Ukraina: Czekając na pokój. Ochotnicy na wojnie o Donbas [REPORTAŻ | ZDJĘCIA]

Maciej Łuszczycki, Lwów, Kijów, Mariupol
Fot. Maciej Łuszczycki
[UKRAINA] Natalia mogła zarabiać pieniądze jako dziennikarka znanej stacji telewizyjnej, wybrała służbę u boku bojowników walczących na wschodzie kraju. Na Ukrainie działa kilkanaście ochotniczych batalionów, ale to "Azow" przyciąga rekrutów, bo nie traktuje ludzi jak mięso armatnie.

Rok po "rewolucji godności" Ukraina może sprawiać wrażenie normalnego państwa. Na zachodzie życie toczy się normalnym rytmem, ludzie bawią się i dyskutują, a na słupach ogłoszeniowych wiszą zaproszenia na spektakle teatralne i premiery zagranicznych filmów. Na pierwszy rzut oka niewiele wskazuje na konflikt wyniszczający wschodnią część kraju. Gdzieniegdzie można dostrzec billboardy i plakaty nawołujące do wspierania żołnierzy, wstępowania do ochotniczych batalionów. W sklepach stoją puszki na datki, opatrzone napisami "для бійців АТО" ["dla bojowników ATO" - red.].

Wyposażyć żołnierza

Brat Dmitrija ze Lwowa walczy jako ochotnik na wschodzie kraju. Mężczyzna nie kryje rozczarowania. Opowiada o tym, jak sam musiał kompletować wyposażenie, a następnie wysyłać do Donbasu, gdyż państwo było w stanie zapewnić tylko przestarzały sprzęt, a mundury z magazynów pamiętały czasy Związku Radzieckiego. A taka wyprawka niemały wydatek, oscylujący wokół kilku tysięcy złotych, co przy średniej pensji 3000 hrywien (500 zł) jest sporym obciążeniem dla rodziny. Krewni bojowników zdają sobie jednak sprawę, że od tego zależy życie ich najbliższych. Często w pomoc włączają się sklepy militarne, przekazując procent od swoich dochodów lub sponsorując elementy umundurowania. Akcje charytatywne wspierają nawet restauracje, sprzedając sushi... w kolorze moro.

Niezadowolenie ludzi potęguje beznadziejna sytuacja ekonomiczna, rosnące bezrobocie i ceny, oraz opieszałość w podejmowaniu decyzji dotyczących wschodu kraju. Spora część społeczeństwa nie zgadza się z nową władzą oraz jej wojenną polityką. Pogłębiający się kryzys może doprowadzić nawet do kolejnego Majdanu. Media donosiły ostatnio, że taki scenariusz przygotowują rosyjskie służby specjalne, które miałyby wykorzystać w tym celu wzrost nastrojów nacjonalistycznych i doprowadzić do buntu ochotniczych batalionów przeciwko prezydentowi Poroszence. Problem wydaje się być jednak bardziej złożony, a do nowego Majdanu może dojść równie dobrze bez inspiracji obcych służb.

W rocznicę krwawych starć w Kijowie Majdan znów był zjednoczony. W tłumie można było wypatrzeć wiele osób w żołnierskich uniformach. Kilka dni przepustki wykorzystali, by uczcić swoich kolegów, poległych zimą 2014 roku. Dla wielu z nich wojna zaczęła się właśnie tutaj - podczas "rewolucji godności". Po obaleniu prezydenta Janukowycza, członkowie samoobrony zaciągali się masowo do wojska i ruszali na wschód, by walczyć z nowym wrogiem.

Obecnie w Kijowie istnieje kilkanaście punktów werbunkowych różnych batalionów, gdzie przyjezdni przechodzą testy oraz badania, a następnie przerzucani są na wschód. W jednym z takich miejsc poznaję 60-letniego Igora. On sam jest już za stary, by ruszyć na wojnę. Nie chce jednak pozostać bierny. Pomaga jak może, naprawiając wojskowe samochody. Nie ukrywa, że jest dumny z jedynego syna, który od kilku miesięcy walczy się na froncie. Kolejni młodzi ludzie czekają na swoją kolej. W bazie przebywa spora ilość ochotników. Panuje napięta atmosfera, ale większość nie może doczekać się wyjazdu. Dla wielu będzie to pierwsza wojna w życiu.

Kierunek - wschód

Drogi prowadzące w stronę granicy z Rosją są w fatalnym stanie. Im bliżej strefy ATO, coraz częściej natknąć można się na posterunki kontrolne - tzw. blokposty. Żołnierze nie unikają przyjezdnych, chętnie rozmawiają, udzielają cennych wskazówek. Od tych pochodzących ze wschodu znacznie rzadziej usłyszeć można o dumnych ojcach, czekających na powrót synów do domu. Częściej - o zerwanych więzach, utraconym kontakcie, oskarżeniach o wysługiwanie się "kijowskiej juncie". Młodsze pokolenie czuje wieź z Ukrainą, starsze - wychowane w Związku Radzieckim - z sentymentem patrzy w stronę Federacji Rosyjskiej. W ten sposób rozpadają się rodziny, a konflikt przybiera oblicze dosłownie bratobójczej wojny.
Docieramy do Mariupola. Wszystkie drogi wjazdowe do miasta są bronione silnymi okopami, barykadami i ciężkim sprzętem. Ludzie w mieście starają się żyć "normalnym życiem", choć między samochodami przejeżdżają pojazdy opancerzone, a ulice patroluje wojsko. Zaledwie 22 km stąd toczą się zacięte walki z separatystami, a pozycje ukraińskie ostrzeliwuje artyleria.

Dziennikarka idzie na wojnę

Baza podlegającego MSW Ukrainy ochotniczego pułku "Azow", którego żołnierze biorą udział w najcięższych starciach na tym odcinku, to ciche, spokojne miejsce, ukryte pośród drzew. Ochotników zajmują czynności dnia codziennego - ktoś naprawia sprzęt, ktoś akurat czyści broń, inni odpoczywają. Ale to pozory. Wystarczy chwila i żołnierze zbierają się na centralnym placu, by po krótkiej odprawie i załadunku ciężarówek ruszyć w stronę wioski Szyrokyne.

I choć każdy dzień niesie niepewność, nikt nie znalazł się tu z przypadku czy przymusu. By móc zaciągnąć się na ochotnika wystarczy mieć ukończone 18 lat. W tym wieku jest najmłodszy z bojowników, który dołączył do oddziału dzień po swoich urodzinach.

Ale na wojnę ruszają nie tylko żądni adrenaliny młodzi chłopcy. Na froncie napotkać można również osoby życiowo ustatkowane - mające rodziny czy dobre stanowiska. Natalia, do niedawna dziennikarka jednej z ukraińskich stacji, rzuciła dobrze płatną pracę w telewizji i zaciągnęła się do armii. W Mariupolu zajmuje się służbą informacyjną.

Max trafił do pułku pod koniec maja. Chociaż pochodzi ze wschodu, podkreśla że czuje się Ukraińcem. Wcześniej działał w patriotycznych charkowskich organizacjach. Dzisiaj jest już prawdziwym żołnierzem. Wybrał "Azow", bo zależało mu na tym, by brać czynny udział w operacji antyterrorystycznej. - Nie chcę dopuścić by Mariupol podzielił los Doniecka - mówi.

"Azow" i mięso armatnie

Bojownicy pułku "Azow" podkreślają, że cechuje go dobre dowództwo, chwalą wyszkolenie i wyposażenie. Twierdzą, że w przeciwieństwie do innych batalionów, "Azow" nie traktuje ludzi jak mięso armatnie i nie wysyła ich na pewną śmierć. Spośród Rekruci przechodzą specjalistyczne szkolenia, posiadają własną służbę medyczną oraz karetki. Korzystają z nowoczesnego uzbrojenia. Przełożeni cieszą się dużym szacunkiem podwładnych. Wszystko to przyciąga nowych ochotników. Wielu przybywa tutaj za swoimi przyjaciółmi. Chcą służyć z ludźmi, których znają z dziecięcych lat. Silną stroną pułku jest dobra reklama - profesjonalne filmy, plakaty, wywiady w mediach głównego nurtu.

"Azow" ma najniższe straty wśród ochotniczych batalionów. Wielu bojowników wiąże z nim swoją przyszłość nawet po zakończeniu wojny. Swoje nadzieje pokładają w odbudowującej się armii. Na razie muszą jednak obronić Ukrainę przed najazdem ze wschodu. Porozumienia mińskie nie powstrzymały rozlewu krwi. W stronę ukraińskich pozycji znów padają strzały.

Maciej Łuszczycki, Lwów, Kijów, Mariupol
Współpraca: Marek Majewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl