Wolbrom. Dzieci, które zostały bez rodziców, odebrały klucze do nowego locum

Redakcja
Katarzyna Ponikowska
Stary dom spłonął po tym, jak Mirosław W. podpalił swoją żoną. Kobieta zmarła w szpitalu. Mężczyzna trafił do aresztu, a dzieci mieszkały u rodziny. Teraz razem z babcią są już na swoim. Udało się to dzięki pomocy innych ludzi.

Albert, Kamila i mała Jadzia z Wolbromia znów mają, gdzie mieszkać, ale tragedia, jaka wydarzyła w sierpniu ub. roku w starym domu ciągle jest obecna w ich życiu. Stracili wówczas przede wszystkim mamę.

Przy okazji uroczystego przekazania im nowego mieszkania w środę emocji więc nie brakowało. Szczególnie podekscytowana była mała Jadzia, która sama przyklejała ozdoby na ścianę w swoim pokoju i sprzątała stolik i krzesełka. - Będę miała gdzie mieszkać. Bardzo mi się podoba. Fajnie tu jest. Różowy to mój ulubiony kolor - mówiła podekscytowana dziewczynka naklejając na ścianę ozdoby.

Poza 5-latką w nowym miejscu będzie też mieszkać jej rodzeństwo - 17-letni Albert i 15-letnia Kamila oraz babcia Zofia Siuzdak. Co prawda najbliższych świąt wielkanocnych w nim nie spędzą, bo jadą na ten czas do rodziny, ale nie kryją zadowolenia, że wreszcie mają się wszyscy gdzie podziać.

Anioły czuwają
Trzypokojowe mieszkanie znajduje się przy ul. Skalskiej w Wolbromiu. Jest świeżo po remoncie. Ostatnie prace wykończeniowe trwały jeszcze podczas uroczystego odbioru lokum. Robotnicy uwijali się przy skręcaniu szafek, w co szczególnie zaangażował się też Albert i dyrektor Domu Kultury Piotr Gamrot, który najmocniej przyczynił się do zorganizowania rodzinie nowego mieszkania. - To od niego dowiedzieliśmy się o tej sprawie. Zapytał nas, czy dałoby się stworzyć dzieciom nowy dom - mówi Katarzyna Konewecka Hołój ze Stowarzyszenia Piękne Anioły, które wraz z wolontariuszami zajęło się remontem. - Między innymi dzięki staraniom pana Piotra, Skarb Państwa przyznał rodzinie ten lokal - dodaje pani Katarzyna.

W trzypokojowym mieszkaniu każdy ma swój własny kąt. W jednym pokoju będzie mieszkać babcia, w drugim - Albert, w trzecim przedzielonym ścianką działową - Kamila i Jadzia. Ostatnie prace wykończeniowe nadal trwają, ale te najpoważniejsze już się zakończyły. - Pracy był ogrom. Trzeba było wymienić całe instalacje, żeby były bezpieczne i nowoczesne. Niektóre ściany musieliśmy zburzyć i wybudować na nowo. Zrobić tynki, pomalować - wylicza Katarzyna Konewecka Hołój

Nie udałoby się to wszystko bez pomocy ludzi, którzy wsparli rodzinę finansowo, dostarczyli materiały budowlane, meble.
- Dzięki pomocy warunki mamy bardzo dobre - zaznacza pani Zofia. - Wiadomo, że dzieciom bez mamy nie jest łatwo, ale trzeba żyć dalej, bez względu na to, co się stało - podkreśla kobieta.

Ciągle mieli nadzieję
Mimo iż domownicy, krzątają się już po nowym mieszkaniu, echa historii, do której doszło w sierpniu ubiegłego roku nie milkną. - Jak się zajmę pracą, to jeszcze jakoś to jest. Najgorzej, jak się siedzi samemu i myśli - mówi ze łzami w oczach pani Zofia. - Dzieciom też nie jest łatwo. Widać to było po przesłuchaniach. Wszystko do nich wróciło - dodaje.

Bo tej sierpniowej nocy raczej już nigdy nie da się zapomnieć. Pijany Mirosław W. wrócił do domu ok. godz. 22. Był półprzytomny. Szarpał się, krzyczał, potem zasnął na trawie. Bernadeta, jego żona i dzieci położyły się do łóżek. Mężczyzna wrócił do domu ok. godz. 1. Wszedł do pokoju, gdzie spała żona i Jadzia, oblał pomieszczenie benzyną i podpalił. Bernadeta, mimo że się paliła, nie myślała o sobie. Ostatkiem sił wyniosła jeszcze z domu najmłodszą córeczkę.

[CZYTAJ] PIJANY MĄŻ PODPALIŁ SWOJĄ ŻONĘ I DOM

Kobieta miała poparzone 70 proc. ciała. Dwa miesiące walczyła w szpitalu o życie. Mimo iż lekarze, nie dawali jej zbyt wielkich szans na przeżycie, rodzina żyła nadzieją. - Na tydzień się wybudziła, można było z nią porozmawiać. Wszystko pamiętała, dopytywała o dzieci. Wydawało się, że będzie już dobrze - wspomina ze łzami w oczach matka Bernadety. - Mówiła, że ma smak na owoce. Nie mogła jeść, miała w środku poparzony organizm, więc kupiliśmy jej sok. Przeszczepy się jej przyjęły. Widać było, że organizm walczył. Mocny był... Niestety, po tygodniu nagle dostała gorączki. Już wiedzieliśmy, że to koniec - załamuje głos kobieta.

List z więzienia do córki
Po tragedii Jadzia, Kamila i Albert mieszkali z kuzynką Bernadety w wynajmowanym dwupokojowym mieszkaniu z kuchnią. To ona była wtedy ich prawnym opiekunem. Teraz będzie nim babcia, która przeprowadziła się specjalnie z Podkarpacia, skąd pochodzi Bernadeta. - Dzieci często do nas przyjeżdżały, na wakacje, na święta. Teraz czas, żebym im pomogła tu, na miejscu - zaznacza pani Zofia.

Ostatnio Mirosław W. napisał list do swojej córki Jadzi (Albert i Kamila nie są jego rodzonymi dziećmi). Pisał w nim, że kocha, że tęskni, że brakuje mu jej uścisków. - O mamie Jadzi ani słowa wyjaśnienia - podkreśla Zofia Siuzdak. Rodzina uznała, że nie będzie dziewczynce mącić w głowie i na razie nie przeczytali jej tego listu. Schowali do szuflady. Choć dziewczynka i tak zdaje sobie sprawę, co się wydarzyło. Mówi, że jej tato pił piwo, palił fajkę i zrobił pożar, że ją uratowała mama, że mama teraz jest w niebie, a tato w więzieniu. - Namawia mnie też, żeby pójść do tego domu, w którym mieszkała - przyznaje babcia.

Rodzina stara się żyć normalnie. Albert uczy się na piekarza, gra w piłkę, Kamila tańczy i maluje, chodzi na korepetycje. - Dziś bez zawodu i wykształcenia nic nie ma. Teraz będą miały lepsze warunki do nauki - mówi Zofia Siuzdak. Z Mirosławem W. rodzina się nie kontaktuje. - Nie myślę o nim, nie chcę go widzieć. Jest dla mnie nikim. Czasu nie cofniemy, a życie idzie do przodu. Trzeba się na tym skupić - mówi mama zmarłej Bernadety.

Akt oskarżenia
* Do Sądu Okręgowego trafił już akt oskarżenia przeciwko Mirosławowi W. Według Prokuratury Rejonowej w Olkuszu, 48-letni mężczyzna działał ze szczególnym okrucieństwem. Grozi mu kara 25 lat więzienia lub dożywocie.

Mirosław W. w pierwszych wyjaśnieniach nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Wyjaśnił, że od ielu lat jego żona go poniżała i śmiała się z niego, więc postanowił ją wystraszyć. Wziął z piwnicy kanister z benzyną, po czym poszedł do sypialni, w której na łóżku , w koszuli nocnej leżała żona. Następnie polał żonę benzyną. W ręce miał zapalniczkę, ale nie chciał podpalić żony. Nie pamięta jak do tego doszło i czy żona się broniła, czy ratował żonę i dzieci. Pamięta natomiast, że wszystko się zapaliło, a żona uciekała. Ostatecznie mężczyzna przyznał się do tego, co zrobił.

Autorka: Katarzyna Ponikowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wolbrom. Dzieci, które zostały bez rodziców, odebrały klucze do nowego locum - Gazeta Krakowska

Komentarze 1

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

m
misia
Dobrze, że są jeszcze Ludzie z Wielkimi Sercami w tych podłych czasach. SZACUNEK.
Wróć na i.pl Portal i.pl