Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wilków rok po powodzi wciąż leczy rany

Aleksandra Dunajska
Celina Giza po powodzi zyskała psa: - Ratując się skądś uciekł i trafił tutaj
Celina Giza po powodzi zyskała psa: - Ratując się skądś uciekł i trafił tutaj DUN
Na elewacjach domów w gminie Wilków wciąż widać, jak wysoko rok temu sięgnęła woda. Tyczki chmielników stoją bezczynnie, bo kataklizm zniszczył uprawy.

Przed sklepem w Zastowie Polanowskim gromadzi się kilka osób. - Zobaczcie, jakie ładne sadzonki pomidorów udało nam się kupić tanio - zachwalają dwie kobiety, które właśnie podjechały na rowerach.

- Ale czy to wiadomo, czy w tej ziemi skażonej można cokolwiek uprawiać - zamyśla się starsza pani w kolorowej chustce na głowie. Kilku mieszkańców zeszło na chwilę z pola, gdzie usuwają skutki zeszłorocznego kataklizmu. - Chyba te stare drzewa, co ocalały, trzeba będzie też wykarczować. Wcale nie kwitną, nic z nich nie będzie - przewiduje jeden z nich. Gmina Wilków wciąż leczy rany po powodzi. Ale zanim będzie tak jak dawniej, minie jeszcze sporo czasu.

Remont i grzyb

Dokładnie jutro minie rok od kiedy Wisła przerwała wał w Zastowie Polanowskim, a woda zalała 90 procent gminy Wilków. Zbigniew Wójtowicz spał wtedy w swoim domu, około 250 metrów od wyrwy w wale. - Na chwilę się zdrzemnąłem. Sąsiad chciał mnie ostrzec, ale nie słyszałem jego wołania. Jak się obudziłem, woda już do okien podchodziła. Uciekłem na strych, śmigłowcem mnie zabrali - opowiada. Dom miał drewniany, inspektorzy orzekli: do rozbiórki. Dostał 100 tys. zł dofinansowania, trochę pożyczył i postawił nowy, murowany. Wykończył tylko dół, bo pieniądze się skończyły. - Na budowę nowego domu należy się do 300 tys. zł dofinansowania, ale mi dali mniej, bo dom na córkę stoi, a ona mieszka w Warszawie. Odwołuję się. Obliczyłem, że jeszcze jakieś 39 tys. potrzeba, żeby budynek dokończyć, ocieplić.

Celina Giza z Wilkowa remontuje niewielki dom. Pękają tynki, ale nadzór budowlany stwierdził, że jest bezpieczny. Tylko ganek trzeba będzie rozebrać, gdyż się rozsypuje. Na wykonanie prac dostała dofinansowanie.

- Wcale nie tak mało - 100 tys. zł. Jeszcze coś z ubezpieczenia będzie. Ale pieniądze szybko topnieją, a remont wciąż się ciągnie - mówi. - Z drugiej strony cieszę się, że dopiero teraz prace się skończą. Całą zimę paliłam w piecu, okna otwierałam i mury mam suche. Ci, którzy musieli się spieszyć, bo nie mieli gdzie się podziać, dziś mają wilgoć - mówi pani Giza. - Grzyb wyłazi na ściany, pojawiło się też robactwo - potwierdza Bożena z Zastowa Polanowskiego.

Mieszkańcy podkreślają, że kiedy po powodzi ruszyły remonty i odbudowy, ceny materiałów i robocizny skoczyły w okolicy o kilkadziesiąt procent. Jak grzyby po deszczu wyrastały nowe firmy, niekiedy prowadzone przez ludzi z budowlanką mających niewiele wspólnego. - Na biednych chcieli zarobić - uważa Celina Giza.

Dobrze, że choć krowa uratowana

W najgorszej sytuacji są rolnicy, którym woda nie tylko zabrała dobytek, ale także zniszczyła uprawy - główne źródło utrzymania. Kazimiera Gaj, sołtys Zastowa Polanowskiego, ukradkiem ociera łzy. - Co ty, Kazia, płaczesz? Daj spokój, mało już łez wylałaś? - strofuje ją sąsiad-ka, pani Bożena. - Jak mi się przypomni to wszystko, to jakoś tak same łzy lecą. Strach był okropny, a ja nawet pływać nie umiem - wzdycha Kazimiera.

Utrzymywała się razem z rodziną z upraw chmielu, malin i sadu. Po tym, jak przez kilka tygodni na polach stała woda, roślin nie dało się uratować. - Chmielniki trzeba odtworzyć, ale nie bardzo mamy pieniądze na sadzonki. Drzewa w sadzie w większości trzeba było wyrwać - mówi pani Kazimiera. Sprzęt rolniczy zżera rdza. Wszystko trzeba naprawiać. - Cieszę się, że choć krowę udało się uratować, to mleko jest dla nas i dla sąsiadów - zaznacza Kazimiera.

Pani sołtys, podobnie jak 414 rolników w całej gminie, pracuje w ramach robót publicznych. Usuwają skutki kataklizmu z pól, porządkują. Dostają za to comiesięczne wynagrodzenie - ok. 1,8 tys. zł brutto. - Ale to tylko jeszcze przez kilka miesięcy, w moim przypadku - do końca lipca. Co będzie dalej, z czego się utrzymamy, nawet nie chcę myśleć.

W ramach robót publicznych zatrudnił się też Stanisław Jezierski w Wilkowa. Przed powodzią miał sad i plantację chmielu. Na odtworzenie produkcji pieniądze chciałby pozyskać ze specjalnego programu. Ale łatwo nie będzie. - Pieniądze trzeba najpierw wyłożyć z własnej kieszeni, dopiero potem można liczyć na dofinansowanie. Dodatkowo uprawy trzeba ubezpieczyć - na 5 lat. Koszty są spore. Na zbiory np. chmielu trzeba będzie czekać dwa lata, na owocowanie drzewek - pięć lat - wyjaśnia pan Stanisław.
Z Wysp do Wilkowa

Mieszkańcy przyznają, że pomocy po powodzi im nie brakowało. - Dobrze, że były pieniądze na remonty i odbudowę. Bez te-go byłoby naprawdę ciężko - zaznacza Stanisław Jezierski. Tylko do końca 2010 roku 1,4 tys. rodzin z Wilkowa dostało ponad 64 mln zł zasiłków.

- A ile tu ludzi nam pomagało to trudno zliczyć. Nawet miałam jednego wolontariusza Anglika. Przyjeżdżali też więźniowie - wspomina Celina Giza. - Dużo prywatnych osób przywoziło dary, jedni byli nawet z Łodzi. Nie wiedzieliśmy, jak im dziękować. Powiedzieli: pod kapliczką - opowiada Bożena z Zastowa Polanowskiego.

Sadzonki dla swoich

To, jak pomoc spływająca do Wilkowa była rozdzielana, budzi też wiele emocji. - No bo na przykład, jak można było tak zrobić z tymi sadzonkami? - zastanawia się Kazimiera Gaj.

Chodzi jej o sprawę sprzed kilku tygodni. 21 tys. sadzonek jabłoni i chmielu podarowanych przez Polski Czerwony Krzyż miało trafić do poszkodowanych rolników. Okazało się, że dostało je tylko pięć osób - w tym syn kierowniczki Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. - Jak takie sytuacje wychodzą na jaw, to ludzi szlag trafia - mówi pani Kazimiera. Zdenerwowanie się udziela. Zapytani o sprawę mieszkańcy zgromadzeni pod sklepem w Zastowie jeden przez drugiego wyliczają swoje podejrzenia i bolączki. - Te pierwsze 6 tys. zł, które dostawaliśmy, niektórzy otrzymywali na cały dom, a inni - na rodzinę. Ale jak chciałam złożyć wniosek dla siebie i dla mamy osobno, to mi w GOPS powiedzieli, że nie moż-na - relacjonuje pani Dorota.

- Z darami rzeczowymi było jeszcze gorzej, straszny bałagan. Jeden nie dostał nic, inny bardzo dużo. Nieraz potem to sprzedawali albo przepijali - mówi inna kobieta. - Lodówki niektórzy po trzy mają w domu. A są też tacy, co nie mają wcale - dorzuca mężczyzna w średnim wieku.

- Z tą pomocą rzeczywiście różnie mogło być - przyznaje Maciej Budka z lubelskiego PCK. - To był problem wszystkich organizacji, ale trudno się dziwić - teren do ogarnięcia i liczba osób potrzebujących były ogromne. Chociaż proponowaliśmy rozwiązanie problemu - wprowadzenie kart powodzianina, na których byłoby wpisywane, co kto otrzymał. Ale w gminie nie podjęto tematu - mówi Budka.

Niektórzy mieszkańcy gminy o sprawach pomocy po powodzi rozmawiają niechętnie. - Ja już dość mam tego wszystkiego - rzuca poirytowana kobieta, którą spotykamy na ulicy niedaleko kościoła. Nie chce, żeby podawać jej nazwisko, bo wie, że jej opinia "sąsiadom by się nie spodobała". - Tragedia była, to fakt. Są rodziny w naprawdę dramatycznej sytuacji, ale każdy próbuje jakość sobie radzić. Ale niektórym to się, proszę pani, w głowach poprzewracało. Ludzie domy postawili, czasami lepsze niż mieli, wyremontowali, a ciągle narzekają. A najbardziej to biadolą ci, co zamiast się wziąć do roboty, to czekają, aż z nieba im wszystko spadnie - mówi. Macha ręką i odchodzi.

Dr Ewa Trubiłowicz jako wolontariuszka przez kilka miesięcy udzielała pomocy psychologicznej powodzianom. I uważa, że postawa roszczeniowa wśród nich to nie rzadkość. - Ale to nie jest nic nadzwyczajnego, tacy po prostu jesteśmy. Niektórzy w trudnej sytuacji się mobilizują, dobrze sobie radzą, ale inni reagują ucieczką, oddalają od siebie rozwiązanie problemu i przerzucają to na innych, oczekując pomocy - tłumaczy.

Żeby nie padało

Czego dziś potrzebują powodzianie z Wikowa? - Chyba najbardziej, żeby te roboty publiczne przedłużyli. Wtedy ludzie mogliby pracować, zarabiać, a nie prosić o jałmużnę - mówi Kazimiera Gaj. - No i żeby za bardzo nie padało - uśmiecha się.

Mieszkańcy z niepokojem patrzą na wiślane wały. Grzegorz z Zastowa Polanowskiego: - Niewiele się poprawiło od zeszłego roku. Dziurę co prawda załatali, ale wałów się nie kosi, Wisły nie pogłębia. Jakby przyszła znowu taka woda, to nie wiem, czy nie byłoby tak samo, jak rok temu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski