„Wiśniowy sad” Czechowa w Teatrze Polskim – o nadchodzącej katastrofie

Piotr Zaremba
FOT. Materiały prasowe teatru
Dobry to spektakl, który wbrew moim obawom omija rafy publicystyki. Szczęśliwy, godny respektu to teatr, który nie zatraca wrażliwości na Czechowa, nie używając go zanadto instrumentalnie.

„Wiśniowy sad” Antoniego Czechowa to jedna z ważniejszych dla mnie sztuk. W jakiejś mierze z powodu przypadku. Spektakl Macieja Prusa z 1976 roku w warszawskim Teatrze Współczesnym, przeze mnie obejrzany pewnie nieco później, pamiętam do dziś w szczegółach, lepiej niż wiele przedstawień sprzed roku czy dwóch. To jedno z tych zdarzeń, które ukształtowały moją teatralną wyobraźnię.

Tracąca swój majątek dziedziczka Raniewska zawsze była dla mnie Haliną Mikołajską, a jej czpiotowaty brat Gajew – Czesławem Wołłejką. Ale przecież pamiętam też niemal każdy ruch Barbary Krafftówny w roli guwernantki Szarlotty. Uświadomiła mi ona, jak gęsto, z jaką perfekcją, można opowiedzieć historię postaci drugoplanowej, niemal epizodycznej, jeśli się jest wybitnym artystą.

Upadek elit, czyli co?
To jednak nie była tylko kwestia marki aktorów. Pamiętam niemal obsesyjną muzykę Jerzego Satanowskiego sprowadzającą na groteskowy bal tuż przed upadkiem aurę transu. Prus prowadził zdarzenia po mistrzowsku. W niewielkim tylko stopniu słuchając samego Czechowa, który chciał żeby to grać jako komedię. Zawsze się zastanawiam, czy głosząc te swoje zalecenia w roku premiery „Wiśniowego sadu”, czyli w 1904, zresztą tuż przed swoją śmiercią, doktor Czechow nie bawił się ze Stanisławskim, z Rosją, a potem ze światem. Tyle tu melancholii zmieniającej się w gorzki smutek. I przejmującego katastrofizmu. Jak bawić się zagładą czyjegoś świata? Nawet świata ludzi tak niepoważnych i niepoprawnych jak Raniewska i Gajew.

Wątek starych elit ziemiańskich wywłaszczanych przez nowych ludzi, a przynajmniej na rzecz nowych ludzi, pojawiał się i w innych sztukach samego Czechowa (Generałowa Wojnicka i jej pasierb przeganiani do oficyny z dworu przez żydowskiego przedsiębiorcę w „Płatonowie”, nazywanym też „Sztuką bez tytułu”). W polskiej literaturze też mamy utrwalonych sporo takich sytuacji, że przypomnę los bliskich Karola Borowieckiego z „Ziemi obiecanej”. Pokazywano to wszystko w najróżniejszych tonacjach, złośliwie i z żalem, czasem tak i tak równocześnie.

Intencje samego Czechowa w tym tekście nie są wcale jednoznaczne. Właściwie niemal wszystkie postaci, więc te główne również, w jednej chwili zmieniają się z koszmarnych w godne empatii. Taki jest zresztą cały Czechow, który dla mnie zawsze już pozostanie jednym z głównych portrecistów i objaśniaczy ludzkiego kosmosu. A który nie daje się łatwo interpretować, niezależnie od tego, jak prościutkie wydają się te wszystkie ględzenia i szczebioty, manifesty i żale jego bohaterów.

Można by iść nawet dalej w społecznych historycznych spekulacjach. Czechow nie dożył rewolucji. Ale choć pokazał pseudoidylliczny świat dworu wypierany przez drapieżny, z rodowodu wiejski kapitalizm, to przecież nową rzeczywistość także naznaczał piętnem nietrwałości, jakiegoś podminowania, może zagłady. Zarazem pełno w „Wiśniowym sadzie” narzekań na zacofanie, na barbarzyńskość, wręcz na zdziczenie obyczajów w Rosji. Czy to produkt starych czasów czy nowych? Nie ma tu jednej odpowiedzi.

Byłem ciekaw, co z tego zrobi Krystyna Janda wchodząca ze swoją realizacją do warszawskiego Teatru Polskiego prowadzonego przez jej byłego męża Andrzeja Seweryna. Na początek uwaga: doznałem wrażenia jakiejś pętli czasowej. W latach 70. biegałem do Teatru Ateneum właśnie na Jandę i Seweryna, wtedy młodych, ale piekielnie zdolnych i modnych już aktorów. W „Ślubach panieńskich” grała z nimi Grażyna Barszczewska, dziś obsadzona przez dawną koleżankę w roli Raniewskiej. Mój Boże…

Ale poza tymi oczywistymi skojarzeniami były też plotki dotyczące kontekstu społeczno-politycznego. Dopatrywano się w intencjach Jandy zamiaru pokazania upadku dawnej elity jako czegoś analogicznego do współczesnych polskich katastrof. Tyleż razy ogłaszanych w komentarzach samej aktorki do rzeczywistości.

Znajomy aktor wskazywał, że ten zamiar widać zwłaszcza w pomysłach obsadowych. U Prusa Jermołaj Łopachin, syn pańszczyźnianego chłopa przejmujący w finale majątek (choć też próbujący ratować dawnych państwa) był grany przez Jana Englerta (a we wcześniejszej telewizyjnej wersji przez Władysława Kowalskiego). Był więc stosunkowo młody i budził odruchową wręcz sympatię.

Janda obsadziła w tej roli Szymona Kuśmidra, nie tylko starszego, ale i kojarzącego nam się z rolami ekspansywnych prostaków. Czy nie za łatwe to, sam zadawałem sobie pytanie. Czy to naprawdę okaże się opowieścią o nieśmiertelnym „chamie”? To jedna z najbardziej oklepanych figur publicystycznych w obecnej rozpolitykowanej Polsce. A czy sama aktorka nie utożsami nadmiernie się z wyganianą panią z dworu? Czy sama nie uważa się za kogoś takiego?

Po obejrzeniu zwracam jednak honor. Możliwe, że w kilku scenach utrwalił się jakiś ślad tej intencji, choćby w końcowym opuszczaniu zlicytowanego dworu przez Gajewa z ładunkiem książek na wózku. Ale przecież Kuśmider, choć faktycznie starszy i dość toporny, zachowuje całą wieloznaczność postaci Łopachina. Widzimy sprzeczne uczucia, jakie nim miotają. Zachowano jego empatyczne odruchy wobec różnych postaci i sytuacji.
Janda nie okroiła też tyrad Trofimowa, wiecznego studenta i buntownika (Czechow sugeruje, że to ofiara politycznych represji, a nie może więcej powiedzieć z powodu cenzury) wymierzonych w starą elitę. Jest ona także i w tej inscenizacji winna sama sobie, nawet jeśli wywołuje kilka odruchów współczucia.

Staroświeckość i groteska
Obie wersje Prusa z lat 70. ubiegłego wieku były dla mnie wzorcem z Sevres „Wiśniowego sadu”. Widziałem potem kilka innych ,gdzie próbowano grać to wszystko gwałtowniej, mniej pastelowo, czasem z pokusą zbyt uwspółcześnionej metafory. I to na ogół nie wychodziło najlepiej.

Co zrobiła Krystyna Janda? Z jednej strony oparła się pokusom łatwego uwspółcześniania, nawet w takim stopniu, jak zrobił to niedawno Jan Englert z „Trzema siostrami” przeniesionymi przez niego w przestrzeń nie całkiem historyczną, choć przecież też nie całkiem współczesną. Efektowna dekoracja Macieja Preyera jest staroświecka, przeszklone pomieszczenia, dające skądinąd podobną co u Englerta sposobność grania na kilku planach równocześnie, wydają się być wraz ze swoim wyposażeniem „raczej XIX-wieczne”. Podobnie kostiumy Doroty Kołodyńskiej. Może jedynie muzyka zespołu pod kierunkiem Benjamina Marchuli, przygrywającego balowi, pobrzmiewa stylizacjami wyjętymi trochę z konkretnej epoki.

Zarazem ten spektakl pulsuje przerysowaniami osiągającymi miejscami wymiar groteski. Takie są od początku płacze i piski służącej Duniaszy (Anna Cieślak), szlochy Warii, starszej, przybranej córki Raniewskiej (Dorota Landowska), a w scenie balu taka jest szamotanina samej Raniewskiej, którą Barszczewska prowadzi drogą mocnej egzaltacji (ani Mikołajska, ani Aleksandra Śląska z telewizyjnej wersji Prusa nie były tak rozdygotane). Także w gagach Szymona Kuśmidra (Łopachin), Pawła Krucza (kancelista Jepichodow), Joanny Trzepiecińskiej (Szarlotta) czy Antoniego Ostroucha (sąsiad Boris Piszczyk) mamy sporo groteskowej przesady. Wszyscy są tu zbyt podnieceni, rozbiegani, chaotyczni. Co ciekawa, ta groteska rzadko budzi na widowni śmiech, jest smutna, gorzka.
Co ja na to? Na początek przez chwilę miałem wrażenie nadmiernego zgiełku, to buzowanie budziło mój opór. Ale czy miałem rację? Sam tekst daje solidne podstawy aby tak to poprowadzić.

Przecież ten dwór jest wywłaszczony, nim jeszcze Raniewska i Gajew utracą go ostatecznie. Ich władza wynikająca z dawnej przewagi społecznej już upadła. Nie radzą sobie z własnym aroganckim lokajem Jaszą, a na wieczorek taneczny zmuszeni są zapraszać urzędnika pocztowego i zawiadowcę stacji. To jest świat rozsypujących się norm i zwyczajów. Raniewska otwarcie mówi o swojej żałosnej kondycji. Możliwe, że estetyka przerysowanej groteski do tego pasuje. Jest zresztą w tym tekście kilka akcentów jakby katastroficznych. Jak choćby tajemniczy odgłos czegoś strasznego dochodzący z oddali, czy jak postać pijanego Przechodnia przechodzącego przez dwór, jakby to była ulica.

Zarazem Janda zatrzymała się jednak. Niedawno TR i Teatr Stary w Krakowa pokazały nam „Trzy siostry” w inscenizacji sławnego reżysera belgijskiego Luka Percevala (wystawione jako „3siostry”). Tam dostaliśmy całkiem współczesny kryzys cywilizacji opowiadany jedynie strzępami Czechowowskich dialogów. Taka propozycja wywołała powszechny zachwyt tego, co zostało z teatralnej krytyki w Polsce. Mnie wydała się pustym, dość pretensjonalnym zbiorem gestów i teatralnych zabiegów.

Szefowa Teatru Polonia opowiada nam za to historię spójnie, z dbałością o zachowanie całego tekstu i logiki następujących po sobie zdarzeń. Nawet jeśli odrobinę bardziej wykrzyczany, to jest nadal Czechow. Uniwersalny, co nie musi wcale oznaczać mnożenia uwspółcześniających sztuczek. Chwilami rozdokazywany, chwilami zastygający w zadumach i rozżaleniach do świata.

Dobry to teatr
Kilka decyzji obsadowych mogło budzić wątpliwości. Czy Dorota Landowska powinna udawać Warię, przybraną córkę Raniewskiej, starszą, to prawda, ale jednak siostrę Ani. Czy Jasza Tomasza Błasiaka nie jest zbyt wiekowo dojrzały? Faktem jest, że aktorzy radzą sobie z wiekowymi wątpliwościami zadziwiająco dobrze. Po prostu wyglądają na młodszych (choć Jasza bywał z reguły dwudziestoparolatkiem). O kontrowersjach wokół wieku Łopachina już wspominałem. Jeśli ma to łącznie niewielkie znaczenie, to dlatego, że ten „Wiśniowy sad” grany jest równo. Cały zespół się w nim sprawdza ujawniając potencjalne możliwości Teatru Polskiego.
Można się nie zgadzać z pewną przesadą w ekspresji, ale to kwestia koncepcji postaci, a nie wynik czyjejś nieporadności. Raniewska Barszczewskiej mogła się chwilami kłócić z moim wyobrażeniem o tej postaci, ale za scenę swoich rozterek i histerycznych słabości na balu dostała osobne oklaski. Zasłużone oklaski.

Dobry, można by rzecz stylowy jest Gajew Jerzego Schejbala. Krucz, Ostrouch, Trzepiecińska zręcznie przechodzą od groteski do tragiczności. Anna Cieślak wydaje z siebie może o kilka szlochnięć za dużo, ale pod koniec zwłaszcza jest bardzo Czechowowska. Przy wszystkich wątpliwościach, bo ja mam w głowie inne, nawet fizyczne wyobrażenie Łopachina, Szymon Kuśmider tworzy sugestywną kreację. Dobywa z tych wszystkich rechotów i zbyt gwałtownych ruchów machającego rekami parweniusza stosowne komplikacje, zaciekawia.

Brawa należą się Dorocie Landowskiej jako wiecznie podenerwowanej Warii. Tak elastyczna, sprawna aktorka będzie umiała się odnaleźć nawet jako dziewczyna. Pięknie poprowadziła postać 17-letniej Ani Dorota Bzdyla. To kolejna udana, nieprzesłodzona, zagrana bardzo dojrzale rola tej młodej aktorki. Stworzyli świetny duet z Krystianem Modzelewskim, który czyni z postaci wiecznie deklamującego Trofimowa żywą, zaciekawiającą postać. Szkoda, że ten aktor tak przeze mnie zapamiętany z roli Heliogabala w znakomitym „Irydionie” Krasińskiego-Seweryna sprzed ośmiu lat, jest chyba nie do końca wykorzystywany na miarę swojego talentu.
Kapitalny, tak wyrazisty, że aż przerażający Jasza Tomasza Błasiaka i poruszający stary lokaj Firs – Krzysztofa Kumora zamykają tę listę tylko z czystego przypadku. Ciężko tu budować hierarchię ról, ale jakoś szczególnie ich zapamiętałem.

Dobry to spektakl, który wbrew moim obawom omija rafy publicystyki. Szczęśliwy, godny respektu to teatr, który nie zatraca wrażliwości na Czechowa nie używając go zanadto instrumentalnie. Publiczność zareagowała na spektakl żywiołowo, z pewnością nie tylko na wagę nazwiska Jandy i prestiż teatru Seweryna. Więzi łączącej aktorów z widzami nie da się markować, zastąpić w pełni snobizmem. Oklaski „przez grzeczność” są do rozpoznania, to nie ten przypadek. Trwaj taki teatrze, ile możesz!

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na i.pl Portal i.pl