Ule w mieście. W Warszawie pszczoły mieszkają na dachach

Anita Czupryn
Jolanta i Mateusz Knechtowie założyli swoją pasiekę w Lasku Bemowskim. Mają trzy ule
Jolanta i Mateusz Knechtowie założyli swoją pasiekę w Lasku Bemowskim. Mają trzy ule
Pszczelarze w Warszawie zacierają ręce z radości. Hodowla pszczół miodnych nareszcie będzie legalna. W mieście przybywa uli. Do zmiany postrzegania pszczół w stolicy walnie przyczyniła się pasieka na dachu Regent Warsaw Hotelu.

Warszawscy radni pod koniec września zdecydowali, że reguły dotyczące hodowli pszczoły miodnej w Warszawie zostaną zluzowane. Pszczelarscy partyzanci, którzy do tej pory ukrywali swoje pasieki w mieście, mogą odetchnąć z ulgą. Już nie będzie grzywien za posiadanie uli, a ich pasieki będą legalne. Do tej pory w stolicy obowiązywały przestarzałe przepisy z Regulaminu utrzymania czystości i porządku na terenie miasta stołecznego Warszawy, w którym pszczoły traktowano tak samo jak gospodarskie zwierzęta (świnie, kozy czy owce), które można trzymać w odległości tysiąca metrów od osiedli mieszkaniowych.

Teraz ule można ustawiać w odległości 10 m od granicy nieruchomości lub drogi, a nawet i w mniejszej, jeśli właściciel nieruchomości wyrazi na to zgodę. Ule można też stawiać na dachach domów - pod warunkiem, że od okien w sąsiednich budynkach też będzie zachowana odległość 10 m.

Za tą cieszącą pszczelarzy i ekologów zmianą przepisów stoi grupa pasjonatów, zrzeszająca się na facebookowym profilu Miejskie Pszczoły. - Przestaliśmy się ukrywać ze swoją działalnością w marcu, rozpoczęliśmy rozmowy z władzą - mówi członek grupy Wiktor Jędrzejewski. Zaznacza co prawda, że prawo będzie obowiązywać dopiero wtedy, kiedy nowe przepisy zostaną opublikowane w Dzienniku Urzędowym, no i będzie zgoda wojewody mazowieckiego. - A wojewoda jest bardzo skrupulatny - dodaje Wiktor.

W Warszawie już od jakiegoś czasu pszczelarze zamiast się ukrywać, występowali z otwartą przyłbicą, popularyzując hodowlę pszczół w mieście.

- Zyskali nasz szacunek - mówi Jędrzejewski i wymienia między innymi pasiekę SGGW na Ursynowie, przy wydziale zootechniki, gdzie na zajęcia chodzili studenci, ale robiono też otwarte pokazy, mimo że pasieka działała niezgodnie z obowiązującymi w stolicy przepisami. Kolejna to 25 uli na Jazdowie, mieszkańcy stawiają też ule na działkach (na przykład na Siekierkach), w lasach miejskich.

W Warszawie terenów zielonych jest dużo, dla pszczółnie zabraknie pożywienia. A miód jest wyjątkowy

Ale najgłośniej w mieście od roku jest o jedynej chyba takiej pasiece w Polsce (a i niewiele jest takich hoteli na świecie) - na dachu luksusowego hotelu - Regent Warsaw Hotel (do niedawna hotel Hyatt) na skrzyżowaniu ulic Belwederskiej i Spacerowej. Sam pomysł umieszczenia na dachu uli zrodził się już w 2011 r., podczas protestów pszczelarzy w Warszawie. Kiedy pszczelarze debatowali o ochronie gatunku i zwiększenia populacji - kierownictwo hotelu zdecydowało o postawieniu na dachu dwóch pierwszych uli. Pasieka zaczęła się rozrastać, bo bliskość do Łazienek Królewskich i parku Morskie Oko zapewnia pszczołom bogaty pokarm. Opiekunem pasieki został na co dzień szef kuchni Dariusz Suchenek, ale pszczół dogląda też wykwalifikowany bartnik. Na dach można wejść przez okno jednego z pokojów hotelowych.

- Wbrew powszechnie panującej opinii, miód wybierany w mieście jest w pełni wartościowy i zdrowy - wyjaśnia Dariusz Suchenek. - Pszczoły w mieście korzystają z bogatej roślinności występującej w parkach. W Warszawie terenów zielonych jest tak dużo, że nie ma ryzyka, że zabraknie dla nich pożywienia. W przeciwieństwie do monokulturowych upraw np. rzepaku na wsiach, w mieście miód produkowany jest na bazie bardzo różnorodnych składników, dzięki czemu jego smak jest wyjątkowy. Ci, którzy mają do miodu stały dostęp, przyznają, że smakuje on inaczej w różnych porach roku, w zależności od tego, jakie drzewa w danym momencie kwitną. Nasz miód jest regularnie badany i spełnia wszystkie obowiązujące normy - podkreśla.
Dziś pasieka na dachu Regent Warsaw Hotelu liczy już siedem uli z około 350 tys. pszczół. Potrafią one wyprodukować nawet 176 kg miodu w dwa tygodnie. Od maja do września hotel zebrał 580 kg miodu z sześciu uli!

Ale to nie miód jest głównym celem hotelu, bo ważna jest świadomość, aby stworzyć pszczołom dobre warunki do życia i rozmnażania się. Stąd też miód nie jest wybierany z uli w całości, bo pszczoły również go potrzebują. Miód z hotelu nie jest dostępny w sprzedaży, przeznaczany jest na potrzeby hotelu - goście mogą się nim rozsmakowywać podczas posiłków, rozdawany jest też gościom jako prezent. A same pszczoły nie stanowią żadnego zagrożenia - nie mają potrzeby pojawiać się w hotelowym lobby czy zakłócać pobyt gości w pokojach.

- Bardzo szanujemy Regent Warsaw Hotel, który odważył się ustawić pasiekę w momencie, kiedy w Warszawie wciąż obowiązywały absurdalne przepisy - mówi Wiktor Jędrzejewski, aktywny działacz w ruchu Miejskie Pszczoły, który zachęca młodych mieszkańców miast do tego, aby hodowali pszczoły. - Bo to pożyteczne, ekologiczne i fajna sprawa - mówi.

Miejskie Pszczoły mają ambicję stworzenia w Warszawie centrum społecznościowego pszczelarstwa, uczyć ludzi, jak hodować pszczoły, wymieniać się doświadczeniami, wspierać. No i marzą, aby otworzyć stolicę na przyjęcie milionów pszczół. Bo one lecą do kwiatów, na łąki, do parków, a nie do ludzkich mieszkań - tam nic atrakcyjnego dla nich nie ma.

Wiktor Jędrzejewski ma 35 lat i pasiekę, którą ustawił z przyjaciółmi na dachu kamienicy w samym środku Warszawy - na rogu Wilczej i Marszałkowskiej. Pszczołami interesuje się od kilku lat. Zaczęło się od tego, że przypadkowo trafił na książkę, która opisywała, jak pszczoły sobie radzą ze wspólnym podejmowaniem decyzji. - To było fascynujące - mówi. - Nie ma żadnego innego stworzenia, które jest w stanie funkcjonować w 40-tys. społeczności, komunikować się, ustalać strategię przetrwania, podejmować decyzje. To nie jest prosta sprawa sprawić, aby 40 tys. pszczół podejmowało decyzję, by razem działać dla swojego dobra.

Miejscy pasjonaci pszczół spodziewali się, że będą musieli staczać boje z przeciwnikami uli w mieście, ale okazało się, że negatywnych głosów jest niewiele, za to coraz więcej ludzi interesuje się pszczołami. I wcale nie chodzi o miód, ale o świadomość, że pszczoły mają kłopoty. Jeśli zginą, to zginie też życie na ziemi. Pszczół w Polsce jest coraz mniej, a i sami pszczelarze to zwykle starsze osoby, które mają coraz mniej sił, aby zajmować się pasiekami.

- Pszczelarstwo to bardzo wciągające hobby, ale zauważamy, że jest spora luka - pszczoły hodują albo ludzie starsi, albo zupełnie młodzi - studenci czy tacy jak my, przed trzydziestką - mówią Jolanta Pietrkiewicz-Knecht i Mateusz Knecht, małżeństwo młodych warszawskich prawników, którzy swoją pasiekę mają w Lasku Bemowskim. Prowadzą też popularnego bloga o swoim pszczelarskim hobby - WylotkiNaWarszawe.pl.

Prawdę mówiąc, w przypadku Jolanty i Mateusza to ich wspólna pasieka powstała szybciej, niż odbył się ślub - wzięli go w tym roku w czerwcu, podczas gdy pszczoły hodowali już od roku.

- Ale już byliśmy zaręczeni - oponuje Mateusz - kiedy w maju ubiegłego roku zaczęliśmy przygotowania do tego, aby postawić pierwsze ule.

Ich pasja rodziła się powoli, a wszystko zaczęło się kilka lat temu, kiedy Jolanta współpracowała z Hospicjum Warszawskim. - W hospicjum zajmowałam się pewnym małżeństwem. Pan Edward był starym pszczelarzem i lubił opowiadać historie o pszczołach - mówi Jolanta. Najbardziej ujęło ich to, kiedy dowiedzieli się, że kiedyś pszczelarze nie musieli składać w sądzie przysięgi, gdyż byli uznawani za osoby honorowe, uczciwe i szczere. Mateusz kontynuuje: - Jola wracała do domu i dzieliła się ze mną tymi historiami. Przypomniałem sobie, że w historii mojej rodziny też były pszczoły - hodowali je pradziadek i wujek. Postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej. Zacząłem czytać książki na ten temat.

Jolanta po każdej wizycie u pana Edwarda coraz częściej zaczęła przebąkiwać o stworzeniu pasieki. - Sama jednak nigdy bym tego planu nie zrealizowała - zaznacza.

Pan Edward już nie żyje, ale udało mu się zaszczepić w swoich młodych opiekunach pasję pszczelarstwa. - Wprowadził nas w zupełnie nieznany i fascynujący świat. Mateusz stwierdził też, że może warto wrócić do korzeni i kontynuować rodzinną historię pszczelarstwa.

Podstawowym problemem okazało się znalezienie miejsca na ule. Rodzice Mateusza mają co prawda działkę obok Lasu Bródnowskiego, ale aby na terenie ogródków działkowych postawić ule, trzeba by mieć zgodę wszystkich działkowiczów. Generalnie ogrody działkowe nie były chętne zakładaniu pasiek na ich terenie. W dużej mierze wynika to po prostu z nieznajomości pszczół, które ludzie często mylą z osami, uważając, że są niebezpieczne, bo żądlą. Potem okazało się też, że Las Bródnowski jest zbyt suchy i jako taki niezbyt nadaje się do hodowli pszczół.

Skontaktowali się więc z Lasami Miejskimi i dostali zgodę na ustawienie uli na leśnej łączce Lasku Bemowskiego. Musieli ją ogrodzić i umieścić tabliczki informujące o pasiece.

Drugim problemem był wybór uli. - To ciężki dylemat, jakie ule wybrać, zwłaszcza gdy się niewiele wie, a każdy pszczelarz ma swoje opinie na ten temat. Dla jednego najlepsze są ule warszawskie, dla innego warszawskie poszerzane, ktoś inny chwali ostrowskie czy wielkopolskie.

Dwa używane ule kupili od pszczelarza ze wsi pod Pułtuskiem - stare warszawskie poszerzane. Odremontowali je, wymalowali, zmienili daszki, przywieźli do lasu. Kolejny problem to kupno pszczół. Nie było to łatwe, pszczelarze na Mazowszu w ubiegłym roku stracili sporo pszczół, wiele z nich padło, kiedy na wiosnę pojawiło się słońce, a potem nieoczekiwanie spadł na Wielkanoc śnieg. Dwa tak zwane odkłady - czyli pszczele rodziny - zgodził się sprzedać im pszczelarz z okolic Łodzi.

- Trzeba było przewieźć je jak najszybciej. Pszczoły się denerwują, kiedy jest im za ciepło, mogą paść, jeśli nie mają dobrej wentylacji - mówi Mateusz. Młodzi pszczelarze nie mieli też doświadczenia z przekładaniem specjalnych skrzynek transportówek z ramkami, na których siedziały pszczoły, do uli.

- Popełniliśmy kilka błędów - bez ogródek przyznają prawnicy. No bo niby teoretycznie wiedzieli, że pszczelarz powinien być ubrany w biały strój - ciemny ubiór może spowodować, że pszczoły potraktują człowieka jak drapieżne zwierzę i zaczną go atakować. Tymczasem Mateusz miał na sobie czarne spodnie dresowe. No i pszczoły zaczęły go atakować.

Trochę też obawiali się ludzi, którzy spacerując po lesie, mogli natknąć się na ich pasiekę. - Słyszeliśmy historie, kiedy to ule ustawione w lesie poprzewracali chuligani i pszczoły poginęły. Ale nie mieliśmy wyjścia - postanowiliśmy zaufać ludziom. I ich odzew okazał się bardzo pozytywny. Widzieli nas ubranych w pszczelarskie stroje, z pszczelarskimi akcesoriami, zatrzymywali, pytali, interesowali się, gratulowali hobby, mówili, jak ważne dla przyrody jest to, co robimy. No i pytali o miód - wylicza Jolanta.

Pierwszego miodu, a była tego dosłownie odrobina, spróbowali latem ubiegłego roku. - Leśny miód ma ostry posmak, inny smak, ale pyszny. Jest ciemniejszy. Sezon miodny to maj i czerwiec oraz lipiec, od sierpnia trzeba przygotowywać pszczoły do zimy. A nam zależało nam, żeby nasze pszczółki przeżyły zimę - mówi Jolanta.

Zimą jeździli do swojej pasieki regularnie co tydzień. Nie można wtedy otwierać uli, nasłuchiwali więc, co się w ulu dzieje. Chodzi też o to, aby pszczół nie stresować - kiedy się denerwują, szybciej zjadają zapasy, a kiedy pożywienie się wyczerpie, mogą paść.

W Warszawie - według szacunków - jest ok. 400 uli, ale ostatnia, korzystna dla pszczół zmiana przepisów w Regulaminie utrzymania czystości i porządku na terenie miasta może tę liczbę zwiększyć

Dziś pasieka Jolanty i Mateusza w Lasku Bemowskim liczy już trzy ule, a młodzi pszczelarze są dumni, że w trzecim ulu mają już swoją własną, wyhodowaną pszczelą rodzinę.

- Mamy kontakt z innymi pszczelarzami, ale dotychczas większość ludzi w Warszawie nie afiszowała się ze swoimi pasiekami. Zupełnie inaczej niż w wielkich miastach Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych, gdzie hodowanie pszczół to nie tylko moda, lecz także styl życia. - Widzieliśmy w Hamburgu ule przytwierdzone pionowo do ścian elewacji. Na Zachodzie widać, że pasiekę można założyć praktycznie wszędzie - mówi Jolanta. W Warszawie pszczelarze bali się kar, bo grzywna za hodowanie pszczół w mieście mogła wynieść i kilka tysięcy złotych. - Teraz, kiedy zmieniły się przepisy, mamy nadzieję, że młodzi ludzie pójdą za tym. Pszczelarstwo to bardzo wciągające hobby - mówią Knechtowie. Ważne jest dla nich i to, że to ich wspólne hobby. Robią coś razem, przebywają blisko natury, w której, jak widzą, można się zatracić. Pszczoły działają też uspokajająco, przy nich można zapomnieć o całym świecie. - To naturalne ruchy pszczelarza powodują, że pszczoły przy nim są spokojne, a i dzięki temu pszczelarz sam się uspokaja. Bo jeśli ma spokój emocjonalny, to pszczoły też to wyczuwają. Tego mnie uczą pszczoły: większej cierpliwości i skupienia w stresujących momentach. Nawet jeśli pszczoła mnie użądli, nie przyspieszam ruchów. Ale dzięki pszczołom człowiek nabiera też szerszego spojrzenia na naturę. Kiedyś nie miałem pojęcia o kwiatach, drzewach, ich gatunkach, tym, jak i kiedy kwitną, które owoce są jadalne, a które trujące dla człowieka - mówi Mateusz. Jolantę pszczoły nauczyły odczuwania radości z drobiazgów. Niezmiennie fascynuje ją obserwowanie pszczół. - Raz, kiedy wybieraliśmy miód, odrobinka spadła na jedną pszczółkę. Zaraz też zleciały się inne pszczoły i zaczęły ją z tego miodu obmywać. Albo patrzenie, jak pszczoła wydobywa się z komórki. To wszystko, tak niezmiernie ciekawe, pokazuje potęgę i zagadkowość natury - mówi Jolanta.

Knechtowie lubią siadać wieczorami koło wylotów (otworów w ulach, przez które wylatują i wlatują pszczoły) i wąchać wydobywający się z nich zapach. Cały ul przepięknie pachnie.

- Naszym celem nie jest produkcja miodu. Chcemy popularyzować pszczelarstwo wśród innych ludzi - mówią. Zdaniem Wiktora Jędrzejewskiego dziś to miasto jest dobrym miejscem dla pszczół. - Tu zjeżdżają ludzie, znajdują pracę i domy. Jeśli więc chcemy pomagać pszczołom i zwiększać ich populację, powinniśmy robić to tutaj, gdzie żyjemy - dowodzi Wiktor.

Dokładnie nie wiadomo, ile dziś jest uli w Warszawie. Jedni mówią, że ponad setka, inni - że dochodzi do 400 sztuk. Dla porównania - w takim na przykład Monachium znalazło się miejsce dla 500 pasiek. Teraz, dzięki zluzowaniu przepisów, zmianie świadomości mieszkańców, a także - co ważne - włodarzy miasta - jest szansa, że jeśli chodzi o liczbę pszczół, Warszawa zacznie doganiać światowe stolice.

***

Regent Warsaw Hotel to jedyny hotel w kraju i jeden z nielicznych na świecie, który na dachu ma własną pasiekę. Dziś liczy ona siedem uli, a od maja do września pszczoły wyprodukowały 580 kilogramów miodu. Nie można go nigdzie kupić, ale jest dostępny dla gości hotelowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl