Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Książek: Polecałbym rządzącym zostawienie polityki przed drzwiami szkół [ROZMOWA]

rozm. Monika Jankowska
Przemyslaw Swiderski
- Zaufanie do rządu naruszyła zmiana Karty nauczyciela dotycząca tzw. godzin karcianych - uważa Wojciech Książek, przewodniczący sekcji oświaty i wychowania gdańskiej "Solidarności".

Solidarność wytyka Ministerstwu Edukacji Narodowej kolejne wady reformy oświaty, która ma zacząć obowiązywać już od września. Mam jednak wrażenie, że nasza lokalna gdańska „S” mówi o tych minusach głośniej niż sekcja krajowa. Mam rację?
Kierując sekcją gdańską, pamiętam o zasadzie, jaka była wypisana na murach Stoczni Gdańskiej: z rozwagą, ale odważnie. Chcemy nazywać i potrzeby, i zagrożenia. Prawda jest przecież ważniejsza od lukrowania rzeczywistości. Wszystkie struktury Solidarności starają się mówić jednym głosem, choć są sekcje regionalne bardziej i mniej krytycznie nastawione do pomysłów ministerstwa edukacji. Z czego to wynika? Ci, którzy biorą udział na bieżąco w rozmowach z MEN-em - a jest to kilka, kilkanaście osób - mają poczucie, że rządzący są otwarci na ich sugestie. Kiedy się siedzi przy jednym stole ta perspektywa jest inna, bo widzi się, że przecież rozmowy trwają. Natomiast głos struktur, które nie mają swoich reprezentantów w rozmowach z ministerstwem, jest właśnie bardziej krytyczny. Już od listopada 2015 r. pani minister była na obradach sekcji krajowej, potem w lutym i czerwcu 2016 r. W pewnym momencie pojawiły się pytania, co z tego wynika. Od września obowiązuje zasada, że będziemy rozmawiać, ale też bardziej zwracać uwagę na konkretne efekty. Żeby MEN nie tylko słuchał, ale i usłyszał. To było też przyczyną powołaniu zespołu składającego się ze związków zawodowych, przedstawicieli ministerstw oraz samorządów.

Co gdańskiej sekcji Solidarności i jej przewodniczącemu nie podoba się w reformie edukacji?

Minister Anna Zalewska mówi, że reforma odpowiada na wyzwania cywilizacji. W moim odczuciu to powrót do przeszłości, tylko z lekkimi modyfikacjami. Kiedy ja współpracowałem nad reformą, która w 1999 r. weszła do szkół, było dramatyczne bezrobocie absolwentów szkół średnich i uczelni. W grupie do 40 roku życia około 40 proc. Po drugie, były dramatyczne wskaźniki, jeżeli chodzi o różnicę w poziomie wykształcenia między wsią a miastem. Tytuł magistra zdobywało pięć razy więcej mieszkańców miast niż wsi. To było wyzwanie, z którym musieliśmy się zmierzyć. Chcieliśmy, żeby młody człowiek znalazł miejsce zatrudnienia, jeśli nie na polskim, to na europejskim rynku pracy. Dziś nie ma aż takich wyzwań, sytuacja nie jest postawiona na ostrzu noża, bo i dzieci jest ponad 40 proc. mniej. Niedługo będzie tak, że to praca będzie czekała na absolwenta. Teraz oczekiwania wobec oświaty są inne. Swoją drogą proponowana reforma szkoły zawodowej to też bardzo dyskusyjna sprawa, tzw. matura zawodowa, proponowana przez MEN, oby nie była taką ślepą uliczką zniechęcającą młodych ludzi do wyboru takich szkół.

Ale jeżeli chodzi o liceum, to wiele osób mówi, że trzy lata to za mało.
Fakt, trzyletnie liceum jest trochę krótkie. Prawo i Sprawiedliwość zawarło w swoim programie wyborczym czteroletnie liceum i większe osadzenie szkoły w rzeczywistości rodzinno-wychowawczej. Jednak w tym wypadku to nie powinno odbywać się kosztem trójstopniowego systemu szkolnego i nie kosztem gimnazjów, które szczególnie w gminach wiejskich swoje zadania motywujące i dynamizujące młodego człowieka spełniały dobrze. Niezależnie od miejsca zamieszkania ucznia dawały podobne szanse na wykształcenie. Nie zamykaliśmy małych szkół, chociaż niż demograficzny był coraz bardziej widoczny. Gimnazjum nawet w małej gminie wiejskiej było niezwykle ważne. Ale gimnazja to tylko najbardziej widoczny przykład. Podjęliśmy wtedy cały szereg decyzji. Może wystarczyło mądrze je poprawić? Decyzje rządzących są jednak takie, a nie inne. PiS o likwidacji gimnazjów mówił w kampanii wyborczej. Dlatego to, co teraz robi, jest uczciwsze od tego, co zrobiła w 2011 r. Platforma Obywatelska wraz z PSL-em. Nic nie mówili o emeryturach, wygrali wybory i nagle pojawił się wiek 67. Jestem za tym, żeby dotrzymywać obietnic wyborczych, natomiast przy oświacie prosiłbym o pewną elastyczność, bo nie dzieje się nic tak drastycznego, żeby tak wiele i w tak szybkim czasie zmieniać. Przez kilkanaście lat gimnazja wypracowały wiele ciekawych rozwiązań. Dodatkowo mówi się, że więcej przemocy rówieśniczej zaczyna występować w 5-6 klasie szkół podstawowych, a wcale nie w gimnazjum.

Potrafi Pan podać jakieś mocne strony zapowiadanej reformy?
Krytykować najłatwiej, ale staramy się widzieć nie tylko negatywne strony działań władz oświatowych. Na pewno za korzystne należy uznać m.in. propozycję zwiększenia dodatku za wychowawstwo klasy, zwiększenie finansów na przedszkola, informatyzację szkół, zwiększenie liczby pytań otwartych na egzaminach zewnętrznych czy - przy planach likwidacji szkół - wprowadzenie obowiązku uzgadniania to z kuratorium oświaty.

Gdańska Solidarność rozmawiała 11 października z parlamentarzystami strony rządzącej: posłami Januszem Śniadkiem i Aleksandrem Mrówczyńskim oraz senatorem Antonim Szymańskim. Co z tego spotkania wynikło?
Widać było, że z jednej strony rządzący chcą wprowadzić zmiany w oświacie, ale też dochodzi do nich, że ta materia rządzenia jest trudniejsza niż im się wydawało. Próbowaliśmy uświadomić, że jeżeli chodzi o oświatę, to jest struktura długiego trwania; zbyt szybkie i zbyt gwałtowne zmiany są przyczyną niepokojów społecznych, jak ostatnie pikiety organizowane przez Związek Nauczycielstwa Polskiego. My staramy się rozmawiać, ale też jest tego granica. Muszą być efekty, konkretne zapisy prawne. Ludzie oświaty muszą czuć, że są chronieni, a to szczególny zawód, powołanie. Mają jak najlepiej uczyć, wychowywać, a nie zamartwiać się, czy będzie dla nich praca za rok, dwa. Tyle lat kształcenia, doskonalenia praktyki w szkole nie może iść na marne.

Mówi Pan, że na razie jest dialog. Dojdzie do protestów Solidarności?
Pod koniec września na zebraniu Rady Sekcji Krajowej ustaliliśmy, jest zresztą uchwała w tej sprawie, że jeśli rozmowy z MEN nie przyniosą efektu, to nie wykluczamy wejścia w akcję protestacyjną. Nie ma co ukrywać, że w Regionie Gdańskim przygotowujemy rodzaj sondażu, ankiety, dotyczącej tego, co się dzieje w szkołach. Chcemy zapytać środowisko, jak ocenia sytuację w szkołach i czy widzi potrzebę czynnej akcji protestacyjnej. Sytuacja jest dynamiczna, a ten rok nie będzie łatwy.

Wola dialogu jest też z drugiej strony? Od rządu, od MEN?
Wydaje się, że im ktoś więcej mówi o dialogu, tym ma większe tendencje monologujące czy coś do ukrycia. Albo gra na zwłokę. To jest czas sprawdzianu i mamy nadzieję, że nasze argumenty będą do MEN docierały. Czego mi brakuje, to dobrego przygotowania od strony informacyjnej. Kiedy my przygotowywaliśmy się do reformy, to wydawaliśmy na rok przed jej wprowadzeniem publikacje z projektami ustaw i rozporządzeń. Weszła też biblioteczka reformy, która trafiła do samorządów, do szkół. To była potężna operacja informacyjna. Byli w nią włączeni kuratorzy, byli powołani specjalni pełnomocnicy. Trzeba też oswajać pewne lęki, które wynikają z niewiedzy itd. Same konferencje prasowe, przekaz medialny, to nie wszystko. Podobnie jak unikanie zbyt ostrego języka, oskarżeń. Minister edukacji narodowej ma przede wszystkim skupiać się na postulatach, czy to nasze, czy to innych organizacji, ma na nie odpowiadać i unikać pól konfliktów, z których niewiele dla szkoły wynika. Bardzo naruszyła zaufanie do nowego rządu zmiana art. 42 Karty nauczyciela, dotycząca tzw. godzin karcianych. Intencja była dobra. To miało odciążyć od biurokracji. Ale doszło do kuriozalnych sytuacji, w wielu szkołach wymusiło to realizację jednej, dwóch czy więcej bezpłatnych godzin pracy przez nauczyciela. Miało być lepiej, a wyszło nie tak. Dobrze, że tu jest wola korekty zapisu.

Jakie są najważniejsze postulaty Solidarności?
Należałoby zacząć ogólnie. W pierwszej kolejności stawimy pytanie, czy reforma ustroju jest potrzebna. Dalej, prosimy o uwzględnianie ram czasowych; nauczyciel odpowiednio wcześniej musi znać siatkę godzin i podstawę programową. Powinien przed wakacjami przekazać rodzicom uczniów, z jakich podręczników będzie się korzystało od 1 września. Dlatego pojawił się postulat, żeby odłożyć reformę o rok, żeby zacząć tylko od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Chcemy, by nauczyciel miał prawo do wcześniejszej emerytury. Trzeba też zapewnić środki na przekwalifikowanie się zwłaszcza nauczycieli przyrody, bo od piątej klasy SP ma być nauczanie przedmiotowe, a w klasie czwartej propedeutyka przedmiotowa. Problem podwyżki wynagrodzeń jest sprawą priorytetową - w przyszłym roku przewidziano zaledwie 40 zł podwyżki brutto na etat.

Głos podnoszą związkowcy, nauczyciele, samorządowcy. A gdzie w tym wszystkim jest uczeń? Jak ma się odnaleźć w nowej rzeczywistości?
Najważniejsze jest to, żeby uczeń nie był niewolnikiem pomysłów dorosłych, żeby nie był królikiem doświadczalnym zmian. Dlatego rozpoczęcie reformy tylko od pierwszej klasy SP byłoby względem ucznia najbardziej uczciwe. Chodzi o to, żeby nie zaskakiwać ucznia, który już znalazł się w cyklu kształcenia. Wtedy byłby czas na porządne przygotowanie. Może warto byłoby pomyśleć o zbudowaniu pod egidą prezydenta Rzeczpospolitej paktu dla edukacji, żeby także partie opozycyjne i różne związki zawodowe w tym uczestniczyły, żeby te zmiany nie były tak doraźne. Zbudować porozumienie na lata, a cykl edukacyjny trwa 12 lat, ze studiami nawet więcej. Mówię o takim porozumieniu ponad podziałami, okrągłym stole, żeby nie było tak, iż przyjdzie nowa koalicja i znowu zaproponuje inny system. Polecałbym rządzącym zostawienie polityki przed drzwiami szkół. Tym bardziej że uczeń i nauczyciel to przecież dwa najważniejsze podmioty w szkole. Jest jeszcze postulat ograniczenia liczebności uczniów w klasach. To istotne z punktu widzenia kontaktu nauczyciela, wychowawcy z młodymi ludźmi. Starajmy się, żeby młode lata to był piękny czas, żeby uczniowie nie musieli się zastanawiać, czy za rok będą pisać egzamin po szóstej klasie, czy nie, żeby te rozwiązania były jasne i czytelne dla wszystkich. Minister po łacinie znaczy sługa, służący. Chciałbym życzyć polskiej edukacji ministrów, którzy rozumieją sens tego słowa. A wiem i po sobie, że się o tej głównej zasadzie „pro publico bono”, zbyt często zapomina.

Wojciech Książek jest przewodniczącym sekcji oświaty i wychowania gdańskiej Solidarności

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki