Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielkopolanie pracujący na Wyspach nie obawiają się Brexitu

Paulina Jęczmionka
Karolina nie wyobraża sobie powrotu do Polski po 12 latach. Jej 10-letni i 14-letni synowie nie znają innego domu niż Londyn
Karolina nie wyobraża sobie powrotu do Polski po 12 latach. Jej 10-letni i 14-letni synowie nie znają innego domu niż Londyn archiwum rodzinne
W czwartek w Wielkiej Brytanii odbędzie się referendum w sprawie dalszego członkostwa w UE. Polacy to najliczniejsza mniejszość w Wielkiej Brytanii. Szacunkowo mieszka nas tam 850 tysięcy.

Narasta napięcie przed czwartkowym referendum w sprawie Brexitu. Wbrew wcześniejszym tendencjom, kolejne sondaże pokazują minimalną przewagę zwolenników wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii, prawdopodobieństwo wzrosło też według bukmacherów. Takie obawy wyraża w badaniach większość mieszkających na Wyspach Polaków. Jednocześnie zdecydowanie podkreślają, że nie chcą i nie planują wyjazdu.

Pracują, więc się nie boją

Według danych brytyjskiego Narodowego Biura Statystycznego z 2015 r. Polacy stanowią w Zjednoczonym Królestwie największą grupę narodową. W 2015 r. było ich ok. 850 tysięcy. W samym Londynie - ponad 185 tysięcy.

W tym mieście mieszka i prowadzi własną działalność gospodarczą Marlena Labuda. Choć na Wyspach żyje od 12 lat, stwierdza, że nie jest do nich bardzo przywiązana. Dlatego na razie nie martwi się o wyniki i skutki referendum. - Nie dyskutujemy o tym w gronie znajomych, nie spędza nam to snu z powiek - mówi Marlena Labuda. - Tak naprawdę chyba nikt jeszcze nie wie, jakie byłyby skutki Brexitu i kiedy w ogóle by nastąpiły. Dlatego na nic się nie nastawiam. Anglia to przede wszystkim moje miejsce pracy. Najwyżej ją stracę.

O tym, że referendum dominuje przede wszystkim w mediach, a nie wśród Polaków, a nawet - Brytyjczyków, mówi także Przemysław Jaworski, 27-latek pochodzący z Szamotuł, który od trzech miesięcy mieszka w Londynie i prowadzi własną firmę. - Ewentualny Brexit nie wywołuje u mnie żadnych obaw - przyznaje. - Pracuję, płacę podatki, staram się poprawić angielski i poznać kraj, kulturę. Nawet gdyby Wielka Brytania wyszła z UE, nie sądzę, żeby zwyczajni mieszkańcy to odczuli. Ten kraj ma wiele atutów gospodarczych wynikających m.in. z wyspiarskiego charakteru. Imigranci, w tym Polacy, pewnie mogliby czuć się zaniepokojeni. Ale nie spodziewałbym się radykalnych rozwiązań. Obostrzenia dotyczyłyby bardziej tych, którzy dopiero zamierzają tu wyemigrować - uważa Przemysław Jaworski.

I dodaje, że zapowiadana przez premiera Camerona obniżka zasiłków socjalnych - wbrew sugestiom niektórych angielskich mediów - nie pogorszyłaby sytuacji mieszkających tu Polaków, bo większość z nich zarabia na własnej pracy. - Jeżeli Wielka Brytania nie będzie odsyłać imigrantów, a raczej nikt się tego nie spodziewa, nie będzie wielkiego powrotu Polaków do kraju - prognozuje Jaworski, który sam jest przeciwny Brexitowi, ale rozumie niektóre argumenty jego zwolenników. - Sam też nie planuję powrotu w najbliższym czasie. Chciałbym też kiedyś spróbować życia w innych krajach.

W tym kontekście mężczyzna zwraca uwagę na obawy o efekt domina - inne państwa unijne mogłyby pójść śladem Brexitu. Gdyby przez to zmieniła się strefa Schengen, byłoby to już odczuwalne dla wielu podróżujących Europejczyków. Wprowadzenia wiz obawia się też pochodząca z Poznania, 28-letnia Natalia Kawecka (nazwisko zmienione), która od czterech lat mieszka w Nottingham.

- Jestem niemal pewna, że Brytyjczycy zagłosują za wyjściem z UE, choć bardzo chciałabym się mylić - mówi nam. - Nikt nie wie, jakie będą skutki. Moje obawy budzi niejasny po Brexicie status mieszkających na Wyspach obywateli krajów Unii. Czy będą mogli zostać? Czy będą musieli dostać pozwolenie na pobyt i pracę? Dobrze mi tu, raczej nie chciałabym wyjeżdżać, ale jeśli będzie trzeba, trudno, przeprowadzę się. Może nawet wrócę do Polski.

Powrotu do kraju nie wyobraża sobie za to Karolina Halicka (nazwisko zmienione), która wraz z mężem i dwoma (10-cio i 14-stoletnim) synami od 12 lat mieszka w Londynie. - Tu czuję się jak w domu. Tu żyje się łatwiej, szczególnie pod względem finansowym - mówi 41-latka. - Mieszkanie w Londynie bardzo wzbogaciło moje życie. Uwielbiam bycie częścią multikulturowego społeczeństwa. Nie wyobrażam sobie powrotu do Polski także ze względu na synów. Starszy żyje tu od drugiego roku życia, a młodszy tu się urodził. To jest ich świat, a zmiana np. systemu szkolnictwa byłaby szokiem.

Halicka stara się nie martwić Brexitem na zapas. Liczy, że dla pracujących tu od lat ludzi nic się nie zmieni. Zwłaszcza, jeśli posiadają stałą rezydenturę.

Zniknie 20 mld euro składki

Tego, co by było, gdyby... nie wiedzą dziś ani politycy Unii, ani władze Wielkiej Brytanii. Ale pierwsze efekty referendum są już odczuwalne na rynku finansowym. Podczas gdy kurs funta i złotego spada, w siłę rośnie euro i frank szwajcarski, co odbija się na kredytobiorcach i inwestorach.

- To przedsmak destabilizacji rynku finansowego w przypadku Brexitu - uważa Tomasz Nowak, poseł PO z komisji ds. UE. - Centrum finansjery przeniosłoby się z Londynu na kontynent. Brytyjska gospodarka miałaby też problem z importem towarów z Unii. Dziś więcej importuje niż sama wysyła, więc w negocjacjach to UE byłaby silniejszą stroną. Tak naprawdę wszelkie skutki Brexitu poznalibyśmy po tych ustaleniach.

Poseł - w przypadku wyjścia z UE - nie spodziewa się jednak żadnych gwałtownych działań Wielkiej Brytanii. Zakłada, że dostosowanie prawa zajęłoby jej minimum dwa lata. W tym czasie mieszkające tam mniejszości nie musiałyby niczego się obawiać. Ale według Tomasza Nowaka, gdyby kolejne lata nie przynosiły zmian satysfakcjonujących skrajne środowiska, mogłoby dojść do eskalacji ksenofobicznych zachowań. Nie chce przesądzać, czy Zjednoczone Królestwo wprowadziłoby wizy dla obywateli UE i odwrotnie. To byłby przedmiot twardych negocjacji.

- Renegocjować trzeba by było też podział pieniędzy w ramach unijnej perspektywy, co niebywale by ją opóźniło i mogłoby spowodować zapaść np. w Polsce. Bo ze wspólnej puli zniknęłoby 20 mld euro brytyjskiej składki - mówi Nowak, zaznaczając, że nie wierzy w Brexit.

Z kolei Szymon Szynkowski vel Sęk z PiS o ile do niedawna sądził, że do niego nie dojdzie, o tyle, dziś o nic już by się nie założył. Także podkreśla, że po wyjściu Wielkiej Brytanii, kluczowe byłyby rozmowy z UE. Gdyby władze tej pierwszej odstąpiły od swobody zatrudnienia, napływający obcokrajowcy mieliby utrudnioną sytuację. Podobnie jak w przypadku odstąpienia od unii celnej. - Paradoksalnie sprawa referendum nie jest czarno-biała - mówi poseł PiS. - Brexit zastopuje rozwój gospodarczy, ale nie spowoduje krachu Unii. Z kolei pozostanie Wielkiej Brytanii w UE wcale nie wzmocni wspólnoty. Pokaże, że przez szantaż można wynegocjować wiele przywilejów, a potem groźby nie spełnić. To nie zbuduje zaufania - dodaje.

Politycy podkreślają, że nastroje przed referendum mogło zmienić zabójstwo deputowanej Partii Pracy Jo Cox. Wśród Brytyczyków pojawiły się głosy o konieczności zachowania stabilnej sytuacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski