydentury tylko w cieniu poprzednika

Jak wśród innych kandydatów odnajdzie się Aleksandra Dulkiewicz?

Trudno jest mi wyobrazić sobie debatę wyborczą, w której weźmie udział Aleksandra Dulkiewicz i pozostali, w wielu przypadkach dość egzotyczni, kandydaci. Debata to dobra forma pokazania się wyborcom. Ale gdyby mnie ktoś ze sztabu Dulkiewicz zapytał, to jak tylko bym mógł, odradzałbym Dulkiewicz udział w takiej debacie. Bo nie za bardzo jest z kim debatować, nie obrażając oczywiście kandydatów. Konfrontowanie się z nimi nie ma sensu dlatego, że oni grają we własnej lidze i mają inne cele. Bardzo trudno rywalizować w debacie z osobami, które nie mają nic do stracenia, mają niewiele hamulców i ograniczeń. Dulkiewicz powinna raczej postawić na poważną, merytoryczna kampanię prowadzoną samodzielnie, powinna w jakiś sposób odciąć się od pozostałych kandydatów, ale nie może nic nie robić.

Ale jeśli nie weźmie udziału w debacie, to czy nie zostanie posądzona o pasywność, która może jej - jak pan mówi - zaszkodzić?

Można nie wziąć udziału w debacie i pokazać się w innym miejscu. Są sposoby, żeby o tę pasywność nie być posądzonym. Ważne jest to, żeby być na ulicach i w mediach z kampania wyborczą. Wyborcy doskonale zrozumieją, jeśli nie weźmie udziału w debatach. Ona w kampanii musi zrobić swoje, a więc opowiedzieć o sobie mieszkańcom w kontakcie bezpośrednim. Musi pokazać, że jest zdeterminowana do objęcia urzędu prezydenta i prosi wyborców o głosy. W żadnym razie nie może starać się zagrać w lidze, w której grają pozostali kandydaci.

W sprawie frekwencji słyszałam dwie opinie. Że zadziała efekt Adamowicza i ludzie pójdą masowo do urn albo masowo nie pójdą. Wielu może powiedzieć, że zagłosowało na Adamowicza, a potem go zamordowano. Ci ludzie mogą nie widzieć sensu głosowania na kogoś innego, a Aleksandrę Dulkiewicz wcale nie uznawać za następczynię swojego prezydenta.

Rachunki tych wszystkich, którzy myślą, że przez pamięć o Adamowiczu ludzie pójdą gremialnie do wyborów, są bardzo ryzykowne. Do wyborów jest jeszcze sporo czasu i poziom emocji, związany z tragedią, opadnie. Podczas wyborów te emocje mogą nie mieć już takiego znaczenia. Wiele zależy od sposobu prowadzenia kampanii przez Dulkiewicz. Jeśli kandydatka będzie obecna w przestrzeni publicznej i tym samym w głowach mieszkańców, to wpłynie to na aktywność mieszkańców w dzień wyborów. Jeśli postawi na kampanię stonowaną, pasywną, to o frekwencji zdecydują bieżące wydarzenia i kampanie innych kandydatów. Natomiast bardzo ważne jest to, żeby do tych wyborów iść i zademonstrować swoją aktywność wyborczą. Nawet, jeśli nikt z kandydatów nas nie przekonał do siebie. Możemy przecież oddać głos nieważny. Chodzi o to, żeby na te wybory nie machnąć ręką i nie zignorować ich. Politycy muszą czuć, że mieszkańcy są aktywni i że patrzą im na ręce. Muszą mieć świadomość, że o mandat muszą powalczyć.

Co zrobi elektorat PiS? Nie pójdzie głosować? Znajdzie sobie faworyta wśród innych kandydatów niż Dulkiewicz?

Wydaje się, że możliwe są dwa scenariusze. Wyborcy mogą się podzielić na trzy gupy - 1/3 wyborców to osoby, które popierały Pawła Adamowicza i teraz pójdą zagłosować na Aleksandrę Dulkiewicz, 1/3 zostanie w domu, a 1/3 albo odda głos nieważny, albo spróbuje wybrać spośród innych kandydatów. Taki scenariusz jest możliwy, jeśli Aleksandra Dulkiewicz będzie bardzo aktywna przed wyborami i zaangażuje mieszkańców do tego, żeby wzięli udział w wyborach. Jeśli nie zaangażuje, nawet po aktywnej kampanii, to w domu może pozostać połowa wyborców. Wtedy druga połowa podzieli się. W związku z tym 1/4 wszystkich wyborców zagłosuje na Dulkiewicz i 1/4 zagłosuje przeciwko niej. Myślę, że ten drugi scenariusz jest najbardziej prawdopodobny. Ale ciekawie może być z wynikami innych kandydatów. Teoretycznie, któryś z nich może uzyskać nawet wynik kilkuprocentowy, a przy pewnym układzie - nawet wynoszący 10 proc., a kto wie, może i nieco więcej.

Przecież kilka procent w ich przypadku to bardzo dużo! A więc start w wyborach nie musi oznaczać tylko tego, że chcą się wypromować, oni mogą uzyskać realne poparcie. Ubieganie się o prezydenturę nie jest więc tylko przejawem szaleństwa czy ułańskiej fantazji.

Tak. Gdyby o prezydenturę ubiegali się również kandydaci z zapleczem partyjnym lub społecznym, to ci, którzy startują z tych egzotycznych komitetów lokalnych, mogliby liczyć tylko na ułamki procent poparcia. Byliby niezauważalni, bo kampania skupiłaby się na partiach i ich kandydatach. Bez udziału dużych partii, mogą uzyskać dużo wyższe poparcie i zaistnieć. Dla nich to jest już ogromny kapitał polityczny. Przy czym, ci kandydaci nie ponoszą żadnego ryzyka, nie mają nic do stracenia, mogą tylko zyskać. Startując, podejmują więc bardzo racjonalną decyzję, podyktowaną chłodną kalkulacją - chociaż trudno w ich przypadku mówić o programach wyborczych, a ich poglądy mogą budzić duże kontrowersje. Choć nie zbliżą się nawet do wyniku Dulkiewicz, to jednak są w stanie sporo, jak na nich, ugryźć z tego wyborczego tortu. Dla nich te wybory to duża szansa. I być może ostatnia taka szansa, żeby w Gdańsku w przestrzeni publicznej zaistnieć.

Czy PiS będzie patrzeć z założonymi rękoma na wybory w jakże przecież ważnym politycznie Gdańsku?

To zależy m.in. od tego, jak bardzo PiS będzie zaangażowany w sprawy ogólnopolskie, choćby w aferę z upublicznionym niedawno nagraniem rozmowy Jarosława Kaczyńskiego i jak ta sprawa dalej się potoczy. Myślę jednak, że centralny PiS nie bardzo będzie zainteresowany, on już te wybory odstawił na boczny tor. Natomiast po lokalnych politykach PiS nie spodziewam się niczego zaskakującego czy złego. To osoby, które Adamowicza szanowały i wielu z nich głęboko przeżyło tę tragedię. Oni będą utrzymywać obecny ton. W układance ogólnopolskiej te wybory nie odegrają żadnej roli, w przeciwieństwie do wyborów jesiennych, gdy startował Adamowicz i Płażyński. Teraz PiS nie ma po co się schylać. Wygrana Dulkiewicz jest w zasadzie przesądzona, a przegrana PiS do niczego nie byłaby potrzebna tej partii. Wydaje się, że to będą typowe wybory lokalne, które nie będą mieć wpływu na kolejne wybory w tym roku - do europarlamentu i później do parlamentu krajowego.

W wyborach samorządowych często bywa tak, że za komitetami lokalnymi jednak stoją partie ogólnopolskie . Czy w tym przypadku to jest możliwe?

Tego typu powiązania są rzeczą oczywistą. Ale w przypadku tych wyborów nie wydaje mi się, żeby za którymś z kandydatów - innych niż Dulkiewicz - stała partia. To są inicjatywy indywidualne. Partiom zależałoby na wygranej i rządzeniu miastem. A ci, egzotyczni kandydaci nie mają na to szans.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wybory 3 marca. Ośmioro chętnych na prezydenta Gdańska - Plus Dziennik Bałtycki

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl