Władysława Zych: Mam 75 lat. Od 41 opiekuję się niepełnosprawnym synem. I powiem wam, jestem szczęśliwa

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Pani Władysława ze swoim synem Marcinem w ich mieszkaniu w Brzesku. Marcin jest niepełnosprawny, ale matka wierzy, że mężczyzna rozumie wszystko z tego, co ona do niego mówi
Pani Władysława ze swoim synem Marcinem w ich mieszkaniu w Brzesku. Marcin jest niepełnosprawny, ale matka wierzy, że mężczyzna rozumie wszystko z tego, co ona do niego mówi Andrzej Banaś
23 godziny na dobę. Tyle Władysława Zych z Brzeska pracuje przy 41-letnim synu, który cierpi na rozległe porażenie mózgowe (przez tę godzinę, kiedy może wyjść z domu, u syna jest opiekunka). Marcin jest jak roczne dziecko: mówi tylko pojedyncze słowa, je tylko karmiony. Uśmiecha się i grymasi, ale nie jest w stanie sam się umyć, obrócić na drugi bok, poruszać. Ale to jej dziecko. A macierzyństwo ma różne oblicza. Każde - piękne.

Zeszły tydzień. To był pierwszy raz w życiu Władysławy Zych, lat 75, kiedy stała na scenie. Reflektory, skierowane wprost na nią, nieco ją oślepiały. Nieśmiało spojrzała na jurorów. Jak się zachowywać, co mówić? Co przekazać, jak stanąć?

Chyba najlepiej po prostu być sobą.

Rzecz działa się w Krakowskim Teatrze Variete, podczas castingu na Kobiecą Twarz Małopolski, plebiscyt organizowany przez „Gazetę Krakowską”. Zdjęcia, scena, rywalizacja - to nigdy nie był świat Władysławy. Ale córka i wnuczka ją zgłosiły. Przeszła pierwszy etap, głosowania internautów.

- Nie ma mowy, żebyś teraz odpuściła wyjazd do Krakowa - kategorycznie stwierdziły jej dziewczyny. Nie było dyskusji, musiała przyjechać. Już po wszystkim córka i wnuczka powiedziały jej takie jedno piękne zdanie: „Jesteśmy z ciebie dumne”. I te słowa były dla Władysławy największą nagrodą.

Dla nas, jurorów, nagrodą było poznać tak silną i wrażliwą, uroczą i skromną kobietę. Zobaczyć, że prawdziwe bohaterki (ciche, z pokorą i uśmiechem znoszące przeciwności losu, z otwartymi sercami) są obok nas. I że wiele od nich możemy się nauczyć.

Miesiące, lata

Marcin urodził się za wcześnie z rozpaczy.

Lekarze podejrzewają, że przedwczesny poród był u Władysławy skutkiem stresu. Cztery dni przed nim kobieta pochowała swoją mamusię. Precyzyjniej: drugą mamusię, bo tę pierwszą pożegnała na cmentarzu ledwie zaczęła chodzić do szkoły.

Może gdyby dali jej spokojnie urodzić Marcinka, skończyłoby się inaczej.

Miał przecież kilo siedemset, przeżyłby. Ale Władysława dostała leki na powstrzymanie akcji porodowej. I tak urodziła, ale Marcinek był cały owinięty pępowiną. Urodził się podduszony, cały siny, z potężnymi uszkodzeniami mózgu.

To były lata siedemdziesiąte, nikt specjalnie nie dbał o to, żeby w odpowiedni sposób rozmawiać z rodzicami czy nawet wytłumaczyć im, na co choruje dziecko. Ale to było już czwarte dziecko Władysławy (ma jeszcze dwie starsze córki i syna), więc wiedziała, że coś jest nie tak. Do inkubatora, pod kroplówkę. Ze szpitala wypisali go po dwóch miesiącach. Na wypisie nie było żadnej wzmianki o chorobie dziecka, o niepełnosprawności.

Było za to jedno zdanie, które uśpiło czujność Władysławy i jej męża: dziecko w stanie dobrym.

Szybko zaczęli przekonywać się, że w dobrym stanie wcale nie jest. Półroczne dziecko powinno już reagować na otoczenie, bawić się, rozglądać. Marcinek był inny, jakby nic go nie interesowało.

Zaczęło się: wizyty lekarskie, badania, szarobury, wielki szpital w Prokocimiu.

I diagnoza, z którą nie mogli się pogodzić. I pytania. Jak to będzie, czy udźwigniemy? I jeszcze: za co? Przecież nic w życiu złego nie zrobiliśmy, nikomu źle nie życzyliśmy.

Jeden lekarz zapytał Władysławę: ile ma pani jeszcze dzieci? Chciał wyczuć, czy ma dla kogo żyć. Bo Marcinowi nikt wiele czasu nie dawał. Może miesiące, raczej lata, ale dorosłości nie dożyje. Z taką niepełnosprawnością , mówili lekarze, to bardzo mało prawdopodobne.

To był piątek

Dopóki żył mąż Władysławy (dobry człowiek, nie pił, nie palił, dbał o rodzinę - od razu było wiadomo, że będzie z niego porządny mąż, więc Władysława przysięgła mu miłość i wierność, mając ledwie 18 lat), było łatwiej.

Wspólnie kąpali Marcina (sama kobieta nie da rady; przenieść na wózek, to jeszcze, ale to jednak kawał chłopa), opiekowali się nim na zmianę. Jedną noc w pokoju z Marcinem spała ona, drugą on. Nie myśleli, że tak im się życie potoczy. Ale stało się - Marcin urodził się chory i nikt nie był temu winny. Więc razem wzięli na siebie tę odpowiedzialność.

Zdarza się, że Marcinek złości się na Władysławę, kaprysi, jak małe dziecko. I w pojedynczych słowach (które czasem trudno zrozumieć) pyta wtedy: mama be, mama be, gdzie tata?

Władysława Zych, w środku, na castingu akcji „Kobieca Twarz Małopolski”
Władysława Zych, w środku, na castingu akcji „Kobieca Twarz Małopolski” Aneta Żurek

A tata przecież już od 23 lat leży na cmentarzu.

Władysława dobrze pamięta ten dzień. To był słoneczny piątek, 8 maja. Poszła na plac targowy, tu, pod swój blok, kupić jakiś ser, pieczywo. Mąż został z Marcinem. Źle się poczuł, a akurat skończyły mu się leki na nadciśnienie; nie dopilnował, żeby je kupić. Poszedł po sąsiadkę, powiedział: Władysławy nie ma, proszę, posiedź z nami, bo coś mi się dzieje.

Tyle, ile usiadł na fotelu i tak przestał oddychać.

Sąsiadki poleciały po Władysławę. Syn leżał niespokojnie na wersalce, a mąż siedział w fotelu, już martwy. Coś takiego się na ten widok stało Władysławie - do dziś nie potrafi tego wytłumaczyć, ale mądrzy naukowcy tłumaczą szokiem po traumie - że zobojętniała. Ani się nie rozpłakała, ani żadnych innych emocji nie mogła z siebie wydobyć. Dopiero po pogrzebie dotarło do niej, co się stało. I każde wspomnienie, każde zdanie wyzwalało w niej łzy. Rozdzierający smutek.

I może wcale by z tego stanu nie chciała się podnosić, gdyby nie Marcin. Wiedziała, że ma dla kogo żyć. I że musi być silna. Bo jeśli nie da rady opiekować się ich synem, to kto da? A Marcinek potrzebuje opieki i miłości.

Oczami dziecka

Więc lata mijają, rok i zaraz kolejny, Marcin siwieje, a Władysława wciąż - w swoim skromnym, ale zadbanym i przytulnym brzeskim mieszkanku - wypełnia największą misję swojego życia: opiekę nad chorym dzieckiem.

Marcin jest jak małe dziecko, może roczne, góra osiemnastomiesięczne, zamknięte w ciele dorosłego, potężnego mężczyzny. Mówi tylko pojedyncze słowa, choć Władysława twierdzi, że znacznie więcej rozumie (to dlatego, że cały czas do niego mówię - opowiada). Nie potrafi sam się poruszać, przewrócić z boku na bok - o ubraniu się czy umyciu nie mówiąc. Władysława karmi go łyżeczką, porcja za porcją. Czasem wyłoży mu na stoliczek przy wózku jakieś ciastka, to Marcin weźmie je w ręce, wsadzi je do buzi. Ale sztućcami nie potrafi się posługiwać. Ma padaczkę, wytrzeszcz oczu, różne towarzyszące porażeniu dolegliwości.
Szeroki uśmiech i iskierki w oczach. Nie powiedzielibyście, że ta kobieta od lat nie przespała nocy. Że nigdy nie miała wolnego. Bo opieka nad niepełnosprawnym dzieckiem - nawet jak przestaje być dzieckiem - to całodobowe zajęcie. Na całe życie
Ale przecież czuje i jakoś, w dziecięcy sposób, ten świat obserwuje. Cieszy się, jak ktoś do niego przyjdzie. Rano lubi słuchać radia. Ma swoje ulubione smaki, ulubione melodie. Jak Władysława, wraz z opiekunką, biorą go na ręce (jedna pod głowę, druga za nogi), cieszy się, śmieje, aż mięśnie mu się napinają.

Zwykły dzień

Każdy dzień Władysławy jest od lat podobny i z grubsza wygląda tak: wstaje koło siódmej, czasem przed, czasem po, w zależności od tego, czy Marcinek śpi. Jak się obudzi, włącza mu radio - mężczyzna lubi go słuchać, co Władysława poznaje po tym, że wtedy przez jakiś czas jej nie woła.

Władysława ma wtedy chwilę, kilka minut, żeby wyjść na szybki spacer z pieskiem. Bo mają pieska, małego kundelka, którego przyniosły im córki - żeby Marcin (a i Władysława) miał swoje zwierzę, które przytuli się, połasi.

Potem toaleta Marcina: golenie, mycie buzi, pach. No i te wszystkie czynności związane z fizjologią, bo nie ma co owijać w bawełnę: osoba o takim stopniu niepełnosprawności nie potrafi korzystać z toalety, musi mieć pieluchomajtki.

Jeśli chodzi o kąpiel Marcina, do niej potrzebny jest silny mężczyzna, więc ten rytuał nie odbywa się codziennie - musi przyjść wnuk albo syn.

Potem Władysława przygotowuje śniadanie - dla Marcinka kromka z wędliną, dla siebie skromniej, z miodem (wędliny są w dzisiejszych czasach dość drogie, a Władysława z renty, swojej i Marcina, musi opłacić czynsz, leki, częściowo też opiekunkę z ośrodka pomocy społecznej).

O 10 przychodzi babunia, czyli pani Lucynka, opiekunka (Marcin nie potrafi powiedzieć „pani Lucynka”, więc nazywa ją po swojemu). Mężczyzna zawsze cieszy się na jej przyjście, bo pani Lucynka jest osobą o wielkim sercu i łagodnym usposobieniu, a Marcin dobrych ludzi po prostu wyczuwa.

Wtedy wspólnie przenoszą Marcina z łóżka na wózek inwalidzki (jest już sfatygowany i przydałby się nowy, ale to drogie rzeczy), znowu przemyją mu buzię, ręce.

Pani Lucynka przychodzi na dwie godziny, więc - odliczając czynności, które muszą wykonać wspólnie - Władysławie zostaje codziennie godzina na załatwienie swoich spraw. Idzie wtedy do sklepu, do apteki. Czasem na ciuchy, czyli do sklepu z używaną odzieżą.

Potem, już po wyjściu opiekunki, Władysława przygotowuje obiad (Marcin najbardziej lubi pomidorową). O 14 kładzie go do łóżka, bo mężczyzna nie może być za długo w jednej pozycji. Czasem zaśnie w popołudniową drzemkę, czasem po prostu leży. Jeśli się uda, o 16 Władysława może obejrzeć serial („Nie igraj z aniołem”, produkcji meksykańskiej), ewentualnie poczytać jakąś gazetę. Jeśli Marcin leży w łóżku, nie śpiąc, to Władysława zabiera do jego pokoju deskę do prasowania i tak sobie wspólnie prasują i rozmawiają, to znaczy - Władysława prasuje i mówi do niego.

Po południu zazwyczaj mają gości (dzieci, wnuki - Władysława jest bardzo związana z rodziną), więc koło 17 znów przenosi Marcinka na wózek. A potem, wieczorem, po kolacji, z powrotem do łóżka.

W nocy wstaje do niego kilka razy. Marcin czasem ją woła, bo chce mu się pić. A nawet jeśli nie woła - trzeba z dwa, trzy razy obrócić go w nocy z boku na bok, żeby nie nabawił się odleżyn.

Z tego Władysława jest najbardziej dumna: że jej syn nigdy ich nie miał. Nawet lekarka, jak przychodzi do Marcina, nie może się nadziwić, że jest taki czysty, zadbany.

Strach o przyszłość

Bo tak dobrze może być tylko u matki. Tylko matka może kochać tak bezgranicznie i bezwarunkowo. Tylko ona znajdzie w sobie tyle cierpliwości i siły.

I tylko matka może w takiej sytuacji odnaleźć radość i spełnienie.

Jedna tylko rzecz ostatnio nurtuje Władysławę. Wcześniej o tym nie myślała, ale ostatnio ma problemy ze zdrowiem, więc czasem nachodzą ją myśli: a co, jeśli zdrowie nie pozwoli mi już opiekować się Marcinem? Co, jeśli coś mi się stanie? Mam przecież 75 lat.

Jednego jest pewna: w jakimś ośrodku Marcin mógłby nie przeżyć. Bo kto zadba o niego tak, jak ona? Będzie głaskał, dokarmiał bananami, przewracał z boku na bok. I przede wszystkim - kto będzie go kochał? A Marcin, po prostu, mógł-by wykończyć się z tęsknoty i smutku.

Zamiast zakończenia

Władysława pokazuje zdjęcia Marcina. To z okazji jej 75. urodzin, a to zrobiła córka. A to do dowodu osobistego. Jest też jedno zdjęcie, które przykuwa moją uwagę: Władysława w swoim małym mieszkaniu, otoczona pięcioma dziewczynami.

Pytam o nie.

Władysława: - To Węgierki, przyjęłam je na Światowe Dni Młodzieży. Pomyślałam, że całe życie nie działałam społecznie, bo opiekowałam się Marcinkiem, więc tym razem chcę coś dobrego zrobić dla innych. Wzięłam tysiąc złotych pożyczki, żeby godnie je ugościć: porządne śniadanie, kolacja. Chciałam, żeby miały u mnie dobrze.

- Jak się dogadywałyście?

- One po swojemu, ja po swojemu, wesoło było. Ale poprosiłam sąsiadkę, która uczy angielskiego (na sąsiadów zawsze mogę liczyć), żeby na początku przyszła im wszystko wytłumaczyć. Gdzie spanie, gdzie posiłki. I że Marcinka niech się nie boją, to nie jest zaraźliwe; on się taki urodził. Kochane dziewczyny. Jak to usłyszały, wyściskały mnie serdecznie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Władysława Zych: Mam 75 lat. Od 41 opiekuję się niepełnosprawnym synem. I powiem wam, jestem szczęśliwa - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl