Wietnamski manicure zdobywa popularność w Warszawie

Anita Czupryn
Wietnamczycy w Warszawie opanowali salony paznokci. Azjatycki manicure i pedicure cieszy się ogromną popularnością klientek mimo krytyki płynącej z rodzimych zakładów kosmetycznych. Jak oni to robią?

Salon kształtem przypomina wąską kiszkę, mieści się w przejściu podziemnym w centrum Warszawy. Na ścianie wiszą oprawione w ramkach zdjęcie świętego Jana Pawła II i obraz Matki Bożej. Nazwa Glamour Nails została po poprzednich właścicielach - dwóch młodych Wietnamczykach. Głośno było o nich już dwa lata temu. No, bo jakże to - faceci i znają się na manicure, na pedicure, hennach i innych damskich kosmetycznych zabiegach?

A kiedy się jeszcze okazało, że są dokładni, precyzyjni, szybcy, a ceny mają o połowę niższe w porównaniu z innymi studiami kosmetycznymi, wieści o chłopakach rozeszły się z przysłowiową szybkością światła po całej Warszawie. I tak oto o 24-letnim Ha Tran Trongu, który z południowego Wietnamu przyjechał do Polski na kurs angielskiego, a poświęcił rok, by się nauczyć manicure, i otworzył własny salon, rozpisywały się portale internetowe.

Od tamtego czasu zmieniło się tyle, że wietnamskich manikiurzystów w Warszawie jest zatrzęsienie i wciąż powstają nowe salony. Już nie tylko w „wietnamskich zagłębiach biznesu”, czyli w centrach handlowych przy ulicach Marywilskiej czy Bakalarskiej, gdzie się znajdują całe aleje z salonami kosmetycznymi prowadzonymi przez Wietnamczyków, ale niemal w każdej dzielnicy - w Śródmieściu, na Muranowie, Mokotowie, Ochocie czy Woli. Prawdziwy wietnamski desant. Konkurencja ogromna, więc i ceny spadają na łeb, na szyję, co przede wszystkim cieszy klientki.

Manicure hybrydowy u Wietnamczyków można mieć już za 50 złotych (to w centrum miasta) albo za jeszcze mniej (przy ulicach Marywilskiej czy Bakalarskiej). Wietnamskie salony oferują też hennę, permanentne brwi, permanentny makijaż ust, a nawet wygładzający zmarszczki masaż twarzy.

Glamour Nails, salon w podziemnym przejściu w centrum Warszawy, nadal świetnie prosperuje, choć właściciele się już zmienili. Dziś prowadzą go Chang i Huan - młode wietnamskie małżeństwo z 4-miesięcznym synkiem, którego często zabierają do pracy. Dwójkę starszych dzieci zostawili pod opieką dziadków - w Wietnamie. Klientkom ich bobas nie przeszkadza, a oni opiekują się nim na zmianę. Kiedy mały zasypia (w wózku, w korytarzu przed salonem), Huan zabezpiecza twarz maseczką przed pyłem z paznokci i puszcza w ruch frezarkę, usuwając klientkom resztki hybrydy, i precyzyjnie nakłada nowy lakier.

Wygląda na to, że Huan z sukcesem podtrzymuje tradycję byłego właściciela Ha Tran Tronga, bo teraz klientki szczególnie sobie chwalą jego zabiegi. Z racji lokalizacji do salonu trafia wielu zupełnym przypadkiem, jednorazowo, spiesząc na Dworzec Centralny, ale Chang i Huan dopracowali się już stałych klientów, którzy dzwonią i umawiają się na konkretne pory. I nikogo już nie dziwi skośnooki mężczyzna, który doradza kobietom, jaki kolor lakierów wybrać, jaki kształt paznokci będzie najlepiej im pasował i na jaki rodzaj manicure powinny się zdecydować. Nawiasem mówiąc - w Wietnamie to zupełnie normalny widok, kiedy mężczyzna robi kobietom paznokcie, albo mężczyzna przychodzący do salonu na manicure. W Polsce wizyta mężczyzny w salonie kosmetycznym to wciąż rzadki widok.

- Super zrobił mi pan nogi. Super! - zwraca się do Huana starsza pani, która właśnie przechodzi podziemnym przejściem i z uśmiechem zagląda przez otwarte drzwi. - Niedługo znowu tu przyjdę! - zapewnia.

Huan na te słowa się rozpromienia, uśmiechając się szeroko, i kłania się klientce. Ani on, ani jego żona Chang nie mówią po polsku, no, ale słowa „nogi” i „super” słyszą często i rozumieją - powie mi później An, trzecia pracownica w salonie.

Huan i Chang nie są zresztą wyjątkiem. Jeśli chodzi o inne wietnamskie salony w Warszawie - w większości z nich wietnamscy manikiurzyści nie znają języka polskiego i jak się okazuje, wcale nie muszą znać. Pochylają się nad paznokciami klientów w milczeniu, a podstawowe słowa, takie jak paznokcie, ręce, stopy, manicure, pedicure, hybryda, french już znają.

An ma niespełna 20 lat, skupioną twarz intelektualistki, gibkie ciało i usta jak rozkwitająca piwonia. Jest studentką turystyki niepublicznej uczelni - Społecznej Akademii Nauk. Studiuje tam wiele osób z różnych krajów, ale nie ma zbyt wielu Wietnamczyków. - Moi rodacy wybierają częściej Uczelnię Łazarskiego albo Koźmińskiego - mówi An.

Chang i Huan zatrudnili ją dwa lata temu, bo we dwoje nie poradziliby sobie z nawałem klientów. - Szczególnie popołudniami klientów jest bardzo dużo - mówi An. Przyjechała do Polski 3 lata temu, na studia, mając zaledwie 16 lat. Sama. W Hanoi zostawiła 8-letniego braciszka i rodziców, którzy prowadzą sklep. - To była z mojej strony odwaga - przyznaje. - Wybrałam studia w waszym kraju, bo tu jest po prostu taniej niż w innych krajach Unii. Ale już jadąc do Polski, byłam przekonana, że Polska to nie przystanek. Że ja tu zostanę. Raz, na weekend pojechałam do Berlina. W Niemczech mi się nie spodobało. Ludzie wydali mi się agresywni. Polacy? Bardzo mili. Pamiętam taką sytuację, zaraz po przyjeździe. Stałam pod blokiem, przy domofonie, nie wiedząc jeszcze, jak działa i jak go rozgryźć. Od razu zainteresowała się mną jakaś kobieta, która zobaczyła moją minę i już wiedziała, że potrzebuję pomocy. Wytłumaczyła mi wszystko.

W Warszawie mieszka też starsza siostra An - kończy magisterskie studiach, kierunek: zarządzanie środowiskiem i ekologią. I oczywiście dorabia, bo podobnie jak An, za studia musi płacić. Pracuje w restauracji. We dwie z An, inaczej niż zwyczajowo Wietnamczycy, wynajmują mieszkanie na Bielanach. Ponieważ większość Wietnamczyków lokuje się albo w apartamentach i domach wybudowanych przez azjatycką firmę Min Hong, położonych przy warszawskim Parku Szczęśliwickim, albo szuka mieszkań w podwarszawskim Raszynie.

dziennikzachodni.pl

Największym zaskoczeniem An w Polsce był... kontroler w autobusie. - W Wietnamie nie ma „kanarów”. Mamy inny system. Do autobusu wchodzi się przednim wejściem i kupuje bilet u kierowcy - tłumaczy.

Swoją pierwszą pracę An znalazła w salonie Spa. Nadal czekają tam na nią, jak skończy studia, więc być może tam wróci. Na razie, widząc, jak się rozwija wietnamski rynek salonów paznokci i jaki jest w tym potencjał, zapisała się na trzymiesięczny kurs manicure i pedicure, a po jego ukończeniu praktykę zaliczała w salonach na Marywilskiej. - Już trzy lata temu wietnamskich salonów było mnóstwo, zwłaszcza na Marywilskiej czy Bakalarskiej, istne zagłębie - opowiada Wietnamka. - Zaczęło się od tego, że jak jeden Wietnamczyk otworzył takie studio, to drugi podchwycił, bo zobaczył, że to dobry biznes. Ale teraz nawet ja uważam, że jest ich za dużo. Jest ich naprawdę mnóstwo. Trwa wojna konkurencyjna, która wymusza coraz niższe ceny, a coraz niższe ceny sprawiają, że traci się na jakości - zabiegi wykonuje się coraz szybciej, coraz mniej dokładnie, bo liczy się ilość. A wietnamski manicure nie na tym polega - podkreśla An.

- Na czym więc polega wietnamski makijaż? - podchwytuję. - Po prostu jest inny od waszego. Wykonujemy go dokładniej, precyzyjniej. Używamy innych, naszych materiałów. No i robimy to szybciej - wylicza An.

Ta szybkość może wynikać również z tego, że Wietnamczycy bardziej się skupiają na pracy, na zadaniu, jakie mają do wykonania, niż na ploteczkach z klientkami. Ale w salonie Chang i Huana atmosfera nie jest milcząca - przeciwnie, jest dużo śmiechu i radości; Chang i Huan doskonale potrafią się komunikować niewerbalnie. Chuang biega jak fryga i częstuje klientów czereśniami. Swoim zachowaniem zadają kłam temu, co my, Polacy, myślimy o Wietnamczykach: że są mili, cisi, uśmiechają się, są pracowici, ale hermetyczni, żyją tylko w swoich diasporach, nie otwierają się na obcych. Chang, Huan i An to Wietnamczycy nowego pokolenia w Polsce: nastawieni otwarcie, ciekawi Polaków, naszej kultury i naszej kuchni. - Pierogi! - woła z uśmiechem An i wszystko jasne.

An przyznaje, że manicure wciąż jeszcze się uczy i często korzysta z porad Chang. - Tu wypiłuj, tu nad skórkami trzeba popracować, nałóż jeszcze jedną warstwę lakieru - zwraca jej uwagę Chang, oglądając moje paznokcie. Chang mówi oczywiście po wietnamsku, ale sugestywne gesty nie pozostawiają żadnych wątpliwości, o czym mówi. Rzeczywiście wygląda na to, że w tej robocie można sobie poradzić bez znajomości języka polskiego.

W salonie Glamour Nails tylko An, w dużej mierze dzięki studiom, mówi po polsku.

- Na studiach trzeba czytać po polsku, pisać po polsku, więc człowiek uczy się w sposób naturalny. Ale moją metodą nauki było oglądajanie polskich filmów. Zaczynałam od bajek dla dzieci - opowiada. I dodaje wyjaśniająco: - Mam na imię An, czyli po prostu Ania. Bardzo mi się podoba polska wersja mojego imienia - mówi An. Nie jest w tym odosobniona. Wietnamczycy mieszkający w Polsce często spolszczają swoje imiona, albo wręcz nadają sobie nowe - brzmiące dla nas swojsko, jak Ania właśnie, Monika czy Adam. A swoim dzieciom, urodzonym już w Polsce, od razu nadają polskie imiona.

Wietnamski manicure, który zyskał sobie popularność w Warszawie za miły, wyszkolony i rzetelny personel, a przede wszystkim z powodu niskich cen, ma też wielu przeciwników. Przede wszystkim, co w końcu zrozumiałe, wizyty w wietnamskim salonie odradzają właściciele polskich zakładów kosmetycznych czy studiów paznokci, którzy krytykują, że Wietnamczycy psują rynek, niszczą paznokcie, nie potrafią ściągać hybrydy, błędnie używając do tego frezarek, żeby było szybciej.

Podstawowy zarzut, z którym trudno dyskutować, to często gołym okiem widoczne zaniżone standardy higieniczne. Wietnamskie salony trudno nazwać aseptycznymi. Taki jest po prostu azjatycki standard, nikt tu się nie trzęsie nad tym, że nie jest doskonale. Na internetowych forach można znaleźć sporo negatywnych opinii: Wietnamczycy używają pilniczków wielorazowo, nie dezynfekują dłoni, pracują bez rękawiczek, nie dają specjalnych folii do misek na pedicure, mają stare urządzenia, często ich lampy do manicure hybrydowego są przestarzałe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl