Sekielski: Trudno jest być dziś niezależnym dziennikarzem

Arlena Sokalska
Arlena Sokalska
Tomasz Sekielski, dziennikarz, reporter śledczy. Pracował m.in. w TVN, TVP, rozgłośniach radiowych. Jest autorem filmu „Władcy marionetek” i książkowej trylogii „Sejf”.
Tomasz Sekielski, dziennikarz, reporter śledczy. Pracował m.in. w TVN, TVP, rozgłośniach radiowych. Jest autorem filmu „Władcy marionetek” i książkowej trylogii „Sejf”. fot. Marek Szawdyn
- Nie podoba mi się to oflagowanie mediów. Dlatego uważam, że zawód dziennikarza jest dziś bardzo trudny - mówi Tomasz Sekielski, dziennikarz, autor poczytnych thrillerów politycznych.

Po co dziennikarzowi pisanie powieści kryminalno-sensacyjnych?
Można odwrócić pytanie: po co pisarzowi dziennikarstwo (śmiech). Oczywiście wciąż czuję się bardziej reporterem, dziennikarzem niż pisarzem, a piszę dla przyjemności. Może kiedyś uda mi się żyć z pisania książek i wtedy zostawię dziennikarstwo, bycie reporterem. Ale na razie tego nie planuję. Przede wszystkim dlatego, że dziennikarstwo wciąż mnie pasjonuje, choć mam wiele kry-tycznych uwag na temat tego, co dziś dzieje się z mediami w Polsce. Bycie reporterem to dla mnie nie zawód, a styl życia, i na razie nie wyobrażam sobie, że rezygnuję z tego całkowicie. A wracając do pytania, po co mi pisanie: to jest przyjemność i możliwość realizowania siebie na innej płaszczyźnie. Napisanie książki sensacyjnej było moim marzeniem już kilka lat temu, zrealizowałem je trylogią „Sejf” i tak mnie wciągnęło to pisanie, że teraz powstał „Zapach suszy”.

Będą kolejne części?
Tak, ta historia się urywa. Tylko część wątków zostaje wyjaśniona, rozwiązana. Pewnie część czytelników będzie na mnie zła, ale zrobiłem to z premedytacją, jak scenarzyści amerykańskich thrillerów, które się kończą w jakimś dramatycznym momencie i widz wie, że będzie ciąg dalszy i że warto czekać.

A czy to nie jest tak, jak mówią, a nawet plotkują niektórzy, że piszesz w swoich książkach o rzeczach, o których wiadomo, że mają miejsce, ale nie sposób zrobić o nich rzetelnego materiału dziennikarskiego.
Czerpię ze swojej wiedzy i doświadczeń reporterskich, począwszy od tego, że znam miejsca, które opisuję, bo byłem tam jako dziennikarz. Zdarza się też, że wykorzystuję jakieś autentyczne wydarzenia oraz sytuacje albo plotki, które do mnie dotarły, ale nie mam potwierdzenia że są to informacje prawdziwe i nie mogę ich wykorzystać dziennikarsko. One się przydają. Natomiast to nie jest tak, że jeden do jednego przenoszę do książki historię wziętą z życia, że mam jakąś supertajną wiedzę, a ponieważ nie mam na to stuprocentowych dowodów, to wydaję powieść z kluczem.

Dla tzw. twardego elektoratu PO czy PiS nie ma znaczenia prawda, to są wyznawcy partyjnych sekt i ich liderów

Czasem fabuła Twoich książek bardzo mocno zbliża się do realnych wydarzeń.
Niektórzy śmieją się, że w „Sejfie” przewidziałem wiele rzeczy. No cóż, może jestem kolejnym narodowym wieszczem (śmiech).

Ktoś już się na Ciebie obraził, bo rozpoznał siebie na kartach powieści? Któryś z polityków, któryś z dziennikarzy?
W „Sejfie” jest dość krytyczny fragment poświęcony ekspertom, którzy pojawiają się jak na zawołanie we wszystkich telewizjach, właściwie jeżdżą od studia do studia.

Zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych.
Oni nie mają nawet czasu, by zaznajomić się z tym, co się dzieje, przygotować się, poznać fakty. Mówią więc często, co im ślina na język przyniesie. I chciałem właśnie wbić szpilę w tych dyżurnych ekspertów od wszystkiego. Opisałem w książce taką postać, która jest na posterunku i komentuje, choć nikt jeszcze nie wie do końca, co się stało. Gdy „Sejf” się ukazał, Marcin Meller rozmawiał z jedną z takich osób, nie chcę wymieniać nazwiska, bo pisząc książkę - mówię to z ręką na sercu - nie myślałem o tej osobie. Marcin mówi do niego: „A widziałeś, Tomek Sekielski napisał taką fajną szpiegowską powieść”. Na co ten ekspert: „No, i nieźle mi tam przypieprzył”. Ta osoba wzięła do siebie to, co napisałem, ale jednocześnie przyznała, że książka jest dobra (śmiech).

Naprawdę nie miał powodu, by rozpoznać siebie?
Przeczytałem potem ten fragment jeszcze raz i chyba faktycznie podświadomie zawarłem w tym opisie takie cechy wyglądu i charakteru, że mogło to być skojarzone z tą konkretną osobą. Ale powtarzam: pisząc, nie miałem akurat jego na myśli. Teraz jestem na to jeszcze bardziej wyczulony, bo wiem, że w tych moich książkach ludzie starają się dostrzec, kogo i jak sportretowałem. Szukają drugiego dna, ukrytego klucza, według którego należy czytać moje powieści. Oczywiście, moi bohaterowie są swego rodzaju kompilacją prawdziwych postaci, ale jest to zlepek ludzkich charakterów, zachowań, wyglądu, a nie opisywanie konkretnych osób i wciskanie ich w wymyśloną historię. Każdy pisarz czerpie z rzeczywistości i siłą rzeczy jego bohaterowie mają jakieś cechy prawdziwych, żyjących ludzi.
Trochę się odżegnujesz od tych związków z rzeczywistością czy z realem, ale z drugiej strony, w kolejnej powieści znów masz choćby takie postaci jak kolejna pani premier, zupełnie jak dziś w Polsce. Równie dobrze mogłeś na czele rządu postawić mężczyznę.
Kobieta premier to już jest polska norma (śmiech).

Czyli jednak podążasz za rzeczywistością?
W „Sejfie” przewidziałem, że na czele polskiego rządu będzie stała kobieta. Ale w „Zapachu suszy” jest pani premier nie dlatego, że dziś na czele rządu stoi Beata Szydło. Wynika to z tego, że w tej książce starałem się, by kobiet, pierwszoplanowych bohaterek, było więcej, żeby były silniejsze niż to było w „Sejfie”.

Bo jest moda na kobiety u władzy, kobiety sukcesu?
Uważam, że jest to interesujące wyzwanie.

Dla pisarza mężczyzny?
Na początku bałem się jako pisarz wchodzić w głowę kobiety, ale żona mnie przekonała, że nie powinienem. Raz, że chciałem się sprawdzić, pisarsko mnie to pociągało. A dwa, uważam, że mimo iż mamy w Polsce kolejną panią premier, to kobiety w polityce czy biznesie pełnią role drugoplanowe. Jeśli nawet zajmują eksponowane stanowiska, to są na nie wysuwane przez grono „ważnych” mężczyzn, którzy w ten sposób chcą sobie załatwić parasol ochronny, mieć tarczę, bo kobiet nie wypada atakować, bo budzą sympatię i można je nazwać „aniołkami” tego czy innego pana polityka.

Taka jest właśnie rola prokurator Agnieszki Ossowskiej w „Zapachu suszy”?
Trochę tak, ale ona w ogóle ma strasznie pokręcone życie. I mam nadzieję, że w kolejnych częściach to będzie jeszcze bardziej uwypuklone. To jest taka kobieta, która, z jednej strony, chce zrobić karierę zawodową, ma swoje ideały, a z drugiej, jej życie prywatne jest w gruzach, a ona sama ma problem alkoholowy. Czytałem różne dane na temat alkoholizmu wśród kobiet, jest to narastający problem, i to często wśród pań, które robią karierę i odnoszą sukcesy zawodowe. To temat, o którym się niewiele mówi. Chciałbym, żeby moje książki poza ciekawą fabułą i sensacją były choć trochę opisem naszego społeczeństwa. To oczywiście nie jest dogłębna analiza, ale chcę, by był w nich ślad aktualnych wydarzeń i spraw, o których się dyskutuje. Stąd są też te wątki dotyczące terroryzmu lub pedofilii w Kościele.

Z duża pasją opowiadasz o swoich bohaterach. Gdy zaczynasz pisać, masz ich wymyślonych od A do Z czy charaktery rodzą się gdzieś po drodze?
Mam zawsze punkt wyjścia. Tutaj było jasne, że będzie pani prokurator z problemami, że będzie szefowa rządu oraz wpływowa bizneswoman. Ale to, co się z nimi dzieje, w dużej mierze zależy od tego, dokąd zmierza historia, której daję się ponieść. Nie trzymam się sztywno gotowego planu powieści.

Bohaterowie robią czasami coś wbrew Twojej woli?
Robią. Nie chcą np. popełnić samobójstwa (śmiech). Wiem, że to brzmi trochę tak, jakbym miał schizofrenię, ale gdy zaczynam pisać, zanurzam się w świat równoległy. Tworzę bohaterów, ich rzeczywistość, nadaję im cechy, wymyślam biografie. To jest bardzo ekscytujące i powoduje, że mam w umyśle coś w rodzaju rozdwojenia. Bo jest ta rzeczywistość, w której żyjemy, w której trzeba rano wstać, pójść do pracy i jest rzeczywistość w mojej głowie, która dzieje się równolegle, i w trakcie pisania jest dla mnie równie realna jak prawdziwe życie. To jest absolutne zanurzenie i - może to za duże słowo - kreacja pisarska.

Nie musisz być skromny, to jest kreacja pisarska.
Poczucie zanurzenia w innej rzeczywistości, której daję się ponieść. Płynę z tą historią. Mam wyznaczone jakieś punkty fabuły, ale nie zdarzyło mi się w żadnej z książek, abym dobrnął do końca dokładnie według drabinki fabularnej, którą sobie na początku rysuję. Żadnej książki nie skończyłem tak, jak zaplanowałem.
Dziś już wiesz, jak skończy się ta historia, którą opowiadasz w „Zapachu suszy”?
Jak znam siebie, to to, co sobie wymyśliłem i co planuję w kolejnych częściach, nijak ma się do tego, co będzie na końcu. Już „Zapach suszy” kończy się inaczej, niż to początkowo zakładałem. Trochę bym to przyrównał do pracy reporterskiej. Dziennikarz jedzie na zdjęcia z pewną tezą, pomysłem na materiał. Trzeba go mieć, choćby po to, by wiedzieć, o co pytać swoich rozmówców. Jednak często jest tak, że jedziesz, zaczyna się coś dziać i nagle twój ogląd sytuacji się zmienia. Dziennikarstwo polega też na tym, że nie można się kurczowo trzymać jednej tezy, zwłaszcza jeśli jest ona niezgodna z faktami. I ja ten styl pracy w pewien sposób przeniosłem na pisanie książek. Podążam za wydarzeniami jak dziennikarz.

Czytając tę książkę miałam wrażenie, że myślisz obrazami telewizyjnymi, wręcz widziałam te newsy, jakie mogłyby powstać na temat książkowych wydarzeń. Faktycznie tak jest, że piszesz, jakbyś montował materiał dziennikarski?
Oczywiście. Moim jednym z niespełnionych wciąż marzeń jest wyreżyserowanie filmu fabularnego. Mam na swoim koncie filmy dokumentalne, ale to jest coś innego. Na początku pracy w telewizji, a w przyszłym roku to już będzie 20 lat, myślałem, że się do tego nie nadaję. Przyszedłem do telewizji z radia i montaż telewizyjny był dla mnie czarną magią. Wszystko było nie tak.

Nie mogłeś się przestawić na myślenie obrazem?
To był szok poznawczy. Ale w pewnym momencie coś zaskoczyło w głowie. Teraz często na spotkaniach ze studentami dziennikarstwa, gdy mnie pytają, jak zrobić dobry materiał telewizyjny, odpowiadam słowami Spielberga. On mówi, że zamyka oczy i widzi swój film. Mam podobnie ze swoimi materiałami, reportażami, filmami dokumentalnymi. Po prostu je widziałem. Nie potrafię odtworzyć dokładnie tego procesu, ale uważam, że mam umiejętność patrzenia obrazami. I siłą rzeczy zapewne to widać w moich książkach.

Jest powiedzenie, że jeden obraz jest wart tysiąca słów. A z drugiej strony w swoich książkach bardzo krytycznie piszesz właśnie o obrazkach telewizyjnych. Opisujesz, jak dziennikarze niczym hieny walczą o ten obrazek chłopca w zakrwawionej koszulce i dla mnie nawiązanie do innego chłopca, którego zdjęcie obiegło świat, jest oczywiste. Dlaczego jesteś tak krytyczny wobec dzisiejszych mediów?
Wyścig na makabrę trwa i nic nie wskazuje na to, żeby miał się skończyć. Staliśmy się nieczuli na kolejne wojny, które dzieją się bliżej lub dalej. Siedzimy na kanapie, jemy kolację, a tu trup - jeden, drugi, trzeci. Czasami odnoszę wrażenie, że już na nikim nie robi to wrażenia. Szuka się coraz mocniejszych obrazów, żeby trafić do widza, wstrząsnąć nim. My, dziennikarze, tłumaczymy sobie, że tylko w ten sposób jesteśmy w stanie poruszyć ludzkie serca. Jednak, z drugiej strony, coraz drastyczniejsze relacje i obrazy są niczym szczepionka, która tłumi wrażliwość naszych czytelników, słuchaczy i widzów.

Manipulujemy ich emocjami?
Trochę tak, ale też dostarczając im tyle morderstw, krwi, okrucieństwa, sprawiamy, że oni siłą rzeczy blokują się na pewne informacje. Dziś jeśli nie ma zamachu, w którym zginęło co najmniej 20 osób, to co to za zamach, mówią.

Wracam do zdjęcia tego chłopca z Syrii, bo niedawno al-Asad powiedział, że to była ustawka Białych Hełmów. Wiadomo, kim jest al-Asad, ale pomyślałam sobie, że może tu miał rację. Bo przecież tego chłopca wydobytego z gruzów nikt nie przytulił, nie pocieszył, wszyscy robili mu zdjęcia i kręcili filmy. Ktoś nami manipulował tym obrazem.
Oczywiście, tym bardziej, gdy pojawiają się doniesienia, że agencje PR-owskie na zlecenie różnych stron konfliktu w Syrii przygotowują filmy, które potem krążą po mediach społecznościowych i telewizjach. Ta wojna propagandowa w dzisiejszym świecie trwa równolegle z wojną rzeczywistą.

Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla dziennikarza?
Powinniśmy być tam, gdzie się coś ważnego dzieje, jak najbliżej, by móc z pierwszej ręki relacjonować wydarzenia, których byliśmy świadkami, a nie jedynie powielać czyjeś informacje. I na pewno nie wolno nam podkręcać newsów, by były bardziej dramatyczne i wstrząsające. Pamiętam, ile było dyskusji wokół fotografii małego chłopca, 3-letniego Syryjczyka, którego ciało znaleziono na tureckim wybrzeżu. Po czasie okazało się, że zostało ułożono w takim miejscu i w taki sposób, by „lepiej” wyglądało na zdjęciach, które obiegły cały świat. To jest oburzające.
My media jesteśmy marionetkami w czyjejś sztuce?
To jest odwieczne pytanie: czy jesteśmy w stanie pokazać rzeczywistość w pełni. Nie jesteśmy, zawsze pokazujemy jakiś wycinek. Ważne jest to - i to jest nasza wielka odpowiedzialność - żeby, pokazując takie obrazki, nie kończyć na epatowaniu tragedią. Musimy takie tematy poruszać głębiej, coś wyjaśnić, a przede wszystkim dotrzeć do prawdy. Ale też mam poczucie, że zalewa nas dziś taki potok informacji, że nawet największe redakcje światowe nie są w stanie go ogarnąć i zweryfikować. Widać to także w mediach społecznościowych. Jesteśmy świadkami rewolucji informacyjnej. Żadna cywilizacja przed nami nie miała tak masowego dostępu do informacji. Jeśli masz dostęp do internetu, masz dostęp do każdej wiadomości na świecie.

Łącznie z tą nieprawdziwą, niezweryfikowaną.
Tych jest najwięcej.

Niedawno dał się wkręcić nawet minister obrony narodowej.
To kompromitacja, bo akurat on ma narzędzia i służby, które każdą informację są w stanie bardzo szybko zweryfikować i sprawdzić. Natomiast dziennikarz, a co dopiero zwykły odbiorca, może być kompletnie zagubiony w tym zalewie informacji. Rok temu robiłem reportaż z obozu dla uchodźców w Calais, z miejsca nazywanego „dżunglą”. Byłem tam akurat jedynym dziennikarzem, a był to dzień zamachów w Paryżu. Chwilę po ataku terrorystów w „dżungli” wybuchł pożar. Zrobiłem zdjęcie, wrzuciłem je na Twittera i był to tweet, który obiegł cały świat. Ale część powątpiewała i próbowała udowodnić, że jest to zdjęcie BBC sprzed kilku tygodni. To pokazuje, że w tym gąszczu informacji nie ma nikogo, kto byłby w stanie od ręki wszystko zweryfikować.

To jest koniec mediów, jakie znamy?
Zastanawiam się nad tym. Sam jestem ciekaw, w którym kierunku ta rewolucja informacyjna pójdzie. Gdybym wiedział, byłbym jak Steve Jobs i został miliarderem. Ale dziś chyba nikt nie wie, co się wyłoni z tego chaosu. Wiem jedno: dobra informacja kosztuje. Jeśli chcesz być dobrze poinformowany, musisz za to zapłacić. Muszą być ludzie, którzy dają swoje nazwiska, włożą w to pracę i zostaną za nią wynagrodzeni.

Ktoś musi zacząć weryfikować informacje?
Ktoś musi pisać prawdziwe, zweryfikowane newsy. Poważne redakcje muszą przetrwać. Pytanie tylko, komu się to uda.

A może jest tak, że te rzetelne media czy profesjonalni dziennikarze nie są już nikomu potrzebni? Wystarczy nawalanka w telewizji, parę tweetów, hejt i widz czy czytelnik jest zaspokojony. To po co miałyby istnieć te lepsze, prawdziwe media?
To jest fundamentalne pytanie. Można zakładać czarny scenariusz i niewykluczone, że on się zdarzy. Ale ja już płacę za różne informacje w internecie. Mnie nie wystarczy, że obejrzę wygłupy youtuberów czy komentarze jakiegoś pana z amerykańskim akcentem, który mi powie, jak jest. Potrzebuję wiarygodnych, zweryfikowanych informacji. Mam nadzieję, że takich ludzi jak ja jest więcej. Bo jeżeli świat, w którym żyjemy, zostanie pozbawiony prawdziwych dziennikarzy i redakcji prasowych, stanie się światem niebezpiecznym dla nas jako obywateli. Oznaczałoby to bowiem, że politycy nie mają nad sobą żadnej kontroli, wielkie korporacje mogą robić, co chcą, a zamiast rzetelnych informacji serwuje się nam wyłącznie marketingową papkę. Mam bardzo krytyczny stosunek do mediów, ale uważam, że nawet te niedoskonałe, które dziś mamy, są lepsze niż ich brak.

Szybko przyzwyczailiśmy się w Polsce po 1989 r., że mamy wolne media, że jest wolność słowa. Jeszcze niewiele ponad 25 lat temu w Polsce można było pójść siedzieć za krytyczny wobec władzy tekst, a wszystko zatwierdzał cenzor. To było całkiem niedawno. A myśmy się do tej naszej wolności tak przyzwyczaili, jakby była dana raz na zawsze. A tak nie jest.

Myślisz, że media w Polsce są dziś zagrożone?
Przy całym moim krytycyzmie wobec naszego dziennikarstwa nie możemy pozwolić na to - i mówię to bardziej jako obywatel, a nie dziennikarz - by Polska została bez silnej prasy, która pełni swoje funkcje kontrolne, ujawnia afery, która informuje i wyjaśnia. Można zamknąć oczy i sobie wyobrazić, co by było, gdyby nie było żadnej gazety, radia czy telewizji, które by wypomniały rządzącym ich błędy. Mielibyśmy PRL bis. Na szczęście politycy wciąż muszą liczyć się z wolnymi mediami i opinią publiczną. Nawet jeśli im się to nie podoba i nie lubią tych, którzy ich krytykują.
I tych, którzy patrzą im na ręce.
Taka jest nasza praca. Jeśli znikną redakcje, jeśli dziennikarze przestaną patrzeć politykom na ręce, będzie to z wielką szkodą dla nas, dla naszego kraju i dla demokracji. Brakuje mi dziś w Polsce poważnej, merytorycznej dyskusji o mediach, o tym, co dalej. Mówi się o nas, trochę na wyrost, „czwarta władza”, ale jednak wolne, niezależne media, są niezbędnym elementem i fundamentem liberalnej demokracji.

Trudno być dziś dziennikarzem w Polsce?
Bardzo trudno. Znaleźliśmy się w sytuacji, w której podziały polityczne, bardzo głębokie, przeniosły się też na środowisko dziennikarskie. To, że nie ma w nim jedności, wiadomo od lat. Ale to, jak bardzo dziś dziennikarze zajmują się walką sami ze sobą, przekracza moim zdaniem granice absurdu. Te jałowe spory o niczym, które się sprowadzają do personalnych ataków i wycieczek osobistych, to jest jakaś dziecinada. Podobnie tzw. media tożsamościowe. Kiedy ja zaczynałem pracę jako dziennikarz, nauczono mnie jednej zasady: mam informować i podawać prawdziwe, sprawdzone wiadomości. Media tożsamościowe, skrojone pod poglądy odbiorców, to tuby propagandowe. Bo co to oznacza? Że mówimy tylko półprawdy. Przedstawiamy informacje wygodne dla naszych kolegów i politycznych patronów? To jest zaprzeczenie dziennikarstwa.

Ale tak się niestety dziś w niektórych mediach dzieje.
I to mi się nie podoba, to oflagowanie. Dlatego uważam, że zawód dziennikarza jest dziś bardzo trudny. Bo tak naprawdę, nawet jak człowiek nie opowiada się po żadnej stronie, tylko robi swoje i sam się nie oflaguje, zrobią to za niego inni. Przykleja mu się łatki w zależności od doraźnych potrzeb, redakcyjnych układów i środowiskowych podziałów. Poza tym dla tzw. twardego elektoratu PO czy PiS nie ma znaczenia obiektywna prawda, to są wyznawcy partyjnych sekt i ich liderów. I te osoby chcą mieć wyłącznie media, które utwierdzają ich w ich własnych poglądach. Oni za wiarygodne uważają tylko te informacje, z którymi się zgadzają (śmiech). Niestety tak to nie działa. Mimo to niektóre media idą w to, skupiając wokół siebie nie czytelników, słuchaczy i widzów, ale wyznawców. To powoduje, że spada wiarygodność wszystkich dziennikarzy. Kiedyś byliśmy grupą zawodową cieszącą się wysokim zaufaniem społecznym, dziś jest coraz gorzej.

Co się takiego stało, że gdzieś po drodze zgubiliśmy my - jako media - to, co jest istotą tego zawodu?
Zbyt wielu dziennikarzy zaangażowało się w spory ideologiczne i partyjne. Dali się wykorzystywać politykom, stali się zbrojnymi hufcami partyjnych karteli, pozwolili, by to politycy wskazywali, które media są dobre, z którymi się rozmawia, a z którymi nie, które są prawdziwie polskie, a które jedynie polskojęzyczne. Myślę, że ludzie, gdy widzą, że dziennikarze robią to samo, co politycy, że zamiast relacjonować to, co się dzieje, wchodzą w buty tych polityków, to siłą rzeczy przestają nam wierzyć.

A era mediów społecznościowych tylko to pogłębia?
To zaczęło się znacznie wcześniej, politycy nauczyli się przemawiać nad głowami dziennikarzy już jakiś czas temu. Dziś to oczywiste, że każdy polityk może ogłosić coś na Twitterze czy Facebooku. Dziesięć lat temu tego jeszcze nie było, a już pozwoliliśmy politykom wygłaszać swoje bzdury bez żadnej weryfikacji, bo się liczyło, żeby mieć nowego newsa: a ten powiedział o tamtym tamto, a tamten odpowiedział. Zaczęliśmy organizować te słowne bijatyki w studiu, bo to było najłatwiejsze. I siłą rzeczy zapłaciliśmy za to utratą zaufania. Całkowicie rozumiem ludzi, że są wściekli na to, co wyprawiają dziś dziennikarze i czym się zajmują.
Widać to w „Zapachu suszy”, gdzie w treści pododawałeś hasztagi, dzięki którym właściwie czułam się, jakbym czytała z całym Twitterem, bo tak mogłyby brzmieć komentarze do opisywanych wydarzeń. Taki był Twój zamiar?
Żyjemy w czasach, w których wszystko toczy się na dwóch płaszczyznach: życie życiem, a obok jest ta wirtualna rzeczywistość Twittera czy Facebooka. Nie będę za dużo zdradzać, ale w drugiej części mojej powieści wydarzenia polityczne jeszcze bardziej się rozpędzą i tych mediów społecznościowych będzie jeszcze więcej.

Zgaduję: będzie się toczyć kampania wyborcza?
Tak, i tam będzie okazja, żeby pokazać, jak media społecznościowe funkcjonują właśnie od strony PR-u politycznego, kontaktu polityk-wyborca. Pisząc współczesną powieść, trudno uciec od nowych technologii komunikacji.

Podobno - w mediach społecznościowych byłby tu hasztag - napisałeś tę książkę bardzo szybko. To faktycznie była tak intensywna praca?
Pomysł powstał w ubiegłym roku latem, gdy była straszna susza. I Bug, nad którym mieszkam, miał tak niski poziom, że odsłonił groblę z czasów napoleońskich. Pomyślałem sobie, że to dobry pomysł na powieść, że jest grobla, tam znajdują trupa i tak to się zaczyna. Wszystko się zmieniło, bo tej grobli i tego trupa w książce nie ma, ale został sam pomysł upału, suszy i całej intrygi polityczno-kościelno-biznesowej. Wciąż jednak odkładałem pisanie, zawsze było coś ważniejszego. Gdy w czerwcu odszedłem z TVP, okazało się, że mam trochę wolnego. Ale wcale się nie spieszyłem, bo jak sobie pomyślałem, że mam jeszcze cztery miesiące do dedlajnu, to odkładałem pisanie „na jutro”. Zrobił się w końcu sierpień, ale tak naprawdę przestraszyłem się, gdy z pytaniem książkę przyszła moja żona, która jest prezesem wydawnictwa Od Deski do Deski.

I jak w filmach zażądała rękopisu?
Prawie tak było (śmiech). Przyszła i powiedziała: masz niecałe trzy tygodnie. Na co ja odparłem: Spokojnie, już kończę (śmiech). No i wtedy zacząłem się bać, że nie zdążę. Mam taki nawyk, z pracy reporterskiej, że musi tykać nade mną zegar, muszą lecieć już nie godziny, ale minuty. I wtedy jest adrenalina, nakręcenie, mój umysł jest pobudzony, po prostu lepiej pracuję. Myślę, że gdyby wydawca dał mi dwa lata na napisanie książki, to i tak bym ją napisał w dwa miesiące. Oczywiście wszystko muszę mieć wcześniej wymyślone i rozrysowane, inaczej bym nie zdążył.

To kiedy masz dedlajn na następną część „Suszy”?
Książka ma się ukazać w maju, więc pewnie zacznę ją pisać w marcu (śmiech). Nosi mnie już, bo wczytałem niedawno audiobooka i poukładały mi się kolejne wydarzenia. Ale ruszam właśnie z nowym programem publicystycznym w telewizji, więc w najbliższym czasie będę musiał skupić się na pracy dziennikarskiej. Zresztą nie chcę deklarować żadnych dat, bo ja coś powiem, ty to opublikujesz, a moja żona wytnie ten fragment wywiadu i powiesi mi nad biurkiem. Lepiej nie wystawiać się na cel (śmiech).

A mimo to Twoim zdaniem dziś w Polsce łatwiej być pisarzem czy dziennikarzem?
To tendencyjne pytanie (śmiech).

***

Tomasz Sekielski, „Zapach suszy”. Wyd. Od Deski do Deski, Październik 2016

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze 11

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

z
z.b.
nie udało się im.
s
s
pozdrowienia Panie Tomku książke kupie "sejf trylogia" rewelacja ! czekam na Pana programy
f
fucker
after the atom bombs drop nobody will give a shit what you say
m
małpa w czerwonym
a nie żaden dziennikarz.
p
poświęcono 6 okienek ?
Co on ma ważnego do pozwiedzania ?
Odnoszę wrażenie, że to wywiad sponsorowany. Tylko przez kogo ?
Mam nadzieje, że nie z moich podatków.
W
Władysław
Sekielski to ten co posądził Chrisa Cieszewskiego o współpracę z bezpieką w latach 80. Nie zapoznał się z badaniami historyków i szkalował na podstawie jakichś dawnych pogłosek. Nie przeprosił za to oczernionego, a fakt miał miejsce kilka lat temu w autorskim programie Sekielskiego w TVP. A przypominam, że chodziło o smoleńską złamaną brzozę. S. nie powinien być dopuszczony przed jakikolwiek mikrofon czy kamerę. Jemu kury sikać prowadzić!
K
Kri
Sekielski -niezależny? Nie no bez jaj.
S
Sekielski będzie
teraz robił za pisarza.
Udajemy się do księgarń w całej Polsce i rzućmy się na dzieła Sekielskiego.
Tylko spokojnie !
Nie wyrywać sobie z rąk, starczy dla wszystkich !
Ż
Życzliwa
Ten typ się skończył jako dziennikarz, gdy błaznował na kijowym majdanie z zapijaczoną ukraińską hołotą, a potem jeździł po Kaliningradzie, gdzie wyśmiewał się ze sprzętu na rosyjskim bazarze i twierdził, że go śledzi pół ruskiego FSB w czarnej wołdze. To zwykły żałosny pajac, do tego nieogolony flejtuch i mitoman, zupełnie jak jego koleżka Węglarczyk.
G
Gość
iż mało kto chce oglądać jego nudne i jednostronne programy.
Stale ma pretensje do jakiś "sił wyższych" i do głupich widzów i słuchaczy, którzy nie rozumieją
"rzetelnego dziennikarstwa" które uprawia Sekielski.
D
Dmarynia
Przyzwoitym ludziom jest jeszcze trudniej a jednak dają radę mimo że nie biorą za to kasy.
Wróć na i.pl Portal i.pl