To on zabił Osamę bin Ladena - wspomnienia komandosa Roberta O’Neilla

fragment książki
Robert O’Neill „Komandos. Moja służba w Navy Seals i strzały, które zabiły bin Ladena”, tłum.: Radosław Kot, wyd. Rebis, Poznań 2018
Robert O’Neill „Komandos. Moja służba w Navy Seals i strzały, które zabiły bin Ladena”, tłum.: Radosław Kot, wyd. Rebis, Poznań 2018
Docierało do mnie z wolna, że kurde mol, naprawdę lecę załatwić tego sukinsyna- wspomina Robert O’Neill, komandos z Navy Seals, który zastrzelił Osamę bin Ladena.

Teraz, nad Pakistanem, w każdej chwili mogliśmy zostać zestrzeleni. Zacząłem się zastanawiać, jak to jest, gdy śmigłowiec obrywa. Giniesz natychmiast czy spadasz z wrakiem i jakiś jego fragment pozbawia cię głowy? Takie dziwne, pomieszane myśli. Próbowałem oderwać się od nich, rozglądając się i obserwując wszystko wkoło. Siedzieliśmy na składanych krzesełkach w stylu tych, które można dostać w Walgreens za dziesięć dolarów bez centa. Byłem zwrócony twarzą do kierunku lotu. Piloci siedzieli za solidnym przepierzeniem, zatem inaczej niż w zwykłych śmigłowcach, byliśmy pozostawieni samym sobie. Cairo i Cheese, jego przewodnik, znajdowali się tuż obok mnie, po mojej lewej. Cairo zawsze był szczęśliwy, gdy trafiała się robota. Gdyby nie nosił kamizelki z wciąż widoczną krwawą plamą, nikt by nie poznał, jak blisko był kiedyś śmierci. Wyglądał na całkowicie zrelaksowanego, jak psiak jadący na przednim siedzeniu pikapa na rodzinny piknik. Szkoda, że nie mógł wystawić głowy przez okno.

Niektórzy faceci spali, co robiło na mnie wrażenie. Ja nie mogłem. Zostało nam dziewięćdziesiąt minut do celu. Aby uspokoić myśli, zacząłem liczyć. Nauczyłem się tego jako snajper. Liczenie daje spokój, ale nie odbiera gotowości. Umysł coś robi, choć po prawdzie jest bezczynny. Policzyłem od zera do tysiąca i od tysiąca do zera, od zera do tysiąca i od tysiąca do zera. Musiałem to zrobić kilkanaście razy, zanim po jakichś osiemdziesięciu minutach lotu skręciliśmy na południe. Byliśmy już na prostej. Odtwarzając przypadkowe ciągi liczb, w przerwach zacząłem sobie powtarzać słowa: „Dziś rano wolność została zaatakowana przez bezimiennego tchórza, ale zostanie obroniona”.

Było to początkowe zdanie z przemówienia prezydenta George’a W. Busha do narodu z 11 września. Nie mam pojęcia, skąd mi się ono wzięło ani jakim sposobem zapamiętałem je tak dokładnie, w każdym razie powtarzałem to jedno zdanie w kółko. Niemal słyszałem głos prezydenta przebijający się przez szum wirnika. I docierało do mnie z wolna, że kurde mol, naprawdę lecę załatwić tego sukinsyna.

Robert O’Neill „Komandos. Moja służba w Navy Seals i strzały, które zabiły bin Ladena”, tłum.: Radosław Kot, wyd. Rebis, Poznań 2018
Robert O’Neill „Komandos. Moja służba w Navy Seals i strzały, które zabiły bin Ladena”, tłum.: Radosław Kot, wyd. Rebis, Poznań 2018

Ponownie skręciliśmy w prawo i otworzyły się drzwi śmigłowca. Byliśmy dwie minuty przed celem. W dole przesuwało się miasto, w którym nikt o nas nie wiedział. Minęliśmy jakieś pole golfowe i pomyślałem: Jakie to dziwne. W Afganistanie na pewno nie było żadnych pól golfowych. Widok sprowokował refleksję, że oto najeżdżamy kraj z polami golfowymi. I że to nie są ćwiczenia.

Zobaczyliśmy nasz cel i wyglądał on identycznie jak na ćwiczeniach. Był całkowicie pogrążony w ciemności, jakby ktoś wyłączył prąd, i przeszło mi przez głowę, że może nasi ludzie jakoś to załatwili.(...)

Usłyszałem, że facet za mną mówi coś o katastrofie śmigłowca. Pomyślałem, że pewnie jeden z chinooków z rezerwą został zestrzelony, więc spytałem: - Czyj śmigłowiec się rozbił? Zespołu rezerwowego? - Nie, koleś - powiedział mi. - Nasz. Rozbił się na podwórku. Przeszedłeś obok niego.

Cholera, pomyślałem, teraz nigdy się stąd nie wydostajemy, bo mamy tylko jedną maszynę. Lepiej chodźmy go zabić, zanim wysadzą ten dom. Przez cały czas sprawdzaliśmy sufity, szukając podczepionych bomb. Tak zwykle przygotowywano pułapki mające spowodować zawalenie się budynku. Byliśmy zaskoczeni, że niczego takiego nie znaleźliśmy. Na razie.

Wysadzone drzwi wyskoczyły z framugi. Wchodziłem na górę jeszcze z pięcioma czy sześcioma innymi. Analityk z wywiadu powiedział nam, że kiedy dotrzemy do klatki schodowej, powinniśmy zastać tam Chalida bin Ladena, dwudziestosiedmioletniego syna Osamy. Najpewniej będzie czekał tam uzbrojony jako ostatnia linia obrony.

- Jeśli traficie na Chalida - uprzedził - Osama będzie na następnym piętrze.

Na schodach panowały kompletne ciemności, więc Chalid czy ktokolwiek, kto był na górze, nie miał prawa nas widzieć. Mógł nas usłyszeć, ale nie zobaczyć. Jednak my ich widzieliśmy. Na półpiętrze między parterem a pierwszym piętrem pojawiła się jakaś męska postać. Widzieliśmy ją przez chwilę, nim znowu się schowała. Facet był uzbrojony w AK-47.

Prowadzący zatrzymał się. Powinien wycofać ludzi i poczekać, aż ktoś załatwi sprawę. Tamten mógł rzucić w nas granatem, co w tych warunkach miałoby fatalne skutki. Ale chwila była osobliwa. Oto dwaj dorośli mężczyźni próbowali się zabić nawzajem. Stali tylko dziesięć cali od siebie, oddzieleni grubym obramowaniem schodów. Łatwo byłoby zapomnieć, że my go widzieliśmy, ale on nas nie. Prowadzący pamiętał to jednak i wpadł na pewien pomysł.

Chalid wiedział, że ktoś jest w pobliżu, ale nie był pewien, czy to Amerykanie. Nasz człowiek wypowiedział szeptem zdanie, którego nauczył się przed misją. Powtórzył je dwa razy, w obu znanych synowi bin Ladena językach, po arabsku i w urdu: „Chalid, chodź tutaj”.
Chalid usłyszał swoje imię i musiał być bardzo zdezorientowany, bo wystawił głowę i spytał: „Co?”. To było jego ostatnie słowo. Prowadzący strzelił mu w twarz. Pocisk wszedł przez podbródek i wyszedł z tyłu głowy. Chalid upadł tam, gdzie stał. Krew spływała z jego głowy i wsią- kała w białe ubranie. Nasi ruszyli po schodach na piętro, ja z tyłu. Po drodze wszyscy przystawali przy Chalidzie. Potem zaczęli czyścić pokoje na górze, tylko prowadzący stanął z bronią wycelowaną w schody wiodące na drugie piętro. W wejściu na górze wisiała zasłona. W pewnym momencie, nim tam dotarłem, strzelił do wysokiej postaci za materią, ale nie wiedział, z jakim skutkiem. Stanąłem za nim i położyłem mu rękę na ramieniu. Było nas tu tylko dwóch, ale trudno.

Mój towarzysz cały czas mierzył w zasłonę. Wciąż trzymałem dłoń na jego ramieniu. Mogłem go zatrzymać lub powiedzieć, żeby ostrożnie ruszał przed siebie. Trochę za bardzo rozproszyliśmy siły. Poza nami reszta przeszukiwała piętro, a ktokolwiek znajdował się wyżej, świetnie wiedział, że nadchodzimy. Pewnie zakładali tam teraz pasy samobójców, tak jak inni przywódcy Al-Kaidy w przeszłości. Albo i budowali barykady. Nasz plan zakładał, że powinniśmy poczekać na resztę albo posłać Cairo. Jednak nie mieliśmy na to czasu. Mieszkańcy drugiego piętra szykowali się do obrony i jak najszybciej musieliśmy się tam dostać.

Prowadzący dobrze to wiedział. Nie kojarzył, kto za nim stoi, ale odezwał się do mnie cicho:

- Musimy iść. Musimy tam iść.

Wiedziałem, o czym myśli, bo sam myślałem to samo. Że wtedy jakiś samobójca nas załatwi. Ale usłyszałem też drugi głos, w mojej głowie, i ten zabrzmiał głośno: Dość już tego, załatwmy sprawę. To nie była odwaga, raczej zmęczenie lub zniecierpliwienie

- ile można czekać, aż coś się stanie?

Ścisnąłem jego ramię. Szybko ruszyliśmy po schodach do zasłony i odsunęliśmy ją na bok. Stały za nią dwie kobiety, które coś do nas krzyczały. Prowadzący rzucił się na nie, założywszy, że mogą mieć pasy samobójcze. Razem padli na podłogę. Gdyby doszło do wybuchu, jego ciało pochłonęłoby większość impetu eksplozji i miałbym większą szansę na przeżycie.

No i zrobienie tego, po co tu przybyliśmy. Skręciłem w prawo i spojrzałem przez drzwi do pokoju. Osama bin Laden stał przy wejściu u stóp łóżka, wyższy i szczuplejszy, niż się spodziewałem, z krótszą brodą, bardziej siwą niż włosy. Ale to był ten facet, którego twarz widziałem dziesięć, sto tysięcy razy w wiadomościach. Trzymał przed sobą kobietę. W niecałą sekundę wycelowałem w punkt ponad prawym ramieniem kobiety i dwukrotnie nacisnąłem spust. Głowa bin Ladena pękła, a on upadł. Wpakowałem mu jeszcze jedną kulę w głowę. Na wszelki wypadek.

Kobieta to była Amal, najmłodsza z czterech żon bin Ladena. Prawie na mnie upadła. Skierowałem ją na łóż- ko. Krwawiła jej łydka. Gdy zobaczyła mężczyznę, który wszedł po schodach i wycelował broń w jej męża, skoczyła go zasłonić. Nie wydawała się poważnie ranna, była chyba bardziej zszokowana. Chyba nawet jej nie skrępowaliśmy.

Wtedy po raz pierwszy zauważyłem małego chłopca, najmłodszego syna bin Ladena. Dwuletniego, chwiejącego się na grubych nóżkach w kącie pokoju. Widział wszystko, ale było tak ciemno, on zaś tak młody, że najpewniej nie wiedział, co naprawdę się dzieje. Wyczuł tylko, że coś złego, i płakał. Ten biedny dzieciak nie miał nic wspólnego ze sprawą, a znalazł się w samym jej środku.

Przeniosłem go na łóżko obok kobiety. Teraz w pokoju pojawili się też inni z SEAL. Stałem, jakby mnie mróz zwarzył, i patrzyłem, jak oni robią to, co i ja robiłem setki razy. Któryś z nich do mnie podszedł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl