Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Gollob: Tytuł dedykuję córce

Redakcja
Tomasz Gollob
Tomasz Gollob Fot. Mikołaj Nowacki
Z Tomaszem Gollobem, indywidualnym mistrzem świata na żużlu, rozmawia Wojciech Koerber.

Domyślam się, że po Terenzano zapraszają Pana do "Tańca z gwiazdami", wspólnego śpiewania, gotowania na ekranie, nakręcenia biografii etc.
Wiele się dzieje, to prawda, ale ja na razie nie myślę o niczym innym, jak o zawodach w Bydgoszczy (sobota, Canal+Sport, g. 18.30). Niby jestem już mistrzem świata, lecz wiem, jakie są oczekiwania i chciałbym dobrze wypaść.

Dobudowywane właśnie trybuny na stadionie Polonii to chyba najlepszy motywator.
Na pewno tak. To bardzo fajnie, że trybuny okazały się za małe. Ja się z tego cieszę, że mogę bawić kibiców w Polsce, ale to także odpowiedzialność. Dlatego podejście do wykonywanego zajęcia musi być poważne. By nadal coraz więcej kibiców przychodziło na nasz sport.

Ja nie lubię, kiedy podczas zawodów GP doszukujemy się wzajemnej pomocy rodaków. Bo tak nie jest. W GP nawet zawodnicy tej samej nacji są największymi wrogami. Ale myślę sobie, że - jeśli nadarzy się taka szansa - to w Bydgoszczy Hampelowi Pan pomoże. A wtedy pokochają też Pana w Lesznie.
Nie chciałbym mówić o tym publicznie, ale życzę Jarkowi, by zajął to drugie miejsce. By zdarzyło się wreszcie w historii naszego żużla, że dwóch Polaków zajmie dwie pierwsze lokaty. To byłaby duża sprawa.

Każdy następny turniej na torze w Terenzano też zechcę wygrać. Dla Jana Pawła II

Zacząłem od "Tańca z gwiazdami", bo dla mnie to Pan jest "Tańczący z Motorami". I jedyny w stawce, który wyjeżdża do biegu na dwóch motocyklach, by dopiero po próbnych startach na jeden się zdecydować.
To duża umiejętność wybrać tę lepszą maszynę, lepiej doregulowaną do nawierzchni. Nie zawsze to się udaje, lecz po to są te dwie minuty, a wcześniej trening, by później słuszne decyzje podejmować.

Jak zyskać pewność po jednym próbnym starcie na króciutkim odcinku, że ten akurat jest lepszy od tamtego?
To kwestia pracy silnika w momencie puszczenia sprzęgła. Trzeba sprawdzić, czy motocykl jest narowisty, doklejony do nawierzchni. Myślę, że to jest najważniejsze. No i obserwacja, co się dzieje, czy mocno leją wodę i czy warunki się zmieniają. Bo wtedy trzeba szukać dalej.

Nie zawsze to Pańskie skakanie po motocyklach odbierane było jednak jako najwyższa szkoła jazdy.Gdy wyników brakowało, wręcz kibiców irytowało. To trochę tak jak z falującą lewą nartą Małysza. Gdy skakał krótko, to sędziów to raziło i mu punkty odbierali. A gdy skakał daleko, to ta narta falowała w ich oczach pięknie i noty były wysokie.
Rzeczywiście, to podobna historia. Czasem po prostu nie można się upierać przy jednym i należy szukać dalej. Jeśli jest potrzeba jakiejś wymiany, a jedziemy przecież o mistrzostwo świata, to wymieniajmy jak najwięcej. A Małysz? Dla mnie to fenomen, że przy falującej narcie wygrywa. A jeśli tak jest, to niech ta narta sobie po prostu faluje.

Widział Pan wyniki pierwszego meczu barażowego Lotos - Włókniarz?

47:43 wygrał Lotos, prawda?
Tak, tak, ale myślę o kapitalnym występie Sławomira Drabika. Bo facet ma 44 lata, a Pan wciąż podkreśla, że jest młodym człowiekiem. I że teraz czeka tylko, kiedy dziennikarze będą pytać o doścignięcie Tony'ego Rickardssona, sześciokrotnego mistrza świata. No więc z obliczeń wynika, że najwcześniej byłoby to możliwe w wieku 44 lat.
Ha ha. Ja myślę, że nie wiek się liczy, lecz człowiek. Jednemu wystarczy taki poziom, drugiemu inny. Ja rzeczywiście nie jestem stary, a przede mną jeszcze kilka lat ścigania. Zresztą, zaskoczę pana. W ogólę nie myślę dziś o tym, co będę robił po zakończeniu kariery.

To dobrze. To znaczy właśnie tyle, że wciąż chce Pan zdobywać szczyty jako zawodnik. Jaka jest więc recepta na sukces? Co je, a czego unika Tomasz Gollob?
Czy to w skokach narciarskich, czy w innych dyscyplinach, zanim się człowiek pogodzi z porażką, musi wyciągnąć wnioski i zapytać sam siebie - czy zrobiłem wszystko, by osiągnąć sukces.

Wy, żużlowcy, w ostatnim czasie zrobiliście krok w przód. Zaczęliście szukać rezerw nie tylko w sprzęcie, ale również w sobie. Pan ksywę "Chudy" ma od zawsze, lecz koledzy zaczęli się odchudzać i dziś przypominają właśnie skoczków.
Potwierdzam. I te rezerwy wciąż jeszcze mamy, a wiek nie przeszkadza, lecz właśnie pomaga. Jesteśmy bardziej doświadczeni, dużo więcej wiemy, nie popełniamy więc błędów, które robią młodsi.

A optimum przychodzi po trzydziestce. Bo nadal się chce, a już wie się jak. Ucieka Pan jednak od pytania o tajemnice kuchni, o dietę.
Bo to tajemnica.

A tajemnica warsztatu? W połowie 2009 roku zaczął Pan współpracować z Janem Anderssonem i wtedy zaczęły się rządy. Raczej nigdy nie rzuca Pan nazwiskami mechaników, lecz wychodzi na to, że zatrudnienie szwedzkiego tunera było tym języczkiem u wagi.
Myślę, że na pewno tak. Nie ukrywałem tego, choć faktycznie mało się o tym mówiło. Podobnie jak o polskich mechanikach, bo nie zapominajmy, że z nimi również pracowałem. Rysiek Kowalski z Torunia, Jacek Filip - oni też mi pomagali i chciałbym, żeby również byli zapisani w historii. Wiele medali dzięki nim zdobyłem. A, proszę jeszcze wymienić Andrzeja Krawczyka.

W obecnej formie chyba żaden tor nie jest już straszny. Dla mnie symboliczne było jednak Vojens - w tym roku maksymalna zdobycz i od-jazd, w 1994 roku - podczas ostatniego jednodniowego finału - zero punktów i zderzenie z dechami. Pamięta Pan tamten finał?
Tak, choć nie wszystko, uderzyłem głową. Nigdy mnie jednak tamto zdarzenie nie hamowało. Cieszę się, że potrafiłem tak wszystko poukładać, by odskoczyć właśnie w Vojens.

A pamięta Pan rozgrywany nazajutrz po tamtej kraksie mecz z Unią Leszno? Mówiło się wówczas, że ten występ to było szaleństwo.
To był dla mnie bardzo trudny dzień, byłem nieprzytomny do rana. Wygrałem dwa czy trzy biegi, Polonia się utrzymała i wtedy mogłem się wycofać. Dałem serce swojemu klubowi.
Pieczątka na złocie postawiona została jednak w Terenzano. Na silniku, na którym wygrał tam Pan przed rokiem?
Nie. Miałem ten silnik do dyspozycji, specjalnie go zostawiłem, lecz park maszyn posiadam bardzo bogaty. Non stop inwestuję, szukam nowinek. Tym razem w Terenzano użyłem jednak innego sprzętu.

Gdy grali Mazurka Dąbrowskiego, można było odnieść wrażenie, że specjalnie na tę okoliczność go napisali. W końcu wiózł Pan złoto z ziemi włoskiej do Polski.
Do tej imprezy podszedłem bardzo ambicjonalnie z wielu powodów. Chodziło oczywiście o tytuł, lecz nie tylko. Włochy to kraj, w którym żył Jan Paweł II, a ja całą młodość byłem razem z nim. Dlatego do ostatniego biegu trzymałem koncentrację, choć tytuł miałem już pewny po półfinale. I każdy kolejny turniej w Terenzano też będę chciał wygrać. Właśnie dla Ojca Świętego.

Jest Pan mocno wierzący?
Jestem dużej wiary. Wierzę w to, co jest dla nas przeznaczone. Ja dostałem najpierw przepustkę do uprawiania sportu, a w trakcie kariery - naznaczonej wypadkami - dostawałem kolejne, sportowe życia. Doceniam to.

I może jeszcze stworzy Pan parę z innym Gollobem. W motocrossie błyszczy Oskar - syn Jacka.
Myślę, że tak się stanie. Bardzo dobrze jeździ na crossie, na żużlu też radzi już sobie całkiem nieźle. Ale będzie prowadzony tą samą drogą, którą ojciec prowadził nas. Mnie i Jacka. Czyli spokojnie.

Do sezonu szykował się Pan m.in. w Hiszpanii, z moto-crossowym wicemistrzem świata. Skąd ta znajomość?
Wszystko było przemyślane, chciałem coś zmienić, znaleźć drogę, która mnie zmotywuje. I dużo się nauczyłem, dużo zrozumiałem, wyciągnąłem esencję z tego, co zobaczyłem. Byli tam zawodnicy hiszpańscy, francuscy, belgijscy i holenderscy, a z nimi trenowała grupa polska. M.in. Maciej Zdunek ze swoim 8-letnim synkiem, który fruwał tak samo wysoko jak ja, albo jeszcze wyżej. Tory w okolicy Barcelony były strasznie trudne, o różnych nawierzchniach. Zrozumiałem, skąd się bierze poziom przygotowania tych zawodników.

I pokazał Pan, że nie trzeba zaliczać kilkunastu imprez w ciągu kilkunastu dni, by utrzymać formę, jak Sebastian Ułamek. On nazywa to startową metodą przygotowań, ja raczej pazernością. Okazało się, że ważny jest trening uzupełniający. Przecież od końcówki sierpnia, poza GP, wystartował Pan tylko dwukrotnie w lidze szwedzkiej. A forma życiowa.
Ja cały czas podtrzymuję to, co trzeba. Kiedy ligowy sezon mi się skończył, a innym jeszcze nie, była to podwójna trudność. Wtedy poprzeczka idzie w górę, ale myślę, że sobie z tym radzę. No i nie ilość, a jakość się liczy.

A córka Wiktoria też stanie w Bydgoszczy na podium?
Powiem tyle, że moje zwycięstwo w cyklu IMŚ dedykuję córce, całej rodzinie i mam nadzieję, iż te stosunki będą normalne.

Rozmawiał Wojciech Koerber

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska