Truman Capote zweryfikowany pod kątem rasy

Mariusz Grabowski
W nieistniejącym już dziś antykwariacie na Pięknej kupiłem przed kilkunastu laty "Miriam" Trumana Capote'a, z wielce mówiącą przestrogą poprzedniego właściciela, wykaligrafowaną flamastrem na stronie tytułowej: "Nie czytaj tego, bo napisał to pedał, pijak i Żyd!". Czyż trzeba lepszego dowodu, że literatura potrafi wywołać prawdziwą eksplozję emocji?

Nawet jeśli informacje krewkiego właściciela mojej książki były nie do końca prawdziwe: Capote faktycznie nigdy nie krył się ze swoimi skłonnościami do facetów (z jego kochasiów można by zestawić dywizję), ciągnął też whisky niczym smok, ponadto ćpał na potęgę, wywoływał skandale i obrażał kogo się dało. Ale przynależności do Narodu Wybranego raczej nie da mu się stuprocentowo udowodnić, choć są i tacy, którzy są o tym głęboko przekonani, analizując pod mikroskopem drzewo genealogiczne jego matki. Niewiasta przeszła do historii głównie przez fakt, że 30 kwietnia 1924 roku powiła Trumana Streckfusa Personsa (tak pierwotnie zwał się Capote) w wieku... 17 lat. Koronnymi argumentami za tezą, że pisarz był z "naszych", byłyby jednakże te, że miał inteligencję na poziomie 215 IQ i lewicował niczym Trocki.

Owszem, efektowne, jednak spec od Capote'a i autor najbardziej wiarygodnej jego biografii Gerald Clarke na temat hipotezy o starotestamentowych parantelach pisarza milczy, wywodząc jego pochodzenie ze średniozamożnej rodziny białych protestantów z Luizjany. Jeśli zatem jeszcze żyjesz, anonimowy tropicielu życiorysowych prawd, wiedz, że ze wszystkich Capote'owych grzechów musisz wyłączyć ten rasowy. Ale i bez tego - by użyć szmoncesowego chwytu - był to całkiem znośny literat, wciągający opowiadacz przeróżnych historii, a jego reportażowe "Z zimną krwią" to rzecz prima sort.
A zgadało się o jego CV, bo oficyna Albatros zapowiedziała właśnie wznowienie "Harfy traw", jednego z bardziej znanych opowiadań Capote'a, zaliczanego do cyklu tzw. autobiograficznych. Pisarz sportretował tu ironicznie, choć ciepło, swoje ciotki, u których wychowywał się na przedmieściach Monroeville, gdy porzuciła go rodzicielka, bardziej zajęta nałogowym spożywaniem alkoholu niż synem. "Harfa ..." ukazała się w 1951 roku, gdy Capote w objęciach kochanka Jacka Dunphy'ego startował właśnie do wielkiej sławy. Powieść przyniosła mu niezwykłą popularność w Ameryce, ale - jak wspominał - na zawsze skojarzyła mu się z nieszczęśliwą matką, która właśnie wtedy przeniosła się do lepszego ze światów, nie wytrzymując pojedynku z gorzałką.

Krytycy są zgodni - początek lat 50., czas "Harfy traw", to bezsprzecznie najszczęśliwszy okres w życiu Capote'a. Moment oczekiwania na apogeum sławy, ale też pierwsze zwiastuny degrengolady, która czeka go w połowie lat 70. Do historii przeszedł opis ówczesnego wykładu pisarza na uniwersytecie Towson w Maryland. Zamiast wyłożyć studentom tajniki literackiego fachu, Capote - zalawszy się w trupa - bełkocząc, stoczył się z katedry tuż pod nogi zszokowanych słuchaczy. Pisząc w 1951 roku "Harfę ...", mógł jeszcze wierzyć, że go to nigdy nie spotka.

Mariusz Grabowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl