Wojna wewnątrz PiS. Nowy układ sił w obozie władzy

Witold Głowacki
Witold Głowacki
22.08.2019 warszawa telewizja polska konferencja prasowa ramowkowa ramowka tvp nz   jacek kurskifot. sylwia dabrowa / polska press
22.08.2019 warszawa telewizja polska konferencja prasowa ramowkowa ramowka tvp nz jacek kurskifot. sylwia dabrowa / polska press brak
Pogłębia się pęknięcie między grupami prezydenta, premiera i Jarosława Gowina a ziobrystami taktycznie sprzymierzonymi z gwardzistami Jarosława Kaczyńskiego. W ostatnim rozdaniu tej wojny wewnątrz Zjednoczonej Prawicy poszło o Jacka Kurskiego. Ale nie tylko

W obozie władzy trwa przeciąganie liny. Rywalizuje kilka różnych grup, które chwilowo połączyły się w dwa główne skrzydła Zjednoczonej Prawicy.

To nic, że trwa kampania prezydencka Andrzeja Dudy a rząd PiS stoi przed swym największym wyzwaniem od momentu przejęcia władzy w roku 2015, jakim jest konieczność zmierzenia się z epidemią koronawirusa. To nic, że sondaże dają Andrzejowi Dudzie dość ambiwalentne wskazania jeśli chodzi o realne szanse na reelekcję i że tylko rzucenie wszystkich sił na odcinek kampanii mogłoby być sposobem na przezwyciężenie negatywnych dla PiS trendów. To wszystko najwyraźniej jest w tej chwili niezbyt ważne, skoro najsilniejsi gracze w PiS wybrali właśnie ten moment, by rzucić się sobie nawzajem do gardeł.

Właśnie w sposób zupełnie bezprecedensowy i bezlitosny zarazem publicznie poniżony został prezydent. Andrzej Duda stawiał PiS ultimatum, uzależniając podpisanie ustawy gwarantującej mediom publicznym astronomiczną dotację w wysokości do 1,95 miliarda złotych rocznie przez 5 lat od odwołania Jacka Kurskiego z funkcji prezesa TVP. Przeciąganie liny trwało dosłownie do ustawowego terminu podpisania nowej ustawy. Ostatecznie Rada Mediów Narodowych rozpoczęła procedurę odwoływania Kurskiego, zaś Andrzej Duda podpisał ustawę.

W ostatni wtorek jednak, dzień po głosowaniu w sprawie swego odwołania, Jacek Kurski, wciąż pełniący funkcję prezesa, wraz z drugim członkiem zarządu Mateuszem Matyszkowiczem, odwołali z zarządu Marzenę Paczuską - słusznie kojarzoną z obozem prezydenckim. Ba, trzeba pamiętać, że to od jej powołania do zarządu Andrzej Duda uzależniał podpisanie poprzedniej nowelizacji ustawy dającą TVP i Polskiemu radiu nieco ponad miliard złotych tzw rekompensaty abonamentowej. Odwołaniu Paczuskiej towarzyszyło uzasadnienie, w którym Kurski i Matyszkowicz czarno na białym oskarżali ją o „intrygi i dezinformowanie Głowy Państwa” oraz o liczne menedżerskie nieprawidłowości. Pismo z prędkością światła wyciekło do serwisu braci Karnowskich wPolityce i tam błyskawicznie zostało opublikowane.

Na tym nie koniec. Tuż po odwołaniu Paczuskiej pełniącym obowiązki prezesa został bowiem utrzymujący doskonałe relacje z Kurskim dotychczasowy szef rady nadzorczej TVP Maciej Łopiński. Wisienka na tym mocno nadpsutym torcie - Kurski natychmiast po odwołaniu z funkcji prezesa, został doradcą zarządu TVP. Pensje doradców zarządu nie są ograniczane ustawowo - zatem nic nie stoi na przeszkodzie, by w roli doradcy Kurski zarabiał tyle samo, ile w roli prezesa - albo i więcej. Nie zapomnijmy zaś o tym, że jako doradca Kurski natychmiast zostal nadzorcą programów informacyjnych TVP, co raczej gwarantuje utrzymanie ich obecnego stylu i linii.

Zaznaczmy jeszcze, że zarówno w PiS, jak i wśród polityków opozycji powszechne jest przekonanie, że konkurs na nowego prezesa TVP, który ma zostać rozpisany po wyborach prezydenckich, wygra nie kto inny - a Jacek Kurski.

To spektakularne upokorzenie prezydenta - i stojącego po jego stronie w sporze o TVP premiera Mateusza Morawieckiego - było zarazem wielkim triumfem tych grup w PiS, które nie życzą im obu za dobrze. Zatriumfował oczywiście Jacek Kurski, który w ten sposób zagrał na nosie Dudzie żądającemu jego odwołania i zarazem przydał sobie znaczenia. Dodajmy, że Kurski postawił też tamę zakusom Mateusza Morawieckiego, któremu marzyło się przejęcie kontroli nad TVP i pewne złagodzenie czy ucywilizowanie jej dotychczasowego politycznego kursu - w ramach ocieplania wizerunku premiera i jego rządu oczywiście.

Szampana otwierano jednak również w obozach Zbigniewa Ziobry i Beaty Szydło. Pierwszy jest z prezydentem w stanie permanentnej wojny (konflikt sięga jeszcze czasów powstawania Solidarnej Polski, gdy Andrzej Duda, dawny przyboczny Ziobry, odmówił stanięcia po stronie swego partnera. Ludzie Ziobry uznali go wtedy za nielojalnego koniunkturalistę, w dodatku przypisywali mu „donoszenie” do centrali PiS o swych ruchach. Po roku 2015 tarcia na linii Duda-Ziobro występowały niemal nieustannie, ich kulminacją było zaś pamiętne weto dwóch z trzech ustaw o sądach. Każda okazja do tego, by wywrzeć na Dudzie zemstę za to upokorzenie, jest dla Ziobry jak najbardziej stosowna.

Z Mateuszem Morawieckim Ziobro toczy natomiast śmiertelne zmagania dosłownie od dnia zaprzysiężenia rządu Beaty Szydło. Już wtedy obaj politycy walczyli o dominację nad spółkami skarbu państwa ze szczególnym uwzględnieniem PZU i Pekao. Ta rywalizacja płynnie przeniosła się również na czasy premierostwa Morawieckiego.

Beata Szydło ma zaś z kolei do prezydenta żal za to, że nie dano jej jakiejkolwiek roli związanej z tegoroczną kampanią prezydenta. Szydło ma całkiem słuszne prawo uważać się za współautorkę sukcesu Dudy z 2015 roku. Zamknięcie przed nią drzwi dzisiaj ma zaś prawo uważać za rodzaj niewdzięczności. Jej stosunek do Mateusza Morawieckiego od momentu zmiany w fotelu premiera jest zaś tajemnicą poliszynela.

„Zagrać na nosie” - to o Kurskim. „Wywrzeć zemstę” - to o Ziobrze. „Mieć żal” - to o Szydło. Tak, charakteryzowanie za pomocą takich określeń intencji wytrawnych, zdałoby się, polityków, może się wydawać części naszych czytelników rodzajem przekroczenia dopuszczalnej publicystycznej licencia poetica lub zbędnym psychologizowaniem. Czy to bowiem możliwe, by doświadczeni, pierwszoligowi politycy kierowali się w swych działaniach tak emocjonalnymi i nieskomplikowanymi zarazem pobudkami?

Otóż jeden z największych problemów obozu władzy polega na tym, że tak właśnie jest. Frakcje i grupy wpływów w PiS spajają nie tylko wspólne interesy polityczne i pozapolityczne, ale i bardzo intensywne emocje. Spora część z nich ma charakter tłumiony, zadawniony, sięgający politycznej prehistorii (jak choćby porachunki Ziobry z Andrzejem Dudą ciągnące się od roku 2011). Na co dzień te emocje wrą pod gładką powierzchnią pozornej zgodnej współpracy przeznaczoną na widok publiczny. Gdy wybijają na światło dzienne, to znak, że nadchodzi czas przesileń.

W 2015 roku, niedługo po wyborach parlamentarnych, w wyniku których Zjednoczona Prawica odebrała władzę koalicji PO i PSL, na naszych łamach naliczyliśmy aż 14 frakcji i grup interesów, które składały się na całą malowniczą trójpartyjną kompozycję spinaną przez Jarosława Kaczyńskiego. Dziś - po wielu etapach wewnątrzpartyjnych starć i czystek, sytuacja jest prostsza.

Kilka obozów w zasadzie przestało istnieć. W sensie politycznym najwięcej dotąd przegrał o. Tadeusz Rydzyk. Związana z nim grupa została w PiS najpierw zmarginalizowana, a przed ostatnimi wyborami powycinana z list. Jan Szyszko, jej główny rozgrywający w partii, zmarł. Dziś Rydzyk prawie nie ma bezpośrednich wpływów w partii liczonych mandatami poselskimi, jego targi z PiS odbywają się poza parlamentem.

Na łopatkach pozostaje też Antoni Macierewicz, to samo tyczy się jego relatywnie nielicznej, za to fanatycznie oddanej grupie zwolenników wewnątrz obozu władzy. Ludzie Macierewicza stracili kontrolę nad służbami, powycinano ich ze struktur MON i częściowo armii. Sprzyjające mu dotąd media Tomasza Sakiewicza musiały sobie poszukać innych politycznych sojuszy.

Dość mocno poturbowana jest ekipa Mariusza Kamińskiego, skupiająca władzę nad służbami - oprócz Kamińskiego należy do niej zaliczyć m.in. Macieja Wąsika i Ernesta Bejdę. Dawni „jakobini PiS” bywają dziś obiektem kpin nawet swych partyjnych kolegów. Najpierw CBA i ABW koncertowo położyły sprawę sprawdzenia powiązań i sytuacji majątkowej Mariana Banasia, ściągając na PiS potężne i kompromitujące kłopoty polityczne. Z kolei w ostatnich miesiącach reputację CBA ostatecznie położył skandal z defraudacjami milionów złotych tajnych funduszy tej służby. Opowieści o wynoszeniu z sejfu reklamówek pieniędzy przez pracownicę CBA średniego szczebla skutkowały między innymi odwołaniem Ernesta Bejdy z funkcji szefa CBA.

Można tez powoli mówić o stopniowej dezintegracji Zakonu PC, stanowiącego jeszcze w 2015 roku prawdziwą gwardię Jarosława Kaczyńskiego. To na tej grupie wieloletnich współpracowników prezeaa PiS opierała się jego władza w partii. Dziś ta ekipa ulega jednak czemuś w rodzaju rozrzedzenia. NA polityczne emerytury udali się najpierw Stanisław Kostrzewski (wieloletni skarbnik PiS i jeden z najbliższych współpracowników prezesa) a później Adam Lipiński (wiceprezes PiS, człowiek, którego długo można było nazwać osobistym przyjacielem Jarosława Kaczyńskiego, a zarazem jeden z najbardziej wpływowych polityków całego obozu). Joachim Brudziński, jeszcze niedawno typowany na następcę Jarosława Kaczyńskiego, jest dziś posłem do Parlamentu Europejskiego. W Brukseli oddycha zachodnim powietrzem pobierając stosowne apanaże, ale siłą rzeczy pozostaje w pewnym oddaleniu od krajowej polityki - i to mimo tego, że podejmuje dość imponujące wysiłki by nie tracić kontaktu, także w sensie fizycznej obecności, z tym, co dzieje się na Nowogrodzkiej. Rzecz jasna o całkowitym zniknięciu „zakonu” nie można mówić. Mariusz Błaszczak pozostaje szefem MON, wciąż bardzo ważni są także Ryszard Terlecki i Marek Kuchciński, choć ten ostatni długo pozostawał w niełasce po przysporzeniu PiS potężnych kłopotów za sprawą swych przelotów rządowymi samolotami. Marek Suski i Jacek Sasin nadal zaś pozostają osobami do specjalnych poruczeń Jarosława Kaczyńskiego.

Dość o tym, kto przegrał lub osłabł. Zajmijmy się tymi, którzy dziś toczą główne boje.

W tej chwili widzimy w PiS dwa główne skrzydła - które dzieli coraz więcej i miedzy którymi narasta coraz potężniejsze napięcie. Obiektem ich rywalizacji stała się dziś kampania prezydencka Andrzeja Dudy.

Pierwsze z tych skrzydeł, nazwijmy je „oświeconym”, skupia polityków skupionych wokół prezydenta Andrzeja Dudy, premiera Mateusza Morawieckiego i Jarosława Gowina. Tych polityków łączy skłonność do odrobinę mniej konfrontacyjnej (wyłącznie jak na standardy PiS oczywiście) polityki, każdy z nich choć z różnych powodów jest też zwolennikiem idei odwoływania się w maksymalnym możliwym stopniu do klasy średniej, jak i do części politycznego centrum. W tej grupie Andrzej Duda i Mateusz Morawiecki to politycy nominalnie pełniący najważniejsze funkcje i w skali obozu władzy, i w skali państwa. W rzeczywistości jednak ich polityczne wpływy są reglamentowane przez Jarosława Kaczyńskeigo. I Duda, i Morawiecki rozporządzają tylko bardzo niewielkimi ekipami, które moga stanowić ich realne i w pełni lojalne zaplecze polityczne.

Gdybyśmy mieli wymieniać wpływy grupy „oświeconej” w prawicowych mediach, musielibyśmy się ograniczyć w zasadzie jedynie do „Do Rzeczy”. Owszem, o interes prezydenta dbała dotąd w TVP Marzena Paczuska, jednak media publiczne pozostawały przez cały czas w rękach tego drugiego skrzydła.

Drugie skrzydło, nazwijmy je „ludowym”, ogniskuje się zaś wokół Zbigniewa Ziobry, Beaty Szydło i sporej części twardego PiS-owskiego core’u, do którego można hurtem wrzucić takie osobowości, jak Jacka Kurskiego czy Joachima Brudzińskiego. Osłabiona ale wciąż funkcjonująca grupa Mariusza Kamińskiego również zalicza się do stronników tego skrzydła. Przedstawiciele skrzydła „ludowego” mają w swych rękach znacznie mniej kluczowych funkcji w państwie, jednak znacznie silniejsze

Skrzydło „ludowe” może liczyć na potężne wsparcie prawicowych mediów - zarówno TVP, jak i tytułów należących do braci Karnowskich, czy ostatnio coraz częściej media Tomasza Sakiewicza, „osierocone” po zmarginalizowaniu Macierewicza.

Jeśli mamy wnioskować po ostatnich rozstrzygnięciach prezes PiS zdaje się w ostatnim czasie opowiadać raczej po stronie skrzydła „ludowego. To samo tyczy się ludzi z bezpośredniego otoczenia prezesa - czyli członków dawnego „zakonu PC”.

W pełnej ofensywie jest w tej chwili Zbigniew Ziobro, który jest w otwartym konflikcie zarówno z prezydentem Andrzejem Dudą, jak i premierem Mateuszem Morawieckim.

Ostatnie zwarcie na swój sposób wzmocniło pozycję Jacka Kurskiego - i to mimo, że stracił on przynajmniej na jakiś czas prezesurę TVP. Po pieciu latach sterowania rządową telewizją stał się on na powrót politykiem o dość podmiotowej - jak na standardy PiS oczywiście - pozycji. Jego sojusz z Ziobrą i Beatą Szydło okazał się nadzwyczaj efektywny w zwarciu z nacierającym prezydentem i premierem, doprowadzając do ich porażki. Rzecz jasna nie byłoby to możliwe, gdyby na utemperowaniu zapędów Andrzeja Dudy nie zależało również innym siłom w partii - z Jarosławem Kaczyńskim na czele.

***

Choć przez pięć lat liczba frakcji i grup interesów w obozie władzy uległa zmniejszeniu, jedno pozostaje pewne. Zjednoczona Prawica pozostaje monolitem przede wszystkim podczas sejmowych głosowań i konferencji prasowej. Gdy gasną reflektory, dyscyplina się mocnio rozluźnia - a rywale są gotowi walczyć do utraty tchu nie zważając na polityczne koszty swych zmagań.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl