Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uchodźcy z Ukrainy znaleźli schronienie na Piaskach w Malborku. Ksiądz proboszcz opowiada, jak zmieniło się życie parafii

Anna Szade
Anna Szade
Radosław Konczyński
Nieduża parafia Zesłania Ducha Świętego w Malborku znalazła się w centrum zainteresowania międzynarodowych mediów. Ksiądz proboszcz przez ostatni rok udzielił co najmniej 150 wywiadów. Ale nie o sławę tu chodzi, tylko niesienie pomocy w krytycznej sytuacji życiowej.

Jak przyznaje ks. Leszek Kromka, proboszcz parafii Zesłania Ducha Świętego w Malborku, codziennie wstaje po szóstej. Dzięki temu ma trochę czasu dla siebie. Poranek to czas jego i modlitwy, „bo później nie miałby kiedy”. Odkąd przyjął na plebanii uchodźców z Ukrainy, dni są do siebie podobne. Jest trochę gospodarzem, trochę mediatorem, organizatorem, animatorem, zaopatrzeniowcem, zdobywa fundusze, wychowuje… Prawdziwy padre, ojciec, głowa rodziny…

Trudny start w Malborku

Do parafii na Piaskach ksiądz Leszek trafił niedawno i stało się to chyba w najgorszym możliwym momencie. Najpierw świat zmagał się z koronawirusem, potem Rosja napadła na Ukrainę.

- Trzeci rok idzie. Przyszedłem w trudnym momencie, bo garstka ludzi pojawiała się w kościele, wiadomo, pandemia - wspomina ks. Leszek Kromka.

Nie planował, że właśnie tutaj będzie budował wspólnotę ludzkich serc, choć na objęcie probostwa wyraził zgodę. Nie dostał żadnego nakazu.

Znałem tę parafię, miałem tu rekolekcje. Ale nie myślałem, że tu przyjdę, a już że na proboszcza, to w ogóle - śmieje się.

Mimo że nie był to łatwy start, potrafił zjednać sobie mieszkających w okolicy kościoła.

- Dla mnie najważniejsi są ludzie. Mój styl jest trochę włosko-angielski z domieszką polskiego: otwórzmy drzwi, niech w kościele jest pełno ludzi. Bogu dzięki, że dobrze się tu czują. Ludzie są super, zgrali się. Sami przyznają, że dawniej mówili sobie „Dzień dobry”, a teraz naprawdę się znają. Z chętnymi zawsze spotykamy się na kawie po mszy - mówi duchowny z Piasków.

Podobno nieraz jest tak tłoczno, że nie wszyscy zostają. Nie chcą przeszkadzać. Udało mu się stworzyć wspólnotę nie tylko na papierze, według administracyjnego podziału miasta na parafie.

Może więc... spadł z nieba? Bez wahania odpowiada, że twardo stąpa po ziemi.

Proboszcz Leszek ciągle słyszy: „Mi potreba”

Pochodzi ze starej stolicy Polski. A wiadomo, Jan Sztaudynger pisał o Krakowie, że „Najlepiej czują tu się centusie i docentusie”. Przez lata powstawała legenda o przesadnej krakowskiej oszczędności, a nawet skąpstwie. Co na to krakus Leszek?

Nie jestem rozrzutny, pięć razy pomyślę: czy na pewno mi się coś przyda, czy to mi jest potrzebne, czy się obejdę bez tego. Tym bardziej dzisiaj, gdy jesteśmy jak w rodzinie - przyznaje.

Sam z wielu rzeczy rezygnuje, całoroczne ubrania mieszczą się na dwóch półkach, bo każdego dnia słyszy: „Mi potreba”. To jego „dzieci”, ponad 40 uchodźców z Ukrainy, którzy mieszkają na plebanii. A przez ten rok przebywało ich tu grubo ponad 200. Pierwsi przyjechali 26 lutego 2022 roku, zaraz gdy zaczęła się wojna. Ksiądz Leszek doskonale pamięta tamten dzień.
- Nigdy go nie zapomnę. Byłem zgrzany, wystraszony - mówi szczerze.

Jest orionistą, członkiem zakonu, któremu patronuje św. Orione. To takie symboliczne, że do kryzysu uchodźczego doszło w 150 rocznicę jego narodzin. A przecież ks. Alojzy głosił Ewangelię właśnie najuboższym, chorym i opuszczonym, bez względu na wiek, religię czy narodowość.

Miesiąc od przyjęcia pierwszych uchodźców proboszcz malborskiej parafii tak mówił w jednym z wywiadów: - To jest najpiękniejsze, tego uczy nas ks. Orione: „W imię Bożej Opatrzności otworzyłem ramiona i serce zdrowym i chorym, nie zwracając uwagi na wiek, narodowość czy wyznanie. Pragnąłem dać wszystkim, zwłaszcza cierpiącym i opuszczonym, nie tylko chleb powszedni, ale także boski balsam wiary.” Najpiękniejsze, co nam zostanie, to będziemy się łamać sercem. Wierzę, że odbudujemy wszystko. Łamane serce, ono zawsze, kiedy się dzieli, to się mnoży.

Różaniec w Operze Leśnej, trochę oddechu na molo

Ale teraz, po tym trudnym roku, przyznaje, że nie było łatwo.

- Pierwsze trzy, cztery miesiące pracowałem dzień i noc, spałem po trzy godziny. Mój przyjaciel mi wtedy powiedział: „Musisz się wyspać, świata nie zbawisz”. Początki były bardzo ciężkie, wszyscy byliśmy wzruszeni, adrenalina działała. Dostawałem po 300 telefonów dziennie z całego świata, a nawet na 50 nie byłem w stanie odpowiedzieć. Przy wszystkich drzwiach, jakie tu mamy, stało po 15 osób o każdej porze dnia. I tak do pierwszej nocy - wspomina.

Jak teraz funkcjonuje, gdy okoliczności nadal wymuszają bycie w ciągłej gotowości?

Muszę sobie radzić. Biegam, uprawiam sport - mówi.

Ale podkreśla, że nauczył się odpoczywać. I ma swoje sposoby na złapanie oddechu.

- Lubię Sopot. Już jako 15-latek tam jeździłem. Jak już widzę, że za dużo mi spada na barki, to rano wyjeżdżam, idę na molo, przejdę się. Jak jest ciepło, to siadam i czytam książkę. Potem odmówię różaniec idąc w stronę Opery Leśnej, ulubionej kawy się napiję. Albo jadę z kimś z parafian-przyjaciół, albo sam, jak muszę mocniej przewietrzyć głowę - przyznaje po ludzku.

Obcy język na plebanii, ale nie ten, którego się spodziewał

Ta operacja „uchodźcy” pewnie by się nie udała, gdyby po przyjeździe do Malborka nie zaczął realizować swojego planu. Parafia mieści się w sporym budynku, który - na dzisiejsze czasy - nie wydaje się szczególnie funkcjonalny. A przede wszystkim jest dość kosztowny w utrzymaniu.

- Wiedziałem, że coś muszę tu zrobić. Wtedy najbliższa wydała mi się szkoła językowa. Mam znajomych, bo studiowałem we Włoszech, później w Cambridge, więc pomyślałem, że można by połączyć siły z moimi kolegami i znajomymi. No bo kto nie chciałby zdobyć certyfikatu takiej uczelni? Zacząłem adaptować pomieszczenia na przyszłe pracownie - dzieli się swoim pomysłem.

To dzięki temu potem mógł zapewnić dach nad głową kobietom i matkom z dziećmi, które uciekały przed wojną. W salach rozbrzmiewa więc obcy język, ale zupełnie inny, niż przewidywał plan, który urodził się w głowie ks. Leszka.

Siła mediów i serc po wybuchu wojny w Ukrainie

Teraz to on uczy się ukraińskiego, choć cały czas nie zaniedbuje również angielskiego i włoskiego. Każdego dnia poświęca nauce część dnia. Nic dziwnego, że podczas rozmowy z siostrą Myriam Castelli nie potrzebował tłumacza. Wywiad na żywo w niedzielę, 26 lutego 2023 r., był nadawany w religijnym programie Cristianità, który od 20 lat obecny jest na antenie Rai Italia.

Takich wywiadów przez ostatni rok, jak pobieżnie policzył, było „spokojnie ze 150”. Ks. Leszek udzielał ich przez internet, ale były też nagrania radiowe i telewizyjne, nie tylko polskie, ale też włoskie czy angielskie. Trudno się dziwić, że media go pokochały. Jest szczery i autentyczny. Sam podkreśla, że nie lubi „spiny”. A i on ma w tym maleńki cel.

Robię to troszkę z pobudek egoistycznych. Jak już będę stary, to nie będę pamiętał wszystkiego, co robiłem. Kiedyś się prowadziło pamiętniki, a jestem raczej ten od pracy. Więc takie publikacje to bardzo dobra sprawa. Na starość usiądę, napiję się kawy i powspominam - żartuje ks. proboszcz.

Ale tak naprawdę chodzi o szukanie sprzymierzeńców i donatorów.

Po niedzielnym wywiadzie telewizyjnym od razu miałem telefony z Mediolanu, Rzymu i innych miast - mówi.

Z tych samych powodów zaprzyjaźnił się też z mediami społecznościowymi. Jego profil przez ostatnie miesiące „puchł” od nowych znajomych, ale i publikowanych postów.

Nie ufałem Facebookowi, aż do czasu wybuchu wojny w Ukrainie. Ale to mi bardzo pomaga. Przekonałem się po tym, jak potrzebowałem pralki. Godzinę po opublikowaniu posta miałem sprzęt. Wtedy pomyślałem: „Aha, to działa” - opowiada.

Okazuje się, że profil księdza śledzą nie tylko „zwykli” internauci. Zdarza się też, że słyszy od prezesów banków, ministrów czy… premiera: „Już prześledziłem księdza działalność na Facebooku, niech ksiądz powie, czego potrzebuje”. Tak było po koncercie „Solidarni z Ukrainą”, jaki w rocznicę rosyjskiej agresji odbył się w Warszawie. Otrzymał zaproszenie z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Czyli i tam dotarła jego sława.

- Ja tak tego nie odbieram. Staram się być bardzo normalny. Przede wszystkim jestem księdzem i czuję się szczęśliwy z tym, co robię - słyszymy od ks. Leszka Kromki. - Natomiast na pewno ta medialna otoczka jest bardzo potrzebna w mojej działalności i bardzo mi pomaga. Dzięki temu ludzie wiedzą, co robię.

Rok pomocy na miejscu, ale ksiądz wysłał też uchodźców do Ameryki

Dla wielu Ukraińców, którzy dotarli do Malborka jako pierwsi, parafia wciąż jest azylem. Ale cały czas przyjeżdżają nowi. Sporo jest zaradnych rodzin, które potrafiły sobie na nowo ułożyć życie. Proboszcz pomaga też w inny sposób. Sześcioro ukraińskiego rodzeństwa trafiło do Stanów Zjednoczonych. Przyjaciele księdza zaadoptowali sieroty, których rodzice zginęli na wojnie. Para młodych ludzi wyleciała do Kanady. Jest też rodzina, która wróciła do Ukrainy, ale, pełna wdzięczności za okazane tu serce, wciąż utrzymuje kontakt, zaprasza do siebie, gdy minie koszmar wojny. Starsza pani, która zawsze prowadziła skromne życie, odwdzięcza się, myjąc kościół.

W obliczu ogromnej ukraińskiej tragedii ksiądz przymierzał się do stworzenia profesjonalnej placówki dla dzieci-sierot z Ukrainy. Ostatecznie się to nie udało. Ale od początku trafiały tu osoby, które kompletnie nie miały co ze sobą począć po przekroczeniu granicy.

Mamy naprawdę biednych ludzi. Ale po to też jest zgromadzenie zakonne, które br. Orione zakładał, by pomagać - przyznaje.

Dom bez końca. Jeśli możesz - pomóż go utrzymać

Ks. Leszek nie ukrywa, że gdyby nie kontakty w Warszawie, Londynie czy Rzymie, byłoby dużo gorzej. Ale cały czas potrzebna jest chemia, jedzenie - przyjmą je w parafii zawsze i w dużych ilościach. Jak w każdej rodzinie pojawia się też temat rachunków do zapłacenia. A te, przy tak dużej liczbie domowników, nie są niskie: 16 tys. zł za gaz, 13 tys. zł za ogrzewanie, 7 tys. zł za wodę. To tylko ostatnie rachunki.

Ludzie gotują, myją się, kąpią. Woda i gaz „idzie” u nas 24 godziny na dobę. Pod koniec roku, gdy dostałem te faktury, byłem przerażony - opowiada ks. proboszcz.

Kto chciałby pomóc, może kontaktować się z kancelarią, księdzem albo od razu wpłacić pieniądze na konto:

49 1090 1098 0000 0001 4700 0544 z dopiskiem: „Pomoc dla uchodźców”.

To również dzięki takiemu wsparciu udaje się w parafii na Piaskach tworzyć namiastkę domu.
- Jest jedno ukraińskie dziecko, które ma nasz adres w dokumentach: Nogatowa 7. Prawosławna Ukrainka urodziła je w Malborku. Jest to odnotowane w księgach i zawsze będzie żywym pomnikiem - przyznaje ks. Leszek Kromka. - Ta mama powiedziała: „Nie chcę, by go ktoś ochrzcił w cerkwi. Chcę, by stało się to tutaj, bo tu jest jego dom”.

To były pierwsze i, jak dotąd, jedyne takie chrzciny. Ale proboszcz uważa, że na plebanii już nigdy nie opustoszeją pokoje: - Uchodźcy będą tu zawsze mieszkać. W mniejszej liczbie, ale będą.

Każdego dnia stara się robić to, co jednoczy, łączy i nie skłóca. By przyniosło dobro.

Przede wszystkim muszę dbać o moich parafian, bo jestem proboszczem naszej parafii, polskiej. Bóg jest nad tym wszystkim i wierzę, że robi swoją robotę przeze mnie - podsumowuje ks. Leszek Kromka.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki