W nowoczesnym świecie tradycja wcale nie umarła

Agaton Koziński
Coraz rzadziej spotykamy odwołania do Boga, ale z religią trzeba się liczyć - pisze Agaton Koziński.

1. Tallin, Estonia
"Rosja to geopolityczny agresor i Europa musi się bronić" - podkreślał George Soros na konferencji "Unia Europejska i Rosja: co przyniesie przyszłość". Pochodzący z Węgier amerykański filantrop apelował podczas debaty zorganizowanej w Tallinie, by Stary Kontynent zjednoczył się wobec zagrożenia ze strony Moskwy. "Siłą Rosji jest fakt, że to jeden, wielki kraj. Tymczasem Europa jest podzielona i przez to nie może wykorzystać swego potencjału" - zauważył.

Inny uczestnik konferencji, Martii Athisaari, były prezydent Finlandii oraz laureat tegorocznej Pokojowej Nagrody Nobla, rozwinął pomysł Sorosa i zaproponował rozwiązanie obecnego patu na linii Europa - Rosja. Kontynent powinien unikać wojowniczej retoryki, gdyż ona tylko doprowadzi do powrotu zimnej wojny. Ale jednocześnie nie może się bać antyeuropejskiego frontu Kremla, który ewidentnie stara się stworzyć atmosferę strachu. Dlatego Finlandia powinna dołączyć do NATO, gdyż to jedyna organizacja zrzeszająca państwa demokratyczne - a one powinny trzymać się razem.

Kolejny panelista, Aleksander Smolar, szef Fundacji Stefana Batorego, podkreślił, że Rosja oczekuje od Europy pomocy. "Putin i Miedwiediew liczą, że Zachód wesprze modernizację rosyjskiej gospodarki" - stwierdził. Smolar przypomniał także o dużej roli, jaką w polityce Rosji odgrywa historia. "Nie musimy akceptować takiego punktu widzenia, ale musimy brać je pod uwagę, gdyż to historyczne dziedzictwo stanowi motor napędowy działań Moskwy
- zaznaczył.

Toomas Hendrik Ilves, prezydent Estonii, podkreśla, że konflikt między Europą i Rosją rozgrywa się na płaszczyźnie ideologicznej - jest on starciem między kapitalizmem demokratycznym i kapitalizmem autorytarnym. "Nasza polityka wobec ZSRR była fiaskiem i teraz płacimy za to cenę. Pozostaje nam więc mieć nadzieję, że Barack Obama wyciągnie z tego wnioski i zbuduje lepsze stosunki Rosji z Zachodem" - konkludował Soros.
2. Pretoria, RPA
Bez niego RPA nie byłaby takim krajem, jakim jest dziś - nie mają wątpliwości Nelson Mandela, arcybiskup Desmond Tutu i Thabo Mbeki. Wszyscy trzej wzięli udział w przyjęciu wydanym z okazji 80. urodzin George’a Bizosa, jednego z najważniejszych działaczy ruchu walczącego z apartheidem w Afryce Południowej.

Bizos był przez pół wieku bliskim doradcą Mandeli, członkiem jego sztabu adwokackiego podczas słynnego procesu Rivonia przeciw członkom Afrykańskiego Kongresu Narodowego, który odbył się w latach 1963-1964. Ten proces zakończył się karami długoletniego więzienia dla członków ANC - ale powszechnie spodziewano się, że Mandela i jego towarzysze zostaną skazani na karę śmierci, więc przyjętą wtedy linię obrony (zwłaszcza błyskotliwe mowy Mandeli, które są cytowane do dziś) uznano za duży sukces. Później w latach 90. Bizos był współautorem poprawek do konstytucji RPA, które znosiły apartheid i czyniły białych oraz czarnych równymi wobec prawa.

Z okazji 80. urodzin Bizos udzielił lokalnej prasie serii wywiadów, w których wspominał czasy segregacji rasowej. "Gdy rozwodzą się przyjaciele, to nie opowiadasz się po żadnej ze stron. Po prostu współczujesz obojgu i robisz wszystko, by przeszli przez to możliwie bezboleśnie. Podobnie było z walką z apartheidem" - opowiadał o rozdarciu, jakie przeżywał przez wiele lat. "Uważam się za szczęśliwego człowieka, gdyż miałem możliwość poznać wielu wielkich ludzi. Dziękuję RPA, że dała mi możliwość spełnienia się nie tylko zawodowo, ale także jako człowiekowi" - zaznaczył
Bizos, który urodził się w Grecji i do Afryki Południowej trafił, uciekając przed hitlerowskimi prześladowaniami.
3. Ogden, USA
Na rynku pracy następuje rewolucja. Ludzie nie muszą już jeździć za pracą, to praca będzie podążać za nimi - oznajmił futurolog Richard Florida podczas spotkania z czytelnikami w amerykańskim Ogden, gdzie promował swą najnowszą książkę "Who’s Your City".

Florida jest znany przede wszystkim z dzieła "The Rise of Creative Class", w którym przedstawił wizję nowej ekonomii. Zakłada ona stopniowe przenoszenie akcentów w gospodarce z przemysłu na usługi. W nowym systemie najcenniejszą umiejętnością będzie kreatywność, umiejętność wymyślania "czegoś z niczego". Według Floridy, dziś już 30 proc. Amerykanów żyje głównie z wytworów własnej głowy. Jest ich tak dużo, że zaczynają tworzyć własny, charakterystyczny dla siebie styl życia. Niedługo staną się najważniejszą i najbardziej wpływową grupą społeczną.

W "Who’s Your City" autor po raz kolejny opisuje zdefiniowaną przez siebie klasę kreatywną. "Świat się nie płaszczył. Na nasze miejsce na nim wpływają czynniki społeczne i technologiczne, które pojawiły się dopiero teraz. To one determinują nasz sposób pracy i możliwości, jakie przed nami się pojawiają" - tłumaczy. Kluczowe dla współczesnego dobrobytu stają się trzy "T": technologia, tolerancja, talent.

Osoba dobrze poruszająca się na tych trzech polach nie będzie miała problemów ze znalezieniem prestiżowego i dobrze płatnego zajęcia. Kluczowa w tej sytuacji staje się technologia. Rozwój internetu i telefonów komórkowych oznacza, że coraz rzadziej będzie trzeba fizycznie pojawić się w miejscu zatrudnienia - pracę będzie się wykonywać w domu i przesyłać pocztą elektroniczną. W ten sposób ciągłe przeprowadzki za pracą z miasta do miasta, które teraz są cechą charakterystyczną
amerykańskiego rynku pracy, staną się przeszłością.

Natomiast, jak zaznacza Florida, dużo ważniejsze będzie wybranie właściwego miejsca do życia. "Każdy człowiek od urodzenia jest niezwykle pomysłowy. Sztuką jest, by nie dać w sobie tej kreatywności zdusić" - podkreśla. Duże znaczenie odgrywa tu miejsce, gdzie mieszkamy. Wielkie miasta i ogrom możliwości, jakie stwarzają - od rynku pracy po rozrywkę - pobudzają kreatywność.
4. Montreal, Kanada
Nadchodzi era odrodzenia religii i wiary - bez wahania stwierdził prof. Charles Taylor, kanadyjski filozof związany z McGill University. W 2007 roku Taylor, powszechnie uważany za jednego z najostrzejszych krytyków współczesnego liberalizmu, opublikował słynną książkę "Wiek sekularyzmu". Przekonywał w niej, że typowe dla współczesnych czasów próby zepchnięcia Boga na margines nie powiodły się i duchowość ciągle odgrywa bardzo istotną rolę w życiu ludzi. Dla niego współczesny sekularyzm to po prostu prawne rozdzielenie Kościoła od państwa - nie ma w nim nic ze słynnego stwierdzenia Nietzschego: "Bóg nie żyje".

Podczas spotkania ze słuchaczami Intercollegiate Studies Institute Taylor rozwinął myśli zawarte w "Wieku sekularyzmu". Gigantyczny rozwój współczesnych nauk ścisłych i społecznych nie sprawił, że brakuje w naszym życiu miejsca dla Boga. Natomiast próby jego odrzucenia wiążą się z tym, że ludzie nie akceptują faktu, iż ich życiem rządzi siła wyższa. "To jest największa zmiana współczesnego świata" - podkreśla Taylor. Zaznacza jednak, że takie odrzucenie Boga często idzie w parze z poszukiwaniem innych form przeżycia trandescentnego. Stąd taka popularność ruchów agnostycznych. Jednak ta fascynacja minie - dlatego już niedługo należy się spodziewać renesansu wiary.
5. Nowy Jork, USA
Zbrodnia w Darfurze i gigantyczne problemy z zażegnaniem konfliktu w tamtym regionie to najlepszy dowód, że współczesnemu systemowi prawa międzynarodowego daleko do doskonałości. Dlatego prestiżowa Rada Spraw Międzynarodowych (CFR) z Nowego Jorku wraz z fundacją Angeliny Jolie i Brada Pitta zorganizowała konferencję, podczas której eksperci szukali sposobów na jego ulepszenie.

"Nie może być tak, że zabójca opuszcza miejsce zbrodni i pozostaje bezkarny. Natomiast jeśli będzie możliwość konsekwentnego i surowego karania zbrodni przeciw ludzkości, to mordercy nie będą się do nich tak łatwo posuwać" - zaznaczyła Jolie w słowie wstępnym. Zaproponowany przez nią wątek podjął Luis Moreno-Campo, główny prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego. Według niego wina za zbrodnie w Darfurze spoczywa na barkach rządu sudańskiego. "Strach, gwałt i głód to główne narzędzia zbrodni w Darfurze" - podkreślił.

Paneliści byli zgodni, że - choć winnych mordów łatwo wskazać - brakuje instrumentów pozwalających wyciągnąć konsekwencje wobec zbrodniarzy. "W ekstremalnych sytuacjach jedynym wyjściem może być interwencja wojska" - zauważył generał Wesley Clark, były dowódca sił NATO
w Europie.

Jako przykład podał interwencje sojuszu północnoatlantyckiego w Kosowie, gdzie w ten sposób udało się powstrzymać czystki etniczne. Wiadomo jednak, że ten sposób działania budzi mnóstwo wątpliwości natury etycznej i prawnej. Nawet uzyskanie zgody na interwencje od Rady Bezpieczeństwa ONZ nie uspokaja wszystkich głosów sprzeciwu.

Dlatego Richard N. Haas, przewodniczący Council on Foreign Relation, sugeruje, by dążyć do stworzenia pełnego globalnego rządu. "Mógłby się on zająć stworzeniem międzynarodowego systemu prawnego, który pomógłby rozwiązywać takie sytuacje jak zbrodnia w Darfurze" - podkreślił.
6. Hongkong, Chiny
Wschód przestaje być Wschodem, a Zachód Zachodem - do takich wniosków doszedł znany politolog Timothy Garton Ash podczas pobytu w Hongkongu. Dla Asha punktem wyjścia do rozważań stał się wiersz Rudyarda Kiplinga, który pisał: "Och, Wschód to Wschód i Zachód to Zachód, I nigdy się nie spotkają". Te czasy już minęły. Ostatni kryzys finansowy doprowadził do zamiany ról.

Brytyjski politolog z Oxford University mnoży na to przykłady. Niedawny gigant przemysłowy
i ikona kapitalizmu General Motors stoi u progu bankructwa - tymczasem na Wschodzie produkcja przemysłowa kwitnie. Amerykański sekretarz skarbu Henry Paulson coraz częściej traci nerwy, gdy
w tym samym momencie Chińczycy przypuszczają kolejne ofensywy dyplomatyczne.

Kapitalistyczne USA za państwowe pieniądze ratują prywatne banki, czyli podejmują działania typowo socjalistyczne. Tymczasem czerwone z nazwy Chiny jawią się jako jeden z najbardziej krwiożerczych kapitalistów współczesnych czasów. Do czego to prowadzi? Pierwszym przejawem był szczyt G20, który pojawił się w miejsce obrad grupy G8. Z czasem można się spodziewać, że Chiny wraz z Indiami i Brazylią same będą podejmować najważniejsze decyzje.
7. Bombaj, Indie
Tylko przyjęcie symboli czytelnych dla wszystkich Hindusów pozwoli uspokoić sytuację w kraju. Do takiej roli idealnie nadaje się władca Aśoka - twierdzi hinduski publicysta M. R. Venkatesh. Tylko
ten sposób uda się uczynić z Indii kraj sekularny, w którym religia nie ma wpływu na codzienne współistnienie różnych grup.

Aśoka to jeden z najwybitniejszych władców w ponadtrzytysięcznej historii Indii. Za jego panowania
(najprawdopodobniej w latach 273-232 p. n. e.) miały miejsce dwa bardzo ważne wydarzenia: po raz pierwszy udało się zjednoczyć całe Indie, a także wprowadzono w kraju buddyzm. Oba te zdarzenia były ze sobą sprzężone. Aśoce udało się zdobyć władzę na całym subkontynencie w wyniku bardzo krwawych wojen. Szczególnie brutalny przebieg miał konflikt z sąsiednim królestwem Kalinga - w jego wyniku zginęło ponad 100 tys. ludzi. To właśnie wtedy władca, przerażony
własnym okrucieństwem, konwertował się na buddyzm i zaczął propagować politykę ahimsa, czyli nie-przemocy. Dziś historycy porównują znaczenie tej decyzji do wprowadzenia w Rzymie chrześcijaństwa przez cesarza Konstantyna.

Dlatego Venkatesh proponuje, by Aśokę oficjalnie uczynić patronem całych Indii. Z dwóch powodów. Rozpoznawalne przez wszystkich symbole odgrywają kluczową rolę w budowaniu więzi z własnym krajem i narodem. Wbrew pozorom decyzja Aśoki o wprowadzeniu buddyzmu nie była podyktowana jego wiarą, lecz właśnie miała umocnić jedność kraju. Poza tym wprowadzając nową religię, władca dokonywał rozdziału religii od państwa, czyniąc w ten sposób z Indii kraj urządzony według nowoczesnych, sekularnych standardów. "Dziś Indie notują niespotykaną nigdzie na świecie liczbę
rewolt przeciw własnemu rządowi. Stanowi to zagrożenie dla jedności kraju. To konsekwencja tego, że nasi politycy nie potrafią uwolnić się od wpływów religijnych. Dlatego musimy odwołać się do sprawdzonych wzorów sekularyzmu" - pisze komentator.

Inny publicysta, Ratnesh Katulkar z "Morung Express", wzorców sekularyzmu szuka w bliższej historii. Dla niego są nimi cesarz Akbar oraz Mahatma Gandhi. Pierwszy, wywodzący się z muzułmańskiej dynastii Mogołów, władał Indiami w XVI wieku. Charakteryzowała go umiejętność znalezienia wspólnego języka z Hindusami - dzięki czemu udało mu się zjednoczyć prawie całe Indie. Z kolei Gandhi doprowadził do odzyskania przez Indie niepodległości po II wojnie
światowej, a jego polityka biernego pokoju inspiruje do dziś. Mimo różnych wyznań obaj mieli wspólną cechę: umieli się wznieść ponad podziały religijne i z szacunkiem odnosili się do wyznawców innych wyzwań. "Pamiętajmy, że sekularyzm to termin, który odwołuje się nie do emocji, lecz do rozumu. Nie oznacza asymilacji, lecz pluralizm i akceptację inności. Dyskutując o jego wprowadzeniu, łatwo o utopijne koncepcje. Lepiej więc odwoływać się do praktyków, którym udało się wcielić sekularyzm w życie" - zaznacza Katulkar.
8. Ramallah, Aut. Palestyńska
Wybór Baracka Obamy na nowego prezydenta USA obudził nadzieję na Bliskim Wschodzie na przełamanie impasu w negocjacjach między Palestyńczykami i Izraelem. Mohammad Yaghi, publicysta palestyńskiego dziennika "Al-Ayyam", wzywa, by wykorzystać przełom w USA do szukania próby pogodzenia Hamasu i Fatahu, dwóch najważniejszych palestyńskich sił politycznych, których permanentny konflikt utrudnia rozpoczęcie konstruktywnych rozmów z Tel Awiwem. Dla niego ten brak porozumienia obu ugrupowań jest - obok ciągłego ekspansjonizmu Izraela i budowania kolejnych osiedli na terenach palestyńskich - główną przyczyną patu negocjacyjnego na Bliskim Wschodzie.

Yaghi proponuje szukać rozwiązania we wspólnocie arabskiej. Według niego wszystkie kraje regionu powinny być zainteresowanie osiągnięciem trwałego pokoju na Bliskim Wschodzie. Tym bardziej że one coraz bardziej cierpią w wyniku agresywnych działań radykalnych ugrupowań islamskich jak Hizbollah czy Hamas. Dlatego publicysta sugeruje Obamie, by zwołał dużą konferencję z udziałem wszystkich krajów regionu, aby wspólnie szukały satysfakcjonującego je rozwiązania - dziś powinno być o nie łatwiej niż kilka lat temu. Takiej szansy do powrotu do negocjacji o utworzeniu państwa palestyńskiego sąsiadującego z Izraelem jak dziś szybko znów nie będzie.

Tego poglądu nie podziela jednak politolog Aaron David Miller, autor książki "Ziemia zbyt obiecana". W komentarzu opublikowanym na łamach "Jerusalem Post" twierdzi, że konfliktu między Izraelem i Palestyńczykami nie uda się rozwiązać podpisaniem porozumienia pokojowego, gdyż obie strony dzieli zbyt wiele. Miller podaje trzy argumenty. Po pierwsze, nieprawdą jest, że obie strony są "o krok" od porozumienia - mimo że tę frazę często powtarzano, to nigdy tak blisko się nie znalazły. Po drugie, Autonomia Palestyńska jest dysfunkcyjna. Nie umie sama uporać się z własnymi problemami i choćby z tego powodu nie jest w stanie podpisać pokoju z Izraelem.

Zwyczajnie nie ma tam lidera, który miałby pełne kompetencje do złożenia podpisu. Po trzecie, niewłaściwie funkcjonuje także Izrael. Tamtejsza klasa polityczna przeżywa kryzys i pogrąża się w kolejnych skandalach. "Dlatego mam radę dla Obamy. Niech stara się doprowadzić do zawieszenia broni między Izraelem i Hamasem. Ale jeśli liczy, że uda mu się zakończyć ten konflikt, to niech pozbędzie się złudzeń" - kończy Miller.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl