Wstrząsający list 18-latki. "Straciłam mamę przez chory system. Nie godzę się na to. Politycy, opamiętajcie się!"

Redakcja
Teraz, kiedy słyszę, że nasz rząd przekazuje 2 miliardy złotych na własną telewizję zamiast na szpitale onkologiczne czy inne ośrodki medyczne, które przez lata zaniedbań ze strony państwa wyglądają jak umieralnie, to w środku coś się we mnie łamie i pęka. Każda frakcja polityczna mówi teraz o tym, jak ważne dla niej jest edukacja i służba zdrowia, ale szczerze, zaczynam wątpić w prawdziwość tych słów – oto fragment poruszającego listu jaki napisała do nas 18-letnia Weronika z Krakowa. Młoda kobieta przeszła koszmar związany z chorobą i odchodzeniem mamy. Koszmar, który jest udziałem tysięcy chorych w naszym kraju. Dramat, o którym politycy przypominają sobie bardzo rzadko, a jeszcze rzadziej próbują cokolwiek robić.

Mam na imię Weronika. Mam 18 lat. W zeszłym roku przeszłam przez piekło na ziemi, a dokładnie to w Krakowie. Chciałabym o tym opowiedzieć. Muszę również zaznaczyć, że ten tekst nie ma na celu ataku na konkretnych lekarzy ani wzbudzania paniki. Chcę dać ludziom do myślenia oraz podzielić się historią choroby nowotworowej mojej mamy, która zmarła w czerwcu 2019 roku, przez przerzuty, raka sutka i guza naciekowego na jej lewej piersi z przerzutem do lewego węzła chłonnego - podpasznego, na rdzeń kręgowy i opony mózgowe.

Lekarka: pierś okładać kapustą

Wszystko zaczęło się dość spokojnie, bo w sierpniu 2018 roku mojej rodzicielce spuchła lewa pierś. Pomyśleliśmy, że jest to zapalenie piersi, ponieważ miesiąc wcześniej mama była na mammografii, na której wyniki były bez zarzutu. Mimo tego moja matka poszła do lekarza z LuxMedu, gdzie lekarka powiedziała jej, aby opuchnięte miejsce okładała liśćmi kapusty. Był to dla nas wszystkich szok. Po kolejnym miesiącu mama poszła prywatnie do ginekologa, która po zrobieniu USG piersi natychmiast dała mamie skierowanie do poradni onkologicznej na ul. Garncarskiej. Tam przydarzyła się jej rzecz nie do uwierzenia, a był już wtedy koniec października.

Mój ojciec wysłuchiwał ze smutkiem krzyków bólu mojej mamy, kiedy ta była na kolejnej, w przeciągu trzech miesięcy, mammografii, a później, po USG piersi, uspokajał ją, po tym jak lekarz nakrzyczał - powtarzam:

lekarz nakrzyczał na moją mamę, że przyszła tak późno. Zachowanie skandaliczne i przekraczające wszystkie standardy, zaczynając od podstawowych manier.

Te badania wykazały naciek nowotworowy zapalny w lewej piersi oraz podejrzane węzły chłonne pod lewą pachą. Z diagnozą nowotworu sutka (nie określonego, złośliwego) mama rozpoczęła chemioterapię 29 listopada 2018 roku w cyklu trzytygodniowym ze skierowaniem na operację po zakończeniu leczenia chemią (najpierw 4 dawki chemii białej, później 4 dawki chemii czerwonej).

Najgorsze miało nadejść

Mama musiała zrezygnować z pracy jako nauczycielka i pozostać w domu, na niezbyt wysokiej rencie. Razem z ojcem wspieraliśmy ją, jak tylko umieliśmy. Towarzyszyliśmy jej podczas wizyt kontrolnych i chemioterapii, a także w okresie po chemii, kiedy mama przypominała zmęczony cień samej siebie. Czerwoną flagą powinno być to, że po skończeniu białej chemii włosy nie odrastały, jednak po konsultacji z lekarzem dowiedzieliśmy się, że było to normalne.

W połowie kwietnia mama zaczęła się skarżyć na ból karku, ale byliśmy przekonani, że to chemia nasiliła objawy zwyrodnienia kręgosłupa, które miała.

Nie wiedzieliśmy wtedy, że to co najgorsze miał dopiero nadejść.

Pod sam koniec kwietnia mama dostała ostatnią, największą dawkę chemii. Po tej końskiej ilości leku mama nie czuła się zbyt dobrze. Była słabsza niż zwykle, ale lekarze i inni pacjenci mówili, że tak będzie to wyglądać i myśleliśmy, że byliśmy na to przygotowani. Nie zapomnę nigdy ostatniego obiadu, który zrobiła swojej mamie, swojemu mężowi i mnie. 4 maja 2019 roku objawy się nasiliły, zaczęły się wymioty, brak apetytu, apatia. Mama głównie spała i coraz bardziej skarżyła się na nasilający się ból karku. Mieliśmy nawet pomysł, żeby jechać wtedy do lekarza, jednak w perspektywie badań kontrolnych 9 maja wydało się nam wszystkim, że to wystarczy. Nie mogliśmy się bardziej mylić.

9 maja rodzice obudzili się przede mną, aby zdążyć na badania. Słyszałam jakieś hałasy, ale zaspany umysł nie łączył faktów. Głos matki dochodzący z łazienki był nieobecny i zniekształcony. Brzmiał trochę jak gaworzenie dziecka. To sprawiło, że zaczęłam się przebudzać, ale to słowa ojca: „Podejdź tu coś jest nie tak z mamą” postawiły mnie na nogi. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Ruchy mamy były nieskoordynowane, jakby dopiero nauczyła się chodzić i gestykulować. Pobiegłam do sąsiadki - pediatry i prosiłam o pomoc.

Przyszła od razu i powiedziała, że trzeba zadzwonić po pogotowie.

W trakcie interwencji ratowników mama nie potrafiła powiedzieć, jak się nazywa, ani gdzie jest. Krzyczała.

Karetka na sygnale zabrała mamę do szpitala Rydygiera, a my z ojcem również tam pojechaliśmy. Widok mamy przywiązanej do noszy i próbującej wstać to jedna z wielu rzeczy z tego okresu, których nie jestem w stanie zapomnieć. Po długim oczekiwaniu na jakąkolwiek pomoc ze strony lekarzy (mimo tego, że poza moją mamą na oddziale ratunkowym była tylko jedna osoba). Moja rodzicielka została przyjęta na oddział neurologii, który chyba pamięta czasy, kiedy ten szpital budowano, na salę o podwyższonej obserwacji, jednak moim zdaniem „podwyższona” w tym kontekście to nadużycie tego słowa. W drodze do sali, na której miała leżeć, mama krzyczała w proteście. Brzmiało to jak krzyk dziecka, które chce wracać do domu.

Dzień, w którym dorosłam

Mama nie rozpoznawała ani mnie, ani swojego męża. Kopała nogami o ledwo trzymające się łóżko. Prośby moje i ojca o jakiekolwiek informacje lub badania przechodziły lekarce prowadzącej mimo uszu, a pielęgniarki i pielęgniarze przychodzili pomóc uspokoić mamę dopiero po osobistej prośbie.

Kolejnego dnia nie poszłam do szkoły, tylko pobiegłam do szpitala. Ku mojej nieopisanej radości, po wejściu na oddział zobaczyłam moją mamę siedzącą na łóżku i czytającą książkę. Kiedy mnie zobaczyła, to uśmiechnęła się do mnie, jakby nic się nie stało.

Przekazano mi, że to, co działo się dzień wcześniej, to odmiana ataków padaczki, którą – za młodu miała, ale w tej „klasycznej wersji”. W tomografii głowy nie ukazały się żadne nieprawidłowości, więc rano, 13 maja mama została wypisana do domu z przepisanymi lekami na padaczkę.

W tym czasie ojciec pojechał do szpitala onkologicznego na Garncarskiej, aby dowiedzieć się czegokolwiek na temat tego, czy takie zachowanie mamy było normalne i umówić się na kolejne badania kontrolne, ponieważ termin z 9 maja przepadł.

Tam jednak dowiedział się u lekarki, że to już ich nie dotyczy, ponieważ mama już nie była ich pacjentką, bo skończyła chemioterapię i teraz należy mamę wyleczyć z padaczki.

Tego dnia ostatni raz mama zjadła obiad ze mną i tatą obiad przy wspólnym stole. Po tym posiłku poczuła się słabej. Jednak z łóżka nie wstała już o własnych siłach. Tego wieczoru rozpoczął się nasz horror - mama miała kolejny atak padaczki w takiej odsłonie jak 9 maja.

Tej nocy prawie nie spaliśmy, zresztą tak jak każdej kolejnej, która miała nastąpić. W tym dniu musiałam przestać myśleć jak dziecko i być wsparciem zarówno dla mamy jak i taty. Właśnie tego dnia byłam zmuszona szybko dorosnąć.

Nie wymażę tego z pamięci

Każda kolejna przestrzeń między wschodami i zachodami słońca wyglądała podobnie. Babcia przychodziła rano i pomagała nam zająć się swoją córką. Mama wymagała pomocy przy najprostszych rzeczach typu jedzenie, picie, mycie się, wstawanie, aby pójść do łazienki, miała również nasilające się problemy z przełykaniem. Po 13 maja pojawił się również niedowład ręki, który znacznie ograniczał jej ruchy. Cały czas, jeśli nie miała ataków, to spała. W krótkich okresach świadomości mówiliśmy jej, że wszystko się ułoży, bo brała cały czas leki przepisane przez lekarzy w szpitalu Rydygiera oraz silne leki przeciwbólowe. Wszystko, co moja mama zjadła, to od razu zwracała, niewiele też jadła czy piła.

Najgorsze były noce, kiedy mama krzyczała. Wołała swoją mamę lub po prostu krzyczała, że ją boli. Kopała łóżko i ścianę. Tak naprawdę nie jesteśmy w stanie powiedzieć, co działo się wtedy w jej głowie.

Codziennie wyglądało to identycznie. A opuchlizna na piersi mamy, jak pojawiła się w sierpniu, tak nie zeszła mimo chemioterapii, co nas bardzo martwiło.

Mama nie przypominała już siebie

21 maja zaczęła więcej jeść. Byliśmy pewni, że wszystko idzie ku dobremu mimo tego, że ataki nie ustępowały. Jednak nasze szczęście nie trwało długo. W nocy z 24 na 25 maja mama dostała mocniejszego niż do tej pory ataku i zadzwoniliśmy na pogotowie. Na tym etapie, przez problemy z przełykaniem, mama złapała zapalenie płuc.

Stan pokoi szpitalnych, w których przyjmowano pacjentów, był opłakany. W miejscu, do którego przychodzili chorzy z różnymi przypadłościami, było po prostu brudno, nie mówiąc już o sytuacji w toalecie.

Po 11 godzinach na izbie przyjęć mama została odesłana do domu.

Po tym moja mama nie przypominała już siebie. To już nie była ona.

Choroba przejęła jej umysł. Kolejne trzy dni były najgorsze. Mama nie mogła już krzyczeć. Nie miała siły płakać ani chodzić, ale mimo tego w trakcie ataków kopała i próbowała krzyczeć. To wszystko z bólu. Nigdy nie wymażę z pamięci jej krzyków, płaczu, tego jak w bólu wołała moje imię.

Szeptała: pomóżcie

Nad ranem 28 maja zadzwoniliśmy po raz kolejny, ostatni, po karetkę. Mama już nie wyszła ze szpitala. Znowu trafiła na neurologię, na tę samą salę i dokładnie to samo miejsce, co wcześniej. Nie trwało to długo. 30 maja przyszliśmy z tatą odwiedzić mamę, zastaliśmy przy łóżku jej rodziców, którzy zaniepokojeni powiedzieli nam, że mama ma problemy z oddychaniem i wzmożoną akcję serca, co zostało zbyte przez pielęgniarki. Kiedy dziadkowie poszli, stan mamy drastycznie się pogorszył. Była cała rozpalona, ciśnienie krwi było wyższe niż 200. Oczami szukała nas i szeptała „pomóżcie”.

Ojciec poszedł po pielęgniarki, które dopiero teraz zareagowały na nasze prośby o asystę. Zostaliśmy wyproszeni na korytarz. Na salę, na której leżała moja mama, wbiegało coraz więcej osób i wjechał defibrylator.

Mama była reanimowana przez godzinę, a później została przeniesiona na oddział intensywnej terapii. Trafiła tam nieprzytomna.

Dopiero tam lekarz ordynator oddziału nam powiedział, że mama ma przerzuty. Dopiero tam ktoś porządnie zajął się jej stanem, ponieważ dopiero tam miała realnie całodobową opiekę na wysokim poziomie oraz wygodny materac przeciw odleżynom.

Dzień później przyszły wyniki punkcji, która potwierdziła diagnozę przerzutów do rdzenia kręgowego i opon mózgowych. Było już za późno, żeby coś zmienić.

Straciłam mamę przez chory system

Promieniem nadziei był moment kiedy mama odzyskała przytomność po raz ostatni - było to 3 czerwca 2019 roku. Wtedy, podpięta do aparatury, miała okazję zobaczyć po raz ostatni swoich najbliższych. Pożegnać się. Byłam tam wtedy ja i tata, jej rodzice, rodzice mojego ojca, jej rodzeństwo i najbliżsi przyjaciele.

Pamiętam to dokładnie, jak weszłam wtedy do jej szpitalnego pokoju. Jedyny kontakt, jaki mama miała ze światem, był przez mruganie: raz na tak, dwa razy na nie. Byłam wtedy ubrana w sukienkę. Pochwaliłam się mamie, że mam ją na sobie, bo pomagała mi ją wybrać. Nie zapomnę, jak spojrzała na mnie wtedy, jakby chciała ją obejrzeć.

Pamiętam, jak mrugnęła dwa razy na moje pytanie, czy dobrze się czuje. Powiedziałam, że ją kocham.

Następnego dnia już była nieprzytomna i nie odzyskała świadomości do końca. Byłam u niej wtedy po trzy razy dziennie, codziennie, aż do końca. Chciałam spędzić z nią jak najwięcej czasu. Każdego kolejnego dnia lekarz mówił mi i ojcu, że organizm mamy powoli się wyłącza. Ciśnienie z dnia na dzień było coraz niższe. 6 czerwca, kiedy po raz ostatni u niej byłam, wynosiło 12/9, co wydaje się niemożliwe.

W nocy dostaliśmy telefon ze szpitala. Mama odeszła. Odeszła przez miesiące niedopatrzeń lekarzy oraz ich błędów i niedokładności. Odeszła przez obojętność. Straciłam mamę przez to, że szpitale w Polsce są niedoposażone, a personel obojętny na cierpienie drugiego człowieka.

Straciłam mamę przez chory system, który kazał odesłać pacjentkę w zaawansowanym stadium nowotworu i zapaleniem płuc do domu, ponieważ szpital nie mógł dla niej znaleźć miejsca na oddziale.

Nie zgadzam się na takie traktowanie człowieka w moim kraju

Teraz, kiedy słyszę, że nasz rząd przekazuje 2 miliardy złotych na własną telewizję zamiast na szpitale onkologiczne czy inne ośrodki medyczne, które przez lata zaniedbań ze strony państwa wyglądają jak umieralnie, to w środku coś się we mnie łamie i pęka. Każda frakcja polityczna mówi teraz o tym, jak ważne dla niej jest edukacja i służba zdrowia, ale zaczynam wątpić w prawdziwość tych słów.

Polska służba zdrowia i system zarządzania finansami potrzebuje rewolucji, a nie kolejnych ewolucji, które tylko pogłębiają nasze zadłużenie czy wypychają kieszenie tych u władzy. Nie widzę, aby w moim państwie polityk patrzył na zwykłego człowieka i myślał, jak mu pomóc. Zamiast tego kombinuje, jak go przekupić.

Nie zgadzam się na takie traktowanie człowieka w moim kraju. Chorego czy nie. Nie zgadzam się na wzbogacanie się innych kosztem słabszych i bezbronnych. Nie zgadzam się na obojętność. Nie zgadzam się na to, żeby dobrzy ludzie umierali, bo lekarze nie mają zapału do pracy.

Nie zgadzam się na to, żeby osoby, które mają nam pomagać w chorobie czy uczyć nas i nasze dzieci, zarabiają marne pieniądze, podczas gdy liczni ministrowie, sekretarze dostają wysokie podwyżki. Nie zgadzam się na milczenie, kiedy innym dzieje się krzywda.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od Redakcji.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Te produkty powodują cukrzycę u Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wstrząsający list 18-latki. "Straciłam mamę przez chory system. Nie godzę się na to. Politycy, opamiętajcie się!" - Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl