Właściciel sieci klubów Cocomo: Wszystko, co osiągam, zawdzięczam Bogu [WYWIAD]

Katarzyna Janiszewska
O Cocomo zrobiło się głośno, gdy w jednym z lokali, w Poznaniu, gość wydał milion złotych. Jan Szybawski, prezes sieci klubów go-go. Młody, pewny siebie, z manierami. Jeździ ferrari. Nie pije, nie pali. Chętnie oprowadza po swojej firmie, na najwyższym piętrze ekskluzywnego biurowca w Krakowie. Nie ma sobie nic do zarzucenia, bo - jak przekonuje w rozmowie z Katarzyną Janiszewską - biznes prowadzi legalnie. Pytanie tylko: czy etycznie?

Mówią, że Pan "żeruje" na najniższych męskich instynktach.
Widziałem nagrania z tej nocy w Poznaniu. Przez 16 godzin klient świetnie się bawił z trzema kolegami. Wbijał PIN, zadowolony, zamówił 60 szampanów. Siedziało z nimi pięć dziewczyn, nosił je na rękach, klepał po tyłku, pili, jeszcze je oblewał szampanami. Dlaczego nikt nie mówi, że połowę z tych pieniędzy wzięło państwo w formie podatków? I jakoś nie wysłali nam pisma: proszę o niewpłacanie pieniędzy, bo jest podejrzenie działalności przestępczej. Mówi się tylko, że Cocomo zarobiło milion złotych. Część z tego wzięły dziewczyny, trzeba było zapłacić za towar. Nam ile z tego zostało? 100, 150 tys.?
A nagonka jest na cały kraj.

Klient poskarżył się, że dosypano mu narkotyków do drinka.
Gość zostawił nie swój milion. To były pieniądze firmowe. Nie jest możliwe, żeby bank na bieżąco tych transakcji nie monitorował - zwłaszcza, że wykonywane były w godzinach jego pracy. Jeżeli bank dopełnił swoich obowiązków, klient musiał potwierdzić zasadność tych transakcji. Grozi mu odpowiedzialność karna. Szukał sposobu, żeby to wytłumaczyć. Co najlepiej powiedzieć? Nic nie pamiętam, dosypali mi prochów. Ale jak był nieświadomy, to jak wbił PIN? Przecież to jest czterocyfrowa kombinacja. A wie pani ile mamy policyjnych nalotów? Wykręcają gniazdka ze ścian, przeszukują dziewczyny. Nie zdarzyło się od początku funkcjonowania firmy, by znaleziono narkotyki.

Jeśli nic złego się nie stało, to dlaczego o Pana klubach zrobiło się tak głośno?
A kto by w mediach powiedział o tym, że policja zrobiła nalot na jeden mały klub? Ale jak jest dwadzieścia parę klubów w całej Polsce, to się je wykańcza. Najgorszym błędem było otwarcie lokalu na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Nie przewidywaliśmy, że spotka się to z tak olbrzymim sprzeciwem ze strony politycznej. Zaangażował się w to Kościół. Jak nie chcieli, żeby był klub w tym miejscu, to powinni zrobić regulację prawną i powiedzieć: działalności erotycznej nie może tu być. I okej. Dla mnie lepiej, że wiem, otworzę lokal w bocznej ulicy. Ale jeżeli prawo pozwala, to cóż oni ode mnie chcą?

Dopalacze na początku też były legalne.

Bo u nas ludzi przedsiębiorczych się upieprza. Kiedy przekracza się pewien próg zarobków, zainteresowania medialnego, rządzący zaczynają się człowieka obawiać. Jak jest jeszcze młody, to nie wiadomo, kim zostanie, co on będzie mógł. Jeśli ktoś nie ma mocnych koneksji rządowo-politycznych, nie należy do partii, to pewnego pułapu nie jest w stanie przekroczyć.

Pan ma koneksje?
A skąd! Nie mam żadnych. I dlatego mnie tak gnębią. Państwo polskie zarabia na nas ok. 12 mln zł rocznie z samych podatków. Toż ile oni mają takich firm? Ile można z tego wypłacić becikowego, zasiłków, albo ile kupić obiadów w szkołach? Ale nikt nie powie: fajnie, że się rozwijacie, dajecie pracę. Będą szukać czegoś, żeby się dopieprzyć. Ludzie mnie pytają: Jasiek, po co ty to robisz? Sprzedaj firmę, weź pieniądze i sobie z nich żyj. A ja się wychowałem na literaturze Jima Collinsa "Od dobrego do wielkiego". To guru zarządzania. Uczy, że założenie firmy, która nie jest w stanie przetrwać jej założyciela i kolejnych pokoleń dyrektorów zarządzających, nie ma sensu. Na tym przykładzie bazowałem.

Ciężko Pan pracuje?
Zwykły człowiek pracuje ok. 40 godz. tygodniowo, właściciel firmy - 60 godz. A ja pracuję 80 godzin. Dzień zaczynamy od zebrania, w formie telefonicznej konferencji, o godz. 7. Świątek, piątek czy niedziela. Za dnia trzeba załatwić mnóstwo spraw, wieczorem nadzorować działanie lokali. Nigdy w nocy nie wyłączam telefonu, bo może się coś zdarzyć i będę potrzebny.

Ile Pan zarabia?
Do niedawna nie zarabiałem nic. Głównym udziałowcem był mój brat, on czerpał zyski. To on sfinansował pierwszy klub. Po ostatnich zawirowaniach, powiedział, że nie ma siły. On to pieprzy, nie będzie tego firmował, sprzedaje udziały spółki, i ja mogę je od niego odkupić. Musiałem się zadłużyć. Ciężko powiedzieć w tej chwili, ile zarabiam, zobaczymy jak się skończy rok.

Wypłaca Pan sobie pensje?
Nie.

Na jakim poziomie Pan żyje?
Nie żyję na jakimś specjalnie wysokim poziomie. Nie mam za bardzo nic, bo też nigdy nie chciałem mieć nic dla siebie.
Po co Pan to robi, jeśli nie dla pieniędzy?
A ile człowiek potrzebuje, żeby dobrze żyć? 10 tys. zł na wydatki, 10 tys. zł na samochód, 10 tys. na apartament. Za 50 tys. zł można żyć o tak! Powyżej tej kwoty nie robi się biznesu dla pieniędzy, tylko dla swojej ambicji, dla idei, konkurowania z innymi.

Gdzie Pan jeździ na wakacje?
Ostatnio byłem pięć lat temu, na koszt państwa, przez rok. W więzieniu.

Za granicę Pan nie jeździ?
Za granicą to byłem w Bratysławie oglądać lokal, bo tam chcemy otworzyć placówkę zagraniczną. Na razie moja obecność w firmie jest nieodzowna.

Ma Pan dom, mieszkanie?
Mieszkanie wynajęte za 700 zł.

Ale samochód ma Pan dobry.
Firmowe ferrari. Wymusiłem na bracie.

Inwestuje Pan, oszczędza?
Nie mam czego inwestować. To pierwszy rok, jak przejąłem od brata udziały.

To może na ubrania, na gadżety Pan wydaje?

Ubrania mam normalne, jak każdy człowiek. Tak samo dobre, jak pani. Ja nie zarabiam.

Rodzina jest majętna?
Matka była nauczycielką, ojciec na emeryturze. Nigdy nie miałem pieniędzy. Pamiętam takie sytuacje, że jak trenowałem judo na Wiśle, to chodziłem na treningi pieszo. Bo nie miałem na bilet tramwajowy. A kolegom mówiłem, że to dla zdrowia. Głupio mi się było przyznać.

Mamie podoba się ten biznes?
Powiedziała, żebym się absolutnie za to nie brał, bo będę miał problemy. Że to jakaś mafia. Ale kiedyś też mi mówiła, żebym nie otwierał biura tłumaczeń przy urzędzie celnym, więc to podzieliłem przez dwa.

Była w klubie?
A po co? Cóż ją te kluby interesują?

Sam Pan robi selekcję tancerek?
Kiedyś, na początku. Jak się rozwija biznes, dużo trzeba robić samemu. Pomóc przy remoncie, wypłacić pieniądze, zrobić rekrutację personelu. Teraz zajmuje się tym ktoś inny. A ja trzymam nadzór, pieczę nad tym.

Jakie warunki musi spełniać tancerka?
Nie ma jakichś specjalnych wymagań. To musi być w miarę atrakcyjna dziewczyna. I tyle. Klienci przychodzą, by oglądać piękno kobiecego ciała.

Podobno dziewczyny są u was ważone.

Ale to jest bardziej dla nich, tak poglądowo. Ze względu na nocny tryb życia, dużo alkoholu, jedzenie w fast foodach, dziewczyny tyją. Są te wagi, żeby one same widziały, że coś się z nimi dzieje nie tak.

Zdarzyło się, że jakaś została za to zwolniona?
Wyrzuciliśmy dwie dziewczyny.

Ile przytyły?
To nie tak. Jakoś się przemsknęły do pracy, że nikt nie zauważył. Były tak grube, że klienci zaczęli się skarżyć. Że to nieapetyczne, niesmacznie wygląda. Nie ukrywajmy: dziewczyna zarabia ciałem. Oczywiście siedzą, rozmawiają, muszą być też komunikatywne. Ale przede wszystkim panowie przychodzą popatrzeć.

Ile zarabiają tancerki?
Niektóre nawet po 30, 40 tys. miesięcznie. Dziewczyna może popracować rok, dwa lata, kupić dom, samochód i żyć na dobrym poziomie.

Kiedy Pan wpadł na pomysł, żeby się zająć biznesem erotycznym?
Prowadziłem dyskotekę w Nowym Sączu, miała z tysiąc mkw. W ogóle nam ta dyskoteka nie szła. Robiliśmy imprezy, ludzie nie przychodzili. No i na stu metrach otwarliśmy klub go-go. Okazało się, że zarabia tyle, co cała dyskoteka. Poszedłem w tym kierunku. Otwarłem jeden klub, a z zysków z niego kolejny i tak dalej.

A to się nie kłóci z Pana religijnością? Wiem, że regularnie Pan chodzi na msze.
Chodziłem, na siódmą rano do Łagiewnik, dopóki dziennikarze nie zaczęli na mnie czekać pod kościołem. Zawsze byłem wierzącym człowiekiem, nie wstydzę się tego. Wszystko, co osiągam, zawdzięczam Bogu. Bez niego byłbym nikim.

Spowiada się Pan ze swojej działalności?
Moim biznesem nie są kluby go-go, tylko sieciowanie firm. Tym się zawsze zajmowałem, to lubię robić. Kiedyś prowadziłem biura tłumaczeń, później chciałem wejść w myjnie samochodowe. Ale w ostatniej chwili zmieniłem zdanie i wszedłem w branżę rozrywkową. Robię ten biznes, który się da zsieciować. Nikomu w całej Europie się to nie udało.

To jak Panu się udało? Trzeba mieć pomysł, umiejętności, plecy?

Szczęście. To jest tylko i wyłącznie kwestia szczęścia. Pomysł nie ma kompletnie znaczenia. Kluby go-go istnieją przecież od stu lat. Poznałem na swojej drodze ludzi, którzy w biznesie są rewelacyjni, znają się na rzeczy. Pracuje u mnie 2000 osób. To ich zasługa, że ta firma funkcjonuje i się rozwija. Mojej zasługi nie ma w tym żadnej, proszę mi nie przypisywać, nie robić ze mnie cudotwórcy.

Ma Pan wykształcenie w tym kierunku?
Poszedłem na towaroznawstwo na Akademii Ekonomicznej. Po pierwszym roku rzuciłem naukę. Ja przeciwko edukacji szkolnej nie mam nic. Ale szkoła, studia ukierunkowują człowieka do pracy jako specjalistę na etacie. Robię biznes od 10 lat i zawsze chodziło tylko o cash: czy mnie na coś stać, ile mogę za to dać. Nikt mnie nie pytał o wykształcenie. Oprócz dziennikarzy. I tłumaczy przysięgłych. Jak prowadziłem Symultankę cieszyli się, że nie mam wykształcenia. Ale to ja rozwinąłem firmę, która miała 40 oddziałów w całym kraju, żaden z nich tego nie potrafił, najwięcej w tej branży osiągnąłem.

Ostatecznie biura tłumaczeń, biznes który otworzył Pan z mamą, nie wyszedł.

Prokuratura postawiła nam zarzut, który nie ma oparcia w kodeksie karnym. Nie udowodnią nam grupy przestępczej. Będzie jakieś szarpanie: czy jeśli tłumacz dał pełnomocnictwo notarialne, że sekretarka może podpisać dokument za niego, to czy on mógł to zrobić, czy nie. Ale to już są dywagacje czysto akademickie i bardzo ciążka materia prawna, która będzie rozstrzygana przez najbliższe pięć lat.

A jednak rok Pan spędził w więzieniu.
11 miesięcy i 14 dni.

Zmieniło to Pana?
W więzieniu nikomu się krzywda nie dzieje. Jeżeli ktoś nie jest konfidentem, to największą karą jest brak kontaktu z rodziną, bliskimi, to, że nie można się zająć biznesem, tylko jest się skazanym na nicnierobienie. Jak ktoś skacze do gadów, to go strzelą w łeb, takie rzeczy się zdarzają. Albo komuś klęknie psychika i się powiesi. Ale to wyjątki. Każdy mężczyzna powinien na trochę trafić do więzienia. Żeby mu nie chodziły głupoty po głowie, żeby nie chciał tam spędzić reszty życia. Nauczy się człowiek tego, ile są warci znajomi. Ze 100 zostaje tylko jeden i najbliższa rodzina. 99 powie: znałem jakiegoś Jaśka, ale teraz nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

Teraz ma Pan wielu przyjaciół?
Mam ludzi w firmie, z którymi dobrze mi się współpracuje. Mogę się na nich oprzeć. Jak się ta sprawa zrobiła głośna, to dostałem na Facebooku z tysiąc zaproszeń do znajomych. Ale ja przyjaciół w życiu nie szukam.

Dlaczego w USA takie kluby kojarzą się z dobrą zabawą, a u nas z półświatkiem, domami publicznymi?
W pełni zasłużenie tak się dzieje. W latach 90. takie kluby były w rękach ludzi powiązanych z grupami przestępczymi. Służyły jako przykrywki dla agencji towarzyskich, dla handlu narkotykami. Później zaczęło się to cywilizować. Ludzie wynajmujący nam lokale mają mnóstwo obaw, że to siedlisko zła. Ale jak poznają firmę, zmieniają zdanie. Naszą misją jest stworzenie miejsca, gdzie można miło spędzić czas, zapomnieć o szarej rzeczywistości. Takiego, żeby panowie wyszli zrelaksowani i chcieli do nas wrócić. Zawsze jest ochrona, nie wpuszcza osób, które mogą stwarzać zagrożenie. Są ładne dziewczyny, miłe, sympatyczne, a nie jakieś k... wyrafinowane, żeby się klient obawiał, że mu ubliży.

Gangsterzy nie chcą, żeby Pan się opłacał?
W ochronie zatrudniamy byłych policjantów, ludzi powiązanych ze środowiskiem służb. Doskonale sobie radzą. I tamci trzymają się z daleka.

W Pana lokalach są cenniki?
Na każdym stoliku stoi karta menu. Są drinki dla klientów. Jest osobna strona na samym końcu: drinki dla tancerek. Dziewczyny piją tylko i wyłącznie napoje z tej karty. Szampany zaczynają się od 699 zł do 14 tys. zł. Najtańszy drink jest za 49 zł, ale jak ktoś chce, kupuje za 499 zł. Zupełnie inne są ceny drinków dla klientów. Kelnerka przysiada się i tłumaczy zasady. Jeśli klient życzy sobie towarzystwa dziewczyny, to kupuje jej drinki. Jeśli nie, bo może się zdarzyć, że przysiądzie się taka, która mu się nie spodoba, może odmówić jej drinka. Wtedy ona odchodzi i przysiada się inna. Kobiet nie wpuszczamy do lokali. Bo one nie chcą towarzystwa dziewczyn, podśmiechują się z tancerek, dosiadają się do klientów, robią bydło na sali. Z kolei mężczyźni mogą czuć się niekomfortowo: pan może się obawiać, że spotka koleżankę swojej dziewczyny i że wyjdzie, że do takiego lokalu przyszedł. Między mężczyznami jest solidarność, dyskrecja.

Jeśli klient dużo wydaje, może uczciwie byłoby mu to uświadomić?

Każdy jest na bieżąco informowany o wysokości rachunku. Pan z Poznania zrobił 44 transakcje po 30, 40 tys. zł. Widział, jakie to kwoty. Dziewczyny mają w tym swoją prowizję, to też sobie nie pozwolą, żeby klient nabił rachunek na 200, 300 tys., a później tego nie zapłacił. Wezwiemy policję i co nam to da, że go spiszą? Dla nas też jest lepiej, jak płaci regularnie. On ma kontrolę nad wydatkami, a my nad tym, czy jest wypłacalny.

Nie tylko jeden klient się poskarżył, że został naciągnięty w Cocomo.
Nasze lokale odwiedza średnio ok. 30 tys. ludzi miesięcznie. Reklamacji zgłoszonych na policję jest 50. Jestem przekonany, że odsetek reklamacji w Media Markt mają wyższy.

Chodził Pan wcześniej bawić się do takich klubów?
Nigdy. Byłem w paru swoich lokalach, ale wypiłem tylko wodę mineralną, zobaczyłem jak funkcjonują i poszedłem. Pracowałem w takim lokalu na bramce jako ochroniarz, jak miałem 17, 18 lat. To była moja pierwsza praca. Nie miałem za co żyć. Zarabiałem parę złotych na godzinę. Ale to nie jest biznes, który mi by strasznie pasował. Ja nie lubię życia nocnego, nigdy w życiu się nie napiłem alkoholu, nie paliłem papierosów, nie brałem narkotyków. Nie chodziłem na imprezy, na dyskoteki. Nie ciągną mnie takie rzeczy. Na studniówce nie byłem, na weselu brata też nie, bo pracowałem.

To co Pana cieszy w życiu poza pracą?

Biegam, chodzę na siłownię. Książek słucham, audiobooków, bo jestem słuchowcem. Wykorzystuję każdą wolną chwilę. Ale to jako obowiązek, wiem, że mi to potrzebne.

A dobry film w telewizji lubi Pan obejrzeć?
Nie, telewizji nie oglądam.

Może zjeść coś smacznego?
Zjeść, to zjem. Ale na diecie jestem cały czas. Nie odżywiam się w drogich restauracjach. Lubię domowe jedzenie. Odżywek nie biorę. W życiu żadnej odżywki nie brałem, żadnych sterydów.

Gotuje Pan sam?
Nawet wody nie umiem zagotować. Nie jest mi to do niczego potrzebne. Całe życie żywię się na mieście.

No tak, gotowanie to kobieca domena.
Ale kobiety też nie mam. I prędko nie będę miał. Kiedy miałbym z nią czas spędzać? Moją ceną za prowadzenie firmy jest brak życia prywatnego.

Pan? Otoczony pięknymi kobietami nie ma swojej?

A proszę sobie wyobrazić jaka by była fatalna atmosfera w firmie, gdyby wyszło na jaw, że ja się spotykam z którąś z tancerek. To ona by chodziła cały czas z podniesioną głową i wydawałoby się jej że jest nie wiem jak ważna.
Planuje Pan założenie rodziny?
Nigdy nie mówię nigdy.

A gdyby Pan miał córkę, pozwoliłby jej Pan pracować w takim klubie?
Jako właściciel takiego klubu, gdybym powiedział, że nie, byłoby to nietaktem.

Czego Pan żałuje?
Nie robiłbym drugi raz interesów w Polsce, tylko za granicą. Polska nie lubi ludzi przedsiębiorczych, tępi ich. A ja jestem osobą całkowicie zero-jedynkową. Taka cecha charakteru. Jak coś robię, to się angażuje na sto procent albo wcale nie robię. Jak zakładam firmę, to się temu oddaję bez reszty. Ale jak się wk... i nie będę chciał tego robić, wezmę, sprzedam to w pizdu i się tym nie będę interesował.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Właściciel sieci klubów Cocomo: Wszystko, co osiągam, zawdzięczam Bogu [WYWIAD] - Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl