Wiedza o losach przodków to kotwica, która pomagająca przetrwać ciężkie czasy - mówi Małgorzata Andrzejewska-Bancewicz

Dorota Abramowicz
Małgorzata Andrzejewska - Bancewicz (z prawej) z Bev Collin z Alberty w Kanadzie której matka (o nazwisku Neufeld) była rodowitą gdańszczanką z ul. Rzeźnickiej
Małgorzata Andrzejewska - Bancewicz (z prawej) z Bev Collin z Alberty w Kanadzie której matka (o nazwisku Neufeld) była rodowitą gdańszczanką z ul. Rzeźnickiej archiwum prywatne
To naprawdę niesamowite uczucie, gdy spotyka się nieznanych krewnych, odnalezionych po stu i więcej latach. Dlatego tak bardzo lubię swoją pracę - mówi licencjonowany przewodnik Małgorzata Andrzejewska-Bancewicz, która pomaga ludziom z całego świata, szukającym swoich korzeni w Polsce.

- Czy epidemia to dobry czas na szukanie korzeni?
- Na Zachodzie, a także, choć w mniejszym stopniu i w Polsce, wyraźnie dziś widać trend powrotu do korzeni. Wielu już wcześniej nosiło się z takim zamiarem, ale ciągle czekali na bardziej dogodny moment. Teraz mają szansę na poznanie nowych faktów i przede wszystkim na rozmowę ze starszym pokoleniem. Telefon do cioci, dziadka, dalekiego kuzyna z pytaniem najpierw o zdrowie, a potem o różne wydarzenia z przeszłości pozwala na zdobycie ogromnej wiedzy o przodkach. A jeśli jeszcze żyje pradziadek, prababcia z dobrą pamięcią, aż żal z tego nie skorzystać.

- Ostatnio przeżyłam takie zaskoczenie. Po śmierci Emila Karewicza córka kuzynki opublikowała nieznane mi zdjęcie babci z młodym jeszcze aktorem, zrobione w fabryce zabawek w Wilnie. Od ojca usłyszałam, że jego starszy brat i babcia pracowali z Karewiczem w czasie wojny w tej samej fabryce. Może wiele osób czekają podobne niespodzianki?
- Jestem tego pewna. W wielu domach stoją albumy, w zapomnianych kartonach leżą stare listy w otwartych kopertach . Warto wszystko przejrzeć, znaleźć zdjęcia, sprawdzić, kto na nich jest. Może ktoś, kto później stał się sławnym artystą, naukowcem, politykiem? Krążą także legendy rodzinne. Spróbujmy je zweryfikować, sprawdzając, ile jest np. prawdy w opowieściach o błękitnej krwi płynącej w naszych żyłach. Nierzadko również słyszy się o prapraprzodku, który wyjechał do Ameryki, Kanady, Australii czy Brazylii i wszelki słuch o nim zaginął. Niewykluczone, że w krajach tych nadal żyją jego potomkowie.

- Od lat pomaga pani obywatelom wielu krajów świata w szukaniu śladów przodków. Jak się zaczęło?
- Od przypadku. Jestem licencjonowanym przewodnikiem, prowadzę firmę trip2gdansk.pl. Przed ośmioma laty dostałam zlecenie od firmy, której dyrektor na Europę , Holender, poprosił, by towarzyszyła mu osoba, znająca Gdańsk. Podczas spotkania powiedział, że wiele pokoleń jego przodków żyło nad Motławą, a rodzina do 1945 roku mieszkała przy Jaśkowej Dolinie. Dziadek był pastorem luterańskim. Jego pierwsza żona brutalnie zgwałcona przez Sowietów, nie mogła sobie z tym poradzić i popełniła samobójstwo, skacząc z okna.

- Dramatyczna historia.
- Trudno było pozostać obojętną. Rozpoczęliśmy więc poszukiwanie domu i śladów rodziny. A potem wszystko się jakoś potoczyło. Dziś na Facebooku mam stronę Ancestry in Poland, czyli Przodkowie w Polsce. Na stronie jest około 9 tysięcy osób, niektórzy czekają w kolejce, by ze mną porozmawiać. Często pojawiają się też komentarze do moich publikacji. W czasach sprzed epidemii nierzadko bezpłatnie pomagałam zaplanować taką podróż śladami przodków po Polsce. Bywałam też ich przewodnikiem.

- Jak wyglądały podróże?
- Niektórzy planowanie zaczynali nawet rok wcześniej. Podrózowaliśmy razem do miejsc, z których nawet ponad sto lat wcześniej ktoś z rodziny wyruszył w świat. Im mniejsza miejscowość, tym lepsze czekało nas przyjęcie i więcej można znaleźć. Odwiedzaliśmy z reguły miejscową parafię, sołtysa i cmentarz.

- Zdarzyły się zaskakujące spotkania?
Przed sześcioma-siedmioma laty wybrałam się nad Jezioro Żarnowieckie z Johnem, Amerykaninem po pięćdziesiątce. Nie miał on zbyt wielkich nadziei, chciał jedynie zobaczyć czy na cmentarzu nie leżą osoby o jego nazwisku. Najpierw odwiedziliśmy sołtysa, który skierował nas do domu po drugiej stronie drogi. Weszłam sama do środka, porozmawiałam z dwiema kobietami. „Tata jest na górze, zaraz zejdzie” - obiecały. W tym czasie z samochodu wysiadł mój pasażer. Kobiety na jego widok zastygły ze zdumienia. Nie mogły wydobyć głosu! Zrozumiałam, o co chodzi, gdy po schodach zszedł gospodarz. Wyglądał, jak wierna kopia Johna! Byli bardzo dalekimi krewnymi, ale genów - jak widać - nie da się oszukać.

- Co się dzieje po takim spotkaniu?
- Ludzie nie mogą się rozstać, odwlekają moment pożegnania. Gospodarze obdarowują nas przetworami, owocami, kabaczkami, czereśniami. To naprawdę niesamowite uczucie, gdy spotyka się nieznanych krewnych, odnalezionych po stu i więcej latach. Przyznam się - reakcje ludzi sprawiają, że bardzo lubię swoją pracę. Widzę wzruszenie, radość, zaskoczenie. Kiedy ksiądz bierze w ręce pęk kluczy, by wprowadzić ich do kościoła, w którym odbywały się chrzty pradziadków, oczy robią im się okrągłe ze zdziwienia. Zdarza się też, że kontaktują się ze mną osoby świetnie przygotowane do poszukiwań. Tak było z Thomasem Pedtke z Ohio. Na temat jego rodziny znaleźliśmy w Archiwum Archidiecezji Gdańskiej w Oliwie ponad 150 wpisów! Pedtke ostatecznie odnalazł w USA wszystkich, których nazwisko pisze się Pettke, Pedtke, Pedtk, Petk itd. Mają wspólne korzenie. Inna pisownia jest skutkiem błędów w zapisach nazwiska, popełnionych w USA lub może jeszcze przed wyjazdem. I ta rodzina zebrała sporą kwotę na wspólne poszukiwania w Polsce, a Thomas wrzucił pieniądze do skarbonki w Katedrze Oliwskiej na renowację organów.

- Czy dziś, gdy koronawirus zamraża aktywność, pomaga pani w poszukiwaniach rodzinnych?
- Odbieram bardzo dużo wiadomości i zapytań. Działam także w grupie Pomeranian American, zrzeszającej Amerykanów, pochodzących z Pomorza. Ostatnio zgłosiła się do mnie pani, której bliscy wyjechali ze Słupska w 1870 r. Chce wiedzieć, gdzie jej rodzina mieszkała. Okazuje się, że Słupsk miał pierwsze książki adresowe od 1864 roku. Piszę jej o tym, daję kolejne wskazówki. Jeśli nie da sama rady, pomogę jej. Zresztą dziś na Google Maps, Earth Streets lub youtube.com wiele można zobaczyć. Jeśli nawet nie rodzinny dom, to przynajmniej miejsce, gdzie kiedyś stał. Podróż sentymentalną można odbyć wirtualnie, wykorzystując współczesne media.

- Jak mam poszukać śladów rodziny siedząc w domu?
- Gdybyśmy mieszkali np. w Australii, wiedzę mielibyśmy na wyciągnięcie ręki. W dostępnych w internecie archiwach państwowych można znaleźć informację kto i kiedy oraz na jakim statku dotarł na kontynent. Zachowały się bardzo często również oryginalne zdjęcia imigrantów. Nierzadko do wyrobienia paszportów wykonywano zdjęcia, na których była cała rodzina. W Polsce bywa trudniej, ale można zamówić książki w sklepach internetowych. Właśnie wyciągnęłam z półki „Niezbędnik genealoga” Pawła Hałuszczaka i książkę, którą napisała Małgorzata Nowaczyk „Poszukiwanie przodków. Genealogia dla każdego” . Ponadto Facebook jest cudownym źródłem. Wystarczy wpisać hasło „genealogia”, by pojawili się Genealodzy PL, Genealogia Polska, Genealogia na Kresach i w Wielkopolsce, Małopolsce, Podlasiu, Genealogia Genetyczna i wiele innych stron. Grupy te liczą od kilkuset do 5,5 tys. osób. Są też bardzo dobrze zorganizowane grupy zajmujące się rejonami Lwowa, Kijowa, Wilna, terenami dzisiejszej Białorusi. W Instytucie Sikorskiego w Londynie zachowały się pełne teczki z danymi żołnierzy z okresu 1918-1939 oraz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Spora część tych archiwaliów jest dostępna online a osoby poszukujące pełnych danych mogą sie kontaktować korespondencyjnie.

- Nieznajomość języka nie jest problemem?
- Na Zachodzie już bezinteresownie zgłaszają się ludzie, znający języki, którzy gotowi są przetłumaczyć stare wpisy. Można też odszukać na FB grupy, pomagające w znalezieniu informacji, gdzie w wojsku służył nasz przodek. Wystarczy opublikować jego zdjęcie w mundurze, a zawsze odezwie się ktoś, kto poda rangę, nazwę formacji i wiele innych ważnych danych. Tak zresztą zrobiła jedna z moich znajomych z grupy, Gabryela Samojluk z Argentyny. Polskich śladów zaczęła szukać po śmierci ukochanego dziadka, który wyjechał z Polski po pierwszej wojnie światowej. Dzięki prawosławnemu księdzu Andrzejowi Bołbot odnaleźliśmy jej rodzinę w Choroszczy i w Białymstoku. Dziś jej mieszkająca za oceanem rodzina wybiera się do wsi Makówka, skąd pochodził dziadek. Z wielkiej miłości do dziadka Gabryela i jej syn zapisali się na kurs języka polskiego w Buenos Aires.

- Znamy nazwę miejscowości rodzinnej, ale to - delikatnie mówiąc - dziura. Jest jakaś szansa na informację?
- Nie do przecenienia są lokalne publikacje, tworzone z inicjatywy pasjonatów. Ot, chociażby takie Kokoszkowy w powiecie starogardzkim. Książka „Kokoszkowy i okolice, których nie znacie” Janusza Stachulskiego, Krzysztofa Kowalkowskiego i Anny Dembek to kompendium wiedzy nie do przecenienia, którą wysyłałam jakiś czas temu do Australii i Nowej Zelandii. Czasem takim pasjonatem bywa miejscowy proboszcz z zacięciem historycznym. Podobnych książek jest wiele, można je zamówić w internecie.

- Jak daleko można cofnąć się w czasie?
- W maju miałam spotkać się z osobami mieszkającymi w USA, które szukają śladów przodków z m.in. z rodziny Barlaszów w Jastarni i Helu. Okazuje się, że jest bardzo wiele interesujących opracowań dotyczących rodów kaszubskich, np. dostępne w internecie „Najstarsze rody rybackie Boru i Jastarni w świetle ksiąg metrykalnych” Mateusza Konkela lub „Rybołówstwo na Kaszubach tradycja i współczesność”. Cennym źródłem - oczywiście w czasach, gdy skończy się nasza narodowa kwarantanna - staje się archiwum Archidiecezji Gdańskiej, gdzie można znaleźć wpisy dotyczące Jastarni i Swarzewa od 1772 roku. Tam znajduje się informacja o ślubie pary z rodów Barlaszów i Lenców z 1752 r. I tak krok po kroku dochodzimy do Antona i Matyldy, którzy wyjechali do Stanów Zjednoczonych w 1910 roku.

- Trzeba mieć jakieś specjalne zezwolenie, by przeglądać archiwum Archidiecezji Gdańskiej?
- Wystarczy umówić się wcześniej. Trzeba jednak pamiętać, że Archiwum jest otwarte w okrojonym czasie i mają tam jedynie trzy stanowiska komputerowe. Dziś tam nie wejdziemy, ale można spróbować wysłać korespondencję, jeśli ksiądz znajdzie trochę czasu, to czemu nie? Pracują tam bardzo życzliwe osoby. Z kolei w Diecezji Chełmińskiej problem rozwiązano inaczej. W archiwum w Pelplinie skopiowano na dyskietki dane dotyczące poszczególnych parafii i w małych miejscowościach można taką „pigułkę rodzinną” dostać od proboszcza.

- Czym dziś dla nas może być wiedza o losach przodków?
- Kotwicą, pomagającą przetrwać w ciężkich czasach. Dowodem na to, że skoro oni przetrwali, i nam się uda.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wiedza o losach przodków to kotwica, która pomagająca przetrwać ciężkie czasy - mówi Małgorzata Andrzejewska-Bancewicz - Plus Dziennik Bałtycki

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl