Wiesław Chrzanowski: Chciałem być aktorem

Rozmawia Agaton Koziński
Na pytania Agatona Kozińskiego odpowiada profesor Wiesław Chrzanowski. Nasz rozmówca opowiada o przewadze wiary nad wiedzą, prasy nad telewizją i gór nad morzem.

Co jest ważniejsze: teoria czy praktyka?
Zajmowanie się teorią to moje niespełnione marzenie. Po wojnie ukończyłem studia, chciałem zostać na uczelni i specjalizować się w socjologii prawa. Zamiast tego trafiłem na sześć lat do więzienia, a gdy z niego wyszedłem, okazało się, że naukowcy mogą zajmować się tylko teorią marksizmu. Mnie to nie interesowało, więc zostałem prawnikiem -praktykiem. Na uczelnię wróciłem po latach, ale już nigdy nie zdołałem się skupić na czystej nauce - zbyt mnie wciągnęła działalność społeczno-polityczna. Zresztą czystej teorii można się poświęcić tylko w takich dziedzinach jak matematyka czy fizyka, w socjologii to niemożliwe. W moim życiu teoria i praktyka zawsze szły nierozerwalnie w parze.

Co bardziej uczy: zwycięstwo czy porażka?
W czasach, których przyszło mi żyć, było więcej okazji do porażek niż do zwycięstw. Choć nie każda porażka była rzeczywiście przegraną. Dam przykład. Po październiku 1956 r. działałem w klubach dyskusyjnych. Władze zlikwidowały je w 1957 r. i kontakt ze współpra-cownikami mi się urwał. Odebrałem to jako porażkę. Ale nadszedł rok 1980 i nagle zaczęła do mnie przyjeżdżać ówczesna młodzież, która bardzo mocno zaangażowała się w strajki. Miałem wtedy dużą satysfakcję, że jednak udało mi się zaszczepić w nich pewne wartości.

José Ortega y Gasset w "Buncie mas" pisał, że człowiek masy jest zawsze zadowolony, bo mu się wszystko udaje. Ale ja zaliczam się do innej kategorii ludzi. Dla takich osób jak ja osiągnięcie spełnienia jest czymś nieuchwytnym. Oczywiście, odczuwa się przyjemność. Gdy zostałem wybrany marszałkiem, miałem z tego dużo satysfakcji. Ale prawie od razu poczułem odpowiedzialność, bo wiedziałem, że zaraz zaczną się podchody, walka o wpływy. Po prostu myśląc w szerokich kategoriach, wszelkie sukcesy wydają się małe. Na tyle małe, że trudno odczuć prawdziwą satysfakcję.

Co jest ważniejsze: praca czy rodzina?
Na to pytanie trudno mi odpowiedzieć, bo moje życie ułożyło się tak, że nigdy nie miałem żony. Praktycznie zawsze żyłem w stanie ciągłej niepewności i to pokrzyżowało mi plany osobiste. Choćby takie kwestie jak mieszkanie. W Warszawie po wojnie było o nie trudno, przez co gniazdko rodzinne trudno było mi uwić. Wychodzi więc na to, że w moim przypadku ważniejsza jest praca.

Co lepiej informuje: gazeta czy telewizja?
Telewizję oglądam tylko dla informacji. Ciężko mi natomiast oglądać dyskusje w telewizji. Każda właściwie sprowadza się do tego, że jeden rozmówca nagada drugiemu - często zrobi to efektownie, ale właściwie nic z tego nie wynika. Z góry wiadomo, kto co powie, jakie poglądy reprezentuje. Szkoda na to czasu. W gazecie można trafić na nowe myśli, w telewizji tylko na inwektywy. W kwestii wyrażenia opinii lepsza jest więc prasa, i to nie ta codzienna. Generalnie trzeba się jednak bronić przed zalewem informacji - inaczej telewizja i prasa codzienna zabiorą nam zbyt wiele czasu. A przecież jest jeszcze książka.

Co bardziej inspiruje: nowoczesność czy klasyka?
Ludzie starsi mają skłonność do obrony stanowisk, które już przeminęły. Staram się nie popadać w taki stan i patrzeć na historię przez pryzmat tego, co wynikło z niej dla przyszłości. Nie znaczy to jednak, że odrzucam wszystkie nowe formy. Jednak powielanie tego wszystkiego, co widzimy dookoła, wydaje się jałowe.

Co mocniej napędza: szczęście czy frustracja?
Porażki nie muszą prowadzić do frustracji. Odwołam się do doświadczeń z Powstania Warszawskiego. Nawet gdy udało nam się odeprzeć szturm Niemców, to dobrze wiedzieliśmy, że oni go powtórzą, potem jeszcze raz i że w końcu nie będziemy mieli jak się im przeciwstawić. A mimo to nie traciliśmy wiary. Wręcz przeciwnie, wykorzystywaliśmy do końca nasze minimalne środki, choć wiedzieliśmy, że na żaden sukces nie możemy liczyć. Wiedzieliśmy jednak, że dobro wcześniej czy później zatriumfuje i to nam wystarczało, by wpaść w nastrój podniosły. Zdecydowanie taki stan ducha dużo bardziej napędza do działania niż frustracja.

Czym się komunikować: listem czy telefonem?
Wychowałem się w tradycji listów. Do dziś przechowuję korespondencję mojej rodziny z przełomu XVII/XVIII wieku. To są bardzo długie listy opisujące sprawy rodzinne, kwestie finansowe. Z kolei wzruszyłem się, gdy przeglądałem materiały o sobie w IPN-ie. Okazało się, że jeden tom zawierał tylko listy do mnie. Wtedy nie było ksero, więc cenzorzy wszystkie musieli przepisywać. Muszę przyznać, że z satysfakcją je obejrzałem. Dziś piszę coraz rzadziej. Ale widzę, że nie tylko ja. Wśród młodzieży całkowicie zanikła sztuka pisania listów.

Mejle to jednak nie to samo, pisze się je dużo szybciej. Listy pisało się powoli i przez to było więcej czasu na refleksję, zastanowienia się nad ich treścią. Ale nie zamierzam twierdzić, że kiedyś było ładniej, a teraz jest brzydko. Jest po prostu inaczej. Każde pokolenie ma charakterystyczne dla siebie narzędzie komunikacji.

Telefon zawsze był dla mnie sposobem przekazywania krótkich komunikatów czy informacji. Zauważyłem jednak, że coraz częściej znajomi do mnie dzwonią, by po prostu porozmawiać, po 15-20 minut. Dzwonią najczęściej wieczorem, gdy chcę poczytać czy popisać. Denerwują mnie takie rozmowy, bo całkowicie wybijają z rytmu.

Co jest ważniejsze: wiara czy wiedza?
Zauważyłem, że problemem wiary interesują się przeważnie ludzie niewierzący - bo dla wierzących jest on tak oczywisty, że nie poświęcają mu zbyt wiele czasu. W zasadzie nie ma dziedziny, która by się nie zaczynała od wiary. Przecież prowadząc badania naukowe, musimy z jednej strony przyjąć zespół pewników, a z drugiej przyjmujemy na wiarę szczebel ustaleń, których nie jesteśmy w stanie sprawdzić. Z tego wniosek, że wiara jest ważniejsza od wiedzy.
Więcej, zdobywana wiedza tylko umacnia w tym przekonaniu. Każdy w życiu przechodzi przez fazę zachwytu wiedzą, jest przekonany, że ona rozwiąże każdy problem. Ale tak naprawdę każde nowe odkrycie otwiera wiele nowych pól niewiadomych. Z czasem dojrzewa się do myśli, że niektórych dziedzin nie da się zrozumieć, można je zgłębić tylko poprzez wiarę. Rozum staje się świadomy własnej ograniczoności.

Co silniej uzależnia: alkohol czy miłość?
Nie zestawiałbym tych dwóch określeń, bo miłość nie jest tylko przyjemnością jak alkohol. Ja akurat wielkich doświadczeń z nim nie miałem, choć w czasach studiów zdarzało mi się poimprezować. Na przełomie 1945 i1946 roku należałem do kilkunastoosobowego Klubu Pawianów Niedostojnych i podczas naszych spotkań alkoholu było niemało. Zaczynaliśmy o 18, ktoś wygłaszał referat, potem wywiązywała się dyskusja, a po niej zaczynała się zabawa, która trwała do 8 rano. Nie mieliśmy wtedy za dużo pieniędzy, więc kupowaliśmy najtańszą wódkę z czerwoną kartką i szła nam ona w głowę.

Jak łatwiej darować winy: wybaczyć czy zapomnieć?
Pewne sprawy jest ciężko zapomnieć - ale wiek ma to do siebie, że z czasem zajścia z przeszłości tracą ostre rysy. Nie znaczy to, że o nich zapominam. Ale one tracą na znaczeniu, nie przeżywam ich tak intensywnie, jak przeżywałem w danym momencie. Zawsze najbardziej raziła mnie nielojalność. Nie lubię sytuacji, gdy nie mówi mi się wprost pewnych spraw. Na przykład dowiaduję się, że ktoś prowadzi rozmowy z innymi osobami czy ugrupowaniami, ale mnie o tym nie informuje - dla mnie to dywersja.

Co pomaga odpocząć: spacer czy książka?
Gdy uciekam od pracy, to sięgam po poezję. Nie po najnowszą, raczej wiersze w stylu Zbigniewa Herberta, z którym zresztą się kolegowałem. Z czasów PRL został mi sentyment do powieści - w tamtym okresie były owocem zakazanym, gdyż przemycano je z Zachodu. Choćby pozycje Józefa Mackiewicza, który docierał do Polski z dużym opóźnieniem. W tamtych czasach na książkę miało się jedną, dwie doby i trzeba było ją przekazywać dalej. Było mało egzemplarzy, a chętnych wielu. Do dziś bardzo sobie cenię biografie, wspomnienia, pamiętniki wielkich ludzi. Kiedyś wręcz się w nich zaczytywałem.

Co bardziej cieszy: mecz czy koncert?
Na meczu byłem w życiu dwa razy. Zdarza mi się chodzić na koncerty, ale tak naprawdę najchętniej wybieram teatr. Zresztą kiedyś planowałem zostać aktorem. Niestety, wojna wybuchła, gdy miałem niecałe 16 lat i z moich marzeń nic nie wyszło. Do dziś jednak pamiętam sztuki przedwojenne. Przecież gazety zacząłem czytać od recenzji sztuk teatralnych, które pisał Adam Grzymała-Siedlecki w "Kurierze Warszawskim". W okresie PRL teatr odgrywał szczególną rolę. Tam można było pewne treści odczytywać. Dziś to już chodzę rzadko, ale z powodów zdrowotnych - po prostu źle słyszę.

Co wybrać na wakacje: morze czy góry?
Zdecydowanie góry - nad morze jeździłem rzadko, właściwie tylko w celach towarzyskich. Najczęściej wyjeżdżałem w Tatry, polskie i słowackie, choć byłem też w górach austriackich, rumuńskich, bułgarskich. Tak, to moja prawdziwa pasja. Właśnie mija trzeci rok, kiedy tam nie pojechałem - wcześniej obowiązkowo byłem w nich w każde wakacje. Jeszcze mając 76 lat, poszedłem na Szpiglasowy Wierch, ale schodząc, powiedziałem sobie: "To już ostatni raz". Spędziłem w więzieniu sześć lat i od tamtej pory zawsze szukam przestrzeni. Poza tym w górach w czasach komunizmu można było swobodnie rozmawiać.

Co warto zapamiętać: człowieka czy chwilę?
Człowieka - choć jego najczęściej się pamięta na tle pewnej sytuacji. Czasami jednak w pamięci pozostaje tylko sytuacja, natomiast twarze ulatują. Tak mam ze wspomnieniami z przesłuchań. Pamiętam, że mnie pytano o różne sprawy, pamiętam lampę świecącą mi w oczy, ale nie pamiętam już, kto był moim śledczym. On był po prostu funkcjonariuszem. Ale gdy zna się kogoś przez kilkanaście, kilkadziesiąt lat, to pamięta się przede wszystkim człowieka - a z nim można wspominać różne historie z przeszłości.

Co po sobie pozostawić: pomnik czy wnuki?
Na pewno posiadanie najbliższej rodziny jest czymś wartościowym, ale moje życie ułożyło się inaczej. Na całe szczęście moja siostra ma już dwójkę wnuków, jeden jest już na studiach, a drugi ma cztery lata. Ja własnych wnuków nie mam, a pomnika stawiać nie chcę (śmiech).
Kiedyś, jeszcze w czasie wojny, koleżanka na spotkaniu towarzyskim na kolejnych krzesłach postawiła wierszyki, a goście mieli się domyśleć, który jest o nim. O mnie wtedy napisała: "a przyszłość uczci Cię pomnikiem". Byłem wtedy w konspiracji, a to robiło wrażenie na rówieśnikach.

***

CV
Wiesław Chrzanowski, rocznik 1923, był jednym z bohaterów walki z komunizmem w Polsce. W czasie II wojny światowej należał do Armii Krajowej i walczył w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie pracę prawnika łączył z działalnością opozycyjną, był m.in. jednym z autorów pierwszego statutu "Solidarności" w 1980 r. Po upadku komunizmu zakładał ZChN, w 1991 r. został wybrany marszałkiem Sejmu. Był także ministrem sprawiedliwości w rządzie Jana K. Bieleckiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl