Tomasz Dąbrowski: Branża filmowa jest w pułapce. Zachęty finansowe pozwolą jej na rozwój

Anita Czupryn
Tomasz Dąbrowski: Polscy producenci cierpią, bez odpowiednich instrumentów finansowych nie są w stanie konkurować
Tomasz Dąbrowski: Polscy producenci cierpią, bez odpowiednich instrumentów finansowych nie są w stanie konkurować Bartek Syta
- W Polsce będą kręcone wielkie światowe produkcje filmowe, jeśli będziemy mieli odpowiednie rozwiązania finansowe - mówi Tomasz Dąbrowski, dyrektor Polskiej Komisji Filmowej.

Kiedy w Polsce będą kręcone takie produkcje jak „Star Trek” czy „Igrzyska śmierci”?
W Polsce takie filmy będą kręcone wtedy, kiedy będziemy mieli odpowiednie zachęty finansowe, które pozwolą nam przyciągać do naszego kraju zagranicznych producentów filmowych ze swoimi projektami. W Europie duże produkcje amerykańskie są realizowane w takich krajach jak Czechy, Węgry, Niemcy czy Wielka Brytania, która ma naturalne powiązania ze Stanami Zjednoczonymi. My spoglądamy na naszą bliską konkurencję i odnosimy wrażenie, że ostatnimi czasy już bardzo głośno się z nas śmieje. Cierpią na tym polscy producenci, którzy nie są w stanie bez odpowiednich instrumentów finansowych skutecznie konkurować ze swoimi kolegami z innych krajów naszego kontynentu, jak wspomniane już Czechy, Węgry czy Litwa, Łotwa, Estonia…

… Ukraina ostatnio.
Również. Obecnie w Europie już 29 krajów posiada tego typu rozwiązania finansowe lub też się do nich przygotowuje, jak czyni to właśnie Finlandia. W naszym regionie zachęt nie ma jeszcze Białoruś i my. Nie ukrywam, że cała branża filmowa bardzo czeka na te rozwiązania. Na docenienie filmu jako części sektorów kreatywnych, która przynosi konkretne wpływy do budżetu państwa.

Źródło: polskatimes.pl/x-news

Pan Jarosław Sellin zapowiedział już odpowiednią ustawę, która miałaby wprowadzić pożądane regulacje. Czy filmowcy współpracują przy tej ustawie, wiadomo, na jakim ona jest etapie? A najważniejsze, czy będą to takie regulacje, które zachęcą producentów, inwestorów z innych krajów do tego, aby w Polsce kręcili swoje filmy?
Inicjatywa Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pojawiła się już jakiś czas temu. W niektórych swoich wystąpieniach wspominał też o tej kwestii pan premier Gliński. Rozmowy na ten temat były prowadzone już od dłuższego czasu i pomysł spotkał się z pozytywnym przyjęciem w resorcie kultury. Liczymy więc, że zachęty dla filmowców rzeczywiście wkrótce się pojawią, i że środki, jakie będą przeznaczone na realizację tych działań, będą odzwierciedlać poziom naszej wiarygodności i siłę naszego sektora. Wspomnę może tylko, że Węgry mają budżet roczny w przeliczeniu na złotówki na poziomie około 250 mln zł, natomiast Czechy około 135 mln złotych. Są to więc poważne kwoty, ale te kraje inwestują w branżę filmową jak w każdą inną gałąź przemysłu, bo przekonały się, że ta inwestycja się samofinansuje. Uświadomienie sobie tego stawia nas w innej pozycji.

To są ulgi podatkowe, specjalny fundusz?
Są to zachęty finansowe trojakiego rodzaju. W pewnym uproszczeniu można byłoby ująć to tak: po pierwsze ulgi dla inwestorów. Mogą to być inwestorzy podmiotowi albo osoby fizyczne, które mają wysokie przychody, i które część swoich zobowiązań podatkowych przekazują na produkcję filmową określonemu producentowi filmowemu. Dzięki temu redukują swoje zobowiązania podatkowe. Równocześnie zyskuje na tym sama branża, bo obniżają się koszty produkcji. Drugim rozwiązaniem są ulgi dla producentów filmowych, którzy na koniec roku mogą odliczyć część swojego podatku dochodowego. Najnowocześniejsze rozwiązanie to swego rodzaju fundusz inwestycyjny, który pozwala na refundację wydatków poniesionych przez producenta w danym kraju. Taki fundusz zwraca więc część kosztów za to, że producent wydał w kraju wielokrotność tej zwracanej kwoty.

Takie rozwiązania są w innych krajach Unii.
Tendencja europejska jest dość jasna, większość rozwiązań idzie jednak w kierunku funduszowym. Najważniejsze argumenty „za” to: transparentność, szybkość procedur oraz łatwość kontroli i oceny wpływu tego systemu na rozwój gospodarczy państwa. Poza tym nikt nie musi szukać inwestora, który dokonuje zawsze selekcji projektów. Chodzi o to, aby wszyscy mieli szeroki dostęp do tego typu rozwiązań. Z kolei jeśli chodzi o ulgi dla producentów, to trzeba powiedzieć, że na naszym rynku wciąż jest niewiele firm, które generują poważne przychody, dzięki którym mogłyby redukować swoje zobowiązania w postaci podatku dochodowego. Londyńska firma Olsberg SPI w ostatnim raporcie przygotowanym dla Europejskiego Obserwatorium Audiowizualnego ( instytucja podległa Radzie Europy - red.) wskazała, że europejskim trendem jest właśnie rozwiązanie w postaci tworzenia funduszy, które bardzo szybko można zbadać pod kątem ekonomicznym. Z mojej wiedzy wynika, że dziewięć z dziesięciu powstałych w ostatnich latach systemów europejskich to właśnie fundusze.

Jeden fundusz już mamy - jest Polski Instytut Sztuki Filmowej, który dotuje polskie filmy.
Owszem, PISF wspiera produkcję polskich filmów i częściowo koprodukcje. I chwała polskiemu ustawodawcy za to, że 11 lat temu powstała ustawa o kinematografii, bo to był krok milowy. W polskiej branży audiowizualnej potrzeba jednak dodatkowych środków, które nie będą kosztem, tylko inwestycją i będą stwarzać możliwości do powstawania dodatkowej produkcji audiowizualnej. To nie muszą być tylko filmy fabularne. To mogą też być duże dokumenty albo filmy animowane. Mamy wspaniałych animatorów, firmy z tej branży czekają na to, aby takie zachęty weszły w życie. Dziś jesteśmy już na innym etapie w Polsce i w Europie. W ostatniej dekadzie osiągaliśmy wielkie kinowe sukcesy, a polski sektor audiowizualny całkiem dobrze się rozwijał, ale ze stwierdzeniem „całkiem dobrze” jest jak ze stwierdzeniem „prawie”.

„Prawie robi różnicę” (śmiech).
Robi wielką różnicę! Stawia to polską branżę w pułapce średniego rozwoju. Niby jesteśmy trochę zadowoleni, ale nie do końca. Problem polega na tym, że mamy w Polsce ogromny potencjał, który nie jest dostatecznie wykorzystany. Są to zasoby ludzkie, kreatywne, techniczne, technologiczne, które mogłyby przyciągnąć większą liczbę międzynarodowych produkcji filmowych. Zagraniczni producenci mogliby wydawać w Polsce kwoty rzędu milionów dolarów w zamian za redukcję części wydatków. Powiedzmy, że amerykański producent realizuje w Polsce film i wydaje 5 mln dolarów na hotele, catering, transport, opłaca polskich rzemieślników, zatrudnia lokalnych techników czy statystów. W zamian za to odzyskuje 20-30 % poniesionych kosztów. W Polsce pozostaje pozostała część tej kwoty - u polskich przedsiębiorców.

Na razie jednak nie tylko, że z rzadka przyjeżdżają, to i wybitni polscy fachowcy od animacji opuszczają nas kraj, bo nie mają tu możliwości rozwoju.
To jest poważny problem. Polscy twórcy nie mają wystarczającej liczby projektów, w które mogliby się zaangażować. Nie przyjeżdżają do Polski duże produkcje ze względu na takie a nie inne, ograniczone możliwości finansowania produkcji filmowych. Duże amerykańskie studia jak Pixar (producent „Toy Story”, „Gdzie jest Nemo?”) szukają studiów animacji czy studiów zajmujących się efektami specjalnymi właśnie w Czechach, na Węgrzech, w Belgii, czy innych krajach europejskich, gdzie funkcjonują systemy zachęt finansowych. Wielu bardzo dobrych polskich animatorów wyjeżdża na przykład do Kanady i to wcale nie dlatego, że jest słonecznym krajem pachnącym żywicą, tylko dlatego, że tam bardzo mocno docenia się sektory kreatywne. Tam tych projektów, nie tylko kanadyjskich, ale z całego świata, jest realizowanych bardzo dużo.

Pan wierzy w to, że polskie kino mogłoby być elementem eksportowym.
Oczywiście! A dzięki dodatkowej i wysokobudżetowej produkcji filmowej bylibyśmy w stanie także lepiej eksportować polską narrację, o czym od wielu lat wszyscy mówimy - że brakuje nam tego na arenie międzynarodowej. Tak, możemy tego dokonać. A zachęty, o jakich tu rozmawiamy mogą polskim filmowcom tylko w tym pomóc, poprzez dotarcie do szerszego spectrum odbiorców. Ale nie tylko to. Polscy filmowcy będą mogli także uczyć się i zyskiwać nowe doświadczenia. Współpraca na planie filmowym dużej produkcji brytyjskiej albo hollywoodzkiej jest czymś, z czego każdy polski filmowiec by się ucieszył, bo to możliwość dokształcania się.
Pomijając zachęty finansowe, co takiego jest w naszym kraju, co mogłoby przyciągnąć producentów zagranicznych, aby zdecydowali się u nas kręcić filmy?
To nasze lokacje filmowe.

Czyli plenery i inne miejsca?
Tak, plenery i miejsca filmowe. Polska dla wielu wciąż jest krajem nieodkrytym. W tym kontekście najlepiej mówić na przykładach, podam więc jeden. We wrześniu zaprosiliśmy grupę sześciu location managerów - to osoby, które dla dużych produkcji, dużych studiów amerykańskich poszukują na całym świecie miejsc do kręcenia filmów. Wszyscy po raz pierwszy przyjechali do naszego kraju. I wyjechali zachwyceni. Robią nam doskonałą reklamę za granicą.

Nie powiedział Pan o tym, że byli to akurat ci location managerowie, po polsku powiedzielibyśmy kierownicy ds. obiektów zdjęciowych, którzy pracowali przy takich produkcjach, jak na przykład „Star Trek”.
Tak, ta wyliczanka robi wrażenie. Przy „Star Treku”, przy „Incepcji”, ale była też koleżanka, która pracowała przy ostatnich odcinkach „Mission: Impossible”. Ten film nigdy nie jest realizowany w jednym kraju. To bardzo dobry przykład tego, że duże projekty międzynarodowe mogą promować miejsca w różnych krajach. Są realizowane w Dubaju, w USA, w Londynie, a czasami w Szanghaju i w jeszcze innym miejscu. Oczywiście, Polska mogłaby być częścią takiego projektu. Ale żeby tego rodzaju film mógł się w ogóle wydarzyć w Polsce, musimy także współpracować z location managerami, którzy nadzorują poszukiwania lokacji i proponują producentom: „To są plenery jakie nas interesują, one pasują do naszego scenariusza”.

Jakie miejsca w Polsce im się spodobały?
Warszawa im się bardzo podobała. Zafascynował ich Pałac Kultury i Nauki, który jest pozostałością postsowiecką, więc dla Amerykanów jest oryginalny. We Wrocławiu zachwyciła ich Hala Stulecia, która moim zdaniem jest też wymarzonym miejscem, gdzie mogłaby się odbyć duża produkcja nawet science-fiction. Od jednego z naszych gości usłyszałem, że widzi tu ogromny potencjał. Oczarował ich też Kraków, Wieliczka jako bardzo tajemnicze miejsce i również kompletnie nieodkryte. I oczywiście Łódź, która ma niesamowitą różnorodność obiektów. To miasto filmowców. Ma zarówno starą, nieodbudowaną zabudowę z XIX i XX wieku, jak i genialną nowoczesną architekturę, choćby nawet budynek EC1. Wszystko w jednym miejscu. Ich fascynacja Łodzią była ogromna.

Ale chyba nie jest z nami tak źle, nawet bez zachęt, jeśli sceny do filmu „Most Szpiegów” Stevena Spielberga były kręcone we Wrocławiu. Wrocław grał w tym filmie Berlin. Albo to, że przyjeżdża do Polski Bollywood, aby w Warszawie czy Krakowie nakręcić film.
Albo to, że „Kroniki z Narnii”, o czym dziś mało kto pamięta, były realizowane kilka lat temu w Górach Stołowych. Ostatnio największy projekt bollywoodzki, jaki miał miejsce w Polsce, był realizowany w Warszawie. Filmowcy z Bollywood zgłosili się do polskiej firmy producenckiej, która w krótkim czasie zorganizowała zdjęcia w Warszawie. Hindusi zostawili w Polsce 4 mln zł, a film „Kick” z Salmanem Khanem w roli głównej nadal pozostaje trzecim najbardziej kasowym filmem w historii indyjskiej kinematografii. I to w kraju, gdzie mieszka ponad miliard ludzi. Jesteśmy w kontakcie z Warszawską Organizacją Turystyczną, która po tym filmie zanotowała wzrost turystów z Indii. To pokazuje potencjał jaki tkwi w rozwijającej się szybko turystyce filmowej. Wystarczy popatrzeć na takie przykłady jak Nowa Zelandia po „Władcy pierścieni” i „Hobbicie” albo Chorwacja i Irlandia Północna po realizacji serialu „Gra o tron”. Wszędzie tam znacząco wzrosła liczba turystów, a co za tym idzie dochody samorządów lokalnych.

Jaka była rola Polskiej Komisji Filmowej przy tej wspomnianej bollywoodzkiej produkcji?
W przypadku filmu „Kick” pomagaliśmy w kontaktem z miastem Warszawa. Pomagaliśmy polskim producentom znaleźć odpowiednie lokacje i pozyskać zgody na filmowanie. Warszawa jest miastem niezwykle wymagającym, choćby przez swoją funkcję stolicy, jest tu siedziba rządu, są placówki dyplomatyczne. Poza tym miasto jest solidnie zakorkowane, a więc zdobyć pozwolenia na kręcenie na jednym z mostów - w tym wypadku był to Most Gdański - nie było łatwo, ale się udało. W przypadku „Mostu Szpiegów” też uczestniczyliśmy w kontaktach z Wrocławiem, współpracując z Wrocławską Komisją Filmową. Taka jest między innymi rola komisji filmowych - pośrednika. W Polsce mamy obecnie siedem komisji regionalnych, których zadaniem jest wsparcie organizacyjne produkcji filmowych.

Jest teraz jakiś ciekawy projekt zagraniczny, który miałby być zrealizowany w Polsce?
Jest bardzo wiele takich projektów, ale czekają tak naprawdę na sygnał z polskiej strony, że zachęty finansowe rzeczywiście się pojawią. Są duże produkcje inicjowane przez Polaków, które mają na pokładzie bardzo poważne amerykańskie studia filmowe. Są też produkcje zainteresowane polskimi plenerami, które miałyby udawać inne kraje i one też czekają na decyzje. To projekty obliczone czasami nawet na kilkanaście milionów dolarów, które zostałyby przynajmniej częściowo wydane w Polsce, a nam wszystkim na tym powinno zależeć.

Możemy się spodziewać, że po regulacjach prawnych, zachętach finansowych, Polska stanie się Hollywoodem Europy?
Podejdźmy do tego tak, aby to zrobić dobrze i na miarę rzeczywistości. Nie ma co się napinać, przepraszam za to kolokwialne wyrażenie. Musimy być dobrze przygotowani. To wymaga też analizy, gdzie są nasze silne i słabe strony, jeśli chodzi o infrastrukturę i zasoby osobowe. Nie chodzi o to, aby zrobić wielki krok, ale krok sensowny, aby móc konkurować z innymi krajami, a nasi filmowcy bardzo szybko będą wiedzieli, jak poradzić sobie z tymi wyzwaniami. Ważne jest, aby stworzyć stabilny system obliczony na lata, który pozwoli zdobyć zaufanie poważnych producentów międzynarodowych.

Zna Pan wyliczenia, ile może przynieść do budżetu państwa jedna zainwestowana w filmową produkcję złotówka?
Na przykładzie produkcji, które są planowane i mogłyby być w Polsce realizowane, można szacować, że zwrot z inwestycji będzie dodatni. W Holandii podano ostatnio, że na jedno euro wydane w ich systemie wartość dodatkowa wygenerowana w ciągu półtora roku wynosiła 4,83 euro. Jestem przekonany, że Polska z jej potencjałem i możliwościami, infrastrukturą jaką posiadamy, jest w stanie taki efekt mnożnikowy uzyskać. Prócz tego tworzy się cały łańcuch usługodawców, którzy współpracują z produkcją filmową, dzięki któremu powstają nowe miejsca pracy. A dodatkowa działalność gospodarcza generuje podatki dochodowe, podatek VAT, zobowiązania publiczno-prawne, ZUS. To jest podstawa rozwoju każdej gospodarki: rozwój sektorów kreatywnych oraz małych i średnich przedsiębiorstw.

A o to chodzi przecież premierowi Morawieckiemu.
To może na koniec powiem, że cieszy nas fakt, że wprowadzenie zachęt dla sektora audiowizualnego zostało uwzględnione w Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl