Urbex, czyli odkrywanie nieznanego

Anita Czupryn [email protected]
Niektóre, nawet opuszczone obiekty militarne mogą być bardzo niebezpieczne
Niektóre, nawet opuszczone obiekty militarne mogą być bardzo niebezpieczne redakcja
Interesują ich opuszczone i zapomniane bazy wojskowe, nieużywane fabryki. Oto Urbex Polska, czyli miejscy eksploratorzy - pasjonaci, którzy dla idei odkrywają nieznane miejsca

Stare bazy wojskowe, budynki, w których mieszkali rosyjscy dygnitarze, opuszczone fabryki czy kamienice. To są obiekty, które interesują miejskich eksploratorów uprawiających tzw. urban exploration, czyli badających miejsca niedostępne albo takie, obok których przeciętni ludzie przechodzą bez szczególnego zainteresowania, bo po prostu nie zwracają na nie uwagi.
Dla urbexowców im bardziej zapomniany obiekt, im potężniejsza architektonicznie budowla, tym większa frajda. Wchodzą do nich jak duchy, by zebrać zupełnie unikatowe materiały, robią zdjęcia, kręcą filmy i wrzucają je następnie do sieci internetowej. Często są to ostatnie dokumenty, ślady historii, zanim tego typu budynki przestaną istnieć.

Bywa niebezpiecznie, bo w takich eksploracjach nie wszystko się da przewidzieć. Konstrukcje w każdej chwili mogą się zawalić. Dlatego tak ważne jest trzymanie się żelaznych zasad. A jedną z nich jest właśnie bezpieczeństwo i minimalizowanie ryzyka.
Tych ludzi połączyła miłość do nieznanego. Bo też nigdy nie wiadomo, co na takiej wyprawie może się wydarzyć. To też pewnie powoduje, że w Polsce coraz więcej ludzi zrzesza się w grupy urban exploration, inaczej urbex. Są wśród nich fotograficy i operatorzy kamer, wagabundy i ciekawscy poszukiwacze przygód. Miasto dla nich jest miejscem, które można odkryć na nowo.
O ile jednak urbex za granicą uprawiany był od lat, to w Polsce ta moda jest zupełnie nowa. Ale już nie nowe jest samo zjawisko. Któż z nas, jeszcze będąc dzieckiem i jadąc na wakacje do babci, nie interesował się opuszczonym pałacem, lochami, starym browarem czy domem, w którym straszy? Od dzieciństwa uprawialiśmy urbex, nie wiedząc, że to się właśnie tak nazywa.

Dopiero jednak w ostatnich latach stało się to trendy, a internet i rozwój świadomości spowodowały, że zaczęły się tworzyć grupy, społeczność internetowa, wymieniano zdjęcia, informacje, komentarze, dyskutowano. Wiele osób się uaktywniło z taką działalnością.

- Wszystko zaczęło się w 2008 r. i były to skromne początki - opowiada Marek Słodkowski z grupy Urbex Polska, oficjalnie operator kamery w TVP, prywatnie - inicjator najbardziej znanej grupy miejskich eksploratorów. A początek był rzeczywiście skromny, bo - jak twierdzi - zaczynał sam. W 2008 r. po raz pierwszy na YouTube ukazały się dwa filmiki jego autorstwa - pokazał opuszczone popegeerowskie budynki województwa lubuskiego. Na filmie uwiecznił stary strych, gdzie znalazł dużo listów pisanych odręcznie, pocztówki, zdjęcia. Pod warstwą kurzu i pajęczyn odkrył w pozostawionych, zapomnianych dokumentach nieodległą historię, która dała mu wgląd w to, kto tam mieszkał, co to byli za ludzie, jak funkcjonowało gospodarstwo, nawet to, ile krów liczył PGR i co się w nim działo.

- Filmiki zdobywały coraz większą popularność. Internauci pytali, gdzie zostały zrobione te zdjęcia, co tam było wcześniej. To spowodowało, że sam zacząłem się tym bardziej interesować. I tak natknąłem się na nazwę urbex. Już wiedziałem, w którym kierunku chcę rozwijać tę swoją działalność i kogo ewentualnie szukać do pomocy, żeby tę pasję realizować - opowiada w rozmowie z "Polską". Czyli dokumentować to, co zobaczy i znajdzie. Miał wtedy 23 lata.

Wówczas jeszcze nie znał praw i zasad, jakimi rządzi się urbex, i dokumenty, jakie wówczas znalazł, zabezpieczył i oddał do lokalnego muzeum. Do eksploracyjnych wypraw początkowo zaprosił znajomych z okolicy.

- Mieszkałem we Wrocławiu, w Warszawie, w lubuskiem jest mój rodzinny dom. Znajomi się wkręcili, zaczęli pokazywać i inne ciekawe instalacje. To wielki potencjał: po transformacji nagle okazało się, że w kraju mnóstwo jest opuszczonych budynków, posowieckich obiektów, a dopiero parę lat temu zostały odtajnione dokumenty, że była w nich przechowywana broń jądrowa. Tego typu instalacje są zupełnie inne od fabryk. Duża ich część znajdowała się pod ziemią. To były tunele, podziemne silosy, płyty lotniska. To mi też uświadomiło, że ten urbex to nie tylko stare gospodarstwa, ale jest w tym potencjał na odkopanie różnego rodzaju historii i pokazanie różnego rodzaju obiektów - mówi Marek.

Filmiki pokazujące zwłaszcza posowieckie obiekty szczególnie spotkały się z zainteresowaniem ludzi spoza Polski, Amerykanów czy Brytyjczyków. To było coś, bo oni przecież posowieckich instalacji u siebie nie mają. Ale urbexowcy często chronią lokalizację, którą eksplorują, nie zawsze podają adresy.

Jednak jeden z Amerykanów nie dał za wygraną: przyjechał do Polski na wymianę studencką, Marek Słodkowski też wówczas studiował w Warszawie stosunki międzynarodowe. - No i zaczęliśmy razem uprawiać urbex. On robił zdjęcia, ja nagrywałem filmy. Wszystko wrzucaliśmy do sieci. Zainteresowanie rosło.

Trzy lata temu w Polsce zjawił się Amerykanin David o polsko brzmiącym nazwisku - Rapalski. Kupił bilet w jedną stronę, aby razem z Markiem uprawiać tu urbex, rozwijać polską filię. Poznali się w internecie. Opracowali zasady. Jedną z nich jest to, że miejscy eksploratorzy w żaden sposób nie ingerują w budynek. Zarówno jeśli chodzi o wchodzenie, wybieranie miejsc, zachowanie podczas samej eksploracji. - Staramy się tych budynków w żaden sposób nie zmieniać. Jeśli przychodzi ktoś z informacją o ciekawym budynku, to sprawdzamy drugą żelazną zasadę: te budynki muszą być opuszczone - wylicza eksplorator.

Niektóre grupy nie trzymają się kurczowo tych zasad i ingerują w budynek. Eksploratorzy zrzeszeni w Urbex Polska starają się to robić w taki sposób, żeby żadnych okien nie wywalać, żadnych kłódek nie przecinać, żadnych desek nie odbijać młotkiem. - Pierwszy etap to tak zwany rekonesans. Idziemy do obiektu i go badamy od zewnątrz, z każdej strony. W nocy, wieczorem, w ciągu dnia, o różnych porach. Może być kilka takich rekonesansów, jeśli obiekt jest skomplikowany. Patrzymy, w jaki sposób najłatwiej jest się dostać do środka, w żaden sposób nie ingerując w budynek. Jeśli można wejść przez okno, nawet jeśli ono jest na pierwszym piętrze, wchodzimy za pomocą improwizowanego kubła na śmieci albo coś takiego. Nie mamy lin, drabin, bo to są narzędzia, które mogą stworzyć nam problemy. Nasze jedyne narzędzia, jakie mamy, to aparaty i kamery. Gdyby bowiem doszło do konfrontacji, odpukać, mamy to szczęście, że nie mieliśmy takiej czy to z ochroną, czy stróżami prawa, no, ale gdyby doszło, to jesteśmy w stanie pokazać, że nie jesteśmy złomiarzami, nie mamy narzędzi do wycinania, ale aparaty, kamery oraz jedzenie, wodę, jeśli to jest dłuższa wyprawa - słyszę.

Jeśli rekonesans mają już za sobą i znajdują wejście, zdarza się, że akcja wejścia następuje natychmiast. Czasem jednak taki rekonesans wydłuża się nawet o kilka miesięcy, eksploratorzy czekają, że w tym czasie i same obiekty, które ich interesują, się zmienią. A to niekoniecznie dzieje się z dnia na dzień. Budynek zmieniają ludzie, czy to złomiarze, czy bezdomni, którzy w nie ingerują, czy też sama natura, która swoją siłą i procesami odzyskuje budynek. I wówczas obiekt, do którego wcześniej nie było dostępu, staje się nagle obiektem, do którego znajdują dostęp bez niepotrzebnej ingerencji.

Jednak jeśli tylko mogą, unikają chodzenia solo. - Raz załamała się podłoga i z pierwszego piętra spadłem na parter. Byłem obity i trochę pocięty, ale bez złamań. Od tego czasu zawsze daję znać mamie, dokąd idę i o której, a jak skończę, daję znać, że skończyłem - zdradza jeden z eksploratorów.

Urbex Polska jako grupa stara się ograniczyć do trzech rodzajów budynków: instalacje wojskowe, zazwyczaj postradzieckie z czasu zimnej wojny, interesują ich kamienice i budynki mieszkalne, szczególnie duże kamienice i mniejsze domy wolno stojące lub też gospodarstwa. Prócz tego obiekty industrialne, fabryki. - Głównie swoją aktywność zamykamy w tych rodzajach i staramy się nie wybiegać za daleko, jeśli chodzi o historię. Zamki średniowieczne, ruiny są ciekawe i piękne, ale nas już one nie interesują.

Eksploratorzy w naszym kraju mają co robić. Nieomal bez przerwy, na bieżąco coś ciekawego odkrywają. Ale jak dotychczas ich najnowsza i, co tu dużo mówić, najbardziej spektakularna akcja, której owocem jest film "Tajemnice Sobieskiego 100", a pierwszy odcinek trafił niedawno do sieci, dotyczy potężnego rosyjskiego obiektu w centrum Warszawy, ochrzczonego nazwą "Szpiegowo". W ciągu kilku dni filmik miał 10 tysięcy wyświetleń.

- To ukoronowanie naszych umiejętności, nie tylko dlatego, że budynek jest skomplikowany, jeśli chodzi o eksplorację, ale jest też bardzo kontrowersyjny, owiany tajemnicami. Przez wiele lat był niedostępny dla zwyczajnych ludzi, szczelnie zabezpieczony, ale nagle pojawiła się drabinka - nie wiadomo, kto ją postawił, ale stała przez dzień czy dwa. Dla nas to budynek, z którego mamy dumę i radość, że możemy pokazać coś, czego ludzie, nawet jeśli są go ciekawi, nie mają szans go zobaczyć - opowiadają eksploratorzy. Zanim jednak ten pierwszy odcinek ujrzał światło dzienne, materiał zbierany był przez wiele miesięcy, i to przez wiele osób. Internauci przesyłali też anonimowo własne materiały, z których skorzystano, choć z ich jakością różnie bywa. Ale to wszystko pokazuje, że ludzie szalenie interesują się tym budynkiem.

Urbex zalicza się do udanych tylko wtedy, jeśli nikt eksploratorów nie nakryje. - Jesteśmy jak duchy - często powtarzają rożni eksploratorzy. Ich nie może być widać ani słychać, nikt nie może zobaczyć, jak wchodzą i jak wychodzą z obiektu. Są naprawdę niewidzialni. Wtapiają się w miejską przestrzeń, czyli wyglądają przeciętnie. Bluzy bez żadnego logo, dżinsy (bo to najbardziej powszechne spodnie, jakie noszą mężczyźni w Polsce). Żadne kamizelki taktyczne, żadne hełmy, bo te dopiero by zwróciły uwagę.

W ciągu ostatnich czterech lat tylko nieliczny urbexowcy odwiedzili "Szpiegowo". Marek Słodkowski był tam więcej niż 10 razy. I, jak mówi, zobaczył, w jaki sposób ta imponująca budowla, ukoronowanie architektury radzieckiej w Polsce, w stosunkowo krótkim okresie całkowicie popadła w ruinę. - Bezdomni pozostawiali nieczystości, powydzierali ze ścian kable, instalacje, ale widziałem też pomieszczenia pozostawione w taki sposób, jakby ludzie, którzy tam mieszkali, po prostu zniknęli. Są solidne meble w pokojach, jest instalacja sanitarna w łazience.

Każdego eksploratora interesuje zarówno najniższy, jak i najwyższy punkt budynku. Na Sobieskiego ciekawość budziły nie tylko kontrowersyjne piwnice - o których mówiło się, że wyjeżdżający w latach 90. Rosjanie zostawili tam aparaturę podsłuchową - ale też dach. Jak się okazało, z dachu roztacza się przepiękny widok na Mokotów i całe centrum, Pałac Kultury i okolice. Budynek ma 10 pięter i jedno piętro techniczne, więc zachód czy wschód słońca oglądany stamtąd jest imponujący i spektakularny.

Ten pierwszy odcinek "Tajemnic Sobieskiego" w całości poświęcony jest podziemiom właśnie. Eksploratorzy chcieli sprawdzić, czy są tam może zainstalowane i zamurowane instalacje czy anteny. - Nie ma ukrytej instalacji, która podsłuchiwałaby całe miasto - śmieją się. Zobaczyli całkiem zwyczajne piwnice, dobrze wyposażone, z działająca elektrycznością, ze zwyczajną kotłownią, która swego czasu ogrzewała "Szpiegowo". Zostały rupiecie, rury, puszki z farbami.

Budynek chroni firma ochroniarska, prywatna, żaden specnaz, ale patrole są rutynowe. Eksploratorzy dostrzegli tam też tajemniczą osobę, którą nazwali zarządcą, a która stara się pielęgnować dziedziniec, aby nie obrósł chwastami. Raz widzieli imprezę - na dziedzińcu rozstawiono parasole, stoliki z krzesłami, ludzie tam siedzieli, pili, palili papierosy. Eksploratorzy obserwowali imprezę z dziewiątego piętra budynku.

Ludzie z Urbex Polska zainwestowali w najnowocześniejszy sprzęt - mają kamery GoPro, ale nie tylko. Zaawansowany sprzęt, który ostatnio zakupili, wykorzystają w kolejnych odcinkach.

Urbex Polska to luźna społeczność. Jej częścią może zostać każdy, choćby i ten, kto zalajkował ich posty na Facebooku czy zasubskrybował ich filmy na YouTube. A takich ludzi są już ponad dwa tysiące.

Jednak główny trzon, tzw. team liderzy, to trzy osoby. Każda z nich może na własną rękę eksplorować albo dobierać sobie ekipę w zależności od akcji. Jest też wielu chętnych, którzy piszą do nich i proszą o zabranie ich na wspólną akcję. Najpierw obserwują ich na próbnej akcji - jeśli widzą, że gość "ma zajawkę", to go zapraszają do teamu. Zgłaszają się też korporacje, które szukają tego typu wycieczek z dozą adrenaliny dla swoich pracowników.

Jednak takich grup jest w Polsce dużo więcej, ale bywają one skonfliktowane. - Różnice ideologiczne - wyjaśnia mi jeden z eksploratorów. - Niektóre grupy podszywają się pod inne, jedne się promują, inne unikają mediów. Generalnie są dwie frakcje - ta, która uważa, że YouTube, Facebook i kontakty z mediami są wskazane i nie ma w tym nic złego, i ta, która zeszła do jaskini - za wszelką cenę unikają mediów, zamiast prawdziwych nazwisk przyjmują pseudonimy, ale materiały, które wrzucają do sieci, często są kiepskie.

No, ale prawdą jest i to, że "jaskiniowcy" często nie stosują się do tych zasad, które propaguje Urbex Polska. Zakrywają twarze kominiarkami, a budynki, do których się włamują, są nie do końca opuszczone. Dlatego boją się reperkusji prawnych, pokazywania swoich twarzy, podawania prawdziwych danych, występowania w gazecie.

- My nie mamy nic do ukrycia w naszej działalności, nagrywamy akcje od startu i po finiszu wyłączamy kamerę. Jeśli ktoś nas zatrzyma z zarzutem, że nabroiliśmy, to pokazujemy materiały, bo cała akcja jest udokumentowana. Nasze zasady nas chronią - mówi Marek Słodkowski.

Zdjęcia autorów z Urbex Polska, jak np. kamienicy przy rondzie Daszyńskiego w Warszawie, z charakterystyczną czarną ścianą, która została zrównana z ziemią przy okazji budowy drugiej nitki metra, są ostatnią pamiątką. I dzięki nim to miejsce będzie wiecznie żyło w internetowej sieci. A im samym zależy na tym, aby pokazać, że to, co robią, nie ma negatywnego wydźwięku. - Nie jesteśmy złomiarzami, włamywaczami, złodziejami - podkreślają. - Z naszego dorobku korzystają studenci. Powstały już dwie prace licencjackie i jedna magisterska. Pomagamy w badaniach naukowych, historycznych. A ich materiały w symboliczny sposób chronią te obiekty przed absolutną zagładą niepamięci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Urbex, czyli odkrywanie nieznanego - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl