Tomasz Cimoszewicz, Joanna Staniszkis, Barbara Nowacka... Dzieci polityków idą w ślady rodziców

Dorota Kowalska
Tomasz Cimoszewicz, syn byłego premiera, startuje w wyborach z list Platformy
Tomasz Cimoszewicz, syn byłego premiera, startuje w wyborach z list Platformy Fot. Bartek Syta
Tomasz Cimoszewicz, Joanna Staniszkis, Tomasz Lepper, Barbara Nowacka - dzieci polityków twardo walczyły o miejsca na listach wyborczych. Ale skoro dzieci lekarzy zostają lekarzami, dzieci prawników - prawnikami, to może czas na polskie polityczne klany.

Dzieci polityków ciągnie do polityki. Przed tymi wyborami nie jest inaczej. Tomasz Cimoszewicz, Joanna Staniszkis, Tomasz Lepper - wszyscy chcieli na listy. Ten pierwszy o tym, że chciałby pójść w ślady ojca, poinformował mniej więcej pod koniec lipca.

Skąd pomysł, żeby zostać parlamentarzystą?

- Byłem świadkiem tej polityki przez wiele lat, obserwując ojca, więc w jakimś stopniu ta polityka cały czas była blisko mnie. Ale, jak wiadomo, moja droga życiowa potoczyła się w inny sposób, byłem przez ostatnie kilkanaście lat przedsiębiorcą. Jednocześnie od jakichś pięciu, sześciu lat coraz poważniej myślałem o działalności publicznej, przez te lata udzielałem się jako wolontariusz i wspierałem kilka organizacji charytatywnych. Zawsze w sercu miałem myśl o powrocie do kraju i to wszystko razem złożyło się na obecny krok, jedne działania sprowokowały inne. Wróciłem do kraju i podjąłem decyzję o starcie w wyborach parlamentarnych - opowiada Tomasz Cimoszewicz.

Joanna Staniszkis i Tomasz Cimoszewicz startują w wyborach do Sejmu

Źródło: TVN24/x-news

Znają się z Robertem Tyszkiewiczem, politykiem Platformy Obywatelskiej, od kilku lat. Mieli niejednokrotnie okazję rozmawiać o sprawach regionu. Tyszkiewcz wiedział, że ma w jego osobie sojusznika i on czuł podobnie. Starał się angażować w lokalne sprawy. Choćby taka kwestia Jeziora Zygmunta Augusta, o której chce mówić w swojej kampanii.

- Jesteśmy na drodze do odzyskania jeziora na rzecz swojej gminy. Mieszkańcy nie mieli do niego dostępu przez kilkanaście lat - mówi.

I właśnie Robert Tyszkiewcz przekonał go, że w zespole mogą dla Podlasia zrobić więcej. Dał się przekonać.

- W rodzinnym domu rozmawialiście o polityce? - pytam.

- Przez wiele lat, nawet podczas mojej nieobecności. Ojciec przeżył wiele kampanii, więc mieliśmy masę okazji do dyskusji nie tylko o polityce krajowej, ale też zagranicznej. To chyba zresztą rodzinne, bo moja siostra także interesuje się tym, co się dzieje, jakie procesy zachodzą w świecie. Naturalne było, że dyskutowaliśmy na te tematy - tłumaczy.

Wejście do polityki zmienia życie. Człowiek staje się osobą publiczną, często atakowaną, niesłusznie oskarżaną. Jego ojciec odczuł to na własnej skórze. Nie boi się?

- Pewnie, że to kwestie, o których przez lata myślałem. Jednym z głównych powodów mojego wyjazdu do Stanów Zjednoczonych był fakt, że w okresie, gdy ojciec był premierem, i później nasiliły się groźby pod moim adresem. Było wiele poważnych sytuacji, które w jakimś stopniu oddziaływały na moją psychikę. W tej chwili, będąc 36-latkiem, wkalkulowuję niektóre sytuacje w koszt działalności publicznej. Pewne rzeczy są po prostu nieuniknione, myślę tu o fali „hejtu”, który widać na forach społecznościowych, takich jak na przykład Twitter. Mam z tym do czynienia na co dzień - opowiada.
Bo rzeczywiście, zakończył swoją naukę w Polsce i wyemigrował. Stany Zjednoczone były jego drugim domem przez niemal 15 lat. Wziął ślub ze swoją pierwszą, szkolną miłością. Rozwiedli się po 15 latach związku i czterech latach małżeństwa. Ma 8-letnią córeczkę Victorię, dziewczynka mieszka w USA z mamą. Podobnie jak u ojca przyroda jest jedną z jego pasji. Może dlatego przez ostatnie kilka lat mieszkał w dość prowincjonalnej części Ameryki. Z przyjemnością wracał zawsze do siebie na wieś. Mieszka na odludziu, najbliższego sąsiada ma oddalonego o jakieś 800 m. Ogród jest takim miejscem, w którym zaznaje najwięcej spokoju. Inne hobby? Sporty wodne i golf.

Ale wracając do słynnego taty - Włodzimierz Cimoszewicz, były premier, były minister spraw zagranicznych, polityk szanowany nawet przez ludzi stojących po drugiej strony politycznej barykady, nie był zachwycony wyborem syna. Na antenie TVN 24 stwierdził, że ten nie powinien kandydować do parlamentu ani w ogóle rozpoczynać działalności politycznej. - Dlatego, że na razie nie ma w swoim w życiorysie niczego, co mógłby przedstawić jako swój dorobek własny w działalności publicznej, społecznej itd. - mówił były premier. I dalej: - Jestem przeciwny temu tzw. kontynuowaniu tradycji rodzinnych w polityce. Na to zanosi się np. w Stanach Zjednoczonych. Być może pani Clinton i pan Bush spotkają się w wyborach prezydenckich. To będzie kompromitacją demokracji amerykańskiej. Bo w państwie, w którym jest 300 mln obywateli, okaże się, że trzeba być członkiem jednej z dwóch rodzin, żeby mieć realne prawo do udziału w wyborach prezydenckich.

Cimoszewicz stwierdził też, że „bardzo by nie chciał, żeby jego syn zaczynał karierę, wykorzystując tylko wspólne nazwisko”. - Kiedyś, kilka miesięcy temu, gdy wspomniał [o swoich planach - red.], bardzo otwarcie mu powiedziałem: „Dobrze, zmień nazwisko na Jan Nowak i kandyduj. Wtedy będzie to sprawdzian, czy ludzie chcą ciebie, czy nazwisko” - opowiadał w telewizyjnym studio Włodzimierz Cimoszewicz.

Zabolało?

- Przez krótką chwilę. Tata to dyplomata z 20-letnim stażem. Przysłuchuję się każdemu słowu, które wypowiada, i wydaje mi się, że tym, co powiedział, dał mi sygnał do tego, abym bardzo ciężko pracował, wykorzystał najbliższe miesiące. Tak, by udowodnić, że mam tylko czyste intencje. Powiem szczerze: uważam, że do polityki powinny iść osoby, które w czymś się w życiu spełniły. Polityka sama w sobie nie powinna być celem na całe życie. Dlatego czuję się uwiarygodniony: spełniłem się w jakiejś dziedzinie. Odniosłem sukces. Jeżeli nie otrzymam mandatu posła, mam ciekawe rzeczy do robienia w życiu. Teraz czuję, że czas na skuteczną służbę publiczną - opowiada Tomasz Cimoszewicz.

- Ojciec jest dla pana wzorem polityka? - dopytuję.

- Oczywiście. I tu najważniejszą rzeczą jest to, że tata to najuczciwszy człowiek, jakiego znam. Dlatego wszystkie zarzuty stawiane podczas jego kariery politycznej pod jego adresem uważałem za absurdalne. Z góry wiedziałem, że są nieprawdziwe. Były bolesne dla całej rodziny w paru momentach, ale byliśmy obok, ponad to wszystko - mówi.

Tak, oczywiście zdaje sobie sprawę, że może być do ojca porównywany, ale „wszystko bierze na klatę”. Wie, że trudno o drugiego tak spełnionego polityka jak Włodzimierz Cimoszewicz. Z tak wieloma sukcesami.

Co właściwie chce zrobić w polityce? Po co do niej idzie?
- Kilka spraw jest dla mnie wyjątkowo bliskich. Infrastruktura jest na pierwszym miejscu, choćby dlatego, że jest pochodną tego, co robiłem - działałem przecież na polu budowlanym. Zauważam w moim województwie, w innych także, potrzebę zwieszenia nakładów na infrastrukturę w mniejszych miejscowościach. Dochodzi do dziwacznych sytuacji, bo nawet w miejscach, gdzie działają duzi przedsiębiorcy, drogi potrafią być w kiepskim stanie, co przekłada się na kolejną sprawę, którą chciałbym się zająć - chodzi o podniesienie efektywności pracy samorządów. Zdarza się, że dwie gminy, dwóch burmistrzów są jest w stanie się dogadać co do tego, kto ma budować wspólną drogę. Chciałbym wysłać bardzo jasny sygnał, że nie obchodzi mnie i nie będzie obchodzić ewentualna przynależność polityczna lokalnych włodarzy czy samorządowców. Mogą liczyć na moje wsparcie w momencie, kiedy będą do rozwiązania kwestie, które będą służyć społeczności lokalnej. Wydaje mi się też, że w prawie budowlanym moglibyśmy pewne procedury uprościć: to są proste rzeczy do zrobienia - wylicza Tomasz Cimoszewicz.

Ale chyba większym zaskoczeniem niż młody Cimoszewicz była Joanna Staniszkis, córka profesor Jadwigi Staniszkis, znanej socjolożki, cenionej komentatorki sceny politycznej. Joanna Staniszkis wystartuje z Nowoczesnej, czyli ugrupowania Ryszarda Petru. Jest trzecia na liście w okręgu podwarszawskim. Decyzję o starcie podjęła ponoć pod wpływem zwycięstwa Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich.

„Mam doktorat z matematyki, potrafię logicznie myśleć, nie widzę powodu, dla którego moja wiedza miałaby się nie przydać. Na co dzień jestem nauczycielką w zespole szkół przy Bednarskiej. Chciałabym też, żeby polska polityka wyszła z tego kręgu dzielenia wszystkiego między PiS a PO. Mamy taki piękny kraj, tak sympatycznych i miłych ludzi, a w telewizji jakaś dziwna wojna polityków. To smutne i czas, by się z tym pożegnać. To też był jeden z powodów mojego zaangażowania” - stwierdziła w wywiadzie dla „Super Expressu” Joanna Staniszkis.

Pani profesor nie kryła zdziwienia.

- Nie zagłosuję na własną córkę - powiedziała profesor w programie „Fakty po Faktach” TVN 24 i przyznała, że start w wyborach parlamentarnych jej córki Joanny z listy Nowoczesnej niemile ją zaskoczył.

Ale Joanna Staniszkis reakcją znanej matki wcale się nie zmartwiła.

„Mama była zawsze zajętą osobą. Jest bardzo skupiona na swojej pracy, z ludźmi ma słabszy kontakt. I podobnie było z rodziną. Zawsze coś pisała, często w pośpiechu. Tak jest dziś, tak było, od kiedy pamiętam. Wiedziałam już jako dziecko, że choć praca nie jest ważniejsza ode mnie, to jest dla niej istotna. Nigdy też nie była osobą wylewną, okazującą uczucia. Na pewno wyglądało to nieco inaczej niż w innych rodzinach. Ale jednak, choć zapowiadała, że nie obejrzy mojego pierwszego występu w telewizji jako kandydata na posła, to obejrzała i była pierwszą osobą, która po nim do mnie zadzwoniła” - stwierdziła w wywiadzie dla „SE”.

Tomasza Leppera też ciągnie do polityki. Syn nieżyjącego lidera Samoobrony w wyborach samorządowych ubiegał się o mandat radnego w sejmiku zachodniopomorskim, startował z list Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Osiągnął bardzo dobry wynik, ale to niestety nie wystarczyło. Partia miała zbyt małe poparcie wyborców i młody Lepper nie dostał się do sejmiku. Potem poszukał sobie teoretycznie silniejszej partii. I dostał rekomendację koszalińskiej Platformy Obywatelskiej na listę do Sejmu. Koniec końców na listach PO się nie znalazł.
Młody Lepper prowadzi rodzinne gospodarstwo we wsi Zielnowo, niedaleko Darłowa. To mała wioska, zaledwie 72 mieszkańców. Jest podobno zupełnie różny od Andrzeja Leppera: wrażliwy, nie tak przebojowy. Sporo w życiu przeszedł, był bardzo ciężko chory, właściwe umierający, ale wyszedł z tego. Pozbierał się po śmierci ojca. Teraz chce trafić w miejsce, w którym Andrzej Lepper czuł się jak ryba w wodzie, bo wcale nie ukrywa, że chce zostać politykiem.

Barbara Nowacka jest nim od dawna. Ale też jej rodzinne tradycje w tej kwestii są spore. Dziadek od strony ojca - Witold Nowacki - oraz dziadek od strony matki należeli do Polskiej Partii Socjalistycznej. Witold Nowacki był profesorem Politechniki Gdańskiej, Uniwersytetu Warszawskiego i Politechniki Warszawskiej.

Matka, Izabela Jaruga-Nowacka, to była wicepremier. Ojciec, profesor Jerzy Nowacki, jest rektorem Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych.

Barbara Nowacka od lat działała społecznie. Idealistka, ale z drugiej strony - osoba bardzo racjonalna, mocno stąpająca po ziemi.

- W moim domu zawsze mówiło się o sprawach ważnych, polityka była w nim obecna. Rodzice opowiadali się po stronie Solidarności. Potem mama weszła do polityki, ale chodziło jej bardziej o to, aby uczestniczyć w społeczeństwie obywatelskim - wspomina Barbara Nowacka. Ona także zawsze czuła się obywatelką kraju, miała potrzebę, żeby włączać się w akcje społeczne, być obecną w tym, co się dzieje. Brała udział w pokojowych manifestacjach i wszystkich tych, które miały zwrócić uwagę na problemy jej bliskie.

Ale to trochę tak, że świat najłatwiej zmieniać, będąc politykiem. W Sejmie, Senacie zapadają kluczowe decyzje.

- Wiedziałam, czego się w tej polityce spodziewać. Widziałam matkę. Sama już trochę pracowałam, miałam świadomość, że nie wszystko się udaje, że różni są ludzie. Matka wszystko starała się robić tak, żeby codziennie rano móc spojrzeć w lustro. Staram się przechodzić ten test każdego dnia - mówi.

Działała w telefonie zaufania prowadzonym przez Federację na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Była wiceprzewodniczącą młodzieżówki, współzałożycielką Młodych Socjalistów. Po śmierci matki w 2010 r. została współzałożycielką i wiceprezesem zarządu Fundacji im. Izabeli Jarugi-Nowackiej.

Wstąpiła do Twojego Ruchu, została jego współprzewodniczącą. Teraz walczy o mandat poselski. Jest nadzieją polskiej lewicy, jej głos coraz bardziej się liczy. Mówi się, że to ona przyczyniła się do powstania Zjednoczonej Lewicy.

RYSZARD I PRZEMYSŁAW CZARNECCY. CZY STWORZĄ POLSKĄ POLITYCZNĄ DYNASTIĘ?,/center>

Ale umówmy się, dzieci polityków w polityce to nie nowość. Matka Jacka Kurskiego, Anna Kurska, to działaczka podziemnej Solidarności, przez dwie kadencje była senatorem z ramienia PiS. Roman Giertych to czwarte pokolenie polityków w rodzinie. Małgorzata Kidawa-Błońska, posłanka PO, to prawnuczka prezydenta II RP Stanisława Wojciechowskiego i premiera Władysława Grabskiego. Są Adam Gierek, Jarosław Wałęsa - można by tak jeszcze wymieniać.

- Na pewno dzieci polityków mają w polityce łatwiej, idą przetartym szlakiem. Ale często świecą światłem odbitym, bo nie znam przypadków, kiedy syn czy córka przebiły rodziców - mówi prof. Kazimierz Kik, politolog. I dodaje: - Nie widzę w tym jednak nic złego. Często dzieci lekarzy zostają lekarzami, dzieci prawników - prawnikami, dlaczego dzieci polityków nie miałyby zostawać politykami? W stabilnych demokracjach, przy w miarę wysokim poziomie rodziców, dzieci często idą ich śladem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl