Wilhelm Hosenfeld - oficer Wehrmachtu, który miał odwagę zachować się przyzwoicie

Redakcja
Hosenfeld, jedyny oficer Wehrmachtu odznaczony medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata
Hosenfeld, jedyny oficer Wehrmachtu odznaczony medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata archiwum
Tę niezwykłą historię dzięki filmowi Romana Polańskiego zna cały świat. Grażyna Kuźnik i Wincenty Bryński rozmawiali z córką Niemca, który uratował życie pianisty Władysława Szpilmana

Jorinde Hosenfeld-Krejci, córka oficera Wehrmachtu, przyjechała do Sosnowca na grudniową wystawę poświęconą stuleciu urodzin Władysława Szpilmana. Nic by nie wiedziała o tym mieście, gdyby jej ojciec nie uratował życia wybitnemu pianiście, który stąd pochodził. Wilm Hosenfeld był Niemcem, Szpilman Żydem, wszystko działo się w okupowanej Polsce. Ich niezwykłe spotkanie stało się tematem filmu Romana Polańskiego "Pianista" i początkiem przyjaźni obu ich rodzin. Jorinde marzy o tym, żeby było także wkładem w trudne dzieło wybaczenia i sympatii między Polakami a Niemcami.

Czytaj też:Prezydent spotkał się z wdową po Władysławie Szpilmanie

Wilhelm Hosenfeld, jedyny niemiecki oficer odznaczony medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, nie wrócił z wojny. Zginął w rosyjskim obozie. Jego rodzina nie miała pojęcia, czym właściwie zajmował się w Polsce. Był komendantem oficerskiego obozu jenieckiego w Pabianicach, potem stacjonował w Warszawie, zarządzał obiektami sportowymi. Podczas Powstania Warszawskiego służył w niemieckim kontrwywiadzie, przesłuchując Polaków i Rosjan wziętych do niewoli. Pisał pamiętniki i przysyłał listy, czasem jednak niemieckie rodziny dopiero po latach dowiadywały się, co rzeczywiście ich ojcowie w mundurze okupanta wzięli na swoje sumienie. Ale tajemnica Wilhelma była inna. - Władysław Szpilman sam nas odnalazł, żeby opowiedzieć o tym, że dzięki ojcu dotrwał do końca wojny - mówi Jorinde, siwowłosa, energiczna pani. - O tym jednak, że ojciec pomagał też innym Polakom, dowiedzieliśmy się znacznie później. Już po śmierci mamy, kiedy w domowym schowku odkryliśmy z rodzeństwem dzienniki taty.

Hosenfeld, przedwojenny nauczyciel, nie ukrywał swoich uczuć wobec tego, co widział w Polsce. Pisał na przykład: "Trzeba sobie zadać pytanie, jak mogło do tego dojść, że w naszym narodzie mamy taką zezwierzęconą szumowinę. Czy z więzień i domów wariatów wypuszczono przestępców i umysłowo chorych, którzy funkcjonują jak krwiożercze psy? Niestety nie, to są ludzie, którzy w naszym państwie zajmują wysokie stanowiska".

Jego zapiski i listy ukazały się w książce "Wilm Hosenfeld. Staram się ratować każdego". To obraz przemian w poglądach Niemca z Hesji, ojca pięciorga dzieci, katolika, który był przez jakiś czas zwolennikiem Hitlera. Należał do NSDAP. Podczas wojny nie stracił ludzkich uczuć. Pisał: "Za zbrodnie, które rozpętała stosunkowo niewielka grupa, będzie musiał pokutować cały naród, bo ten sam naród był ślepy, zbyt tchórzliwy i niemoralny, aby sprzeciwić się zbrodniom". Pomagał Polakom i Żydom, dostarczając im fałszywe dokumenty i zatrudniając przy prowadzonych przez siebie obiektach sportowych. Uratował wiele osób. Jesienią 1944 r. napisał po upadku Powstania Warszawskiego: "Takiego narodu pokonać się nie da".

Czytaj też:Więcej o postaci i losach Władysława Szpilmana

Kiedy Hosenfeld opuszczał na zawsze, jak się okazało, żonę Annemarię, dzieci i dom, żeby wziąć udział w niemieckiej inwazji na Polskę we wrześniu 1939 r., Jorinde miała siedem lat.
- Niewiele pamiętam z momentu wyjazdu taty - przyznaje. - Niewiele rozumiałam z tego, co wokół mnie się działo. Było spore zamieszanie, wiem, że było mi smutno. Na dworzec, gdzie wraz z innymi mężczyznami ojciec wsiadał do pociągu, odprowadzała go mama i moje starsze rodzeństwo. Jak później opowiadali, tata martwił się tym wyjazdem, ale też pocieszał mamę, że wróci za sześć tygodni. Nie wrócił wcale. Jednak co sześć tygodni przychodziły od niego kartki i listy.
Władysław Szpilman też opisał we wspomnieniach wejście Niemców do Warszawy. "Wszyscy mieli wielkie, tępo ciosane twarze i oczy koloru wody. Jezdnie i chodniki zasypane były ulotkami niemieckimi, których nikt nie podnosił. Uważano, że są zatrute. Kiedy Roman Polański zaprosił naszą gazetę na plan filmu "Pianista", który przyniósł mu Oscara, ulice były zasłane białymi kartkami jak śniegiem. Reżyser krzyczał do statystów przebranych za Wehrmacht: "Bandziorskie miny robić! Krótki krok. Nogą przybić!".

Czytaj też:Prezydent spotkał się z wdową po Władysławie Szpilmanie

Adrien Brody jako Szpilman patrzył na wojsko w jasnym, eleganckim garniturze. Był uznanym pianistą. To Szpilman zagrał jako ostatni na falach Polskiego Radia we wrześniu 1939 r.
Pięć lat później, po zagładzie getta i upadku powstania, Szpilman wegetuje w zrównanej z ziemią Warszawie. Ma przy sobie tabletki nasenne i butelkę opium, ale wciąż trzyma się przy życiu. Jest sam, cała rodzina zginęła. Poszedł z nimi do pociągu, ale jakiś policjant wyrwał go siłą z transportu. Rozpoznał ulubionego pianistę z kawiarni w getcie. Po kilku dniach Szpilmanowi przyśniła się rodzina. - My już nie żyjemy - powiedział brat.

Władysław ściągnął bliskich z Sosnowca do Warszawy z nadzieją na lepsze życie. Ale tylko jemu muzyka uratowała życie.

W styczniu 1945 r. Szpilman wciąż żył. Całymi dniami grał w myślach utwory z przeszłości. Kiedyś spojrzał w szybę i zobaczył swoje odbicie - czarną, pokrytą strupami twarz z długą brodą. Takiego ujrzał go Hosenfeld w pustym mieszkaniu, gdzie Szpilman szukał jedzenia. Niemiec zapytał: - Co pan tu robi? Szpilman zdziwił się: Pan? Do Żyda? Wtedy usłyszał drugie pytanie: - Kim pan jest? W odpowiedzi usiadł do fortepianu. Zagrał nokturn c-moll Chopina.

Syn Szpilmana mówił, że Hosenfeld i tak uratowałby mu życie, niezależnie od tego, kim by się okazał. Bo wiadomo, kim był Hosenfeld. Oficer przynosił mu później jedzenie i ubrania. Gazety, w które pakował żywność, mówiły o zbliżającym się końcu koszmaru. Po kilku miesiącach Szpilman znowu stał się eleganckim mężczyzną, a Hosenfeld znalazł się w sowieckim łagrze. Prosił Szpilmana o pomoc, ale pianista nie mógł go uratować. Rosjanie nie brali pod uwagę świadectw Polaków. Hosenfeld zginął.

Czytaj też:Więcej o postaci i losach Władysława Szpilmana

- Skończyła się wojna, tata z niej nie wrócił - mówi Jorinde. - Pisał z Rosji listy aż do swojej śmierci w 1952 r. Były coraz krótsze, widać w nich było tęsknotę i malejącą nadzieję na ponowne spotkanie.
Rodzinie po wojnie nie żyło się łatwo. - Opiekę nad nami przejął starszy brat. Był wtedy młodym lekarzem. Żyliśmy skromnie - dodaje Jorinde. - Poszłam w ślady brata, zostałam lekarzem, ale nie praktykowałam. Poświęciłam się domowi i czwórce dzieci. Mimo że nie leczę, to piszę o medycynie, jestem dziennikarzem.

Jorinde ma prośbę:
- Chciałabym, żeby pamiętano o moim ojcu, który ratował ludzi od początku wojny. Miał odwagę zachować się przyzwoicie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wilhelm Hosenfeld - oficer Wehrmachtu, który miał odwagę zachować się przyzwoicie - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl