Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Cejrowski: U polskich turystów najbardziej przeszkadzają mi słowa na literę "K" [ROZMOWA]

Marcin Lange
Bartłomiej Ryzy/ archiwum PP
O obyczajach Polaków za granicą mówi Wojciech Cejrowski, podróżnik i dziennikarz.

Zacznę dość przewrotnie: Był Pan kiedykolwiek na hotelowych wakacjach "all inclusive"?
Byłem wiele razy. Kiedy wracam z wyprawy do Amazonii, po długim czasie bez pryszniców, bez wygód, bez jedzenia, z przyjemnością zatrzymuję się gdzieś po drodze na Karaibach w hotelu "wszystko w cenie", czyli właśnie "all inclusive". Na każde moje skinienie jest służba chętna do pomocy, nie trzeba nosić portfela, codziennie świeża pościel... Po Amazonii coś takiego odbieram zawsze jak pobyt w raju.

Moje pytanie wzięło się stąd, że polscy turyści, przynajmniej w większości, taki sposób spędzania urlopu uważają za najlepszy. Na dodatek często nazywają to podróżą...
A co w tym złego? Ktoś ich za to krytykuje? Komuś nie podoba się, że po całym roku pracy chcemy odpocząć na luksusowo, chcemy, żeby nam ktoś usługiwał i podtykał frykasy pod nos? Pracowaliśmy ciężko, potem mamy krótki urlop i naprawdę nie rozumiem tych pretensji do kogoś, kto uważa "all inclusive" za najlepszy wybór. Nie każdy lubi zwiedzać. A w dodatku przy tych doskonałych filmach, które oferuje telewizja, nasze osobiste zwiedzanie często wypada mizernie w porównaniu ze zwiedzaniem dostępnym na ekranie.
Najnowsza seria "Boso przez świat", której emisja odbędzie się jesienią, to odcinki kręcone w Meksyku, na ziemiach Majów. Normalny turysta nie jest w stanie obejrzeć tego, co pokazałem do kamery. Na piramidy w Chichen Itza nie wpuszczają nikogo już od kilku lat - ja załatwiłem sobie wejście z kamerą, wschód słońca na piramidzie... Zupełnie jak trzydzieści lat temu, gdy byłem tam po raz pierwszy jeszcze jako student archeologii.
Do grobowca króla Pacala pod piramidą w Palenque też nie wpuszczają. Sporadycznie ma tam teraz prawo wejść jakiś archeolog. Mam znajomości z dawnych lat, załatwiłem więc nawet nie wejście, ale cały pobyt z kamerą. Sfilmowaliśmy wszystko, co tylko chciałem. Normalny turysta nie ma szans na zobaczenie żadnej z tych rzeczy, no to chyba roztropnie kombinuje, gdy wybiera hotel "wszystko w cenie" i porządne luksusowe wylegiwanie się na plaży. Zawodowi podróżnicy i naukowcy są od tego, by turyście pokazać, podstawić na talerzu pod nos to wszystko, czego turysta nie jest w stanie zobaczyć samodzielnie.

W porządku. Na czym więc tak naprawdę polega prawdziwe podróżowanie?
To zależy od osoby. Moja mama lubi książki historyczne, a na plaży się nudzi. Dlatego wybiera autokarowe objazdówki. Najpierw czyta ile się da - odrabia lekcje w domu. Potem jedzie i zwiedza świadomie. Tak sobie dobiera wycieczki, by były "historyczne", czyli zawierały głównie zabytki. I uważam, że to jest jak najbardziej prawdziwe podróżowanie. Nie wiem, co robi reszta towarzystwa na takiej wycieczce, ale moja mama na pewno studiuje w terenie temat, który wcześniej przestudiowała w bibliotece. A po drugiej stronie tęczy jestem ja - czy rzeczywiście podróżuję, kiedy jadę na wyprawę? Celem wyprawy jest jakieś dzikie plemię w Amazonii. Po dotarciu do tego plemienia siedzę w miejscu i studiuję temat, fotografuję, dokumentuję , zapisuję, czyli badam dzikich, ale zasadniczo już bez podróżowania - badam ich w jednym miejscu, w jakiejś konkretnej wiosce. Podróż była wcześniej - dwa tygodnie łodzią, czasami trochę tratwą, trochę piechotą, wiele dni przedzierania się przez tropikalny las. I ta część mojej wyprawy mogłaby być nazwana "podróżowaniem", ale u mnie to jest jedynie sposób dotarcia do celu i ja tego nie liczę do CV. Dla kogoś innego to byłby survival, a dla mnie to jest nieunikniona konieczność i w pewnym sensie cena, którą muszę zapłacić za dotarcie do celu moich badań naukowych. Gdybym mógł uniknąć tej ceny - teleportować się wprost do Indian - to tak bym robił, bo mnie to całe przedzieranie się przez puszczę męczy.

Zastanawia mnie podejście Polaków szukających miejsca na wakacje. Patrzą bowiem na dwie rzeczy: cyferki, czyli cenę, oraz czy w ofercie jest zaznaczona informacja "all inclusive". No i jeszcze czasem zerkną na liczbę gwiazdek. Takie kwestie jak bezpieczeństwo i to, czy w rejonie, w który się wybierają, nie ma lokalnych niepokojów, często po prostu nie przychodzą im do głowy. Najwyżej nie opuszczają przez cały pobyt hotelu. Jak Pan to odbiera?

Odbieram to jako zachowanie dość roztropne...

No ale...
Wiem, wiem, zaraz mi Pan przypomni o niedawnym zamachu w Tunezji, gdzie okazało się, że teren hotelu wcale bezpieczny nie jest, bo muzułmański morderca wdarł się na plażę i zabijał z kałacha. Wiem!

Dokładnie tak...
Jest jedno "ale". Tereny hotelowe, szczególnie właśnie w takich krajach jak Tunezja czy Egipt, to są teraz najpilniej strzeżone miejsca w kraju.
Hoteli w Tunezji pilnują lepiej niż pałacu prezydenckiego właśnie dlatego, że z turystów żyje naród Tunezji, a w pałacu... no wie Pan, żyje jakiś truteń, darmozjad (śmiech), który niczego nie produkuje. Koncepcja: pojadę i spędzę cały czas w strzeżonym hotelu, wydaje mi się jak najbardziej roztropna. Czy naprawdę uważa Pan, że ci ludzie, którzy pojechali do Tunezji zrobili to bezmyślnie, a "lokalne niepokoje nie przyszły im do głowy"?

Do Tunezji, a wcześniej np. do Egiptu. I jestem przekonany, że część zrobiła to bezmyślnie lub też na zasadzie: "To się dzieje w telewizji, mnie to na pewno nie spotka". Skoro już o bezpieczeństwie mówimy - był Pan w najdalszych zakątkach świata, często w miejscach niedostępnych dla "zwykłych" turystów, a mimo to jest Pan cały i zdrowy. Da się więc podróżować w groźne rejony i zachować bezpieczeństwo...
Hmm... Cały i zdrowy to ja jestem raczej dlatego, że w groźne rejony nie jeżdżę. Amazonia jest dzika, ale niekoniecznie groźna. Dzika przyroda, nawet najdziksza jest przewidywalna - widzę węża, który syczy, no to wiem, że zaraz skoczy. Natomiast człowiek i to ten cywilizowany, a nie dziki, ten dopiero jest groźny, bo nieprzewidywalny. Jaguar nie umie kłamać - kiedy kręci ogonem, wiadomo, że jest zły. A człowiek... może się do Ciebie uśmiechać, a jednocześnie za plecami kręci nożem. Największym zagrożeniem człowieka jest drugi człowiek. Zwierzęta nie obcinają głów chrześcijanom z powodów religijnych. I właśnie na to warto zwracać uwagę podczas wyprawy - że to drugi człowiek może stanowić zagrożenie większe niż najdzikszy zwierz.

Często też polski turysta nie potrafi dostosować się do miejscowych obyczajów. To w ogóle jest konieczne? Co chwila też pojawiają się takie informacje jak choćby ta najnowsza - wracając z Tunezji urządzili sobie polscy wczasowicze popijawę na lotnisku. To dość mierne świadectwo dla Polski, bo przecież jak cię widzą, tak cię piszą...
Popijawa rzeczywiście przynosi ujmę Polsce. Zawsze i każda. Ale skoro na oficjalnych wyjazdach zagranicznych upijał się publicznie i bełkotał do kamer prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, to bardzo trudno jest zaprowadzić zachowania kulturalne pośród reszty narodu, prawda? Poprzednia moja rozmowa w "Rejsach" - to był sierpień 2005 roku i rozmawialiśmy dokładnie o tym samym - o pijackich ekscesach za granicą. Od tamtego czasu Kwaśniewski przyznał się, że chlał, ale jednocześnie nie zrobił nic, żeby inni nie szli jego śladem. A powinien naprawić szkody, które spowodował. Na przykład poprzez uruchomienie jakiejś akcji w rodzaju "Polaku nie upijaj się za granicą! - ja to robiłem i wstyd mi do dziś". To naprawdę nie jest żadna ujma na honorze, że ktoś jest alkoholikiem. Ujmą jest kłamać na ten temat. Ujmą jest folgować sobie, a innych usprawiedliwiać, gdy to robią. Ujmą jest nie walczyć ze zjawiskiem. Gdybym ja teraz w rozmowie z panem zaczął besztać tych naszych rodaków za ich zachowanie w Tunezji, to byłoby słabe. Poprawne moralnie, ale słabe medialnie. Gdyby natomiast ich zbeształ pijak Kwaśniewski, który kiedyś robił to samo, aaa... to byłoby kulturotwórcze, znaczące, mocne! Jeszcze pewien drobiazg: w swoim pytaniu mówi Pan , że "polski turysta nie potrafi się dostosować do miejscowych obyczajów". Moim zdaniem nie ma żadnego powodu byśmy się dostosowywali. Hindus na terenie Polski nadal nosi swój turban - nie zamienia go na polski beret, Żyd jada koszernie, a schabowego odmawia. Takoż i Polak za granicą wcale nie musi dostosowywać się do miejscowych obyczajów - ja zachowuję własne gdziekolwiek jestem. Proponują mięso w piątek - odmawiam grzecznie, ale stanowczo. Proponują pracę w niedzielę, też odmawiam. Indiański wódz proponuje mi jedną ze swoich żon - odmawiam, a przecież odmowa przyjęcia daru to zniewaga. Mimo to nie szanuję akurat tego miejscowego obyczaju, tylko im - dzikim - każę uszanować mój obyczaj wierności małżeńskiej. Jakoś nigdy mnie za to nie zabili, czyli da się.

Zdarzyło się pewnie Panu nie raz podczas wypraw spotkać Polaków. Jak oni się zachowują za granicą?
No właśnie nie zdarza mi się prawie nigdy spotykać Polaków, gdyż miejsca, w które jeżdżę, są poza obszarem turystycznym. A kiedy prowadzę pielgrzymki do Guadalupe w Meksyku, to wówczas rzeczywiście spotykam wiele grup z Polski i najbardziej przeszkadza mi wcale nie pijaństwo, tylko wulgaryzmy w mowie. Pochodzę z Kociewia i tam też mieszkam, kiedy jestem w Polsce. Z tego, co pamiętam, pierwszy strajk szkolny w obronie mowy polskiej miał miejsce u nas - w Kasparusie - a nie jak się powszechnie utarło, we Wrześni. Mnie osobiście boli, gdy słyszę za granicą to okropne słowo na literę "K". No, ale czego mam się spodziewać, skoro to wulgarne, brudne słowo pada wciąż i wciąż z ust pewnej sławnej kucharki z telewizji TVN - Gessler, chyba tak się ona nazywa. Chce uchodzić za damę, a w gębie kloaka. Takie mamy "wzory kultury", więc ja nawet nie mam prawa mieć pretensji do przeciętnych Polaków, że powielają ten "wzór".

Pan w tym roku wakacji za granicą nie spędzi - tym razem pojawi się Pan nad polskim morzem, gdzie spotykać się Pan będzie m.in. ze swoimi Czytelnikami. Kiedy planuje Pan najbliższą podróż?

Z mojego punktu widzenia to ja przecież właśnie teraz przebywam za granicą (śmiech). Z Polski pochodzę i Polska to moja matka, ale jednak właśnie teraz formalnie to ja jestem na wakacjach zagranicznych. W Polsce co roku spędzam lato, a na zimę wracam do siebie, do Arizony. Dzięki temu mogłem rozdać zimowe paltoty, czapki, szaliki i futra. Lato na Pomorzu Gdańskim to wakacje, ale jednocześnie trochę pracuję, bo lubię. Od lat... dziesięciu stoję co roku w czasie Jarmarku Dominikańskiego w Gdańsku, niedaleko Neptuna. A w tym roku dodatkowo wynająłem plac w Gdyni na skwerze Kościuszki, niedaleko Daru Pomorza i tam stoi mój karaibski namiot. Będę i ja osobiście po dwa dni w tygodniu od rana do wieczora. Można podejść, pogadać, zrobić sobie foto, wziąć autograf na książce...

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki