18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Ujawniamy kulisy awaryjnego lądowania herculesa [ZDJĘCIA]

Łukasz Cieśla
Pilot z Powidza ppłk Mieczysław Gaudyn
Pilot z Powidza ppłk Mieczysław Gaudyn Fot. Grzegorz Dembiński
Polskie lotnictwo wojskowe nie powinno kojarzyć się wyłącznie z katastrofami CASY czy Tu-154. To także świetni piloci, którzy znają się na swojej pracy i w skrajnych sytuacjach nie tracą zimnej krwi. Dowodzi tego niecodzienne zdarzenie z lutego 2010 roku, do którego doszło w Afganistanie.

Jego główny bohater, pilot z Powidza ppłk Mieczysław Gaudyn, do tej pory nie mówił o nim w mediach. Nam jako pierwszej redakcji opowiedział o szczegółach zdarzenia.

PRZECZYTAJ TAKŻE:
Tadeusz Wrona - to on uratował pasażerów boeinga
Tadeusz Wrona na żywo [ZDJĘCIA]
O włos od tragedii na warszawskim Okęciu [ZDJĘCIA]

Fakty są takie, że w herculesie o numerze 1506 pilotowanym przez załogę z Powidza doszło do awarii zasilania. W efekcie samolot z ogromną prędkością zaczął lecieć dziobem ku ziemi i w krótkim czasie spadł prawie 6 kilometrów. Doszło do olbrzymich przeciążeń. Jeszcze w powietrzu z herculesa odpadła część sterów i poszycia, a podwieszane zbiorniki paliwa po prostu się skurczyły.
Załodze z Powidza, dowodzonej przez ppłk. Gaudyna, udało się jednak wyprowadzić maszynę z trudnego położenia i awaryjnie wylądować na lotnisku w Mazar-i-Szarif.

- Mogła być tragedia, ale do niej nie doszło dzięki kunsztowi pilota - ocenia ppłk Lech Hajdukiewicz, prokurator z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu prowadzący śledztwo ws. herculesa. Sprawę umorzył, bo załoga nie popełniła żadnych błędów.

Prokuratura zainteresowała się sprawą po doniesieniu, które złożył pewien mężczyzna. Wysłał do śledczych e-maila podpisując się "zawodowy pilot".

Donosił, że wojsko ukrywa prawdę na temat herculesa, bo chce zatuszować błędy załogi. Ta, zdaniem "zawodowego pilota", miała uszkodzić maszynę nie w powietrzu, ale podczas lądowania zawadzając o samochód stojący na płycie lotniska.

- To była nieprawda. Ustaliliśmy też autora tego doniesienia. Okazało się, że to młody człowiek nie mający związków z lotnictwem. Na podstawie zdjęć z internetu stworzył sobie teorie na temat zdarzenia - mówi prokurator Lech Hajdukiewicz.

Na podstawie zdjęć z internetu wysuwano bardziej sensacyjne teorie. Jedna z nich głosiła, że hercules został ostrzelany przez talibów, inna, że piloci uderzyli samolotem w wierzchołek góry.
Mieczysław Gaudyn, gdy pytamy go o spiskowe teorie stwierdza, że wyobraźnia różnych "specjalistów" jest olbrzymia oraz że popadają ze skrajności w skrajność. Prosi przy tym, byśmy także nie popadali w skrajność i nie nazywali go bohaterem.

- Sytuacja była rzeczywiście trudna, ale my po prostu wykonaliśmy swoją pracę. Nie zrobiliśmy nic nadzwyczajnego - mówi skromnie pilot. - A jeśli już ktoś ma być pochwalony, to cała załoga. W tamtej chwili każdy wiedział, co ma robić i nie było paniki.

Trudna sytuacja, o której mówi ppłk Gaudyn, zaczęła się na wysokości 7000 metrów nad ziemią. Hercules leciał do bazy w Bagram, a potem miał się udać do Wrocławia. W trakcie lotu doszło do awarii zasilania. Spadek napięcia spowodował, że przyrządy pokładowe "zwariowały". Przede wszystkim tzw. sztuczny horyzont, podstawowy punkt odniesienia podczas lotu w chmurach.

Mówi on pilotowi, w jakim położeniu się znajduje i jak powinien lecieć. Piloci, nie wiedząc jeszcze o jego awarii, stosowali się do jego błędnych wskazań. W efekcie zaczęli lecieć w dół z coraz większą prędkością. W pewnym momencie samolot przekroczył prędkość 804 km na godzinę, maksymalną, jaką może zapisać rejestrator. Wskutek przeciążeń zaczęło odpadać poszycie i stery. Na szczęście jeszcze przed wyjściem z chmur i zobaczeniem gór, piloci zorientowali się, że dzieje się coś złego.

- W samolocie nie czuć spadania. Tym bardziej, jeśli leci się w chmurach, a sztuczny horyzont pokazuje, że wszystko jest ok. Ale kiedy zauważyliśmy, że lecimy coraz szybciej, a inne przyrządy pokazywały, że gwałtownie tracimy wysokość, zaczęliśmy ignorować sztuczny horyzont. Jeszcze w chmurach zaczęliśmy też wyprowadzać maszynę do właściwego położenia, a w pełni udało się to około 500 metrów nad ziemią - opowiada Mieczysław Gaudyn.

Dodaje, że po zdarzeniu z ubiegłego roku nie ma żadnych obaw przed lataniem na herculesach. Jak stwierdza, okazało się przecież, że tej maszynie można zaufać.

- Choć jedne przyrządy nas okłamały, to inne nie zawiodły i dzięki nim udało się bezpiecznie wylądować - przekonuje ze stoickim spokojem.

Uszkodzony hercules nie wróci już do Polski. Został na lotnisku w Mazar-i-Szarif. Jego wnętrze służy afgańskiej straży pożarnej do ćwiczeń. Z kolei silniki i śmigła zostały wymontowane. Są w bazie w Powidzu i posłużą jako części zamienne.

Feralna maszyna nie była jedną z tych, którą Polsce podarowali Amerykanie. Była wyleasingowana od USA i wiadomo, że tuż jej przekazaniem nie przeszła generalnego remontu, jak to było w przypadku "polskich" Herculesów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ujawniamy kulisy awaryjnego lądowania herculesa [ZDJĘCIA] - Głos Wielkopolski

Wróć na i.pl Portal i.pl