W piwnicy Łukasza Sienickiego powstają przeboje disco polo. Napisał już ponad 250 piosenek

Joanna Bajkiewicz
Joanna Bajkiewicz
- Moim znajomym nie chwalę się swoim życiem zawodowym - śmieje się Łukasz Sienicki, autor i aranżer muzyki disco polo
- Moim znajomym nie chwalę się swoim życiem zawodowym - śmieje się Łukasz Sienicki, autor i aranżer muzyki disco polo JBa
Jego piosenki znają i śpiewają miliony Polaków. Tyle że kiedy podśpiewują pod nosem skoczne melodie, niewielu z nich zdaje obie sprawę, że ich autorem jest Łukasz Sienicki z miejscowości Osobne w gm. Śniadowo. Ten 34-latek z podłomżyńskiej wsi stoi za sukcesem wielu przebojów gwiazd disco polo.

Piosenki tworzył m.in. dla Marcina Millera z „Boysów“, dla Zenka Martyniuka oraz zespołu „Piękni i Młodzi“. Jeden z jego ostatnich kawałków, czyli „Mama ostrzegała”, skomponowany dla zespołu „Daj to głośniej“, w zaledwie dwa miesiące zdobył 34 mln wyświetleń na you tube.

– A utwór ten powstał bardzo szybko – śmieje się Łukasz Sienicki. – I myślę, że sukces tego kawałka tkwi w przaśnym sposobie jego wykonania. Poprosiłem Emilkę z zespołu „Daj to głośniej“, aby zaśpiewała to niemalże w sposób "ludowy", z elementami białego śpiewu. Emilka jest świetną wokalistką popową, więc nie było to proste zadanie. Ostatecznie okazało się, że to był strzał w dziesiątkę.

Kiedy członkowie zespołu „Daj to głośniej” zgłosili się do Łukasza, byli kapelą grającą głównie na weselach. Tymczasem ten jeden utwór sprawił, że usłyszała o nich cała Polska i dziś grają po kilka koncertów dziennie.

250 piosenek disco polo

Przez sześć ostatnich lat Łukasz Sienicki stworzył ponad 250 piosenek disco polo. Ta najbardziej popularna to „Mleczko“ zespołu Top Girls. To on stoi też za ostatnimi czterema utworami Jorrgusa z Białegostoku.

– Przemycałem w nich elementy house i jakieś zachodnie klimaty muzyczne, których lubię słuchać. To była prawdziwa frajda, bo te piosenki puszczały nawet stację radiowe o profilu dance – podkreśla 33-latek z okolic Łomży.

Przyznaje jednak, że ma ambicje, by tworzyć inną muzykę. Czasami nawet próbuje, ale nie zawsze te jego ambitne kawałki są doceniane. „Układanka”, która powstała dla zespołu News, przeszła bez echa, choć Łukasz był niemal pewien sukcesu.
– Wtedy dotarło do mnie, że fani disco polo nie potrzebują zachodniego brzmienia z polskim tekstem i wokalem, a chcą się jedynie dobrze bawić przy niezobowiązujących rytmach – mówi.

Dla zespołu News napisał potem także „Laleczkę” oraz „Ale fajne nogi” i – jak wyznaje – dopiero, gdy nieco poskromił swoje muzyczne ambicje, trafił w dziesiątkę.

– Wyszło na to, że im mniejsze zaangażowanie artystyczne, tym lepszy skutek – śmieje się.– No ale człowiek chciałby to swoje dobre imię zachować, dlatego, jeśli jakieś utwory przekraczają granice smaku, ja nie podejmuję się współpracy. A wiele osób chciało, bym pisał o narkotykach czy stosunkach płciowych, ale odmówiłem. Mogę pisać romantyczne piosenki lub imprezowe o zabarwieniu klubowym, ale bez wulgarności – tłumaczy.

Skąd czerpie inspiracje?

– Ludzie mówią, że mam talent. I choć czasami, jak patrzę na swój tekst, to myślę, że każdy mógłby to tak samo zrobić, to w głębi duszy jednak czuję, że mam do tego jakieś specjalne predyspozycje –śmieje się. – Najlepiej, gdy zarówno bit, linia melodyczna, jak i tekst powstają w tym samym czasie. Wtedy wszystko tworzy spójną całość.

33-latek ma listę ulubionych utworów. I choć nie stały się hitami, jest z nich dumny i lubi do nich wracać.
– Słucham ich i, choć sam napisałem te teksty, wciąż się przy nich wzruszam – wyznaje. – Bo mimo upływu lat pamiętam, jakie emocje towarzyszyły mi podczas ich tworzenia.

Wśród jego ulubionych kawałków jest piosenka „Znajdź dla nas czas” zespołu The Brathers.
– To naprawdę dobry kawałek, myślę, że za dobry, by w branży disco polo stać się hitem – podsumowuje.

Żeby chociaż postać przy sprzęcie, na który nie było go stać

Zamiłowanie do muzyki towarzyszyło Łukaszowi od dzieciństwa, choć w jego rodzinie nikt muzycznych talentów nie zdradzał. W szkole podstawowej w Szczepankowie, do której chodził, nie było dodatkowych zajęć muzycznych, więc rodzice zapisali go – już jako ośmiolatka – do ogniska muzycznego prowadzonego przez Łomżyńskie Towarzystwo Muzyczne. Przez 6 lat, raz w tygodniu, dojeżdżał do Łomży na lekcje keyboardu.

– I mój nauczyciel, św. pamięci pan Żelazny, którego pochowaliśmy w ubiegłym roku, zafascynował mnie elektroniką – wspomina 33-latek. – Potem trochę tego żałował, bo każde spotkanie rozpoczynałem od pokazania mu nowo odkrytych opcji instrumentu, który kupili mi rodzice – wspomina Łukasz z uśmiechem.

Potem, kiedy już uczył się w łomżyńskim „mechaniaku“, każdą wolną chwilę spędzał w sklepie muzycznym przy Al. Legionów.
– I jaki byłem dumny, kiedy właściciel zaczął mówić mi po imieniu! Uwielbiałem tam chodzić, bo mogłem postać przy sprzęcie, na który nie było mnie stać i grać brzmieniami. To było takie fajne – wyznaje.

Czasami przeglądał też dostępne w sklepie ulotki i czasopisma. To z nich uczył się, co to jest midi, czyli klucz elektronicznej muzyki. Jako że mieszkał na wsi, to bardzo długo nie miał dostępu do internetu. Po lekcjach biegał więc do kafejki internetowej.
– Płaciłem za godzinę i w tym czasie szukałem informacji o sprzęcie do tworzenia muzyki. Potem kopiowałem teksty na dyskietkę i w domu czytałem je do później nocy.

Po maturze zdecydował, że chce studiować „coś poważnego“ i wybrał politologię ze specjalnością dziennikarstwo na warszawskiej Wyższej Szkokle Komunikowania i Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia . Podczas studiów mieszkał u siostry. Mały pokoik, który zajmował, zawsze wypełniony był sprzętem muzycznym. W Warszawie udało mu się nawet znaleźć pracę w sklepie muzycznym na Nowym Świecie. Ogromną frajdę sprawiały mu rozmowy z dostawcami i handlowcami, a także z muzyczną klientelą, która ten sklep odwiedzała. Wiedział, że to świat, w którym by się z łatwością odnalazł. Potem jednak przez dwa lata pracował jako dziennikarz w dużej agencji prasowej.

Chciał robić muzykę, a nie tylko o niej rozmawiać

– W 2007 roku wysłali mnie na festiwal w Opolu. Miałem tłuc rozmowy z gwiazdami, proste „michałki“, bo odbiorcami naszych newsów były takie gazety jak: „Teleświat“, „Teletydzień“ czy „Kropka tv“ – wspomina. – I pamiętam, jak rozmawiałem z młodym artystą, to przeszło mi przez myśl, że tak naprawdę to ja wolałbym być po drugiej stronie mikrofonu. On mi coś mówił o studiu, w którym pracuje, a ja wtedy myślałem, że kiedyś może i ja będę miał takie studio i wtedy to ze mną ktoś będzie tak rozmawiał. Tak bardzo chciałem wtedy robić muzykę, a nie tylko o niej rozmawiać – wspomina.

Pierwsze pieniądze za muzykę zarobił w 2009 roku. Pracował w firmie Media Biznes Solutions, zajmującej się dystrybucją wysokiej klasy sprzętu studyjnego. Handlował profesjonalnym sprzętem za dziesiątki tysięcy złotych.

- Żeby wiedzieć czym handluję, mogłem brać sprzęt do domu. Wspominam urządzenie marki TC Electronic, mały sprzętowy "dopalacz" wirtualny instrumentów. Dzisiaj to chleb powszedni każdego producenta, ale wtedy to była nowość. Uderzyło mnie to, że pod swoimi palcami mam możliwości dojścia do dźwięków, które do tej pory słyszałem jedynie w MTV i niemieckiej VIVIE. To był moment, w którym już wiedziałem, że chcę tworzyć muzykę i ją sprzedawać, być zapleczem dla artystów… - wspomina.

Za 7 aranżacji wziął 700 zł

Na branżowym forum internetowym znalazł informację, że ktoś szuka aranżera. I bez zastanowienia napisał, że podejmie się tego zadania. Dostał kompozycje i miał ubrać je w profesjonalne brzmienia. Wcześniej zdarzało mu się grywać z zespołem na weselach, więc zarobkowanie na muzyce nie było dla niego czymś obcym, ale to były pierwsze pieniądze, które zarobił jako producent muzyczny.

- To były najprzyjemniej zarobione pieniądze. Za 7 aranżacji wziąłem wtedy 700 zł, a po odbiór tej kasy pojechałem aż do Włocławka. Chciałem poznać tego człowieka, porozmawiać z nim. To było dla mnie niesamowite przeżycie – mówi.
Jego pierwszy klient – Mariusz Hołtyn z zespołu „Accord“ był zachwycony. A że znał się dobrze z Zenonem Martyniukiem, zaraz i „król disco“ polo zgłosił się do Łukasza.

Kiedy klientów przybywało, Sienicki zdecydował o powrocie z Warszawy do rodzinnego domu. Jego pokoik w stolicy był bowiem za ciasny, a roboty było coraz więcej, więc potrzebował studia z prawdziwego zdarzenia. W domu rodziców wybudował kabinę wokalową, kupił mikrofony. I stał się producentem muzycznym z prawdziwego zdarzenia. Choć zdarzały się też porażki.
– Do takich mogę zaliczyć fakt, że moje aranżacje przygotowane dla Zenka Martyniuka przeszły bez większego echa, ale z drugiej strony, to były jeszcze czasy, kiedy do słuchania disco polo przyznawało się niewiele osób. Do dziś jednak z Zenkiem się lubimy i często wspominamy pierogi mojej mamy, które wtedy, przygotowując tamte aranżacje, razem jedliśmy – śmieje się Łukasz.
Jak sam przyznaje, był nawet w jego zawodowym życiu taki moment, że po pierwszych sukcesach obrósł w artystyczne pióra i obraził się na disco polo. Drażniła go ta muzyka i miał jej zwyczajnie dość. Marzył o muzyce filmowej.

W tym samym czasie poznał dziewczynę (która obecnie jest jego żoną) i ponownie przeprowadził się do stolicy. Zaczął pracę nad muzyką do spektaklu reżyserowanego przez teatr Rampa, ale gdy za trzy tygodnie harówy dostał zaledwie 350 zł, zrozumiał, że z tego nie da się wyżyć. Wrócił więc do Łomży i zajął się tworzeniem reklam w radiu Nadzieja. A był to rok 2012, kiedy to branża disco polo już bardzo prężnie się rozwijała.

– O tej muzyce zaczęły mówić media. Nagle wstyd, który jej towarzyszył, znikł, a ludzie zaczęli się głośno przyznawać, że lubią i słuchają disco polo. I chyba brak tego wstydu sprawił, że i ja do tej muzyki wróciłem – wyjaśnia.

Lokalne zespoły disco polo wychodziły z podziemia i Łukasz miał coraz więcej zleceń. Z muzyki robionej po godzinach pracy zarabiał znacznie więcej niż na etacie, więc postanowił postawić wszystko na jedną kartę. To nie było łatwe. Z żoną i dzieckiem w drodze podjął się budowy domu, w którym powstawało studio z prawdziwego zdarzenia. Stawki za aranżacje nie były wtedy wielkie, więc po nocach pisał discopolowe kawałki, żeby starczyło na utrzymanie rodziny i wymarzone studio. Udało się i nawet przez moment nie żałował decyzji, że stawia wszystko na jedną kartę.

– Profil odbiorcy muzyki disco polo mam w małym paluszku. Słowa muszą się wkręcać od pierwszych taktów, ale nie mogą skłaniać do przemyśleń. Kawałek musi być czystą zabawą opartą na grze słownej okraszonej rymami – śmieje się. – Chociaż na co dzień jest fanem zupełnie innych gatunków muzycznych, to dziś i tworzenie disco polo daje mi frajdę i satysfakcję.

Zdaniem Łukasza, ludzie z branży disco polo mają w sobie dużo pokory. Nie dyskutują z producentem, ponieważ polegają na jego wskazówkach. - To gwarantuje komfort pracy i umożliwia realizowanie muzycznych projektów krok po kroku wg. ściśle przyjętej strategii. W innych gatunkach muzycznych nie jest tak kolorowo - dodaje.

34-latek czasami chwali się rodzinie swoją pracą, zwłaszcza jeśli uda mu się „przemycić“ do discopolo jakieś ambitniejsze zabiegi muzyczne.

- Ale znajomym to już raczej nie chwalę się swoim życiem zawodowym – śmieje się Łukasz. – Mówię tylko, że moja praca polega na siedzeniu w piwnicy i pisaniu piosenek – śmieje się.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: W piwnicy Łukasza Sienickiego powstają przeboje disco polo. Napisał już ponad 250 piosenek - Plus Gazeta Współczesna

Wróć na i.pl Portal i.pl